A+ A A-
piątek, 29 lipiec 2016 16:03

PAMIęć (5)

braunfotoOGŁOSZENIE WYROKU NA OJCA

        Z ojcem, zabranym 6 grudnia 1948 r., nie było żadnego kontaktu. Nie było widzeń, nie było korespondencji. Jakoś tylko mama dowiadywała się, zawsze zresztą z opóźnieniem, gdzie siedzi: w Częstochowie – wiedziałem, który to gmach, niedaleko parku, i wiedziałem, że tam w piwnicach trzymają ludzi; gdy się przechodziło ulicą Jasnogórską, to uwięzionych było nawet widać przez piwniczne okna z żelaznymi sitami. Potem ojciec siedział w Kielcach, bo to była stolica województwa, do którego należała Częstochowa – także wiedziałem, w którym gmachu mieści się UB. Potem więziony był w Warszawie.

        Na wakacje roku 1950 pojechaliśmy wszyscy, jak zawsze, do Milechów. Wszyscy – bez ojca. Gdzieś w środku lata, w końcu lipca, okazało się, że będzie proces ojca i wyrok. Nie pamiętam, jak mama została o tym powiadomiona. O sposobie otrzymywania jakichś szczególnych wiadomości, tak jak o ich treści, nie mówiło się – stała wojenna, konspiracyjna zasada. Bo przecież dla nas wojna (wojna z nami) trwała nadal, i nadal żyliśmy jak w konspiracji, jak w czasie okupacji, bo to była kolejna okupacja, teraz sowiecka.  

Opublikowano w Lektura Gońca

300px-PoznaNski-1-1Łódź należy do tych nielicznych dużych miast w Polsce, w których trudno o ładną tzw. widokówkę – czyli kartę pocztową prezentującą zabytek albo piękny widok (krajobraz). Powód niedostatku jest prosty: w Łodzi tego rodzaju atrakcji po prostu nie ma. No, jeśli już ktoś się bardzo uprze, to może wydać jedną widokówkę z drewnianym kościołem św. Józefa, a drugą – z tzw. pałacem Poznańskich – gmaszyskiem o 300 pokojach, uchodzącym od stu lat za symbol blichtru i bezguścia.

        Budowę tego pałacu rozpoczęto pod koniec XIX stulecia z inicjatywy i za pieniądze Izraela Poznańskiego – jednego z twórców miasta Łodzi, największego w tamtych czasach w tej części świata ośrodka przemysłu włókienniczego i „ziemi obiecanej” dla tysięcy przybyszów z całej Europy.

        To miasto nie narodziło się jednak dopiero w końcu XIX stulecia. Pierwsze wzmianki o wsi Łodzia, będącej własnością biskupów kujawskich, pochodzą z pierwszej połowy XIV stulecia. Prawa miejskie nadał tej miejscowości król Władysław Jagiełło w 1423 roku, ale do początków XIX stulecia liczba mieszkańców miasteczka nie przekraczała pół tysiąca.

Opublikowano w Lektura Gońca
piątek, 29 lipiec 2016 15:30

Wspomnienia z mojego życia (24)

1943Nie omylił się Ojciec. Sprawy rozwijały się według przewidywań. Dopisywał przede wszystkim Kalisz, który w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie miał innego miejsca dla spędzenia wakacji niż Antonin. Doszło wkrótce do tego, że bez żadnych starań ze strony Ojca, Kalisz sam wprowadził specjalny pociąg wycieczkowy do Antonina, kursujący w sezonie w każdą niedzielę i święto. Inne z wymienionych miast miały połączenia kolejowe z Antoninem kilka razy na dobę. W roku 1922 r. w ślady Kalisza poszedł Ostrów, wprowadzając do rozkładu cztery dodatkowe pociągi przed południem i cztery w godzinach popołudniowych i wieczornych (ostatni o 22).

        Antonin pękał w szwach. Pamiętajmy, że były to pierwsze lata w wolnej i niepodległej Polsce, po ciężkich wojnach i tyluletniej niewoli. Ludzie wreszcie odetchnęli, chcieli żyć i użyć za wszystkie czasy. Nie tylko w niedziele i święta, również w dni powszednie przy pogodzie było pełno gości.

        Przyznam się, że ta dziedzina działalności zupełnie mnie nie interesowała, nie posiadam żyłki kupieckiej. Kiedy był największy ruch i tłok, ginąłem z horyzontu, kryłem się na Kociembie. Tam wśród pól i łąk, na okólnikach wśród koni i bydła czułem się najlepiej, albo też wskakiwałem na jedną z kasztanek i cwałowałem w piękne lasy, wracając do domu dopiero wieczorem. Znałem i kochałem pracę w rolnictwie, nie potrafiłem robić interesów. Lubiłem się też bawić i wydawać pieniądze, co, ciekawe, wcale Ojca nie martwiło, wprost przeciwnie – sprawiało mu przyjemność. Sam należał do ludzi, którzy nie pracowali dla samych pieniędzy, ale po to, by móc, jak jest okazja i chęć, nie liczyć się z groszem.

Opublikowano w Lektura Gońca
piątek, 29 lipiec 2016 15:10

Pamiątki Soplicy (17)

pamiatki-soplicyWstyd powiedzieć, ale brat rodzony pana Ignacego do tak czarnego podstępu należał, aby po nim odziedziczyć znaczne spuścizny. Pan Ignacy, co od dawna ostrzył zęby na księcia biskupa, nie mógł się oprzeć mamiącej nadziei dostania go w swoje ręce. A że przy niesłychanym męstwie był bardzo zarozumiały, nikomu się o tym nie zwierza, a pewny swego, puszcza się sam jeden do Nowogródka i przed samym świtem zajeżdża na kwaterę pana Rożnieckiego. Ale wszystko już było przygotowane do jego zguby. W kilka chwil po jego przybyciu cały regiment otoczył dom majora. Poznał pan Wołodkowicz zdradę, ale już poniewczasie; dobywa szabli i próbuje przedrzeć się przez wojsko. Żołnierzom zabroniono było do niego strzelać, bo trzeba było koniecznie sądownie jego zamordować. Pan Ignacy po kilkakrotnie łamał szeregi, ale nowe się formułowały, bo obiecano żołnierzom sto czerwonych złotych, jeżeli go wezmą. Cofnął się do domu pan Ignacy, a stamtąd wleciał w ogród, próbując gęstwiną z niego wysunąć się aż do farnego kościoła, skąd może nie odważono by się go porwać. Ale wszelkie drogi do niego już były przeciętymi, a płoty od ogrodu wywrócono, by go coraz w ciaśniejszym ostępie ściskając, na koniec znużonego porwać. Więcej dwudziestu ludzi obznaczył i kilku nawet ubił, ale widocznie na siłach upadał.

Opublikowano w Lektura Gońca

PortretJozefaOssolinskiego        W 1770 roku zaczęło się ukazywać w Warszawie czasopismo pod przydługim tytułem „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne z Sławnych Wieku Tego Autorów Zebrane”, które w rok później zmieniło nazwę na „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne z Różnych Autorów Zebrane”. Długie tytuły czasopism były wtedy w modzie (to samo dotyczyło książek), więc „Zabawy” pod tym względem nie stanowiły specjalnego wyjątku.

        Bo mimo wszystko „Zabawy” były wyjątkowe. Od innych czasopism wyróżniały się przede wszystkim wielką troską o dobór publikowanych materiałów (dbał o to prowadzący redakcję Adam Naruszewicz) oraz oryginalną formą edytorską. Poza tym, kolejne numery ukazywały się wprawdzie raz w tygodniu, a więc był to tygodnik, ale można też było kolejne tygodniowe numery składać w ciągu pół roku, następnie oprawić – i w ten sposób powstawała spójna i bardzo cenna księga, mogąca być ozdobą najbardziej szacownej biblioteki – z królewską włącznie. Tygodnik drukował wszak – w oryginale lub w przekładzie na język polski – najgłośniejsze podówczas w Europie dzieła literackie, rozprawy obyczajowe, traktaty historyczne itp. Drukowano w pierwszym rzędzie te teksty, które były przedmiotem dysput w trakcie tzw. obiadów czwartkowych (patronował im osobiście król Stanisław August Poniatowski).

Opublikowano w Lektura Gońca
piątek, 22 lipiec 2016 14:50

Wspomnienia z mojego życia (23)

1943        Paweł Pankalla był starym, otrzaskanym wojakiem, ja też trochę, Jaś był zupełnie „surowy”. Obaj byli ode mnie o kilkanaście lat starsi. Ranna pobudka zastała nas już ogolonych, umytych i ubranych, bo trudno było na tej garstce słomy na betonie dłużej wyleżeć.

        Najpierw nastąpiło zbadanie zdrowia i przydatności koni przez pułkowego weterynarza i dopiero potem skierowano nas do magazynu po odbiór mundurów i rynsztunku – na razie bez broni. Nazajutrz włączono nas do ćwiczeń. Wprawdzie była to niedziela, ale w czasie wojny i w dodatku w okresie rekruckim nie ma niedzieli ani święta. Ćwiczenia trwały na okrągło. Już tam na was czekają Kozacy z szablami – mawiał wachmistrz – za godzinę sprawdzę, jak wyczyszczone są konie”. Stara wojskowa zasada nie przejmować się. „Alles mit der Ruhe”, jak mówią Niemcy – wszystko na spokojnie.

        Faktycznie, wachmistrz zjawił się w stajni po kolacji, włożył białe rękawiczki, przejechał ręką po grzbietach naszych koni, spojrzał potem na rękawiczki, następnie podstawił je każdemu z nas pod nos i rzekł: „Wyście chyba nigdy nie widzieli czystego konia? My was tego szybko tu nauczymy. Przed capstrzykiem przyjdę tu jeszcze raz”. Byliśmy już w mundurach, dyskusji nie było. W wojsku przełożony i każdy z jedną kreską czy gwiazdką więcej ma zawsze rację.

Opublikowano w Lektura Gońca
piątek, 22 lipiec 2016 14:22

Pamiątki Soplicy (16)

pamiatki-soplicySICZ ZAPOROSKA

        Ale będąc młody, żywych namiętności, a nie znajdując pola, na którym mógł się wyburzyć, na czele młodzieży, można powiedzieć: najpierwszej, pędził życie w lasach, polowaniem zajęty, konno przebiegał kilkakrotnie całą Litwę, szukając, gdzie by dawać mógł dowody swojego męstwa, a jeżeli czasem jakiemu obywatelowi dom podpalili lub bydło przez swawolę porznęli, o to nigdy nie było procederu, bo ponoszący stratę sowicie i jak sam żądał, bywał nadgrodzony. A na ludziach nigdy żadnego okrucieństwa nie dopuszczali się, ile że przy wielkiej porywczości książę miał serce tak czułe, że znieść nie mógł cudzego cierpienia.

        Towarzysze księcia Karola, których partia króla Poniatowskiego, prowadzona na Litwie przez księcia biskupa wileńskiego, hajdamakami nazywała, byli ludzie świetni, nieskazitelni w wierze dla ojczyzny: ani krwi, ani trudów dla niej nie żałowali i wszyscy są godni być umieszczonymi w dziejach polskich. Był pan Wołodkowicz, którego odwaga i nadludzka siła dziś za bajeczkę uchodzić by mogły; ten był największym ulubieńcom księcia, który nigdy nie przestał opłakiwać jego niefortunnego końca w kwiecie młodości. Był JW. Pac, starosta ziołowski, później marszałek generalny konfederacji barskiej na Litwie, który wolał dni zakończyć w tułactwie niżeli od niej się recesować. Był JW. Rzewuski, wówczas podstoli litewski, księcia Karola szwagier, a świetny regimentarz tejże konfederacji. On to w nocy przez lochy ciemne prowadził nas do Krakowa, gdzie garnizon liczny moskiewski został wyrżnięty, a stolica Polski zdobytą. Był JW. Ogiński, wojewodzic Witebski, co gdyby nie był zginął w pojedynku z rąk jakiegoś węgierskiego magnata, do najpierwszych w Rzeczypospolitej doszedłby zaszczytów.

Opublikowano w Lektura Gońca
czwartek, 07 lipiec 2016 20:47

Pamiątki Soplicy (14)

pamiatki-soplicyLudność zaporoska utrzymywała się raz przyjmowaniem do siebie zbiegów bądź z Polski, bądź z Moskwy, najczęściej najgorszych hultai, a którzy na Siczy, poddawszy się pod surowe prawodawstwo, jego przepisów wiernie dochowywali, raz z chłopczyków kradzionych za granicą Siczy, których przysposobiali za synów i którzy po nich odziedziczali majątki. Jeżeli zaś Kozak umierał nie zostawując przysposobionych synów, natenczas jego majątek na dwie równe części zostawał podzielony: połowę brał koszowy dla siebie, a połowę cerkiew pułku, do którego nieboszczyk należał. Z tego powodu cerkwie u nich były bardzo bogate. Prócz tego miał koszowy wielką wyspę na Dnieprze, na której kilka wsi chłopów żonatych było osadzonych, co mu czynsz płacili, i jego był wyszynk gorzałki i miodu. Często Kozacy synów tych chłopów przysposabiali. Koszowy i urzędnicy wielcy, których było tylko dwóch: pisarz i sędzia, ubogim swoim ubiorem nie różnili się od prostych Kozaków, a ich mieszkania mało co były wykwintniejsze, tylko odznaczały się pięknością i obszernością sadów. Dziesięcina pszczelna składała dochód pisarza i sędziego. Każdy pułkownik pobierał opłatę od koni, bydła i owiec na utrzymanie kureni, a w każdym kureniu pułkownik utrzymywał za to Kozaków, co chleb piekli, jeść gotowali i gorzałkę szafowali dla wszystkich, tak regestrowych towarzyszów, jako ich czeladzi, którym się podobało w kureni hulać.
Tak rozmawialiśmy z Kozakami humańskimi o ustawach i obyczajach tego osobliwszego narodu, przechodząc piękny kraj, który był jego siedliskiem. Bo już nie goły step, ale gdzieniegdzie okazywały się gaje, a jary zieleniały olszyną i wierzbiną; to tylko było smutno, że śladu rolnictwa nie można było spostrzec. Żadnej pracy nie chce znosić Zaporożec i rolnictwem się brzydzi. Sadem tylko się bawią, i to niektórzy, bo próżniactwo jest ich największą pociechą. Przybyliśmy do miasta Siczy, jeśli miastem godziło się nazwać czterdzieści długich drewnianych karczem, pośród których tworzył się rynek w regularny czworobok, a każda karczma należała do innego pułku; a z tego rynku wychodziły trzy gościńce: jeden popod chałupę koszowego, drugi pisarza, a trzeci sędziego. Chałupy obszerne, ale słomą pokryte, przy nich sady ogromnej wielkości, szczególnie koszowego, który tym się tylko w mieszkaniu różnił od drugich dwóch urzędników, iż [miał] obok chałupy wielką stajnią murowaną, w której do pięciudziesiąt koni utrzymywał. Zajechawszy na rynek, poszliśmy prosto do pisarza, któregośmy zastali siedzącego popod chałupą i tytuń kurzącego. Był to człowiek przynajmniej siedmdziesięcioletni, ale czerstwy. Twarz jego odznaczała się szlachetnością rysów. On już był przygotowany do naszego przyjęcia i z panem Azulewiczem rozmawiał jako z poufałym przyjacielem, lubo go pierwszy raz widział. Zaprosił nas wszystkich czterech, abyśmy się do jego chałupy wnieśli, i zaprowadziwszy nas do niej, zaczął do nas mówić bardzo czystą polszczyzną. Powiedział nam:

Opublikowano w Lektura Gońca

norwid        Pewnego dnia w 1888 roku, na cmentarzu w ówczesnym podparyskim miasteczku Ivry, odbyła się smutna „czynność urzędowa” z udziałem dwu grabarzy, woźnicy z wozem zaprzęgniętym w dwa wychudzone konie i urzędnika miejscowych władz gminnych. Grabarze otworzyli kilka mogił z ludzkimi szczątkami (bo nie było chętnych do opłacenia miejsc na cmentarzu na następne lata), załadowali te szczątki do prostej skrzyni z nieheblowanych desek, a woźnica powiózł ją na cmentarz do zbiorowej mogiły biedaków, w ówczesnej miejscowości Montmorency. W drewnianej skrzyni było również to wszystko, co się jeszcze ostało po zmarłym pięć lat wcześniej Cyprianie Kamilu Norwidzie.

        Tak dopełnił się kolejny rozdział tragicznego losu wielkiego samotnika – jak o Norwidzie zwykło się mówić, uznając już w nim jednego z najwspanialszych polskich poetów...

Opublikowano w Lektura Gońca
czwartek, 30 czerwiec 2016 15:27

PAMIęć (4): WRÓG LUDU

braunfoto        Mój ojciec siedział w więzieniu. To było stale niejako na zapleczu. Byłem obywatelem drugiej, czy też po prostu, najniższej kategorii. Spotykały mnie upokorzenia, jak to pierwsze, gdy zwymyślał mnie wobec całej klasy nauczyciel-ubek.

        Co pewien czas powstawały głębokie zranienia. Raz mama, zapewne w ostatecznej desperacji, wyjęła z biblioteki parę książek i powiedziała, żebym poszedł do lekarza, pana takiego i takiego, dała mi adres, i zaproponował mu kupno tych książek. Lekarz, dawny znajomy ojca, najpierw bardzo się zdziwił, potem jakoś się zawstydził, a potem szybko dał mi kilkaset złotych. Wszystko odbyło się w korytarzyku. Nawet mnie nie zaprosił do wnętrza mieszkania.  

        I tak było co krok. Mama szamotała się, żeby nas jakoś wyżywić. Była nękana. Przez jakiś czas kazali jej meldować się co tydzień na milicji. Dwukrotnie robili u nas znowu rewizję, przewracając cały dom do góry nogami. Musiałem uważać na każde słowo w każdej rozmowie z kimś obcym. Przyszłość rysowała się niepewnie. Obawiałem się, że nie zostanę przyjęty na studia – co się zresztą miało sprawdzić.

Opublikowano w Lektura Gońca
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.