Po wojnie nikt z Polaków w wiosce nie został. Obecnie zamieszkuje ją ok. 1200 osób, przeważnie Ukraińców. Średnia wieku 40-50 lat, a główne środki utrzymania – ziemia. Czyli ogrody, które ludzie uprawiają przy domach, a niektórzy mają po 2 – 3 krowy. Hodowane warzywa wożą do Lwowa na targ, aby zarobić na życie. Lub sprzedają szkockiemu przedsiębiorstwu które mieści się nieopodal.
http://www.goniec24.com/goniec-zycie-polonijne/item/4702-%c5%9blad%c3%b3w-polsko%c5%9bci-nie-b%c4%99dzie-nawet-na-cmentarzu-list-ze-lwowa#sigProId317d64a323
I tu nagle pojawia się info w Internecie – w miejscu dawnego cmentarza polskiego w miejscowości Wielkie Kłodno powstanie park rekreacyjny dla mieszkańców wioski. Przyjeżdżamy w zwykły roboczy dzień do wioski. Ludzie na ulicy to rzadkość. Kierujemy się do Rady. Na Ukrainie Rada jest w każdej, nawet przez Boga zapomnianej miejscowości. Pytamy o wójta. Pan Anatolij z chęcią z nami rozmawia. Wyjaśniamy kilka ważnych kwestii dotyczących dawnych znaków polskości w tej wiosce. Pierwsze – kościół. Po wojnie opuszczony, bezpański i zniszczony. Nawet dach w 2008 roku się zawalił. A to nie tak dawno. 15 rodzin wyznania greckokatolickiego zgłosiło się do wójta, aby przejąć ten kościół, modlić się tam i jednocześnie dbać o niego.
W wiosce brakuje gospodarki komunalnej, nie ma żadnego przedsiębiorstwa, tym bardziej organizacji użytku publicznego. To, co ma się nazywać drogą, poddaje się określeniu kierunek, bo państwowy Obławtodor (odpowiednik GDDKiA) tej drogi w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nie remontował. Rada pracuje na zasadach społecznych. Zwracamy się do przedsiębiorców, aby pomogli ze sprzętem, kosimy trawę przy drodze, aby ludzie przyjeżdżający wiedzieli, że tam był cmentarz – mówi wójt. Pytaniem o park rekreacji jest zbulwersowany. – Nie możliwe jest zrobić tam park rekreacji. No jak? Tam jeszcze są krzyże! My wiemy, że to jest cmentarz – mówi p. Anatolij. I dalej wyjaśnia – To terytorium należy do wioski, jest na planie z 1974 roku. Ale jako cmentarz Rada na własność nigdy go nie przyjmowała. Nie było takiej potrzeby. Terytorium dawno opuszczone. Na granicy z miejscowością Żółtańce. Przypomina las, ale wszyscy wiedzą, co tam było.
Docieramy na zatarty ślad polskości, czyli cmentarz, którego właściwie już nie ma. Kamera się zacina, nie filmuje. Wchodząc w głąb na cmentarz, aparat się zacina, nie chce fotografować. Po odmówieniu "Wieczne odpoczywanie"... wykonujemy kilka zdjęć. Mroźny listopad nie daje długo spędzać czasu w jednym miejscu. Zimno i mokro. Chłodno i wieje wiatr. Z trudem odnajdujemy kilka zachowanych nagrobków. Nawet można doczytać się nazwiska. Ale stąpając po liściach, cały czas nie opuszcza nas uczucie stąpania po czyichś szczątkach i grobach, których tak naprawdę po prostu nie widać. Rozmył je czas. I wszystko w dość krótkim okresie, bo chowano tu Polaków prawie do końca roku 1944.
Już później, siedząc wygodnie w samochodzie, patrzymy na zarośnięty 2-3-metrowymi krzakami cmentarz. A w bocznym lusterku odbija się wizerunek zrujnowanego kościoła. Widok przygnębiający. Czy to tak miało być? Czy cieszyć się, czy płakać, że nie powstanie tu park rekreacji? Oczywiście należy się cieszyć, że nie będzie powtórki ze Stanisławowa, gdzie ludzie z chęcią przechadzają się po "parku", stawiając kroki po grobach starego cmentarza. Ale czy jesteśmy skazani na zapomnienie? Czy tylko tyle jesteśmy warci?
Na starej walącej się kapliczce obok dawnego wejścia widnieje napis po ukraińsku: Nie podnoś ręki na świątynie i martwych. Ale i ten za parę lat zniknie, razem z resztkami dawnych śladów naszej polskości.
Otrzymane za pośrednictwem Anny Brzezińskiej-Paudyn