farolwebad1

A+ A A-

Pamiątki Soplicy (16)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

pamiatki-soplicySICZ ZAPOROSKA

        Ale będąc młody, żywych namiętności, a nie znajdując pola, na którym mógł się wyburzyć, na czele młodzieży, można powiedzieć: najpierwszej, pędził życie w lasach, polowaniem zajęty, konno przebiegał kilkakrotnie całą Litwę, szukając, gdzie by dawać mógł dowody swojego męstwa, a jeżeli czasem jakiemu obywatelowi dom podpalili lub bydło przez swawolę porznęli, o to nigdy nie było procederu, bo ponoszący stratę sowicie i jak sam żądał, bywał nadgrodzony. A na ludziach nigdy żadnego okrucieństwa nie dopuszczali się, ile że przy wielkiej porywczości książę miał serce tak czułe, że znieść nie mógł cudzego cierpienia.

        Towarzysze księcia Karola, których partia króla Poniatowskiego, prowadzona na Litwie przez księcia biskupa wileńskiego, hajdamakami nazywała, byli ludzie świetni, nieskazitelni w wierze dla ojczyzny: ani krwi, ani trudów dla niej nie żałowali i wszyscy są godni być umieszczonymi w dziejach polskich. Był pan Wołodkowicz, którego odwaga i nadludzka siła dziś za bajeczkę uchodzić by mogły; ten był największym ulubieńcom księcia, który nigdy nie przestał opłakiwać jego niefortunnego końca w kwiecie młodości. Był JW. Pac, starosta ziołowski, później marszałek generalny konfederacji barskiej na Litwie, który wolał dni zakończyć w tułactwie niżeli od niej się recesować. Był JW. Rzewuski, wówczas podstoli litewski, księcia Karola szwagier, a świetny regimentarz tejże konfederacji. On to w nocy przez lochy ciemne prowadził nas do Krakowa, gdzie garnizon liczny moskiewski został wyrżnięty, a stolica Polski zdobytą. Był JW. Ogiński, wojewodzic Witebski, co gdyby nie był zginął w pojedynku z rąk jakiegoś węgierskiego magnata, do najpierwszych w Rzeczypospolitej doszedłby zaszczytów.

         Był J.W. Żaba, co został potem wyniesiony na województwo połockie wolą jednomyślną Połotyńców, bo to jedno było województwo, w którym szlachta do końca zachowała przywilej wyboru wolnego swojego wojewody. Był pan Ślizień, sędzię ziemski słonimski, który z morowego powietrza umarł w Stambule, dzieląc wygnanie księcia Karola. Był kniaź Lubecki, co później został marszałkiem pińskim i był wielkim statystą. On to w czasie konfederacji barskiej, kiedy jeszcze były wielkie podobieństwa, że Rzeczpospolita się ocali, podał był projekt, aby w czasie ona została podzieloną na cztery prowincje: wielkopolską, małopolską, litewską i ruską, żeby każda miała swojego metropolitę, kanclerza, hetmana, podskarbiego, wojsko, uniwersytet i sejm, żeby unicki obrządek został rządowym, żeby pijarom i bazylianom wyłącznie wszystkie szkoły powiatowe powierzyć, a uniwersyteta i gimnazja świeckim, a przy królu żeby był do rady senat ogólny narodu, z którego połowa członków byli [by] wybrani przez sejmy prowincjonalne, a połowa przez króla mianowani, krzesłami uposażeni, starostwa-mi, przy których zostawałaby władza wykonawcza wraz z królem i sądzenie obwinionych we wszystkich materiach status [państwowych]. A z tymi warunkami zabezpieczającymi wolność, żeby ustanowić dziedzictwo tronu dla familii saskiej i znieść liberum veto, żeby uregulować byt duchowieństwa, aby jeden nie nadto, a drugi zbyt mało nic posiadał, a z przewyżki funduszów kościelnych uposażyć uniwersytety i szkoły. Chciał także zniesienia starostw grodowych, żeby grody tak jak ziemstwa od wyboru szlachty zależały, a przychodem miast grodowych wzbogacić skarb Rzeczypospolitej; jako i większą część starostw do niego chciał dołączyć, które to przychody, z monopolium soli i tytuniu, z opłaty podniesionej czopowego z podymnym, z wpływem ceł i stempla i z podatkiem konsumpcyjnym, byłyby dostateczne, aby dwakroć sto tysięcy regularnego wojska utrzymać. Może to były tylko marzenia, jednak w tym wszystkim nie widzę nic złego. Ten projekt u pana Świętorzeckiego, byłego sekretarza sejmu 1784, obaczywszy przepisałem go i u siebie starannie zachowuję. - Był JW. Chomiński, co później został wojewodą mścisławskim, a który marszałkował po sejmach i trybunałach, zawsze świetnie, zawsze przykładnie, a był wielkim wierszopisem i w Rzymie nawet uchodził za mądrego. Był JW. Szczyt, co umarł kasztelanem połockim, mąż w prawnictwie narodowym wielki, i nieodżałowaną jest dla publiczności szkodą, że jego pisma w tym przedmiocie zatraconymi zostały. Byli Janusz Górecki i Maciej Dereas, co później w konfederacji barskiej ani panu Demulierowi nawet nie ustępywali w nauce wytykania obozów, i wiele jeszcze innych, których synowie i wnuki żyją, składali bandę albeńską nazwaną. Zdaje się, że kto takiej młodzieży przewodniczył i od niej ku sobie ślepe przywiązanie uzyskał, sam nie musiał być bez wielkich przymiotów. A każdy z nich się sposobił do rycerskiego rzemiosła i im kto wymyślił zapamiętalszy czyn odwagi, tym większy szacunek kolegów uzyskiwał. Raz pan Wołodkowicz z oszczepem w ręku poszedł pojedynczo na niedźwiedzia, którego lekki postrzał do ostatniego stopnia rozdrażnił. Niedźwiedź na niego poszedł, on śmiało czekając oszczepem go ugodził; ale oszczep się złomał między żebrami, a niedźwiedź, jeszcze więcej zawzięty, rzucił się na niego. On drzewcem, w ręku zostającym, jak uderzył go po łbie, niedźwiedź upadł przygłuszony, a pan Wołodkowicz, nie dawszy mu czasu przyjść do siebie, kordelas w sercu mu utopił. - Pan Kostrowicki, strażni-kowicz piński, w Łachwie na koniu przesadził rów półtora sążnia szerokości, a tyleż głębokości. Raz cała banda albeńską na koniu z naczelnikiem swoim nadeszła blisko karczmy słomą pokrytej, która się była zajęła. Ogień był straszny, a wrota otwarte. Aż tu pan starosta ziołowski z panem podstolim litewskim odzywają się do ratujących:

        “Idźcie precz! a my za spaloną karczmę wynagrodzim; wpadniem do sieni i bić się będziemy na ostre, a nikt niech się nie waży ratować, pokąd jeden z nas rannym nie będzie.” To wyrzekłszy, wlecieli do sieni i bić się zaczęli; a że obydwa byli równej z sobą siły, długo trwała potyczka. Snopki zapalone na nich z dachu padały, wokoło nich się paliło; nie wiedzieć, jak już oddychali; aż nareszcie JW. Pac, obciąwszy JW. Rzewuskiego, na swoich rękach go wyniósł spośród ognia, tak że i suknie popalone były, i sami popieczeni, i ich czuprynom się dostało. A któż by naliczył, ile oni dowodów odwagi dali? Nikt by temu już dziś i nie uwierzył.

        Otóż kiedy bezkrólewie nastało, książę już był wojewodą wileńskim i prowadził królewicza Sasa; ale partia przeciwna, poparta przez Moskwę, najechawszy sejmiki, wszędzie swoje sądy kapturowe zaprowadziła gwałtem, pomimo manifestów większości uciśnionej, a JW. Chreptowicz został, Boże mu przebacz, sędzią kapturowym nowogródzkim. Wiadomo jest, jak wielka powaga była tych sądów: w czasie bezkrólewia jurysdykcje sądownicze ustawały, a władza trybunalska, ziemska i grodzka była w ręku kapturów. Otóż pan Chreptowicz, co był wielkim znawcą monet starożytnych, ale lubił zbierać do kolekcji i moskiewskie ruble, chcąc zastraszyć partię Moskwie i panu stolnikowi Poniatowskiemu przeciwną, wydał inotescencją, aby wszyscy nowogródzanie należący do bandy albeńskiej stawili się przed sądem kapturowym, by się tłomaczyć z zarzutów, jakoby wraz z księciem wojewodą wileńskim rabunków i gwałtów się dopuścili po niektórych domach szlacheckich. A że ta inotescencja samemu księciu nie była wydana, to dlatego, że jako senator tylko przez sąd sejmowy mógł być sądzonym, ile że nie tylko szło o uczynki gwałtowne, ale o nielegalny przechód zbrojny po kraju bez żadnego na to upoważnienia. Młodzież nowogródzka hulała sobie w Nieświeżu, i książę do czego innego ich gotował, jak do stawienia się na wezwanie kapturów. Ale pan Wołodkowicz, przymusiwszy woźnego, co mu inotescencja położył, iż ją zjeść musiał, przez niego napisał do pana Chreptowicza, że na terminie naznaczonym stawić się będzie z patronem swoim, którego pokazał woźnemu. A ten był nahaj rzemienny z boćkowskiej fabryki. Bo on miał trzy nahaje: rzemienny dla pana Chreptowicza, jedwabny, którego przeznaczał panu stolnikowi Poniatowskiemu, co już jawnie szedł do korony, a trzeci z nici złotych pleciony, którego gotował na księcia biskupa wileńskiego, kniazia Massalskiego. I dobrawszy sobie sześciu najtęższych rębaczów milicji nieświeskiej i dwóch z bandy albeńskiej: Więcławowicza i Wazgirda, którzy byli jedyni tam, gdzie trzeba było łba nadstawić, stanął na termin w izbie sądowej, chociaż rota piechoty moskiewskiej była w mieście. Jak go pan Chreptowicz obaczył przez okno, tylnymi drzwiami uciekł, aż w klasztorze dominikanów się oparł i tam dopiero miał siebie za ubezpieczonego. Pan Wołodkowicz, co go nie spostrzegł, zapytał się po kilkakrotnie:

- A gdzie pan sędzia kapturowy, co ma mnie sądzić? Pisarz kapturowy Matusiewicz chciał miną nadrobić i odezwał się:

        - Waćpan z impozycją na jurysdykcją, co ma ius gladii w ręku, nie napadaj!

        A pan Wołodkowicz:

        - A to piękny sędzia kapturowy, co inotescencje stronom posyła, a sam w dzień terminu się chowa! W niebyt-ności sędziego jurysdykcja przy panu pisarzu; więc mój patron przed waćpanem mnie bronić będzie.

        Dopiero pan Więcławowicz i pan Wazgird porwali pisarza, położyli go na stole czerwonym suknem pokrytym, a pan Wołodkowicz swoją ręką pięćdziesiąt nahajów odliczył panu Matusiewiczowi w obliczu całej palestry, która obojętnie na to patrzała, bo prawie całkowita była złożoną z stronników księcia Radziwiłła. Oćwiczywszy więc pisarza, pobrał wszystkie papiery na stole leżące i kazał regentowi wszystkie czynności sądu kapturowego od rozpoczęcia jego jurysdykcji sobie wydać i te wszystkie papiery z sobą zabrał, z sobą to wszystko przywiózł do Nieświeża.

        Wkrótce potem pan stolnik litewski ogłoszony był królem, więc kaptury ustały: sądom ziemskim i grodzkim czynność została wróconą i brano się do urządzenia trybu-nału. Ale szlachcie nie można było zjechać na deputackie sejmiki: kto nie był z partii króla, tego nie dopuszczano, a że mało kto na Litwie do niej należał, więc w większej części województw po kilku obywatelów tylko sejmikowało. A tym sposobem zebrał się w Nowogródku trybunał pod laską JW. Przezdzieckiego, co umarł pisarzem wielkim litewskim, a [był] głównym nieprzyjacielem księcia wojewody wileńskiego, jakoż prawie wszyscy deputaci. A książę biskup wileński postarał się, że po kapturach wybrano deputatów lękliwych, o których był pewny, że to tylko napiszą, co im każe - i sam zjechał na reasumpcję trybunału dla uciśnienia księcia i jego przyjaciół. Po wszystkich grodach były na to manifesta zaniesione od dziewięć dziesiątych części szlachty, użalające się, iż dziesiąta część ich oprymuje. Książę już nie miał nadziei, tylko w orężu; i podniosła się konfederacja nieświeska, do której się wiązało, co było poczciwego na Litwie.

        Dla asekuracji trybunału stał w Nowogródku pułk imienia Massalskich, na który mógł rachować książę biskup, a majorem tego pułku był niejaki Rożniecki, który miał ścisłej przyjaźni związki z panem Ignacym Wołodkowiczem. Księciu biskupowi i marszałkowi trybunału szło o to najwięcej, aby przestraszyć Radziwiłłowską partią; a pałając zemstą na pana Wołodkowicza, chcieli koniecznie jego dostać, aby do egzekucji przywieść kontumacjalny dekret na niego zapadły za zbrojne najście kapturu. Układają się więc z panem Rożnieckim, aby on dostał żywcem Wołodkowicza, a podły jurgieltnik takiego ima się sposobu: przebrawszy się za markietana, przybiega do Nieświeża dla widzenia się z panem Wołodkowiczem i wmawia w niego, że jest szczerze poświęconym dla Rzeczypospolitej i księcia wojewody, że większą część oficerów przekabacił, i przysięga mu, że cały regiment akces zrobi do konfederacji nieświeskiej, oprócz może kilku oficerów i szefa, których powiążą. Trzeba więc koniecznie, ażeby pan Wołodkowicz jako konsyliarz konfederacji tajemnie zjechał do Nowogródka, aby nie dać czasu księciu biskupowi ani członkom trybunału umknąć, jak wybuchnie powstanie pułku - i żywcem ich połapie co do jednego.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.