Ale było pięknie!
100 lecie lokalnie było bardzo udane. Występów, koncertów wiele, nawet bieg Niepodległości - wspaniała nowość. Osobiście byłam na uroczystej mszy w katedrze Świętego Michała, i podziwiałam przemarsz dużej rzeszy harcerzy i Polonii spod Toronto City Hall (gdzie wciągnięta został polska flaga) na uroczystą mszę świętą do katedry. W 33 państwach świata publiczne budynki były oświetlone na biało czerwono jako wyraz solidaryzowania się z nami. Brawo!
Obiad rodzinny z hymnem
Ja w swoim domu zrobiłam po raz pierwszy polski obiad rodzinny z okazji Święta Niepodległości Polski. Pojechałam z dziećmi do polskiego sklepu i nakupowałyśmy różności, jakich nawet w Polsce nie ma. Była polska flaga w oknie i rozpoczęliśmy od odśpiewania hymnu. Dobra okazja cieszenia się rodzinnie przy polskim obiedzie w okazji odrodzenia się państwa polskiego. Ustaliliśmy, że taki obiad należy corocznie powtarzać.
Co mnie boli
No i proszę Poczta Polska – spółka Skarbu Państwa wydała ten okropny znaczek, na którym flaga Izraela z liczbą 70, podpiera flagę polską z liczbą 100. Kiedy ogłosił to na swojej stronie społecznościowej mianujący się królem Polski obywatel Izraela, oficer Mosadu Jonni Daniels, sądziłam, że to fake news. Tak sobie po prostu pisze, jak ten zajączek. Niestety nie. Poczta Polska nie uczciła 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości. Nie ma serii znakomitych Polaków, nie ma serii krajobrazów, nie ma serii historycznej. Jest jedynie ten kiczowaty błękitno różowy znaczek braterstwa. Nawet orzełka tam nie ma, ale jest gwiazda widoczna na fladze Izraela.
Czemuż to inne grupy narodowe, etniczne i religijne nie zasłużyły sobie na taki znaczek, choć zapewne była to okazja, żeby zaznaczyć, że Polska tradycyjnie była krajem tolerancyjnym, i rajem nie tylko dla Żydów. Oczekiwałam właśnie takiej serii, zaświadczającej, że to w Polsce multi-kulti kwitnęło wtedy kiedy neoliberalni lewacy jeszcze się nie narodzili, a sam termin multi kulti nie istniał. To przecież nie tylko Żydzi cieszyli się specjalnymi statutami królewskimi, ale i inne narodowości takie jak Litwini, Niemcy, Czesi, Ślązacy, Rosjanie – żeby wymienić tylko niektórych. Także i inne grupy religijne takie jak: unici, husyci, luteranie, greko-katolicy, prawosławni, muzułmanie znajdowali w Polsce spokojną przystań bez prześladowań.
Po raz kolejny napisano nam historię. Tylko kto w nią uwierzy? Ani ci w Izraelu, ani ci w Polsce. To takie ponowne zmiękczanie naszych uczuć narodowych, moźe tym razem spokorniejemy? I przygotowanie nas na więcej.
I dziwi mnie że Poczta Polska, w końcu spółka skarbu państwa podlegająca ministrowi infrastruktury tak jednostronnie i prymitywnie świętuje 100-lecie Odzyskania Niepodległości Polski. Poprzednie rocznice doczekały się ciekawych znaczków i serii. Moja matka była zapaloną filatelistką, i nabyła taką serię znaczków dla wszystkich swoich dzieci z okazji 70-Lecia Odzyskania przez Polskę Niepodległości.
W internetowym sklepie filatelistycznym Poczty Polskiej można nabyć różne znaczki i serie, o aktorach, o harcerstwie, nawet o 100-leciu parowozowni w Kędzierzynie Koźlu, ale znaczka poświęconego 100-leciu odzyskania przez Polskę Niepodległości nie ma. Znów dokonano na nas ‘haratania w gałę’, jak to określa nasz czołowy polityk. Taki znaczek pocztowy z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości powinien być przechowywany z dokumentami rodzinnymi. Powinien być. Ale go nie ma. Następna okazja nie zdarzy się szybko.
Sprawdziłam że Poczta Polska jest jednoosobową spółką skarbu państwa i podlega ministrowi infrastruktury. Napisałam do ministra infrastruktury zapytując gdzie jest ten znaczek pocztowy z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości, który chcę przekazać moim dzieciom i na pamiątkę. Na razie mój list przekazano do departamentu Poczty Polskiej SA, z prośbą o informacje. Jak się doczekam na odpowiedź to się podzielę, co z tym nieszczęsnym znaczkiem poczty polskiej z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości. Jeśli takiego znaczka nie ma, to poskarżę się wyżej. Tylko gdzie to wyżej jest?
To tak, jak z Marszem Niepodległości, o wszystko trzeba walczyć, nawet o okolicznościowy znaczek Poczty Polskiej z okazji 100 lecia Odzyskania przez Polskę Niepodległości. Jak widać walka trwa. Wrogowie Polski i Polaków nie odpuszczają. Walka staje się tylko coraz bardziej wyrafinowana i hybrydowa. Polska i Polacy atakowani są na wielu frontach i pod wieloraką postacią. Na całe szczęście jako naród rozumny, uczący się szybko, potrafi także hybrydowo się bronić.
Alicja Farmus
Naziści i korupcja w Warszawie
Ajajajajajaj! Jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia po wszechświatowym zlocie nazistów w Warszawie, podstępnie podszywających się pod obchody stuletniej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, a tu już nowa sensacja, nowa afera korupcyjna, w którą tym razem wkręcił się, albo został wkręcony przewodniczacy Komisji Nadzoru Finansowego. Zanim jednak przejdziemy do afery, kilka uwag o wszechświatowym zlocie nazistów w Warszawie.
Jak powiada poeta - „z dawna był on niebieskim oznajmiony cudem i poprzedzony głuchą wieścią między ludem”. Mniejsza o cuda, których w naszym nieszczęśliwym kraju jakby z roku na rok coraz więcej, natomiast głucha wieść rozeszła się między ludem, a zwłaszcza – ludem wybranym – za sprawą Judenratu „Gazety Wyborczej”, kierowanej przez potomka sowieckich kolaborantów, co to do polskich nazistów mieli i mają specjalnego nosa. Głucha wieść zwiastowała wszechświatowy zlot nazistów w Warszawie, no i wywołała rezonans tam, gdzie było trzeba. „Prasa międzynarodowa”, czyli media żydowskie lub kontrolowane przez żydokomunę, a także - część niemieckich – bo na tym etapie dziejowym Żydzi intensywnie kolaborują z Niemcami w nadziei, że po specyfikowaniu z niemiecką pomocą nazistów w Polsce, nic już nie stanie na przeszkodzie umoczeniu pysków w melasie w ramach realizacji tak zwanych „roszczeń” - podniosły klangor, a skoro już doszło do klangoru, to Jej Ekscelencja Żorżeta Mosbacher, co to została przysłana do naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju, w charakterze ambasadoressy Stanów Zjednoczonych, zaleciła przebywającym w Polsce Amerykanom, by nie wychodzili z domów. Ciekawe, czy to zalecenie obowiązywało również amerykańskich żołnierzy, co to rotacyjnie są u nas obecni gwoli drażenienia zimnego ruskiego czekisty Putina. Jeśli tak, to co tu ukrywać – dobrze by to nie wyglądało, bo skoro amerykańscy żołnierze chowaliby się po domach na wieść o zlocie nazistów w Warszawie, to co by zrobili, gdyby gruchnęła wieść, że w Warszawie wyznaczyli sobie rendez-vous czekiści i Specnaz? Warto to pytanie postawić, bo za panią Żorżetą, jak za panią matką, ostrzeżenie przez pojawianiem się w Warszawie wystosował też Departament Stanu USA – ten sam, który wymalowanymi ustami swojej rzeczniczki ostrzegł Polskę, że jeśli nie opamięta się w sprawie nowelizacji ustawy o IPN, to „zagrozi swoim interesom strategicznym”.
A jakież Polska może mieć strategiczne interesy z USA, jeśli nie przekonanie, że Ameryka będzie broniła polskich interesów aż do ostatniej kropli krwi? To założenie legło u podstaw obecnej polskiej doktryny obronnej, więc nic dziwnego, że rząd aż się trzęsie ze strachu, by nie padło na Polskę jakieś podejrzenie, że sprzyja nazistom i w ogóle. Toteż pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zakazała urządzania w Warszawie nazistowskiego sabatu, a wtedy pan prezydent i pan premier skwapliwie skorzystali z okazji, by nad „Marszem Niepodległości” objąć wysoki protektorat i wmontować go w serię tak zwanych „urocystosci państwowych”.
Ale naziści nie dali za wygraną i poprzebierali się – przeważnie za zwykłych, dobrodusznych obywateli. Pojawiło się też sporo sobowtórów; na przykład jeden nazista był łudząco podobny do pana prezesa Kaczyńskiego, a niektórzy nawet przywdziali mundury żołnierzy Wojska Polskiego. Nic tedy dziwnego, że nasz najnowszy przyjaciel, pan Jonny Daniels, „widział” mnóstwo ludzi, którzy przed obchodami setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, co koń wyskoczy uciekali z Warszawy.
Pan Daniels, w ramach minimum konspiracyjnego nie podał, dokąd ci wszyscy ludzie uciekali, ale i bez tego możemy się domyślać, że do Otwocka, bo zawsze przy nazistach Otwock uchodził za miejsce wyjątkowo bezpieczne. Ale nie wszyscy uciekli do Otwocka, bo działacze nieprzejednanej opozycji urządzili sobie prywatną uroczystość rocznicową w Łodzi, gdzie świadczyli sobie nawzajem rozmaite komplementy, że to niby są prawdziwymi europejczykami i patriotami. Złośliwcy co prawda twierdzili, że jeśli w Warszawie był wszechświatowy zlot nazistów, to w Łodzi – krajowy zjazd folksdojczów - ale kto by tam dawał wiarę takim fałszywym pogłoskom, skoro wystarczy tylko popatrzeć na pana Grzegorza Schetynę, by nabrać przekonania, że żadnym folksdojczem to on nie jest, już choćby z tego powodu, że do tego trzeba mieć jakieś poglądy, a przynajmniej udawać, że się je ma, podczas gdy wysuwanie takich podejrzeń wobec pana Grzegorza byłoby naprawdę bardzo niegrzeczne.
Na marginesie warto jeszcze dodać – co może zainteresować zwłaszcza Czytelników z Kanady – informację przekazaną mi przez mego Honorable Correspondant z Vancouver– że na drzwiach polskiego kościoła „antifa” namalowała tam napis „Nazi – Raus!” - co pokazuje zasięg żydowskiej i żydokomunistycznej, antypolskiej propagandy. Jest ona oczywiście efektem organizatorskiej funkcji prasy, którą – jak się być może okaże – praktykuje nie tylko żydowska gazeta dla Polaków, ale również – żydowska stacja telewizyjna TVN, którą podejrzewam, że została założona za pieniądze ukradzione z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Właśnie prokuratura sprawdza, czy to aby nie funkcjonariusze tej stacji za 20 tys. złotych zaaranżowali widowisko w postaci obchodów rocznicy urodzin wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera w lasach koło Wodzisławia Śląskiego. Trawestując piosenkę Maryli Rodowicz - „dziś prawdziwych nazistów już nie ma”, no a skoro nie ma, to trzeba ich wynająć – bo jak ktoś płaci, to wymaga, a funkcjonariuszom TVN teraz płaci pan Dawid Zaslaw z pierwszorzędnymi korzeniami, więc trzeba się uwijać.
Ale chociaż jeszcze nie zdążyliśmy ochłonąć po wspomnianym sabacie, to już opinia publiczną wstrząsnęła afera korupcyjna. Oto pan Leszek Czarnecki, biznesmen z przeszłością – bo już w wieku 18 lat został tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa, później przejętym przez razwiedkę wojskową, oskarżył był prezesa Komisji Nadzoru finansowego, że domagał się od niego 40 mln złotych w zamian za otwarcie nad jego firmami parasola ochronnego. Ale po co panu Czarneckiemu parasol ochronny ze strony KNF, kiedy może on przecież korzystać z parasola ochronnego, jaki nad swoimi kolaborantami otwierają i trzymają Wojskowe Służby Informacyjne – te same, których już „nie ma”? Podejrzewam bowiem, że wielu biznesmenów z przeszłością pracuje na majątku powierzonym i jeśli nawet mogli sobie na boku uzbierać trochę własnego, to przecież muszą się rozliczać. Zatem parasol ochronny nie byłby w takim przypadku bezinteresowny – a to jest pewniejsze, niż łaska pańska, co to na pstrym koniu jeździ.
Toteż i pan Czarnecki mógł powinność swej służby zrozumieć i kiedy PiS się rozdokazywał podczas badania afery Amber Gold”, przekazał „Gazecie Wyborczej”, co to pilnie realizuje przykazanie Lenina o organizacyjnej funkcji prasy, zapis podsłuchanej rozmowy z panem przewodniczącym Markiem Chrzanowskim. Pan Chrzanowski najpierw buńczucznie oświadczył, że nie widzi powodów do zgłaszania swojej dymisji, ale dwie godziny później dymisję zgłosił, a pan premier Morawiecki natychmiast ją przyjął.
W tle pojawia się osoba pana Zdzisława Sokala, którego do KNF wsadził pan prezydent Andrzej Duda, a który podobno jest zwolennikiem „repolonizacji” gospodarki, to znaczy – nacjonalizacji poszczególnych jej skladników w następstwie nękania rozmaitymi szykanami administracyjnymi i w wykonaniu niezależnej prokuratury. Wiadomo, że przy pomocy takich narzędzi można zniechęcić nawet największego entuzjastę wolnej przedsiębiorczości Coś może być na rzeczy, bo ideałem obecnego rządu jest przedwojenna sanacja, która też nacjonalizowała gospodarkę, z tym, że metodami łagodniejszymi, a nie takimi chamskimi – no ale wtedy i czasy były inne, no i ludzie też mieli trochę więcej kultury. Tak czy owak, w ciągu 10 lat sanacyjnych rządów, udział państwa w spółkach prawa handlowego zwiększył się o 70 procent, więc nic dziwnego, że niektórzy mogą próbować drogi na skróty, zwłaszcza w sytuacji, gdy przy okazji można by też oskubać gospodarcze imperium Wojskowych Służb Informacyjnych, z którego finansowane są rozmaite antypolskie akcje.
Zgodnie bowiem z moją ulubioną teorią spiskową, komunistyczna soldateska, u progu sławnej transformacji ustrojowej przewerbowała się na służbę do przyszłych sojuszników Polski. W rezultacie naszym nieszczęśliwym krajem rotacyjnie rządzą trzy stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie. To właśnie jest przyczyną, że fundamentem III Rzeczypospolitej jest niepisana zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” - więc jest bardzo prawdopodobne, że tak jak afera Amber Gold, również i afera KNF rozejdzie się po kościach, a przy okazji – podatnicy będą jeszcze musieli wypłacić panu Plichcie, prezesującemu Amber Gold, odszkodowanie za długotrwałe przebywanie w areszcie wydobywczym.
Stanisław Michalkiewicz
Ile Polski w Polsce?
Rok temu napisałem tekst „Marsz Niepodległości doszedł do końca”. Masowy przemarsz Polaków przez serce stolicy jest solą w oku nie tylko polskich elit. Dlatego podejmowano i podejmuje się tyle zabiegów, by zmienić jego charakter z narodowego na „pierwszomajowy”, czyli bardziej „inkluzywny” i „wielokulturowy”. Już wtedy, rok temu, bezprecedensowy atak na marsz podjęty przez liberalne media wróżył próbę rekonstruowania formuły tego patriotycznego przedsięwzięcia; formuły, która przecież w swym obecnym wydaniu jest otwarta dla wszystkich. To nie organizatorzy wyrzucają z marszu inne opcje, lecz ludzie innych opcji nie trawią legalnych organizacji, jakie w Marszu idą i haseł, jakie wznoszą. Mamy więc do czynienia z coraz bardziej powszechnym paradoksem, że ci, którzy wołają o tolerancję, nie chcą tolerować innych Polaków. Młodzież Wszechpolska - be; ONR - be; mają być tylko ci, akceptowani na polit-poprawnych salonach.
Jeśli tylko możesz, WESPRZYJ NAS!!!
Liberalna międzynarodówka nie przebiera w środkach i dla uzyskania swoich celów (wśród których jest właśnie demontaż patriotyzmu i państw narodowych) jest w stanie posunąć się do wszelkich bezeceństw i prowokacji. Niedawno wyszło na jaw, że słynne obchodzenie „urodzin Hitlera”, co w przeddzień Marszu wywołało powszechne oburzenie, było opłaconą za 20 tys. złotych ustawką dziennikarską - taką kieszonkową „prowokacją gliwicką”.
Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdzie polskie i urzędujące w Polsce elity „nowego porządku” gotowe są podpalić kraj i wywołać rozlew krwi, byle tylko torować drogę dla „postępu” - czyli sfolkloryzowania uczuć narodowych, wymieszania kultur, rozwodnienia tradycyjnych źródeł autorytetu. W 2017 roku pisałem: Zresztą samej partii rządzącej nagonka też jest na rękę. Marsz Niepodległości od jakiegoś czasu zajmował w to najważniejsze polskie święto cenne warszawskie ulice, wypychając prezesa do Krakowa, a prezydenta (który kilka lat temu zaraz po wyborze przysłał nawet list do uczestników Marszu) ograniczając do godzin porannych. „Czysto” polski marsz jest po prostu za mało inkluzywny w sytuacji, kiedy oto nadchodzi „Rzeczpospolita Przyjaciół”. Dlatego to jest koniec Marszu w jego obecnej formule, zresztą politycy rządzący (Gowin) przebąkują już o jakimś nowym „marszu gwiaździstym czy czymś w tym stylu. Kartkę na udział będą w nim mieli również „nasi” narodowcy, czyli wszyscy ci, co dostaną zaproszenie.
Krzysztof Bosak, ujawnił niedawno, że organizatorzy Marszu Niepodległości podczas rozmów godzili się na prawie wszystkie warunki strony rządowej/prezydenckiej (że prezydent będzie jedynym przemawiającym, że zaapelują jedynie o polskie flagi etc.) prócz tego, by organizatorem Marszu... był kto inny - jakaś rządowa agencja.
Następuje więc próba przejęcia tej oddolnej patriotycznej imprezy.
Czy to już zdrada narodowa?
Po roku 2015. Polska przyspieszyła rozwój gospodarczy. Rozwijała się też zupełnie ładnie poprzednio mimo różnych hamulców i błędów. Ale od trzech lat postęp nabrał tempa godnego pozazdroszczenia, a nawet budzącego zdecydowanie negatywne (!) emocje.
Mamy licznych przyjaciół, ale też i wrogów, maskujących nieżyczliwy do nas stosunek bowiem nasz sukces całkiem widocznie, nie jest im na rękę.
Mowa tu o państwach. To są fakty. Nieoczekiwana i niechciana dla nich konkurencja.
Zdziwienie jednak i zaskoczenie musi budzić duża liczba rodaków, których dobra sytuacja kraju zewnątrz i na zewnątrz nie cieszy. Czy to wrodzone, wyssany z mlekiem matki malkontenctwo? O ile Kanadyjczycy na ogół chwalą lub milczą, o tyle Polacy krytykują, a słowa pochwały trudno (jeśli w ogóle) przechodzą mi przez gardło. Taka ich postawa. Kompleksy? To nie wszystko, bo niestety są także rodacy, którzy obecnych władz wręcz nienawidzą! Polska pod aktualnymi rządami to właściwie nie ich Ojczyzna! Przy tym ci opozycjoniści głośno deklarują się jako demokraci. A ich warcholska działalności wynika jedynie ze „szczerych” chęci, tej demokracji obrony. To ci wygibasy!
Brak tu logiki, bo rządząca koalicja PiS wybrana została z zachowaniem wszelkich demokratycznych zasad i rządzi na podstawie społecznego (większościowego) mandatu. Temu zaprzeczyć nie można.
Poprzednio rządzący przez 8 lat – okres chyba dostatecznie długi żeby się wykazać – nie znaleźli poparcia u wyborców i musieli oddać władzę. To był niespodziewany i przykry dla nich szok, bo przecież sam idol poprzednio rządzących, Donald Tusk, zapewniał że nie mają z kim przegrać! „W słowach tylko chęć widzim, a w działaniu potęgę...” A słów bez pokrycia były premier umie wypowiadać wiele. Złotousty bajarz. Obiecywacz.
Już na drugi dzień po ogłoszeniu, że naród im powiedział „wystarczy, dziękujemy” – zaczęła się histeryczna kampania mająca przedstawić wyniki wyborów, jako tragiczną (!) nieoczekiwaną, nie do uwierzenia pomyłkę. Ówczesna premier Kopacz krzyczała, że zwycięstwo PiS-u to... kłamstwo!!! Należałoby zapytać, w jakim sensie? Wyborców Wszak oszukano, ale już, już się o tym przekonają.
Niestety dla histeryków, po 3 latach tej pomyłki wyborcy sprostować nie chcą. A PiS rośnie w siłę i obywatelom żyje się dostatniej. Partia Jarosława Kaczyńskiego ma znaczącą przewagę procentowego poparcia nad PO odeszłego (czy na pewno?) Tuska i jego przyjaciela Schetyny. To pokazują badania opinii publicznej, a potwierdziły niezbicie wyniki ostatnich wyborów. Fakt.
No i gdzie ta pomyłka, gdzie to kłamstwo? Większość stale się myli, a rację ma jaśnieoświecona samouwielbiająca się mniejszość. Oczywiście z własnego nadania. Bo tylko my tego godni! It doesn’t work this way. Nie w demokracji. Dymitrij Samozwańce?
Czy w tej jasnej, jednoznacznej sytuacji nie należałoby zastanowić się totalniacy nad tym, że widocznie coś robiliście i robicie źle, nie tak, i pomyśleć co poprawić? Ogłosić to ludowi pracującemu miast i wsi?
Idiotyczne pokrzykiwania, że PiS gubi Polska tylko podrywają wiarygodność waszych słów – bo przecież, jaki koń jest…
W demokracji nie trzeba wiele. Po prostu trzeba wygrać wybory. Krzyki i szczucie na siebie rodaków, tego nie zastępują. Nie zastąpią. Mniejszość rządzi tylko w reżimach – bo oni po prostu wiedzą lepiej. Według jakiej oceny? Takiej, jak i wy stosujecie?
Zasada, że cel uświęca środki, od dawna jest potępiona. A wy totalniacy używacie różnych środków, aby podważyć prawa legalnych władz. Bo przecież jedynym słusznym celem jest odzyskanie przez was rządów, „aby było, jak było”. Ale już się zmyło.
Próba puczu parlamentarnego (tak startują właśnie reżimy, Tusk już zupełnie przypadkowo pojawił się w Legnicy i czekał), Wałęsa wyprowadzał w pobożnych życzeniach 2 mln protestujących (potem spuścił do 1 mln) mobilizacja feministek, które chcą się skrobać, zwożenie na „spontaniczne” demonstracje wszelkiego rodzaju frustratów i pożytecznych idiotów, turlanie się po bruku – to wasze środki do uzyskania celu, który już jest blisko, na horyzoncie. Ale horyzont to złudna meta, bo ciągle się oddala.
Pozostała wam jeszcze jedna nadzieja, (choć od początku niezbyt chwytała) – zagranica! Paradoksalnie mamy też tę „zagranicę” w kraju. To polskojęzyczne, opłacane przez Niemców media. Jak wspomniałem interesy państwowe nas z nimi różnią, więc warto sypnąć euro, żeby Polsce zaszkodzić. Niech przyhamuje. Ordnung mus sein!
Przed wyborami, oszołomy, puściły wam wszelkie pozory przyzwoitości! Wśród zorganizowanej kampanii między innymi plakatowej przeciw jakiemu (ale to musiało kosztować – kto właściwie płacił?!), ukazał się też inny „rarytas”. Grafika lekko przerobiona z antyżydowskich plakatów szefa hitlerowskiej propagandy Goebelsa. Twarze wrednych Żydów „złych duchów nad twoim domem”, zastąpiono twarzami Jarosława Kaczyńskiego, Macierewicza i innych polityków koalicji PiS. Propagacja Goebbelsa nazywała Żydów niszczycielską szarańczą, którą trzeba strząsnąć. Schetyna nazwał PiSowców szarańczą, którą też strząsać będzie. Czy plakatowa propagandę hitlerowska, masie do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej? Nie do końca, ale sporo osiągnięto. A wasza? I wy totalniacy, nazywacie obecne polskie władze faszystami?? O ile wet za wet – pasuje do was nazwa folksdojcze! Włazicie szwabom do d...y!
Ojkofoby to chyba zbyt łagodne określenie dla głodnych władzy oszołomów, działających rozmyślnie i z premedytacją na szkodę własnego narodu. To potrzeba by słowa z mocnym „r”. Proponuję sk---syny.
Tragedią jest, że tylu potrafiliście ogłupić, aby tylko zapewnić sobie przysłowiowe koryto. Pożyteczni idioci nie wiedzą, że i tak z tego koryta nic by nie dostali. Ale głupich nie sieją. Kaczor dyktator! Tusk (agent niemiecki) – zbawca! Wszelkie chwyty dozwolone. Bankrutującej (nasza duma) za rządów PO/PSL LOT, stanął na nogi i dynamicznie się rozwija. To zaniepokoiło Niemców. Konkurencja dla Lufthansy. Trzeba koniecznie sypnąć piaskiem w tryby! Politycznie oczywiście motywowany strajk lot-u, ma tej kompanii zaszkodzić. Po co nam budowa nowego lotniska w Polsce skoro jest lotnisko w Berlinie? Pamiętamy kto to powiedział?
***
Aktorzy, kiedyś słuszniej komediantami zwani, też nie zasyp ują Gruszek w Popiele. Oni też chcą, żeby „było, jak było”. Ostatnio wyskoczył-doskoczył do grona kontestatorów: Olbrychskiego, Jandy, Hollandy, Gajosa i sporej grupki innych, aktor Olgierd Łukaszewicz. Powiedział, co wiedział ten patriota. Cytuję: „Polacy są niedouczeni, wystaje im słoma z butów, są megalomanani, mają problem z porozumieniem się z innymi”. Nie wyjaśnia jakich konkretnie Polaków ma na myśli, ale skoro obraca się w świecie aktorów i gwiazd, to pewnie na tej podstawie ocenia. W sumie nie mam powodów, by mu nie wierzyć. A już był umarł w „Brzezinie” Wajdy według Iwaszkiewicza – i został pochowany. Komediant – oszukał nas. Czyż aktorstwo to nie stałe udawanie i oszukiwanie?
Ostojan
Toronto listopad 2015
Etreprenera racz nam zesłać Panie!
Za wszystkich stron, czyli prasy, TV i rozmów z Polakami w Polsce, słyszę, że zbawieniem dla polskiej ekonomii są młodzi ludzie zwani z angielska, a właściwie z francuska, Entrepreneur’ami. Bynajmniej nie jest to zjawisko czysto polskie, a jedynie zapożyczone z modelu amerykańskiego, gdzie w ciągu ostatnich kilku lat młodzi ludzie stali się, jak Mark Zuckerberg, miliarderami na skutek wymyślenia systemu komunikacji międzyludzkiej, głównie na nieważne tematy, jak np. Facebook, gdzie możemy się dowiedzieć, co moja żona jadła dzisiaj na obiad?
Trapi mnie pytanie, dlaczego koncept szybkiego bogactwa, jest tak atrakcyjny dla młodych ludzi, jak i dla inwestorów, którzy zarabiają krocie finansując ich pomysły.
Sięgając do historii Stanów Zjednoczonych podobna gorączka szybkiego bogactwa miała miejsce w 19 wieku, kiedy to tysiące ludzi ruszyło do Kalifornii kopać złoto.
Polacy mogliby używać polskiego odpowiednika do określenia osoby zdolnej podejmować ryzyko i produkować urządzenia ułatwiające życie. Takim słowem jest słowo: „przedsiębiorca”. Niestety dla młodych Polaków słowo to kojarzy się z osobami urodzonymi w XIX wieku, które to wymyśliły i produkowały żarówki (Thomas Alva Edison), silnik parowy (James Watt), telefon (Bell), radio (Marconi) itd. Itp., Jeśli przyjrzymy się ich karierze, to zobaczymy, że sukces był połączony z długim wysiłkiem, a bogactwo było związane z tym wysiłkiem. Dzisiejsi młodzi ludzie w Ameryce jak i w Polsce marzą o szybkim bogactwie. Takim modelem są dla nich Bill Gates and Mark Zuckerberg. Dla młodych Polaków sama myśl, że ktoś mogłyby ich identyfikować z polską nazwą: „przedsiębiorca”, jest wręcz przerażająca. Chcą być „Entreprenerami” i basta.
W 19 wieku w Ameryce, w czasie gorączki złota do Kalifornii płynęły 4 grupy ludzi:
ci co kopali złoto,
handlarze łopat i kilofów do kopania złota,
pośrednicy w handlu złotem i
prostytutki ofiarujące swe usługi górnikom, handlarzom łopat jak i pośrednikom.
Pośrednikami byli ci, którzy skupywali złoto od górników, przetapiali go w sztaby i sprzedawali dalej z dużym zyskiem.
Dzisiaj sytuacja stała się bardziej skomplikowana, aczkolwiek pewne analogie z „gorączką złota” istnieją. Górnikami są młodzi programiści komputerów. Kierunek ich migracji jest ten sam, czyli Kalifornia, handlarzy łopat zastąpili właściciele mieszkań z dostępem do Internetu, a pośrednikami są tak zwani Aniołowie (Angels), czyli inwestorzy gotowi zainwestować duże pieniądze w interesujące projekty młodych i często naiwnych aspirantów do stania się „Entreprenerami”.
Co do prostytucji nie mogę zabierać głosu, gdyż nigdy nie mieszkałem w Kalifornii i nigdy z usług tego przemysłu nie byłem zmuszony korzystać, w Polsce jak i na emigracji. Przypuszczam natomiast, że poza prostytucją w Kalifornii mamy plagę narkomanii, podsycaną przez rzeszę sfrustrowanych aspirantów do stania się Entreprenerami.
Czy „Aniołowie” są ważnym elementem „Entreprenorowego-Landu”?
Odnosi się wrażenie, że „Aniołowie” są najważniejszym elementem koniecznym do rozwinięcia własnego pomysłu. Sam pomysł jest drugorzędny.
W polskich gazetach czytam, że polscy młodzi wynalazcy są trenowani, za własne pieniądze, jak przedstawić swój pomysł „Aniołowi”, czyli inwestorowi z dużymi pieniędzmi, w sposób skondensowany nie przekraczający 15 minut. Czas jest drogi i Aniołowie mają go niewiele. Także Aniołowie są raczej zainteresowani stroną finansową, a nie techniczną pomysłu. Przypuszczam, że kursy dla kandydatów na Entreprenerów są drogie i wyniki chyba słabe. Jedynymi Entreprenerami, którzy zarabiają duże pieniądze są organizatorzy takich kursów.
Z własnego podwórka z aspirantami do stania się Entreprenerami spotkałem się niedawno. Kilku synów moich znajomych, pokończyło znane amerykańskie uniwersytety, jak Stanford w Kalifornii.
Jeden z nich, podobno wybitnie zdolny i właśnie otrzymał doktorat. Doktorat w dziedzinie programowania komputerów, albo nano-technologii z Uniwersytetu Stanford otwiera drzwi do wielu firm wysokiej technologii, które ubiegają się o takie talenty. Ten jednak młodzieniec uwiedziony mirażem szybkiego finansowego sukcesu zapragnął stać się Entreprenerem. Niestety, ma on mały problem w tym, że brak mu pojęcia, w jakiej dziedzinie ma się stać Entreprenorem. Nie szkodzi. Uniwersytet ma jednak pulę pieniędzy, podobno około $20,000 dla takich zagubionych aspirantów, która jest przeznaczona na podróże po Stanach Zjednoczonych w czasie, których „aspirant” będzie mieć okazję porozmawiać z innymi już bogatymi Entreprenerami, którzy mogą mu wskazać świetlaną drogę do szybkich pieniędzy.
Tutaj przypomina mi się urywek ze sztuki Sławomira Mrożka pod tytułem „Tango”. Sztukę widziałem 50 lat temu, ale ten urywek został mi w pamięci. W tej oto sztuce Pan Edzio, lokaj mieszczańskiej rodziny deklaruje, że od dzisiaj będzie kierował rodziną, która jest w moralnym rozkładzie. Na pytanie czy Pan Edzio ma jakieś zasady (moralne) do takiego wszechwładztwa, powiada: Tak, ja je mam zapisane w małym notesie, który noszę ze sobą. Pada pytanie: czy to są twoje zasady? Nie, odpowiada Pan Edzio. Przepisałem je od kolegi, który pracuje w kinie. No niech Pan się nie wstydzi i powie, jakie to są zasady? Zasadą Nr. 1 jest : Ja cię kocham, a ty śpisz.
Gdyby Mrożek pisał dziś sztukę na temat sytuacji ekonomii w Ameryce, być może symbolem ekonomii byłaby dziś „rodzina”, a Panem Edkiem byłby zagubiony Entreprener, który szuka pomysłów jak ratować gospodarkę, a jedyny pomysł, jaki ma, znalazł przez Google, na Internecie pod hasłem „Entrepreneur”. Miałby tę zasadę zapisaną nie w notesie, ale zapisana w notatkach w iPhonie.
Uniwersytety doszlusowały do Entreprenorial mania
Politycy, a nawet amerykański, były, prezydent G.W. Bush uznali za stosowne wymieniać Entreprenerów, jako zbawienie dla USA, a nawet krytykował Francję, że Francuzi nawet nie mają nazwy dla „Entreprenour’a”, nie zdając sobie sprawy, że właśnie Amerykanie przejęli to słowo od Francuzów.
Za prezydentem podążyły amerykańskie uniwersytety, zakładając programy i wykładowców, którzy będą uczyli studentów, jak być Entreprenerami. Z wiadomości od znajomych, którzy na uniwersytetach pracują, dowiaduję się, że nowe budynki zostały postawione właśnie dla celu szkolenia nowej kadry Entreprenerów. W takich budynkach młodzi studenci tej dziedziny będą mieli sekretarki, komputery i miejsce do wynajdywania nowych wynalazków oraz oczywiście doradców, którzy im pomogą jak szukać pieniędzy dla rozwoju ich pomysłów.
Problem, jaki ja widzę z całą uniwersytecką edukacją, jest brak kadry, która zetknęła się z zakładaniem i prowadzeniem własnej firmy. Ten problem jest wspólny dla wszystkich nauk technicznych gdzie często wykładowcami są ludzie, którzy nigdy z przemysłową techniką się nie zetknęli, a szczególnie problemami związanymi z prowadzeniem małej firmy, w której powinny wykluwać się pomysły nowatorskie.
Tutaj jest miejsce na przypomnienie młodym adeptom na miliarderów, że najbogatszy człowiek świata, Bill Gates „zdezerterował” z Harward University po dwu latach studiów, podobnie jak jego wspólnik Paul Allen. Dwóch innych modelowych Entreprenerów, Steve Jobs i Steve Wozniak, także nie ukończyli studiów a mimo to założyli firmę Apple znaną dzisiaj z iPhonów, iPadów i Mac Komputerów. Początki ich firmy były w garażu, a nie w Uniwersyteckiej „Wylęgarni Entreprenerów”.
Podobnie było uprzednio, w roku 1939, z założycielami dzisiaj wielkiej firmy Billem Hewlett i Davidem Packardem. Założyli ja w garażu Davida Packarda z kapitałem zakładowym $538.-, odpowiadającym dzisiaj wartości około $10,000.- Dzisiaj firma HP jest jedna z potentatów rynku elektronicznego i komputerów na świecie.
Jak widzę przyszłość dla wynalazczości?
Dzisiejszym modelem młodych Entreprenerów są ludzie w rodzaju Marka Zuckerberga, multi-miliardera w wieku lat 26. Pieniądz jest dla nich myślą przewodnią, a nie problem którego rozwiązanie ich pasjonuje. Gdyby młodzi Entreprenerzy znali lepiej biografię Marka Zuckerberga, to by się dowiedzieli, że on rozwijając koncepcję Facebook’a nie miał na myśli, aby zostać multi-miliarderem. Niestety pieniądze w Ameryce są głęboko przewartościowane, nawet ich wymiary przedstawiają tylko liczbę zer po przecinku na ekranie komputera. Wartość majątku Zuckerberga jest iluzoryczna. Pewnego dnia, już wkrótce, ktoś inny wymyśli nowy model komunikacji socjalnej i majątek Facebooka spadnie do zera. Już w ciągu ostatniego miesiąca liczba użytkowników Facebook’a w Europie spadła o milion. Wątpię, aby za 50 lat, ktoś będzie uważał, że ten człowiek zmienił światową ekonomię, tak jak uczynił to Thomas Alva Edison, wynalazca żarówki i gramofonu. Zuckerberg pójdzie w zapomnienie.
Moja rada dla kandydatów na Entreprenerów jest następująca: staraj się robić to co lubisz, a pieniądz przyjdzie jako wartość pochodna (dodatkowa).
Każdy z nas ma genetycznie zakodowane zdolności, które powinien wykorzystać. Dla jednych jest to dokładność dla innych jest wyobraźnia, a dla jeszcze innych pamięć.
Ja zostałem obdarzony wyobraźnią, która w połączeniu z inżynierskim wykształceniem pozwoliła mi być wynalazcą. Głód jakiego doświadczyłem, jako dziecko w czasie okupacji hitlerowskiej spowodował u mnie ciągłą obawę o głodu zaspokojenie, dach nad głową i buty z całą, nie dziurawą podeszwą. Działalność entreprenerska, a po polsku przedsiębiorcza, była dla mnie nie tylko w celu rozwiązania interesujących mnie problemów ale także w zagwarantowaniu dla siebie i moim podopiecznym pełnego żołądka i dachu nad głową.
Znani mi Entreprenerzy
Rozglądając się wokoło i wspominając ludzi z przeszłości muszę przyznać, że spotkałem wielu Entreprenerów, czyli przedsiębiorców, poza mną samym. Niestety żaden nie jest miliarderem, jedynie niektórzy są, albo byli marnymi milionerami. Jedni zajmowali się hodowlą goździków i storczyków/ Za komuny nazywano ich pogardliwie „badylarzami”.
Jeden z nich, Olan Long, zmarły niedawno w wieku 93 lat, kiedy został wypchnięty na przedwczesną emeryturę, zajął się produkcją elementów plastykowych na jednej maszynie (wtryskarce) zakupionej za pożyczone, pod zastaw własnego domu, pieniądze. Ciekawe, że Olan, nigdy nie studiował na żadnym uniwersytecie, ale miał na swym koncie wiele wynalazków popartych 24 patentami.
Jeszcze inny znany mi Entreprener, mimo wykształcenia inżynierskiego w Korei Południowej, założył po przybyciu do USA bardzo popularną pralnię ubrań na sucho, bez używania cuchnących chemikaliów.
W mojej rodzinie inżynier mechanik, rzucił pracę na Politechnice i zaczął robić kolorowe, plastykowe traktorki dla dzieci. Nie dorobił się wielkiego majątku w komunistycznym PRLu, ale wybudował dla swojej rodziny ładny dom i wykształcił dwoje dzieci.
Ja muszę się pochwalić, że od ponad 50 lat mojej emigracji nigdy nie byłem zmuszony do pracy poniżej mych kwalifikacji. Zawsze znajdowałem nabywców na produkty mojej wyobraźni. A więc, chcąc czy nie chcąc, nie mając pieniędzy na myśli i celu, milionerem zostałem, ale do tytułu miliardera mi jeszcze bardzo daleko.
Aczkolwiek nazwa Entreprenor, kojarzy się nam zwykle z dużymi pieniędzmi, to jednak muszę tu wspomnieć znanego mi blisko Entreprenera, który nazywał się Clifford C. Clanin który rozwinął swój talent w wieku 65 lat, kiedy przeszedł na emeryturę. Uprzednio pracował przez wiele lat, jako prosty robotnik w miejscowej cegielni. Urodził się bardzo biednym i biednym umarł, gdyż wszystkie pieniądze, jakie zarabiał, zbierając puszki aluminiowe po Coca -Coli, przeznaczał na zakup kajetów i kredek biednym dzieciom, którym rodzice, często pijani albo narkomani, nie byli wstanie im kupić.
Cliff, bo tak go przezywano, resztę swego życia poświęcił tłumacząc takim dzieciom wagę wykształcenia (podstawowego), którego sam z powodu biedy nie otrzymał. Może nie wszyscy wiedzą, że są takie dzieci w naszym bogatym mieście, Columbus, Ohio?
Oczywiście w bogatych dzielnicach mamy dobre szkoły z klimatyzacją, ale dzieci z biednych domów często przychodzą do szkoły, nie dla nauki, tylko dlatego, że są głodne, a w szkole dostają darmowy obiad (lunch). W ich domach często nie ma jednej książki. Cliff Clanin umarł 10 lat temu w wieku 96 lat. Do dnia dzisiejszego na ścianie w mojej firmie, wiszą papierowe kwiaty i listy do zmarłego Cliff’a od dzieci z klasy 2B miejscowej szkoły podstawowej, którą co tydzień, Cliff odwiedzał i dzielił się z maluchami historią swego bogatego, choć ubogiego w pieniądze życia.
Zapytanie kuzyna z Polski
Kiedy kilka miesięcy temu, 14-letni kuzyn z Polski zapytał mnie znienacka, w czasie obiadu: „Wujku, co należy robić, aby zostać bogatym?”, chyba miał na myśli wskazówki jak stać się „Bogatym Entreprenerem”, za jakiego mnie uważał. Zaskoczony pytaniem odpowiedziałem: „Trzeba naprzód być głodnym”. Obawiam się, że ten młodzieniec nie zrozumiał, co miałem na myśli, jako że on nigdy nie był fizycznie głodny. Może miał na myśli, że „być głodnym”, to znaczy być „pazernym” na pieniądze? Tak samo zresztą myślał o moim sformułowaniu, znajomy amerykański bankier, który ofiarował mi pożyczkę, o którą nie prosiłem. On także nigdy nie był głodny, a jedynie był „pazerny” na dolary.
Mam wrażenie, że kuzyna rodzice zamierzają wysłać go na stadia do Ameryki na uniwersytetach Harvard, Stanford lub MIT. Czy będzie studiował naukę o „Entreneurshipie”, czerpiąc z głębokiej wiedzy profesorów, którzy widzieli Entreprenerów na szerokim, płaskim ekranie koreańskiego telewizora? Nie wiadomo?
Jan Czekajewski, 1 listopada, 2018
TERAŹNIEJSZOŚĆ ZNIEWOLONA
Egzystencja polskiej wspólnoty narodowej na przestrzeni ostatnich trzystu lat to przede wszystkim powstania. Jedno czy drugie. Czy tam trzecie. Czy czwarte. Pokażcie mi europejski naród, który w interesie innych nacji równie często krwawi, tak jak Polacy sprawnie wywołując, a następnie przegrywając powstania.
Ale egzystencja polskiej wspólnoty narodowej na przestrzeni dziejów to również wyścig. Marsz. Marszobieg. W końcu to także bezmyślna peregrynacja. Mówię przez to, że próbowaliśmy wszystkiego. Wciąż próbujemy. Pod światłych elit przewodem rzecz jasna.
Elity, psiakrew. Parafrazując Stanisława Ignacego: kiedy barany tłumaczą nam matematykę, możemy czuć rozbawienie. Gdy karaluchy rozprawiają przy nas o sztuce, pewnie będzie nam smutno. Groźnie i przerażająco zrobi się wówczas, nam i z nami, gdy wspólnota narodowa – od paru pokoleń demoralizowana aż po zwyrodnienie w anomii, tumaniona medialnie za pomocą techniki zwanej tresurą podtrzymującą, chwycona za gardło “pułapką średniego rozwoju”, czy tam dochodu, a to z powodu sztucznego utrzymywania prymatu ekonomi nad etyką – gdy taka wspólnota, powtarzam, do rządzenia państwem dopuści tak zwanych polityków. Ho-ho, tak-tak. Wtedy zrobi się naprawdę strasznie – nam i z nami.
Tak zwanych polityków, mówię, ponieważ z polityką mamy do czynienia wtedy, gdy te panie i ci panowie, czy tam tamte, czy tamci, rozumnie troszczą się o dobro wspólne. Ale nie. Żadne takie. No skąd. W Polsce nie uprawia się tak rozumianej polityki. W konsekwencji, w Polsce nie ma również polityków. Ojciec Tadeusz Rydzyk i biskup senior Antoni Dydycz (obaj panowie symbolicznie) to mniej więcej o sto osiemnaście tysięcy dziewięciuset pięćdziesięciu czterech za mało. Za mało – i to baaardzo zachowawczo szacując braki personalne, zwłaszcza w kontekście wspólnotowego deficytu rozumności.
No dobrze, ktoś zapyta, ale w takim razie z czym mamy do czynienia w Polsce, jeśli nie z polityką i politykami? Otóż na tak sformułowane pytanie proszę sobie odpowiedzieć, rozglądając się uważnie dookoła. Po mojemu, między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, nie uprawia się polityki, powtarzam, a tylko zdobywa i utrzymuje władzę. Co z kolei wiąże się z nieustannym oszukiwaniem wspólnoty i jej okradaniem, pod osłoną słów i zwrotów pierzastych, w rodzaju “demokracja”, “wolny rynek”, “wola narodu” – i tak dalej, i tak dalej.
Inna sprawa, że panie i panowie usiłujący zdobyć, a następnie utrzymać władzę w kraju nad Wisłą, bardzo pragną, dopominają się, wręcz żądają, by politykami ich nazywać. Są to oczekiwania racjonalne i zrozumiałe, albowiem wyłącznie tego rodzaju nazwanie legitymizuje ich łgarstwa i złodziejstwa, generalnie zaś wszystko, cokolwiek dla zdobycia i utrzymania władzy uznają w danym momencie za przydatne.
I teraz: czemu nie poukładamy sobie spraw tak, jak chcielibyśmy, żeby były poukładane, rzeczy zaś na półkach, na których znalazłyby właściwe miejsca? Dlaczego jesteśmy bierni politycznie jako wspólnota? Otóż to z kolei są skutki tresury medialnej. Albowiem by można było kształtować przestrzeń publiczną, nie oglądając się na przyzwoitość, najpierw należy ludziom przyzwoitym zohydzić działanie w tej przestrzeni. Zohydzono je na tyle skutecznie, że zwolnione miejsca zajęli tak zwani politycy – a kółko kręci się dalej. I nie miejmy złudzeń: kręci się na naszą zgubę.
Stąd dezintegracja naszej wspólnoty, rozumianej jako zbiór jednostek wspartych na pamięci o wspólnej przeszłości oraz kierującej się tymi samymi celami, osiągnęła stopień prawdopodobnie nigdy dotąd w dziejach Rzeczypospolitej nie notowany. Stąd też ze stuprocentową pewnością można orzec, iż bez uporządkowania percepcji Polaków na poziomie wartości, o naprawie Polski nie da się rozprawiać z sensem, nie wspominając o jakimkolwiek sensownym i skutecznym działaniu. Albowiem nie ma to, tamto: niczego trwałego nie da się skonstruować w oparciu o założycielskie łgarstwa, to jest na spróchniałych i zgniłych fundamentach.
Podsumowując: polska wspólnota narodowa na przestrzeni ostatnich trzystu lat to przede wszystkim powstania. Jedno, dwa, czy tam ile ich było. Powstania niekoniecznie w naszym interesie wzniecane. Ale egzystencja polskiej wspólnoty narodowej na przestrzeni dziejów to również wyścig. Marsz. Marszobieg. W końcu to także bezmyślna peregrynacja. W wymiarach indywidualnych wygląda to tak, że niektórzy bez opamiętania pędzą wzdłuż swoich urwisk. Z kolei ci i tamci ostrożnie poruszają się krawędziami, każde stąpnięcie analizując wnikliwie. Jeszcze inni wędrują przed siebie krok po kroku, tym wolniej podążając, im wyraźniej dostrzegają pod stopami ostrze noża. Próbowaliśmy wszystkiego, powiadam. Wciąż próbujemy. Nie zamierzamy przestać. A przecież, w zniewolonej medialnie rzeczywistości, idzie nam coraz gorzej.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Merkel w Polsce
Cieszę się, że Polska z Niemcami dąży do tego, żeby UE rozwijała się jak najlepiej
To słowa naszego premiera na konferencji prasowej po spotkaniu z kanclerzem Niemiec Angelą Merkel. Tak przynajmniej napisano na witrynie wpolityce.pl. Co prawda nie potrafiłam się dokładnie tych słów doszukać, ale tak mniej więcej to było. I akurat ten tytuł nie znaczy nic.
Za to światowe media roztrąbiły się o tej wizycie, dodając, że Polska dochodzi swoich reparacji za miliony pomordowanych Polaków i zniszczenia w czasie II Wojny Światowej. I to jest ważne. Nie tylko dlatego, że te reparacje nam się w końcu należą, ale i dlatego że skoro media międzynarodowe o tym piszą, to stwarzają dysonans w narracji historycznej innych, którzy chcą Polskę obarczyć współodpowiedzialnością za ofiary II wojny. I tak Washington Post (zazwyczaj nieprzychylny dla nas) pisze o milionach zabitych (bez podania jednak liczby), i bilionach należnych reparacji. Te informacje to klin dla tych, którzy uważają się, za jedyne godne tej nazwy ofiary II Wojny.
Merkel, przyjechała z silną grupą 11 swoich ministrów, i zapewne z czasem zostanie uchylony rąbek tajemnicy nad czym debatowano. To była grupa robocza, a nie świta.
Jeszcze jedna strona Nord Stream 2
O aspekcie ekonimicznym, politycznym i denerwującym gazociągu Nord Stream 2 powiedziano już wiele. Nawet prezydent Trump podkreślał niestosowność tego porozumienia. A o czym marzą Niemcy i Rosja? Ono od wieków o tym aby mieć wspólną granicę. Bez buforów. Na tym polegały rozbiory naszego kraju, łącznie z tym czwartym w 1939 roku, kiedy to rozbioru na Polsce dokonali Niemcy (i co z tego, że hitlerowskie) i Rosja (i co z tego, że sowiecka). Szukamy namiastek, albo substytutów, kiedy nie możemy mieć tego o co naprawdę nam chodzi. Podejrzewam, że większość czytających ten felieton pamięta z PRL-u blok czekoladowy, który czekoladą nie był, a smakował jak słodka słoma zabarwiona na brązowo. Nord Stream 2 to taki blok czekoladowy, namiastka wspólnej granicy Niemiec i Rosji i dlatego jest dla nas tak groźny.
Nasza złota pani odchodzi
Rozdzwonił się telefon z wiadomością, że Merkel zrezygnowała. To ciekawe, w co przeistacza się szczątkowa informacja. Ale wszyscy się cieszyli, że ta złota pani z portretem carycy Katarzyny 2-giej (też Prusaczki) w swoim gabinecie schodzi z pola walki pokonana, bez osiągnięcia celu połączonych granic Niemiec i Rosji. Nie ma bezpośrednich sukcesorów po Angeli Merkel - nie wychowała swojego następcy przez te wszystkie lata. Muszą to być ludzie, których zaakceptuje aparat partyjny, i zdolni wygrać wybory. Sądząc po wynikach wyborczych w Bawarii i Hesji, z tym jest partii Merkel (CDU) coraz trudniej. Mój ulubiony minister (szkoda, że były) Witold Waszczykowski twierdzi, że sytuacja w Niemczech staje się nieprzewidywalna. Może to doprowadzić do tego, iż Niemcy przestaną być wiodącym państwem w UE. Ale ja raczej bym nie mówiła hop, zanim nie przeskoczymy, bo nie wiadomo, czy ta sytuacja (niejako wymuszona spadkiem notowań jej partii) to jest dobre dla nas, czy też nie.
Na pewno niedobre dla totalsów z totalnej opozycji, bo na kurek z kasą płynący do nich zotanie przykręcony, jeśli nie całkiem zakręcony.
Jak mistrzostwa świata w piłce nożnej
I tu przypomniały mi się niedawne mistrzostwa świata w piłce nożnej
To nic, że nasi odpadli – wręcz przykro było patrzeć w jakim kiepskim stylu. Najważniejsze, że Niemcy też odpadły. To sromotne odpadnięcie Niemców było jak maść na nasze rany.
Myślałam, a co to ma piernik do wiatraka, gra to gra, kibicujemy naszym. A potem przyszło olśnienie, że my tak naprawdę to mamy kompleks wobec Niemców, i jeśli nie potrafimy ich pokonać (co nam się historycznie dość często zdarza, choć się przyznać do tego nie lubimy), to cieszymy się z ich niepowodzenia bardziej, niż z niepowodzenia naszego.
Tak jakby odpadnięcie Niemiec, zmniejszało naszą piłkarską porażkę. Ach, gdzie te czasy, gdy całe osiedle zbierało się przy lampowym odbiorniku radiowym mojego taty, i słuchali meczu. A jak kibicowali! A jak sobie popili, to się i pohandryczyli. Potem przyszła telewizja, i całe osiedle przeniosło się do Walczaka, bo on miał pierwszy telewizor, i wpuszczał kumpli na mecze. Niektórzy mieli telewizor przed Walczakiem, ale kumpli na mecze nie wpuszczali. Proceder został ten sam: kibicowanie, picie, kłótnia o to kto zawalił. Na osłodę cieszymy się, że innym poszło gorzej niż nam. Za to na Polach Elizejskich w Paryżu po zdobyciu Pucharu Świata przez Francję, radość była przyrównywana do tej po zakończeniu wojny, i zdobyciu tego pucharu przez Francję 20 lat temu.
Tylko...
Kontrolę przejął dziki, niekontrolowany tłum, demolując co popadło. Czy to Francuzi? Obecnie podobnie – mistrzostwa świata w polityce trwają i nie wiadomo jaki wynik przyniosą. Wierzymy jednak, że nasza drużyna jest lepiej przygotowana do rozgrywek, niż była ta od trenera Nawałki. A zwycięski tłum nie będzie tłumem barbarzyńców próbujących rozwalić to kim jesteśmy.
Alicja Farmus
W przededniu operacji antypolskiej
Powoli zaczynają ujawniać się przyczyny nieoczekiwanej wizyty Naszej Złotej Pani w Warszawie.
Nie bardzo było wiadomo, co konkretnie ma ona u nas załatwić, natomiast przyjechała w momencie, gdy po wyborach w Hesji zachwiała się również jej osobista pozycja, nie tylko na politycznej scenie niemieckiej, ale nawet we własnej partii. Któż by w tej sytuacji nie chciał sobie tej pozycji podreperować jakimś efektownym sukcesem, zwłaszcza osoba tak ambitna i przyzwyczajona do sprawowania władzy, jak Nasza Złota Pani?
Druga sprawa, na którą warto zwrócić uwagę w związku z tą wizytą, jest postanowienie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, który nie tylko „zawiesił” uchwaloną przez Sejm i Senat oraz podpisaną przez prezydenta ustawę o Sądzie Najwyższym, ale surowo też przykazał, by sędziów SN przeniesionych już w stan spoczynku przywrócić do pracy i orzekania.
I tak się stało, a pikanterii temu wydarzeniu dodaje nie tylko fakt, że buńczuczny rząd PiS wszystkie te rozkazy wykonał z podkulonym ogonem, nie tylko deklaracja Naczelnika Państwa, który fałszywe pogłoski, jakoby miał przygotowywać „polexit”, określił jako „kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo!”, ale również – że ożywieni ze stanu spoczynku sędziowie SN odmówili zwrotu odpraw, jakie w związku z przejściem w stan spoczynku dostali. Już za to samo należałoby ten cały Sąd Najwyższy rozpędzić na cztery wiatry, ale – jak powiadał Ignacy Rzecki z „Lalki” - co tam marzyć o tem! Znaczy – bez względu na to, co za pośrednictwem niemieckich owczarków w rozmaitych unijnych instytucjach Nasza Złota Pani z Polską wyprawia, niezłomnie przy niej stoimy i stać chcemy. A jakże inaczej, skoro przyzwolenie na Anschlus w roku 2004, jak i ratyfikacja traktatu lizbońskiego w roku 2009 oparte były na iluzji, że Niemcy sypną złotem i znowu będzie, jak za Gierka?
Ale Niemcy, jeśli nawet płacą, to przecież wymagają i nie pogodzą się z utratą politycznego wpływu w naszym bantustanie tylko dlatego, że krzykliwy amerykański prezydent Donald Trump chciałby je stąd wyprzeć. Nawiasem mówiąc właśnie w tych dniach prezydent Trump został zablokowany wskutek uzyskania przez Demokratów większości w Izbie Reprezentantów Kongresu i teraz będzie mógł groźnie kiwać palcem w bucie.
Czyż nie jest to odpowiedni moment, by podjąć w Polsce kolejną próbę przesilenia politycznego na korzyść Niemiec? Toteż w związku z setną rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości, którą od 2004 roku postępująco frymarczymy za niemiecki jurgielt, a właściwie – jego obietnicę – rozpoczęło się artyleryjskie przygotowanie do kolejnej, po nieudanym Ciamajdanie z roku 2013, operacji w Polsce.
Pojawiły się opinie, że zjadą się tu „neonaziści” nie tylko z całej Europy, ale w ogóle – z całego świata – a rolę głównej tuby tej antypolskiej propagandy powierzono żydowskiej gazecie dla Polaków, kierowanej przez potomka sowieckich kolaborantów Adama Michnika.
Był to sygnał dla wszystkich „antyfaszystów”, od których, zwłaszcza po wyasygnowaniu przez starego żydowskiego grandziarza finansowego 18 miliardów dolarów na destrukcję europejskich państw narodowych, aż się u nas roi – żeby „neonazistom” zrobili w Warszawie „no pasaran”.
Toteż po zwycięstwach kandydatów obozu zdrady i zaprzaństwa w niektórych dużych miastach – w Gdańsku i Wrocławiu prezydenci zakazali organizowania 11 listopada Marszu Niepodległości – co ma oczywiste znamiona prowokacji wobec organizujących te marsze środowisk narodowych. W środę 7 listopada taki sam zakaz wydała prezydencica Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz. Organizatorzy Marszu odgrażają się, że tak czy owak, będą próbowali przemaszerować przez Warszawę i inne miasta, a z kolei folksdojcze z rozmnożonych ruchów „antyfaszystowskich” odgrażają się, że zgodnie z instrukcją żydowskiej gazety dla Polaków, zrobią im „no pasaran”.
Jest oczywiste, że w tej sytuacji musi dojść do gwałtownych zamieszek tym bardziej, że co najmniej jedna czwarta policjantów w kraju nagle wzięła zwolnienia lekarskie. Ta epidemia policyjna pokazuje, że mamy do czynienia ze zorganizowaną akcją, której celem jest doprowadzenie w Polsce do gwałtownych rozruchów oraz, że policjanci, a ściślej co najmniej jedna czwarta funkcjonariuszy, nie słucha ani ministra spraw wewnętrznych, ani Komendanta Głównego, tylko kogoś innego. Kogo? Aaaa, to właśnie tajemnica i jeśli ABW, oraz inne bezpieczniackie watahy nie dostarczą na to pytanie odpowiedzi, to trzeba by tych darmozjadów rozpędzić na cztery wiatry, podobnie jak sędziów SN. W tej sytuacji podejrzenie, że co najmniej czwarta część funkcjonariuszy policji może być czyimiś – czy przypadkiem nie starych kiejkutów, a za ich pośrednictwem – niemieckiej BND? - agentami, staje się bardziej prawdopodobne.
A do czego BND są potrzebne gwałtowne rozruchy w Polsce. A do tego, że traktat lizboński zawiera tzw. „klauzulę solidarności”, która stanowi, że jeśli w jakimś kraju członkowski UE pojawiło się zagrożenie dla demokracji, na przykład ze strony „terrorystów”, to Unia, na prośbę tego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”. Prawdopodobnie rząd premiera Morawieckiego z taką prośbą nie ośmieliłby się zwrócić, przynajmniej na razie – ale jeśli nawet – to pozorów legalności całej operacji mogłaby dostarczyć prośba złożona przez panią Małgorzatę Gersdorf, będącą – bądź co bądź – najwyższym przedstawicielem jednej z władz państwowych, czyli władzy sądowniczej. Skoro nawet Adolf Hitler starał się dostarczyć pozorów legalności dla uderzenia na Polskę w formie prowokacji gliwickiej, to cóż dopiero Nasza Złota Pani, która przecież reprezentuje „dobre Niemcy”? Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy zaciekłą obronę pani I Prezes Sądu Najwyższego, od której nawet jej samej zaczęły buzować w głowie gersdorfiny i już sama nie wiedziała, czy jest, czy nie jest I Prezesem. No ale teraz już wie, że jest i że musi być, dopóty, dopóki Nasza Złota Pani nie zwolni jej z obowiązków, więc wszystko – jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”.
O ile „Ciamajdan” w grudniu 2016 roku trącił amatorszczyzną, to teraz widać, że operacja jest przygotowana z większym rozmachem i kto wie, czy nie zakończy się powodzeniem, zwłaszcza, że Rudolf Giuliani, który 15 grudnia na kilka godzin przyleciał do Warszawy, teraz jakoś się nie pojawił. Kto wie, czy nie dlatego, że skoro USA przyjęły ustawę 447, w której zobowiązały się do dopilnowania by żydowskie roszczenia wobec Polski zostały zrealizowane, to im szybszy i głębszy będzie proces rozpadania się polskiego państwa, tym lepiej dla sprawy, to znaczy – dla żydowskiej okupacji?
Stanisław Michalkiewicz
Sto lat po…
Podobno nigdy nie było w Polsce tak dobrze, jak dzisiaj… Tak mówią w TVP. Nowe drogi przelotowe, coraz lepsze samochody na ulicach, wystawniejsze domy, lśniące warszawskie drapacze…
Z drugiej strony, patrząc na polską politykę zagraniczną, stan polskiej gospodarki i polskiej własności, wydaje się, że państwo polskie dalekie jest od prawdziwego odrodzenia. O istocie podmiotowości państwowej, o tym ile Polski w Polsce, stanowią bowiem ogniska siły narodowej.
Pomóż nam!
I tak o sile Niemiec decyduje niemiecka gospodarka, decydują instytucje siłowe pozwalające na kształtowanie europejskiej polityki. O podmiotowości niemieckiej przesądzają niemieckie korporacje oraz silne narodowe elity, będące kontynuacją tych pruskich, międzywojennych, hitlerowskich...
W Polsce katastrofa II wojny światowej spowodowała wymordowanie, wypędzenie, a następnie demoralizację polskich elit narodowych; do zburzonej Warszawy pod koniec lat czterdziestych przywieziono nowych zarządców, którzy mieli dać rękojmię polskiego poddaństwa wobec zwycięskiego państwa sowieckiego; w większości był to aparat złożony z żydowskich komunistów starej i nowej daty czasem związany poprzednio z polskim terenem, a czasem nie. Ci ludzie ukorzenili się w PRL-u i ustawili swoje dzieci, a z kolei te dzieci ustawiły ich wnuki, stając się nową “głową z gałganków przyszytą do polskiego zombie” - jak to niedawno określił Grzegorz Braun w naszym wywiadzie. Choć polskojęzyczne, elity te z tradycyjną polskością mają mało wspólnego. Stąd wynika cały ambaras. Na domiar złego zniszczone zostały dawne polskie elity ekonomiczne i wyjałowiona gleba, z której wyrastały, i która pozwalałaby na ich odbudowanie; czyli drobna przedsiębiorczość, drobny handel; coś co mogłoby dać materialne podłoże odradzającej się narodowej elicie politycznej. Zniszczone zostało także doszczętnie ziemiaństwo, które przez długie lata zaborów wspierało pieniądzem polskość.
Innym ośrodkiem narodowej siły mogą być siłowe instytucje państwa - służby (Tak jest we Włoszech, tak jest we Francji i w wielu innych krajach); Polacy pracujący dla państwa w resortach siłowych, w armii, wywiadzie, kontrwywiadzie, siłach bezpieczeństwa.
W Polsce po tak zwanej transformacji nie doszło jednak do przesilenia, które dałoby decydujący wpływ narodowym służbom. W Polsce po prostu frakcja, ogólnie mówiąc, “puławian”, wygrała z frakcją “Natolina”, czyli; wywodzące się z PRL, ustosunkowane międzynarodowo służby żydowskiej proweniencji, opanowały proces zmiany ustrojowej wygrywając z “narodowymi komunistami”.
Tymczasem w Rosji po doraźnym zwycięstwie “puławian” i rozmontowywaniu państwa sowieckiego za Jelcyna, nastąpiła konsolidacja tamtejszych “natolińczyków” i powrót do władzy rosyjskich państwowców z KGB. Oni zdołali odbudować rosyjską podmiotowość i wrócić do polityki imperialnej.
W Polsce taki proces nie nastąpił.
Gospodarka polska nie odrodziła się jako niezależna i podmiotowa, została ukształtowana, jako uzupełniająca wobec niemieckiej; nie ma znaczących polskich marek międzynarodowych i dużych polskich korporacji; nie ma więc prawdziwych ognisk narodowej polskiej siły, które mogłyby prowadzić do wybicia się Polski na prawdziwą regionalną podmiotowość mocarstwową, zdolną do kształtowania samodzielnej polityki regionalnej.
Życie polityczne w Polsce sprowadza się więc dzisiaj do reprezentacji cudzych interesów oraz - podobnie jak w PRL - zarządzania na poziomie “prowincjonalnym”; Polacy nadal mogą decydować, którędy puścić obwodnicę, a nawet - do pewnego stopnia - jak rozpisać budżet.
Prawo i Sprawiedliwości, które głosi hasła “dobrej zmiany” również nie jest w stanie realizować podmiotowej polityki polskiej, ponieważ za tą formacją nie stoją ani polskie służby, ani polska finansjera, ani polskie korporacje; nie stoją za nią ogniska prawdziwej polskiej siły. Stąd pomimo pokazowego patriotyzmu, formacja ta nie realizuje odbudowy gospodarczej „gleby narodu”, co pozwoliłoby Polakom stanąć do konkurencji z dużymi graczami Europy. PiS wciąż oddaje pola zagranicznym korporacjom, choć już nie pozwala na tak bezczelną grabież jak poprzednia ekipa.
W przeciwieństwie do poprzedników PiS przerwał też pasmo pedagogiki wstydu i odwołał się do narodowej dumy. To dobrze. Musimy być dumnymi Polakami. Ale to nie wystarcza, aby zbudować narodową siłę - do tego potrzebna jest organizacja i odpowiednia polityka - o co w obecnej sytuacji bardzo trudno.
Nawet uświadomienie Polakom obecnego położenia napotyka na trudności, nie mówiąc już o tym, że nawet gdyby to nastąpiło to i tak sama świadomość nie wystarcza, by wejść do gry. Wskazując na Palestynę można stwierdzić, że większość Palestyńczyków zdaje sobie sprawę z własnego położenia, a mimo to nic nie może z tym zrobić. Coraz częściej podobne uczucie bezsilności dotyka resztek polskich elit narodowych; tych odradzających się powoli, budujących swoją wiedzę geopolityczną; potrafiących analizować sytuację, w jakiej znalazł się naród .
Od lat, kiedy ktoś przekazuje smutną analizę obecnego położenia Polaków, słychać głosy domagające się odpowiedzi na pytanie, co robić? Czy droga do odrodzenia jest możliwa?
Oczywiście, pierwszym pytaniem jest to, czy są jeszcze polskie elity, które mają ochotę na niepodległe państwo? Obserwując wypowiedzi, gesty i zachowania głównych aktorów polskiej sceny politycznej, można odnieść wrażenie, że takich chęci już nie ma; że wystarcza stanie przy biurku hegemona i pochlebstwa na salonach. Zaś godzące w zdrowy rozsądek pomysły sprowadzania obcych wojsk dla zabezpieczenia “niepodległości” nikogo już nawet nie śmieszą; lansuje się je w Polsce z pełną powagą urzędów i ludzi.
Jedną z możliwych dróg odzyskania niepodległości byłaby praca nad budową polskich służb bezpieczeństwa, wojska, wywiadu, a także odbudową polskiej strategicznej infrastruktury. Oczywiście zdają sobie z tego sprawę także wszystkie siły obce zainteresowane korzystaniem z polskiego terytorium. Sieci podwójnych lojalności jest w tych instytucjach bardzo wiele i wynikają one po części z wspomnianego charakteru tak zwanej transformacji.
Inną ścieżką byłoby pozwolenie Polakom na bogacenie się czyli rozbudowa drobnej przedsiębiorczości; po prostu puszczenie na żywioł energii gospodarczej narodu. Niestety nie uczyniły tego nawet ekipy szermujące hasłami patriotyzmu gospodarczego. Zamiast gospodarczego uwolnienia mamy podatkowe “domykanie”, a także wprowadzanie obcej taniej siły roboczej, która w oczywisty sposób betonuje naszą “pułapkę średniego wzrostu”, hamując rozwój.
Podsumowując, można stwierdzić że władza Prawa i Sprawiedliwości, która choć w wielu aspektach i zwłaszcza na początku kadencji odbudowywała polską dumę i godność, nie próbuje nawet odbudować polskiej podmiotowości, służąc jako forpoczta interesów amerykańskich i żydowskich nad Wisłą.
Jest to smutne, ale prawdziwe, a stulecie odzyskania polskiej państwowości powinno być okazją nie tylko do świętowania polskiej dumy, ale też do refleksji nad stanem narodu i państwa.
Niech żyje Wielka Polska!
Andrzej Kumor
Dlaczego traktuje się nas z góry – o wyborach inaczej
Idea nie zanikają, tylko oblekają się w inne szaty. Od kiedy i dlaczego inni patrzą na nas z góry? Dlaczego inni wiedzą lepiej, jak mamy pisać i egzekwować swoje prawo, jak mamy się zachowywać, pięknie się kłaniać (w pas, jak np. Ewa Kopacz przed Tuskiem) i ulegać? Wygląda na to, że dajemy na to przyzwolenie. Od dawna. I na wielu poziomach. Respektujemy to na to pozwalamy. I nawet fakt, że pniemy się – vide zakwalifikowanie Polski do grupy krajów rozwiniętych, waży jakby w naszym wydaniu mniej, niż gdyby to byli ci inni złotouści.
Co to ma do rzeczy z wyborami samorządowymi w Polsce?
Ano ma. Nie, nie będę robić analiz tego czemu ten i tamten, bo to już bardzo dobrze zrobili inni. Chciałam tylko zwrócić uwagę na niebiesko-żółtą mapę wyników głosowania. Jako socjolog (z Polski) ze specjalizacją miasto i wieś, zajmowałam się przyczynami wolnej integracji porozbiorowej infrastruktury Polski. Wtedy mapa gęstości kolei i dróg, pokrywała się mniej więcej z wynikami niedawnych wyborów samorządowych w Polsce. A więc gęstość sieci kolei i dróg była znacznie większa na obszarze zaboru pruskiego, niż zaboru rosyjskiego, czy austriackiego.
Prosimy o wsparcie !!!
Obecna mapa rezultatów wyborów do samorządów jest podobna. Nie świadczy to bynajmniej, o wpływie gęstości kolei i dróg na wyniku głosowania, ale o wpływach pruskich na nie. Wpływach sterowanych nadzieją na odzyskanie tych terenów, najlepiej naszymi rękami. Te wpływy są bardzo wymierne, bo nie czarujmy się, działalność społeczna za gratis jedynie przetrwała w Polonii, choć i tu jest cechą zanikającą. Ta mapa wyników wyborów świadczy nie tyle o sile wpływu polskich ugrupowań politycznych, ile o szmalu, który za tym stoi. A wyniki wyborów w dużych miastach? Nie powinniśmy być zdziwieni, choć całym sercem kibicowałam Patrykowi Jaki. Jeszcze w sierpniu redaktor naczelny jednego z magazynów, które czytam, Paweł Lisiecki z ‘Do Rzeczy’, przewidział, że tak będzie we wielkich miastach.
A Warszawa?
Odpowiedzcie sobie na pytanie kim są mieszkańcy Warszawy. Rodowitych Warszawiaków jak na lekarstwo. Ci, co cudem przeżyli Powstanie Warszawskie, albo rodowici Warszawiacy którzy chcieli na powrót osiedlić się w Warszawie często byli objęci komunistycznym zakazem meldunku i dostania pracy w stolicy. Więc dzisiaj ‘warszawiakami’ są w dużej mierze post komunistyczne kastowo-resortowe klasy, dziedzice POP-ów (Pełniących Obowiązki Polaka Ruskich), różni aparatczycy i biurokraci pracujący w tak zwanej budżetówce, wykształcone ‘lemingi’ ze wsi i małych miasteczek, no i oświecone elity kuglarskie, z aktorami, artystami, pisarzami, ludźmi nauki, których motto bardzo jasno wyraziła Agnieszka Holland na jakiejś lichej manifestacji KOD-u, ‘Żeby było tak jak było’. A będzie tak jak było, jeśli prezydentem Warszawy zostanie jakiś biały nosek (czytaj wąchacz narkotyków) – ale swój, a nie jakiś z niższego stanu, z Opola od mieszkania w bloku. I jeszcze tego nie ukrywa. Ach, i na dodatek nie wstydzi się swojej rodziny (za co ode mnie dostał duże brawa). I tu zataczamy koło, inni traktują nas z góry, bo sami siebie tak traktujemy. Ileż w wojnie polsko-polskiej jest cech Polski stanowej? Historycznie jedyny najdłużej nie chroniony stan, a przez to pogardzany przez wszystkich to byli chłopi. Nawet Żydzi (często nazywani stanem piątym) mieli różne przywileje. Chłopi byli takim m... do bicia. Czasy się zmieniły, a ta kastowość nam została. Te inne narody (mieniące się wyższymi) próbujące nami dyrygować o tym wiedzą, bo nas dawno rozpracowały i w zaplanowany strategicznie sposób z pożytkiem dla siebie wykorzystują. Dodatkowo tym wywodzącym się ze stanu czwartego (czyli stanu chłopów), skutecznie zaaplikowano szczepionką wstydu za to kim są.
Więc oni za wszelką cenę chcą zatrzeć ślady. Byle nie z wiochy, byle nie z bloku, byle nie było widać i nie dało się rozpoznać.
Zupełnie tego nie rozumiem. Także na płaszczyźnie osobistej. Z dziada pradziada, i z babki prababki (może z jednym wyjątkiem linii zupełnie zdeklasowanej szlachty wielkopolskiej) sami dobrze gospodarujący chłopi. Nie biedni.
Niesprzedajni.
Oni na pewno nie wybraliby ani białego noska, ani osądzonej kryminalistki, ani birbanta na swojego przedstawiciela. To ich wytrwałość i uparta niesprzedajność, i trwania przy swoim języku i religii jest historycznie pomijana i pokazywana w krzywym zwierciadle. A ponieważ większość z nas (mówią, że 80%) z chłopów jest, to dlatego pozwalamy innym aby traktowano nas z góry, bo sami siebie tak traktujemy podświadomie respektując nieaktualne już prawo przywilejów stanowych. Tylko... Przywileje stanowe niosły ze sobą także etos odpowiedniego zachowania – gdzie wartości Bóg, Honor i Ojczyzna wiodły prym. No cóż zaprzańcy znajdą się w każdym stanie i narodzie.
A ten stan piąty to nie tylko nas tak z góry, jako na niższych, ale także z racji swojego wielkiego mniemania o sobie. Na to ostatnie nie mamy wpływu, ale u siebie przydałoby się trochę przetrzebić i starego drzwostanu wyciąć. Świeże powietrze dobrze robi także grupom. No cóż, przykład idzie z góry. Tylko, z której góry i gdzie ta góra jest?
Alicja Farmus