farolwebad1

A+ A A-

Z Polski rodem: Los wielkiego samotnika – Cyprian Kamil Norwid

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

norwid        Pewnego dnia w 1888 roku, na cmentarzu w ówczesnym podparyskim miasteczku Ivry, odbyła się smutna „czynność urzędowa” z udziałem dwu grabarzy, woźnicy z wozem zaprzęgniętym w dwa wychudzone konie i urzędnika miejscowych władz gminnych. Grabarze otworzyli kilka mogił z ludzkimi szczątkami (bo nie było chętnych do opłacenia miejsc na cmentarzu na następne lata), załadowali te szczątki do prostej skrzyni z nieheblowanych desek, a woźnica powiózł ją na cmentarz do zbiorowej mogiły biedaków, w ówczesnej miejscowości Montmorency. W drewnianej skrzyni było również to wszystko, co się jeszcze ostało po zmarłym pięć lat wcześniej Cyprianie Kamilu Norwidzie.

        Tak dopełnił się kolejny rozdział tragicznego losu wielkiego samotnika – jak o Norwidzie zwykło się mówić, uznając już w nim jednego z najwspanialszych polskich poetów...

        Urodził się 24 września 1821 roku w położonej między Radzyminem a Wyszkowem wsi Laskowo-Głuchy, dziedzicznym majątku jego matki – Ludwiki ze Zdzieborowskich, po kądzieli spokrewnionej z królewską gałęzią rodu Sobieskich. Jego ojciec – Jan Norwid – także wywodził się z głośnego rodu pieczętującego się herbem „Topór”, ale ponieważ z rodowych majętności nic już nie zostało, więc pracował jako skromny kontroler bankowy, tułając się zresztą ciągle na obszarach od Wisły do Wołgi.

        Na chrzcie chłopcu dano imię Cyprian. Drugie imię – Kamil – otrzymał dopiero w Rzymie, na bierzmowaniu, w wiele lat później.

        Kiedy Cyprian Norwid miał cztery lata – umarła jego matka, więc chłopca wzięła na wychowanie (wraz z braćmi – Ludwikiem i Ksawerym oraz siostrą Pauliną) jego prababka – miecznikowa Hilaria Sobieska.

        W sześć lat później prababka jednak zmarła, toteż dzieci oddano do dalszych krewnych w Warszawie.

        W takich to okolicznościach, w 1831 roku, Cyprian Norwid został uczniem Gimnazjum Praktyczno-Pedagogicznego, które rychło zamienił na tzw. Wojewódzkie Gimnazjum Warszawskie.

        Ponieważ jednak chłopiec zdradzał wielkie zainteresowanie rysunkiem i rzeźbą – przeniósł się w końcu (w 1837 roku) do szkoły malarskiej i sztuk plastycznych Aleksandra Kokulara – wielce zasłużonego organizatora szkolnictwa artystycznego na ziemiach polskich, autora m.in. obrazów „Edyp i Antygona” oraz „śmierć Priama”.

        Norwid uczył się w tej szkole z zapałem przez pięć lat, choć jego kolejne dzieła plastyczne nie tylko nie budziły zachwytu, ale nawet zdawkowego uznania.

        Z większym powodzeniem niż w rysunkach, malowaniu i w rzeźbie, zadebiutował Norwid jako poeta i pisarz. Opublikowane w latach 1840–1841 takie jego utwory, jak „Mój ostatni sonet”, „Pióro”, „Pigmalion”, „Łaskawy opiekun” czy „Bartłomiej Alfonsem” zostały życzliwie przyjęte zarówno przez czytelników, jak i przez krytykę – co właściwie później w życiu Norwida się już nie powtórzyło. Bo dopiero po śmierci twórcy uświadomiono sobie, że do końca życia był on wierny zobowiązaniu zawartemu w młodzieńczym „Piórze”, że zawsze poszukiwać będzie niestrudzenie źródeł piękna i doskonałości. Bez względu na konsekwencje. Nawet za cenę upragnionej sławy. Nawet kosztem biedy, w której żył przez większą część swoich dni...

        Dramat Norwida, jako wielkiego samotnika, zaczął się ujawniać dopiero po roku 1842, czyli po jego wyjeździe na emigrację. W myśl planów Norwida – nie miała to zresztą być emigracja, lecz tylko czas zdobywania wiedzy i doskonalenia umiejętności artystycznych. Właśnie w takim celu wyjechał w 1842 roku do Włoch, gdzie studiował malarstwo, rzeźbę oraz archeologię. Potem słuchał w Berlinie wykładów z historii sztuki i z filozofii, wrócił znowu do Włoch, aż w końcu – w 1849 roku – osiadł na dłużej w Paryżu.

        Do Francji pchała go przede wszystkim wielka i gorąca miłość, jaką Norwid zapałał do starszej od siebie o ponad rok Marii Kalergis, którą zresztą poznał dzięki Edmundowi Chojeckiemu – pisarzowi i publicyście, bliskiemu współpracownikowi Adama Mickiewicza i prawie sąsiadowi Norwidów z czasów dzieciństwa Cypriana.

        Maria Kalergis, z domu hrabianka Nesselrode (była córką Polki i Niemca na carskiej służbie), bratanica kanclerza na carskim dworze w Petersburgu, żyła wtedy w separacji z mężem. Uchodziła za wielką gwiazdę polskiej emigracji, słynącą z urody, bogactwa, inteligencji oraz talentów muzycznych (przez pewien czas była uczennicą Fryderyka Chopina). Norwid zakochał się w wytwornej arystokratce bez pamięci, choć od początku była to miłość pozbawiona wszelkiej nadziei, bez odrobiny wzajemności. Uczucie to zaowocowało wprawdzie nieśmiertelnym poematem „Pierścień wielkiej damy”, ale też rzuciło cień na całe życie Norwida.

        Do miłości nie miał zresztą szczęścia. Wcześniej, w 1843 roku, zerwała z nim zaręczyny Kamila z Warszawy, o której nic bliżej nie wiadomo. Potem, gdy miał już 48 lat, zakochał się w młodszej od siebie Zofii Węgierskiej, poczytnej felietonistce polskiej prasy emigracyjnej – ale ta w kilka miesięcy później zmarła. W roku 1872 – a więc mając 51 lat – zakochał się znowu, w Marii Sadowskiej, powieściopisarce i nowelistce, ale ta okazała się rychło osobą psychicznie niezrównoważoną, toteż Norwid postanowił od niej uciec. Swój bagaż wysłał wprawdzie do Włoch, ale sam trafił do podparyskiego przytułku św. Kazimierza, w którym był już do śmierci...

        świadomość braku szczęścia osobistego, zmieszana z odczuwanym boleśnie brakiem zrozumienia dla jego twórczości – towarzyszyły Norwidowi bez przerwy. Także w czasie dwukrotnego pobytu w USA oraz krótkiego pobytu w Londynie.

        Do tego wszystkiego dołączyła bieda i narastające kłopoty ze zdrowiem. W prawdziwej nędzy znalazł się po roku 1867, kiedy to jego brat Ludwik roztrwonił cały majątek, zostawiając bez środków do życia swoją rodzinę, której Cyprian Norwid próbował przyjść z pomocą.

        Nowatorski w poezji, wyprzedzający o kilka pokoleń aktualne prądy literackie, krytyczny wobec postaw i programów polskich stronnictw emigracyjnych, wrogi wobec lenistwa myślowego współczesnych mu rodaków, a przy tym konsekwentnie odrzucający wszelkie sugestie odstąpienia od twórczych poszukiwań – Norwid nie znajdował zrozumienia ani wśród czytelników, ani wśród twórców. Dlatego równie krótko trwała jego przyjaźń z Fryderykiem Chopinem, jak i z Zygmuntem Krasińskim, Adamem Mickiewiczem, Juliuszem Słowackim.

        Twórczości Norwid jednak nigdy nie zaniechał.

        Prowadził również rozległą korespondencję, w której zawarł swoje poglądy na wiele spraw.

        Żył latami w osamotnieniu, otoczony nie tylko obojętnością, ale wręcz wrogością. Nigdy też nie zdobył dla swej twórczości takiego uznania, jak jeszcze w młodości, w Warszawie...

        Rozgoryczony na świat i ludzi – ciągle przecież tęsknił za ojczyzną. Z tej nostalgii narodził się jeden z najpiękniejszych wierszy Norwida – „Moja piosenka (II)”, w której powtarza się refren: „Tęskno mi, Panie!”.

        Przez całe lata Norwid pilnie nasłuchiwał wieści z Polski. Boleśnie przeżył zwłaszcza klęskę Powstania Styczniowego – któremu zresztą był wcześniej przeciwny, bo walkę zbrojną uważał za skazaną na niepowodzenie. Po wydarzeniach w Warszawie we wrześniu 1863 roku, kiedy to carscy żandarmi wyrzucili na bruk fortepian Chopina – powstał słynny wiersz Norwida pt. „Fortepian Chopina”.

        Jednym z ostatnich wierszy poety, napisanym już w przytułku dla najbiedniejszych polskich emigrantów, była przesycona smutną zadumą i delikatną autoironią elegia „Do Bronisława Z.”, w której poeta – świadom już bliskiej śmierci – spogląda na świat niby „z tamtej strony życia”. Utwór kończy się – po łacinie – smutnym: „Byłem wygnańcem i należy mi się spoczynek, nie sława”.

        Poczynając od roku 1880, zdrowie Norwida pogarszało się szybko. Od pierwszych dni 1883 roku już praktycznie nie chodzi. We wtorek, 22 maja 1883 roku, zasnął wieczorem ze słowami „Przykryjcie mnie lepiej”. I były to ostatnie jego słowa. Zmarł następnego dnia rano, 23 maja 1883 roku, w wieku niespełna 62 lat. Po skromnym pogrzebie w zakładowej kaplicy – dwa dni później – pochowano go na cmentarzu w Ivry. W kondukcie pogrzebowym szło około 30 osób.

        W pięć lat później, kiedy przenoszono jego prochy do zbiorowej mogiły biedaków na cmentarzu w Montmorency – nie było już nikogo, kto o nim pamiętał...

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.