– Źle się zrobiło. Godzina nie upłynęła, jak obrano koszowym Jura Majborody. Intryga popów, Moskwie zaprzedanych, jego na ten stopień wyniosła. On jest fanatykiem w syzmie i wmówił sobie, że jak Polska pozbędzie się Moskalów, to Sicz zmusi do unii. Zupełnie się powodować będzie protopopem naszym Sohaniczynem, bratem rodzonym opata perejasławskiego, który zawzięty na Polaków za to, że na pal wbito w Żytomirzu ich rodzonego siostrzeńca, czernca motryniańskiego monasteru, co był watażką hajdamaków i na ich czele wiele rabunków i okrucieństw popełniał w wielu domach szlacheckich. Pokąd Majboroda żyje, nie ma nadziei, abyście jakiejkolwiek pomocy od Siczy spodziewać się mogli. Ja jeszcze przez jutrzejszy dzień wszystko lepiej wybadam; a potem niech który z panów jedzie nazad do konfederacji z tym, co wypadnie jej donieść. A teraz muszę iść na ceremonię wnijścia koszowego w swój obowiązek, co długo trwać nie będzie, a wy z daleka stojąc możecie się temu przypatrzyć; a potem powróćcie do mojej chałupy i na mnie czekajcie. Będzie uczta wielka u koszowego, który wieczerzę całej Siczy sprawuje. Wszyscy się na śmierć popiją prócz mnie; bo w dzień wyboru koszowego i jego rocznicy pisarz żadnego trunku mocnego do ust nie może przyłożyć wedle praw naszych. Przy nim zostaje władza i prawo chce, aby jeden był przynajmniej trzeźwym.
To rzekłszy, natychmiast wyszedł wziąwszy z sobą papier, kałamarz i pióro za uchem, aby zapisać akt inauguracji.
A my po niejakimś czasie poszliśmy na rynek, gdzieśmy zastali mnóstwo Kozactwa przed karczmą pułku czehryńskiego, gdzie stał nowy koszowy, co był asaułą w tymże pułku. Z wielkimi okrzykami prowadziła go tu tłuszcza z karczmy do domu koszowego, gdzie stały cztery wozy przewrócone, których natychmiast ziemią zasypano, tak że na dziedzińcu wzniósł się kurhanek dość wyniesiony. Na wierzchołku tego kurhanka zasiadł nowo obrany koszowy, a z każdego pułku jeden towarzysz regestrowy weszli z ogromnym koszem do izby koszowego i zmiótłszy porządnie całą chałupę wszystkie śmiecie w ten kosz włożyli, tak że go napełnili, a potem zanieśli ten kosz na wierzch kurhanku i z trudnością podniósłszy, całkowity wysypali na głowę nowego koszowego, iż natychmiast został śmieciami obsypany; a pisarz głośno wyrzekł: „Jak widzisz siebie obsypanym śmieciami, tak w każdej potrzebie znajdziesz nas wszystkich od siebie nieodstępnych”. I taka była całkowita ceremonia inauguracji naczelnika Siczy, który z powodu tego na nim przewróconego kosza nosi nazwisko koszowego. Dopiero wszedł koszowy w dom swój i od tej chwili jego władza się zaczynała. Pierwsza jego czynność musiała być odbicie piwnicy swojego poprzednika, skąd wszystek miód, wiszniak i gorzałkę wyniosło Kozactwo; ta zaś próżną została. I wszyscy siadli na ziemi, koszowy i Kozacy, około kotłów napełnionych barszczem, kaszą jaglaną, kluskami, pieczeniami wieprzowymi i baranimi, z których każdy drewnianą łyżką brał na swoje misę, ile mu się podobało, i wszyscy zaczęli zajadać z wielkim żarłoctwem, każde kilka kęsów popijając gorzałką lub wiszniakiem, i to szklankami. Tylko pisarz, jak mówił, siedział osobno i to jadł, co oni, ale oprócz dzbanka wody nie miał innego napoju. Przybyłym kupcom i ludziom nie należącym do Siczy, między którymi byliśmy, koszowy z wielką gościnnością trunki rozsyłał i w misach jadła, których nadmieniłem, a które lubo niewykwintne, bardzo nam smakowały, i panu Azulewiczowi, który oprócz wieprzowiny, resztę z nami dobrze zajadał. A gdyśmy zobaczyli, że już zaczynają mózgownice tak kozackie, jako i cudzych przybyłych zagrzewać się trunkiem do zbytku, powoli wycofawszy się z tej zgrai, cichaczem poszliśmy do domu pisarza, gdzie było nasze locum standi, i tameśmy czekali na jego przybycie, które dopiero po dziesiątej wieczór nastąpiło.
Nazajutrz wyprawił mnie pan Azulewicz do Generalności z doniesieniem, że sam puścił się do Bakczysaraju, gdyż cała nadzieja na Tatarach; a na siczowych Kozaków nie ma co rachować, bo wszystkie popy są rozjątrzeni na Polskę, a Jur Majboroda, nowy koszowy, jest ich narzędziem. Tyle tylko możemy być pewni, że przeciwko nam działać nie będą. Dodał nam Dziumdzuryk: Kozacy prości sprzyjają Polszcze, bo są przywiązani do swoich ustaw i przeczuwają, że Moskwa, jak utwierdzi w Polsce swoje panowanie, nie ścierpiich swobodnego życia, podczas kiedy wolny naród nie byłby się gorszył z ich niepodległości.
Ale starszyzna prawie cała już zepsuta. Popi im wmawiają, że starostwa czehryńskie i czerkaskie między nimi będą podzielone, a koszowego mamią nadzieją, że całkowita posiadłość Siczy zostanie jego dziedzictwem, a on będzie hetmanem kozackim dziedzicznym, jak tylko nakłoni Kozactwo do zaprzysiężenia poddaństwa carowej. Tak to spodleni ci ludzie chcą wolność swoją zaprzedać dla dostatków, których nie dostaną, bo Moskwa żadnemu zdrajcy nigdy obietnicy nie dotrzymała.
Przed moim odjazdem odważyłem [się] go zapytać, jakim przypadkiem, widocznie będąc szlachcicem polskim i mężem światłym, został członkiem stowarzyszenia złożonego z ludzi prostych, włóczęgów i nieoświeconych.
On nam na to odpowiedział:
– Nie będę przed wami taił tajemnic mojego żywota ani wypadków, które mnie tu zapędziły. Jestem szlachetnie urodzony i moje przeznaczenie było i korzystać w wielkim narodzie z klejnotu szlacheckiego, i posiadać znaczny majątek. Jestem urodzonym ziemianinem województwa witebskiego, a moje nazwisko jest Wołk.
Mój ojciec był szczupłego majątku, ale szlachcic starożytnego rodu, za granicą wychowany. W wojnach króla Jana III się wsławił i byłby doszedł do pierwszych w Rzeczypospolitej zaszczytów, gdyby wiara, w której był wychowany, nie była ku temu na przeszkodzie: był rodowitym kalwinem. Jednak, że był młodym, przystojnym i ugrzecznionym, podobał się pannie Brzostowskiej, kasztelance mińskiej, bogatej pannie, która zależąc od siebie, poszła za niego, pomimo perswazjów całej familii Brzostowskich, którzy, z Jagiellończykami spokrewnieni, radzi by mieć jak zwykle swoją krewną za jakim magnatem, a nie za szlachcicem, chociaż dobrego rodu, ale którego dom ledwo do wojewódzkiego urzędu mógł się docisnąć.
Mój ojciec osiadł na obszernym żoninym majątku w tymże województwie witebskim, gdzie było i jego samego gniazdo. Żył na wsi, uprawiał ziemię, pozyskał przyjaźń wszystkich sąsiadów i tak przywiązanie mojej matki do jej religii szanował, że w przeciągu długiego pożycia cienia zgorszenia jej nie dał.
Było nas dwoje dzieci: ja i siostra ode mnie młodsza; zezwolił mój ojciec, aby nas w wierze macierzystej wychowano, sam zaś kilka razy na rok jeździł do Kopysia dla dopełnienia swoich obrządków, ale tak, że nikt w domu o tym nie wiedział. O religii nigdy nie mówił, w obyczajach stosował się we wszystkim do wyznania matki: pościł z nią razem, bywał w kościele i kapłanom łacińskim świadczył, jakby był katolikiem.
Ludność zaporoska utrzymywała się raz przyjmowaniem do siebie zbiegów bądź z Polski, bądź z Moskwy, najczęściej najgorszych hultai, a którzy na Siczy, poddawszy się pod surowe prawodawstwo, jego przepisów wiernie dochowywali, raz z chłopczyków kradzionych za granicą Siczy, których przysposobiali za synów i którzy po nich odziedziczali majątki. Jeżeli zaś Kozak umierał nie zostawując przysposobionych synów, natenczas jego majątek na dwie równe części zostawał podzielony: połowę brał koszowy dla siebie, a połowę cerkiew pułku, do którego nieboszczyk należał. Z tego powodu cerkwie u nich były bardzo bogate. Prócz tego miał koszowy wielką wyspę na Dnieprze, na której kilka wsi chłopów żonatych było osadzonych, co mu czynsz płacili, i jego był wyszynk gorzałki i miodu. Często Kozacy synów tych chłopów przysposabiali. Koszowy i urzędnicy wielcy, których było tylko dwóch: pisarz i sędzia, ubogim swoim ubiorem nie różnili się od prostych Kozaków, a ich mieszkania mało co były wykwintniejsze, tylko odznaczały się pięknością i obszernością sadów. Dziesięcina pszczelna składała dochód pisarza i sędziego. Każdy pułkownik pobierał opłatę od koni, bydła i owiec na utrzymanie kureni, a w każdym kureniu pułkownik utrzymywał za to Kozaków, co chleb piekli, jeść gotowali i gorzałkę szafowali dla wszystkich, tak regestrowych towarzyszów, jako ich czeladzi, którym się podobało w kureni hulać.
Tak rozmawialiśmy z Kozakami humańskimi o ustawach i obyczajach tego osobliwszego narodu, przechodząc piękny kraj, który był jego siedliskiem. Bo już nie goły step, ale gdzieniegdzie okazywały się gaje, a jary zieleniały olszyną i wierzbiną; to tylko było smutno, że śladu rolnictwa nie można było spostrzec. Żadnej pracy nie chce znosić Zaporożec i rolnictwem się brzydzi. Sadem tylko się bawią, i to niektórzy, bo próżniactwo jest ich największą pociechą. Przybyliśmy do miasta Siczy, jeśli miastem godziło się nazwać czterdzieści długich drewnianych karczem, pośród których tworzył się rynek w regularny czworobok, a każda karczma należała do innego pułku; a z tego rynku wychodziły trzy gościńce: jeden popod chałupę koszowego, drugi pisarza, a trzeci sędziego. Chałupy obszerne, ale słomą pokryte, przy nich sady ogromnej wielkości, szczególnie koszowego, który tym się tylko w mieszkaniu różnił od drugich dwóch urzędników, iż [miał] obok chałupy wielką stajnią murowaną, w której do pięciudziesiąt koni utrzymywał. Zajechawszy na rynek, poszliśmy prosto do pisarza, któregośmy zastali siedzącego popod chałupą i tytuń kurzącego. Był to człowiek przynajmniej siedmdziesięcioletni, ale czerstwy. Twarz jego odznaczała się szlachetnością rysów. On już był przygotowany do naszego przyjęcia i z panem Azulewiczem rozmawiał jako z poufałym przyjacielem, lubo go pierwszy raz widział. Zaprosił nas wszystkich czterech, abyśmy się do jego chałupy wnieśli, i zaprowadziwszy nas do niej, zaczął do nas mówić bardzo czystą polszczyzną. Powiedział nam: