Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Czwartek 28 marca/2013
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Na zdjęciu mec. Marek Malicki z żoną Elwirą
40 lat adwokatury Marka Malickiego
Mississauga W poniedziałek, 25 marca, znany adwokat i działacz polonijny mec. Marek Malicki obchodził 40-lecie przyjęcia do palestry. Uroczystość zbiegła się z otwarciem kolejnego biura tej zasłużonej kancelarii, tym razem tuż przy polskiej plazie "Wisła", przy1420 Burnhamthorpe Rd., w okolicy Burnhamthorpe i Dixie.
Kancelaria Malicki i Malicki założona została przez ojca pana Marka, Stefana Malickiego, żołnierza polskiej brygady spadochronowej, przedwojennego sędziego w Poznaniu, a obecnie doczekała się kontynuacji – jeden z synów pp. Malickich ukończył prawo i czeka na powołanie do palestry.
Duszą przedsięwzięcia jest żona, p. Elwira Malicki, osoba, która – jak powiedział jubilat – patrzy na to, co będzie, a nie na to co jest.
Mecenasowi Markowi Malickiemu, byłemu prezesowi Kongresu Polonii Kanadyjskiej i przewodniczącemu Polonii Świata, gratulujemy – w najbliższym numerze "Gońca" opublikujemy wywiad z państwem Malickimi.
Ottawa Według opublikowanego we wtorek raportu Canadian Institute of Health Information (CIHI), w latach 2010–11 ponad 26 000 osób powyżej 65. roku życia zostało przewiezionych do szpitala w związku z reakcją na leki, które jednak zostały podane we właściwej dawce. Lekami, które najczęściej wywołują reakcje niepożądane, najczęściej krwotoki, są środki rozrzedzające krew, czyli zapobiegające zawałom. Tak się dzieje w 12,6 proc. przypadków. Na drugim miejscu są leki stosowane podczas chemoterapii (12,1 proc.), które powodują spadek ilości białych krwinek, a następnie – leki opioidalne przeciwbólowe (7,4 proc., skutek uboczny – zaparcia). W niektórych przypadkach możliwa jest zmiana leku lub zastosowanie specjalnej diety w celu zmniejszenia lub wyeliminowania danej reakcji. Poza tym, aby zminimalizować ryzyko, seniorzy powinni regularnie odwiedzać lekarzy i nie przyjmować leków bez konsultacji z nimi. Raport sugeruje, że stworzenie elektronicznego systemu ewidencji przyjmowanych leków mogłoby być pomocne w tej sytuacji. Naukowcy z Institute of for Clinical Evaluative Sciences oszacowali, że koszty związane ze skutkami ubocznymi leków wyniosły 35,7 miliona dolarów. 80 proc. z tego to koszty hospitalizacji seniorów.
Hamilton Wydano wyrok w sprawie pary, która przetrzymywała przez ponad dwa tygodnie niepełnosprawnego umysłowo 23-letniego mężczyznę i znęcała się nad nim, aby wyłudzić od niego pieniądze na zakup narkotyków i sprzętu do gier. Oskarżeni proszą o złagodzenie wyroku. Przestępstwo zostało popełnione przez Dakotę Thompson i Stanleya Browna oraz jeszcze dwie osoby z grupy przestępczej, do której należeli skazani, w 2009 roku. Ofiara została zwabiona do mieszkania skazanych pod pretekstem pomocy w poszukiwaniach zgubionego telefonu komórkowego. Mężczyzna był przypalany prostownicą do włosów, zmuszany do jedzenia odchodów i picia moczu, bity, a gdy próbował przemyć sobie rany, dosypywano mu do wody pieprzu. Gdy w końcu odnalazła go policja, miał złamania kości twarzy i otwartą ranę w głowie. Funkcjonariusze w pierwszej chwili myśleli, że nie żyje. Brown (33 l.) został skazany na 13 lat więzienia, a Thompson (23 l.) – na 10 lat. Obecnie oskarżeni składają odwołanie w sądzie apelacyjnym. Są to wyroki wyższe, niż wnioskowało oskarżenie. Sąd, zdaniem obrońców, nie podał powodu ich zwiększenia. Sędzia Fred Campling wydał wyrok kilka minut po wysłuchaniu mowy końcowej oskarżenia, co zdaniem obrońców świadczy o jego wcześniejszym nastawieniu. Obrońcy w apelacji podkreślają, że skazani nie działali do końca w sposób wolny i mieli ograniczone zdolności poznawcze. Brown jest obciążony alkoholowym zespołem płodowym, cierpi na zespół Aspergera, a jego poziom inteligencji jest bardzo niski. Z kolei Thompson miała trudne dzieciństwo, była też uzależniona od Percocetu i OxyContinu. Oskarżenie nie uważa, żeby wyrok sądu był niewspółmierny do winy, i wyklucza błąd sędziego. Skazani traktowali ofiarę w sposób nieludzki i zmusili ją do ujawnienia numerów PIN kart bankomatowych. Za pieniądze ukradzione niepełnosprawnemu mężczyźnie Thompson i Brown kupili marihuanę, Xboxy, iPody i gry wideo.
Minden Roczne śledztwo w sprawie 1,3 miliona dolarów w plecaku pasażera autobusu Greyhound doprowadziło w końcu do postawienia zarzutów. Niezwykłego odkrycia dokonała policja w Winnipegu. W lutym zeszłego roku został aresztowany 50-letni mężczyzna. W śledztwo zaangażowane były RCMP, agencja ochrony granic, policja z Winnipegu i jednostki z Toronto. Stwierdzono, że Erwin Thomas Speckert z Minden w Ontario. Czerpał zyski z przestępstw, co jest prawdopodobnie powiązane z nielegalnym hazardem. Został wydany nakaz aresztowania. Mężczyzna zgłosił się sam w zeszłym tygodniu. Jego sprawa sądowa rozpocznie się 22 kwietnia.
Toronto Około 3200 funkcjonariuszy Toronto Police i pracowników armii zarobiło w zeszłym roku powyżej 100 000 dolarów. Jest to o około 1200 osób więcej niż w roku 2011. Torontońska policja zatrudnia prawie 8000 pracowników. 40 proc. z nich znalazło się na liście. Radny Michael Del Grande, nowy członek zarządu służb policyjnych, od dawna twierdził, że rosnące zarobki w policji to tykająca bomba zegarowa. Dodaje przy tym, że zarobki policjantów są ujawniane, jednak milczeniem pomija się kwoty, jakie społeczeństwo łoży na policyjne emerytury. Jest to znacznie powyżej inflacji i tempa wzrostu płac innych pracowników. Listę najlepiej zarabiających otwiera szef policji Bill Blair, który zarobił 367 719 dolarów, za nim uplasował się jego zastępca Peter Sloly (255 499 dol.). Na liście znalazło się też sześciu pracowników ochrony parkingu: Lallman Lall (110 114 dol.), Hiba Demian (109 794 dol.) czy Zulfigar Khimani (107 584 dol.) czy uczący się dopiero służby Aaron Broad (100 324 dol.).
Toronto Około 60 000 wadliwych glukometrów OneTouch Verio IQ zostanie wycofanych ze sprzedaży. Urządzenia nie wyświetlają alarmu i wyłączają się, gdy mierzony poziom cukru we krwi jest bardzo wysoki – 1024mg/dL i więcej. Producent glukometrów, firma LifeScan, zapewnia, że wszystkie źle działające produkty zostaną wymienione, ale pacjenci mogą ich używać do momentu wymiany. Dodaje, że poziom glukozy powyżej 1024mg/dL zdarza się bardzo rzadko, ale jeśli już wystąpi, sytuacja jest bardzo niebezpieczna. Do tej pory firma nie otrzymała żadnego powiadomienia o przypadku odniesienia uszczerbku na zdrowiu z powodu źle działającego glukometru.
Calgary Mieszkaniec Alberty wystawił swój dom na sprzedaż. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że zapłata ma być uiszczona w wirtualnej walucie Bitcoin. Jeśli mu się to uda, 22-letni Taylor More będzie pierwszą osobą, która przyjmie wirtualne pieniądze za rzeczywistą własność. Dom z dwoma sypialniami znajduje się w Crowsnest Pass, czyli w jednym z najbardziej poszukiwanych miejsc w Górach Skalistych. Został wyceniony na 405 000 dolarów, ale More zaznaczył, że suma może być zmniejszona, gdy kupujący będzie chciał zapłacić w Bitcoins. Wtedy należy szykować 5362 Bitcoins. Internetowa waluta została wprowadzona w 2009 roku, aby umożliwić nieograniczone anonimowe przesyłanie pieniędzy. W przeciwieństwie do innych walut, Bitcoin nie jest emitowany przez żaden bank, nie istnieje fizycznie. Trudno jest więc śledzić prowadzone w nim transakcje – co doceniają spekulanci ceniący sobie prywatność. Z początku zarezerwowany raczej dla czarnego rynku, Bitcoin staje się popularny także poza nim. Serwis Pizzaforcoins.com pozwala płacić nim za pizzę zamawianą w sieci Domino's, jedna z agencji wynajmujących nieruchomości także akceptuje tę formę płatności za czynsz. Grupa amerykańskich przedsiębiorców na początku tego roku opracowała specjalny bankomat wymieniający dolary na Bitcoins. Jeden Bitcoin jest obecnie wart około 75 dolarów kanadyjskich.
Harper zdusił posłów
Ottawa Zdominowana przez konserwatystów komisja parlamentarna nie dopuściła pod głosowanie projektu ustawy zaproponowanego przez ich kolegę, konserwatywnego posła Marka Warawę. Projekt dotyczył aborcji i potępiał usuwanie ciąży ze względu na płeć. W ten sposób rozgorzała dyskusja o tym, czy podstawowe prawa posłów – do inicjatywy ustawodawczej – są przestrzegane.
Przy okazji powróciła sprawa z ostatniej jesieni i słowa krytyki skierowano w stosunku do premiera Stephena Harpera. Wtedy to głosowano nad ustawą dotyczącą początku życia. Partia Konserwatywna podzieliła się i spora część głosowała wbrew stanowisku premiera. Jednak Harper potem utrzymywał, że każdy poseł ma prawo zgłosić projekt ustawy i liderzy partii nie powinni mieć nic do tego. Tymczasem teraz mówi się, że posłowie, którzy głosowali przeciwko dopuszczeniu projektu Warawy, zostali nakłonieni do tego właśnie przez premiera.
W niektórych środowiskach etnicznych w Kanadzie praktyka usuwania ciąży – gdy okazuje się, że urodzi się dziewczynka – jest powszechna, zwłaszcza w przypadku drugiego i trzeciego dziecka.
Ludzie rezygnują z zakupu?
Toronto Coraz trudniej kupić dom w Kanadzie. Jednak, jak pokazuje badanie przeprowadzone na początku lutego dla Royal Bank of Canada przez Ipsos Reid, 15 proc. respondentów mówi, że zamierza nabyć nieruchomość w ciągu dwóch lat. W zeszłym roku taką chęć wyrażało 27 proc. i jest to największy spadek w ciągu roku od 20 lat.
Widać tutaj, że rynek rzeczywiście się ochładza, poza tym pewnie efekty przynoszą zabiegi rządu, by go nieco uspokoić, zmieniając np. zasady udzielania kredytów hipotecznych. Ciągle jednak wiele osób uważa, że zakup domu jest dobrą inwestycją. Około 75 proc. z 3000 pytanych wskazało na trudności w otrzymaniu pożyczki. RBC twierdzi jednak, że może to być bardziej subiektywne odczucie niż rzeczywistość.
Ankietowanych zniechęca konieczność posiadania 5-procentowego wkładu własnego i rozpisanie kredytu na 25 lat, a nie na 30.
Prawie połowa badanych nie wierzy też, że coś się zmieni w najbliższym roku w wysokości stóp.
Rolnictwo egzotyczne naszą przyszłością
Mississauga Na uprawie baingan i bhindi – czyli bakłażanów i okry – ontaryjscy farmerzy mogą zbić kokosy, jak pokazało niedawno przeprowadzone badanie. Co więcej popyt na tego typu warzywa jest ogromny i póki co w skali prowincji przewyższa podaż. Pokazuje to też, jaka mieszanka etniczna mieszka na terenie GTA.
Wspomniane badania zostały przeprowadzone przez Research and Innovation Centre (Vineland), które razem z Bruce Botanical Food Gardens (BBFG) organizuje konferencję w południowym Ontario dla rolników i sprzedawców żywności na temat potencjału, jaki ma w sobie rynek upraw etnicznych. Jako rośliny o kluczowym znaczeniu, na których postanowili skupić się organizatorzy konferencji, wymieniane są właśnie dwa gatunki bakłażana i okra. Zostały one wyłonione w ankiecie internetowej przeprowadzonej przez zespół dr Isabelle Lesschaeve z Vineland's Consumer Insights and Product Innovation. Obecnie sprzedaż okry w sezonie uprawnym od lipca do października wynosi 24,9 miliona funtów, co daje 49,7 miliona dolarów. 46 proc. tego trafia do Ontario. 36 proc. sprzedaży na terenie prowincji ma miejsce w GTA. Według szacunków, aby pokryć zapotrzebowanie na to warzywo, powierzchnia uprawy powinna wynosić 1500 akrów. Rynek bakłażanowy oceniany jest na 21,4 miliona funtów, czyli 33,4 miliona dolarów. 44 proc. konsumentów to Ontaryjczycy. Co ciekawe, badania wykazały, że w konsumpcji bakłażanów przodują Nowy Jork i Pennsylwania, co dobrze wróży dla możliwości eksportowych.
Kanadyjska wpadka oligarchy
Toronto Witalij Malkin, prominentny rosyjski oligarcha i senator (od 2004 roku), złożył w miniony wtorek mandat w rezultacie informacji, do jakich dotarł torontoński "National Post". Okazało się, że Malkin ma w Kanadzie olbrzymi majątek, a ponadto oprócz rosyjskiego posiada obywatelstwo izraelskie i paszport wydany na inne – żydowskie – nazwisko.
Malkin, jeden z najbogatszych ludzi na świecie, od 20 lat starał się uzyskać kanadyjski pobyt stały – zainwestował w Toronto miliony dolarów. Pobytu mu nie udzielono z uwagi na domniemane powiązania z przestępczością zorganizowaną; podczas przesłuchań imigracyjnych Malkin ujawnił swoje kanadyjskie aktywa, jak również wspomniał, że jest Żydem i ma paszport Izraela na nazwisko Avihur Ben Bar.
W 1997 roku kanadyjskiej służby graniczne zostały zaalarmowane, że Malkin może usiłować wjechać do Kanady na podstawie izraelskiego paszportu.
Rosjanin jest właścicielem trzech nieruchomości w Toronto, w tym biurowca, który nabył za 2,75 mln dol. Rozmawiał też z kanadyjskimi politykami, oferując pomoc w ustaleniu losów znanego szwedzkiego dyplomaty ratującego Żydów w czasie holokaustu, Raula Wallenberga.
Toronto Burmistrz Toronto Rob Ford powiedział, że spekulacje "Toronto Star" na temat jego stanu podczas obiadu 23 lutego tego roku są wyssane z palca. Ford odniósł się do publikacji podczas uroczystości na cześć boksera George'a Chuvalo. Chodziło o opuszczenie Garrison Ball, który odbywał się w Toronto's Liberty Grand Hotel. Uczestniczyli w nim seniorzy – byli funkcjonariusze sił zbrojnych. Obecny był też minister obrony Peter MacKay. Burmistrz jakoby miał mówić w sposób niespójny i chaotyczny. Tak donoszą źródła obecne na balu, na które powołuje się gazeta. Ford twierdzi, że "Star" prowadzi na niego nagonkę i bez przerwy próbuje go zdyskredytować. W tym celu publikuje coraz to nowe kłamstwa. George Chuvalo nie skomentował sprawy, przyznał, że nie był uczestnikiem omawianego wydarzenia.
Mississauga Mieszkańcy regionu Peel już tylko przez pół roku mogą skorzystać z rabatu na wymianę sedesu. 1 września program zachęcający mieszkańców i przedsiębiorców do instalacji toalet zużywających mniej wody i nowych nawilżaczy powietrza dobiegnie końca. O zwrot części kosztów będzie się można ubiegać do 1 grudnia 2013. Od początku 2005 roku wydano 140 000 zniżek, co jest równoznaczne z zaoszczędzeniem 10 megalitrów wody dziennie. Z biegiem czasu program ewaluował, rabaty były zmniejszane aż do całkowitego odwołania. Od 1 września 2012 kupujący mogą występować o zwrot 25 dolarów (wcześniej 60 dol.), przy czym limit na gospodarstwo domowe wynosi 2 sedesy. W przypadku przedsiębiorstw jest to również 25 dolarów na toalety z grawitacyjnym systemem spłukiwania. Więcej informacji na stronie watersmartpeel.ca lub pod numerem telefonu 905-791-7800, wewnętrzny 4409.
Mississauga Canadian Blood Services (CBS) zachęca do oddawania krwi podczas weekendu świątecznego. W czasie wolnym od pracy ludzie oddają krew rzadziej, tymczasem zapotrzebowanie na nią wcale nie maleje. Podstawowym powodem jest nieświadomość – osoby często nie wiedzą, że mogą oddać krew. A to nie zajmuje wiele czasu, wystarczy wygospodarować godzinę np. w Wielki Piątek. Szacuje się, że w kwietniu Trillium Health Partners (Szpitale Credit Valley, Mississauga i Queensway Health Centre) będą potrzebować 1394 jednostek krwi. Wydłużono godziny, w których można oddawać krew. Przychodnia Heartland Town Centre (785 Britannia Rd. W. Unit 15) będzie działać od 9.00 do 13.00 w Wielki Piątek (29 marca), od 8.00 do 14.00 w Wielką Sobotę (30 marca) i od 16.00 do 20.00 w Poniedziałek Wielkanocny (1 kwietnia). Dodatkowo w Anatolia Islamic Centre (5280 Maingate Dr.) zostanie zorganizowana tymczasowa stacja krwiodawstwa działająca w Wielki Piątek od południa do 15.00. Aby zarezerwować wizytę lub zasięgnąć dodatkowych informacji, należy odwiedzić stronę blood.ca lub zadzwonić pod numer 1-888-236-6283.
Mississauga Ważą się losy terenu przy Lakeshore Rd. E. i Enola Ave., na którym ma być wybudowany wielki sklep lub dom towarowy. Właścicielem gruntu jest Trinity Developments. O miejsce konkurują ze sobą Walmart, Loblaws, Winners, No Frills, Sobeys i Target. W ten sposób deweloper chce przyciągnąć klientów do tego miejsca, co jest istotne, jako że dalej planuje budowę centrum handlowego, przestrzeni biurowych i mieszkań. Na drodze realizacji projektu ma powstać 1500 nowych miejsc pracy. Do budżetu miasta wpłynie dodatkowo 3 miliony dolarów rocznie. Spotkanie w sprawie projektu Trinity Developments ma odbyć się w ratuszu 2 kwietnia. Jednak nie wszyscy są zadowoleni. Mieszkańcy i radny Jim Tovey długo oponowali przeciwko budowie supermarketu. Tovey twierdzi, że nie pasuje to do miejsca, które powinno zachować swój charakter małego osiedla. Przeciwne inwestycji są też Lakeview Ratepayers' Association, Town of Port Credit Association i Citizens for a Livable Lakeshore. Pomysł budowy supermarketu typowo spożywczego, jak np. No Frills, ma większe poparcie niż takie giganty, jak Walmart czy Target. Rozważane jest też przesunięcie inwestycji nieco bardziej na zachód. Trinity Developments zaczął uzgadniać formalności z miastem w zeszłym roku.
Mississauga Rodzice chłopców w Ontario domagają się refundowania szczepień przeciwko HPV (human papilloma virus – wirus brodawczaka ludzkiego) dla ich dzieci. Problem w tym, że refundacją objęte są tylko szczepienia dziewczynek. Program został wprowadzony w Ontario w 2007 roku i dotychczas wydano 700 000 szczepionek, które chronią przed czterema typami wirusa wywołującymi raka szyjki macicy i inne dolegliwości, jak brodawki narządów płciowych. Późniejsze badania wykazały jednak, że na szczepieniu mogą też skorzystać chłopcy. W 2011 Health Canada zaaprobowało szczepienia chłopców w wieku od 9 do 26 lat ze względu na zmniejszenie możliwości zachorowania na raka przełyku i odbytu. Sprawa rozgorzała po tym, jak Becky Maddigan z Brampton chciała zaszczepić swojego 14-letniego syna. Kobieta twierdzi, że jest to dyskryminacja ze względu na płeć. Jeśli chodzi o ryzyko nowotworu, to u obu płci jest takie samo. Maddigan zapytała lekarza rodzinnego o szczepienie. Dowiedziała się wtedy, że mimo iż jest ono coraz częściej zalecane, kosztuje 400 dolarów. Polecił jej skontaktować się z Peel Public Health. Tam jednak od razu zapytano o imię, wiek i płeć dziecka. Została zapisana z synem na wizytę. W klinice powiedziano jej jednak, że popełniono błąd i rząd nie płaci za szczepienia chłopców.
Toronto Tim Hortons twierdzi, że prawdopodobieństwo wygranej w akcji odwijania brzegu kubka nie zależy od wielkości kupionego napoju. Jednak "Huffington Post" twierdzi, że jest inaczej. W ostatnim tygodniu gazeta internetowa zamówiła 92 napoje z Tima Hortonsa. I okazało się, że wśród kubków extra large aż 28 proc. było wygranych. W przypadku napojów w rozmiarze large dodatkową kawę lub pączka otrzymywała jedna osoba na sześć. Najmniejsze szanse mieli ci, którzy zamówili mały napój – w tym wypadku prawdopodobieństwo wygranej spadało do 10 procent. Zdaniem przedstawicieli sieci Tim Hortons wygrywać powinien co szósty kubek, niezależnie od wielkości.
Policja to nie jest mafia ponad prawem
Toronto Szef torontońskiej policji Bill Blair skrytykował niedawne zachowanie części swoich podwładnych. Stwierdził, że to narusza dobre imię policji i zaufanie społeczne, budowane przez tak wielu.
Mowa tu np. o pozwach sądowych dotyczących nieprawidłowości i łamania praw człowieka podczas przeszukiwań w trakcie szczytu G-20 w czerwcu 2010. Zbadana ma być także sprawa Raymonda Costaina (30 l.), który przebywając w areszcie w kwietniu 2010 r. za jazdę pod wpływem alkoholu, został kilkakrotnie uderzony przez śledczego Christiana Dobbsa. Zdarzenie zostało nagrane, a sąd orzekł, że użycie siły było nieuzasadnionym i niepotrzebnym przekroczeniem obowiązków policjanta.
Blair rozesłał przesłanie do policjantów, wzywając ich przy tym do zgłaszania podobnych spraw. Inne niedopuszczalne działania, które naruszają wiarygodność policji, to m.in. wyłączanie kamer monitoringu czy pozyskiwanie wątpliwych zeznań w trakcie przesłuchań.
Witamy chińskich delegatów
Toronto Premier Stephen Harper powitał na lotnisku Pearsona parę pand wielkich, które przybyły do Kanady na 10 lat. 5-letnia Er Shun i 4-letni Da Mao przyleciały z Chin na pokładzie samolotu FedEx w poniedziałek rano. Przez pierwsze 5 lat zwierzęta będą trzymane w torontońskim zoo. Następnie pojadą do Calgary. W tutejszym zoo nie było pand przez prawie 30 lat.
Teraz Er Shun i Da Mao muszą przejść obowiązkową 30-dniową kwarantannę. Potem jeszcze przez kilka tygodni nie będą oglądane przez odwiedzających ogród zoologiczny. Publiczność pierwszy raz zobaczy je w maju. Władze zoo mają nadzieję, że ekspozycja z pandami przyniesie dodatkowe 300 do 500 tysięcy dolarów zysku.
Zwierzęta leciały samolotem przez 15 godzin i przemierzyły odległość 12 875 kilometrów. Gdy ich klatki zostały rozładowane na lotnisku Pearsona, premier Harper i jego żona Laureen podeszli, żeby je zobaczyć. W komitecie powitalnym był także burmistrz Toronto Rob Ford oraz chiński ambasador Zhang Junsai, który podziękował Harperowi za serdeczne powitanie zwierząt. Dodał, ze odtąd skrót VIP oznacza Very Important Pandas! Teraz oba kraje łączą wysiłki w celu ochrony tego zagrożonego gatunku. Ambasador wyraził też nadzieję, że pandy będą czuły się w Kanadzie dobrze i niebawem doczekamy się ich potomstwa. Zwierzęta nie spotkały się nigdy wcześniej. Nie jest jednak łatwo, by samica pandy została pokryta. Jest ona bowiem płodna tylko przez bardzo krótki czas, raz w roku. Jeśli urodzi się potomstwo, ustalono, że wróci ono do Chin z rodzicami.
Dla pand przygotowano nawet program kulturalny. Na lotnisku wystąpił zespół z jednej ze szkół średnich w Ottawie. Aby zagrać dla przybyszów z Chin, trzeba było wygrać konkurs.
Planowo samolot z niezwykłymi gośćmi miał wylądować o 10.30 rano. Przylot był jednak opóźniony o 20 minut. Dla FedExu to nie pierwszy raz, gdy przewoził taki ładunek. Firma zapewniała transport pand już szósty raz.
Szefowa FedEx Canada Lisa Lisson stwierdziła, że zwierzęta wyglądały na zadowolone z podróży. Na pokładzie dostały nawet swojego ulubionego bambusa.
Nad ich zdrowiem czuwali weterynarze. Zwierzęta miały cały samolot dla siebie.
Brutalna inicjacja
Toronto Poniżający rytuał inicjacyjny dla świeżo upieczonych studentów praktykowany na jednym z uniwersytetów w Toronto nie zostanie ukrócony mimo protestów władz uczelni, studentów, a nawet czołowego polityka prowincyjnego. W sprawie incydentu z udziałem studentów inżynierii, który miał miejsce na Ryerson University, wypowiedziała się premier Kathleen Wynne. Film, który pojawił się na YouTube, pokazuje studentów w bieliźnie chodzących po lodzie i błocie na odkrytym lodowisku. Organizatorzy zabawy w niebieskich kombinezonach tymczasem krzyczeli na nich z boku. W pewnym momencie widać, jak jeden z obserwatorów daje klapsa studentce przechodzącej obok. Wynne stwierdziła, że takie zabawy nie powinny już mieć miejsca. Mogą być niebezpieczne. Władze uczelni nazwały wydarzenie szokującym i poniżającym dla młodych studentów. Nie można mówić, że to tylko zabawa, która ma zintegrować środowisko studenckie. Miało odbyć się spotkanie władz uczelni ze studentami inżynierii, jednak po nim ukazało się oświadczenie, że nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje. Uniwersytet będzie raczej dążył do tego, by podobne zdarzenia nie miały miejsca w przyszłości.
Bez podatków nie będzie inwestycji
Toronto Premier Kathleen Wynne powiedziała, że Ontario i GTA pilnie potrzebują nowej sieci transportowej, jednak na chwilę obecną w prowincyjnym budżecie nie ma na to funduszy. Dlatego trzeba się liczyć z wprowadzeniem nowych podatków i opłat. Pani premier podkreśliła, że należy w końcu przełamać wieloletni impas i hamowanie inwestycji. Przez ostatnich 25 lat nie poczyniono inwestycji, które były potrzebne, w ten sposób zatrzymano rozwój transportu. Przykładem jest wstrzymanie budowy metra na Eglinton – Wynne stwierdziła, że gdyby nie posunięcie z 1995 roku, do tej pory ta linia byłaby już gotowa. Plan pozyskania środków na rozbudowę transportu ma być przedstawiony 1 czerwca.
Ostatki na lodzie
Na Simcoe zrobiło się cicho. Z ciągle jeszcze całkowicie zamarzniętego jeziora, 15 marca, zniknęły ostatnie domki. Po zamknięciu sezonu na sieje i palie wędkarze nadal łowią spod lodu przede wszystkim okonie. Dzięki mroźniej pogodzie lód na Simcoe wciąż utrzymuje przyzwoitą grubość i wytrzymałość. Prawie wszędzie na jeziorze znajdziemy ponad 12 cali lodu, co jak na tę porę roku dawno się nie wydarzyło. Na Simcoe wędkarze ciągle poruszają się po lodzie na atv i snowmobilach.
"Polskie tradycje bożonarodzeniowe w formie kartki świątecznej"
Napisane przez Barbara WeselskaW bieżącym roku szkolnym, zgodnie z wcześniejszym założeniem, zorganizowany został ogólnoszkolny konkurs plastyczny, przeznaczony dla dzieci w wieku od 4 do 17 lat, pod hasłem "Polskie tradycje bożonarodzeniowe w formie kartki świątecznej".
Celem uczestnictwa dzieci w konkursowych zmaganiach było:
podtrzymywanie polskich tradycji świątecznych, rozwijanie dziecięcej wyobraźni i aktywności twórczej, ćwiczenie umiejętności wykorzystania i łączenia ze sobą różnych technik plastycznych, odkrycie przez uczestniczące w konkursie dzieci własnych uzdolnień.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7644#sigProId9702a73af5
Komisja w składzie: Agnieszka Jurzysta, Barbara Weselska, Magdalena Śpiewak-Kabza i (gościnnie) prezes Aneta Nakoneczna, obejrzała 159 nadesłanych prac z 6 szkół Mississaugi i Milton (Divine Mercy, Erindale Secondary School, St. Pio, Mary Fix, Blessed Teresa of Calcutta oraz J. Brzechwy – Milton). Kartki były wykonane różnymi technikami, ciekawie i pomysłowo, zaskakiwały starannością wykonania i dużą inwencją twórczą.
Dla Komisji Plastycznej było wielkim dylematem wybranie najlepszych prac.
Wśród laureatów znaleźli się:
W kategorii I otrzymaliśmy 27 prac konkursowych nadesłanych przez dzieci z junior i senior kindergarten.
1. miejsce – Elise Kiedrowski
2. miejsce – Isabelle Kiedrowski
3. miejsce – Olivia Siewiert
Wyróżnienie otrzymał Jacob Michna
W kategorii II, czyli dzieci z klas pierwszej i drugiej, było 46 prac.
1. miejsce – Gabriela Foksa
2. miejsce – Patrycja Szypula
3. miejsce – Veronika Rudnicki
Wyróżnienia:
Maya Buklarewicz
Adrian Danowski
W kategorii III było 9 prac. Kartki wykonały dzieci z klas 3 i 4.
1. miejsce – Victoria Podyna
2. miejsce – Patrycia Kozak
3. miejsce – Artur Gumowski
Wyróżnienie Patryk Dubik
W kategorii IV znalazło się 37 prac wykonanych przez dzieci z klas 5 i 6.
1. miejsce – Dominik Jaworski
2. miejsce – Olivia Bedzieszak
3. miejsce – Olivia Cichowicz
Wyróżnienia: Dominika Zuchowicz i Christin Galkowski
W kategorii V, czyli dzieci klas 7 i 8, nadesłano 27 prac.
1. miejsce – Sandra Szeliga
2. miejsce – Małgorzata Powęska
3. miejsce – Julita Gadomski
Wyróżnienia: Adam Stecki, Jakub Mroczek, Katherina Liczner
W kategorii VI – szkoły średnie, znalazły się prace 13 gimnazjalistów i licealistów, komisja przyznała trzy nagrody. Pierwszą za pracę "Kolędnicy" i dwie drugie.
1. miejsce – Malina Taras
2. miejsce – Paulina Wyrębek
2. miejsce – Monica Wspanialy
3. miejsce – Kamil Kombos
Oficjalne ogłoszenie wyników konkursu odbyło się 23 marca 2013 w Domu Seniora "Wawel Villa" w Mississaudze.
Gościem honorowym była prezes Zarządu Głównego ZNP w Kanadzie, pani Maria Walicka.
Całość uroczystości rejestrował pan Tadeusz Lis z Polish Studio oraz pan Andrzej Kumor z tygodnika "Goniec". Na uroczystość również przybyli rezydenci i personel Domu Seniora "Wawel Villa", nasi kochani mali laureaci z rodzicami oraz zarząd i członkowie ZNP Oddział Mississauga. Uroczystość uświetniły występy artystyczne: część Zespołu Pieśni i Tańca "Harnasie" oraz młodych, bardzo utalentowanych piosenkarek Wiktorii Wojtas i Kasi Kacały.
Należy również docenić uczennice, które przepięknie deklamowały wiersze: Sonię Królicki, Julitę Gadomski oraz Olivię Będzieszak.
Inaugurację konkursu poprowadziła pani prezes ZNP Oddział Mississauga – Aneta Ostrowska-Nakoneczna.
Na wstępie Pani Prezes powitała wszystkich zebranych gości. Podkreśliła, jak ważne jest, aby "Polska oświata za granicą była nowoczesna, atrakcyjna i odpowiadała potrzebom uczących się oraz wyzwaniom edukacyjnym współczesnego świata".
Ważne jest, aby uczniowie w polskich szkołach poznawali piękno języka polskiego, zdobywali wiedzę o polskiej historii, geografii i kulturze.
Związek Nauczycielstwa Polskiego Oddział Mississauga w ciągu 12 lat swojego istnienia zorganizował konkurs dla nauczycieli na najlepszy konspekt lekcyjny, konkurs dla młodzieży Dialog oraz 7 konkursów plastycznych dla dzieci i młodzieży:
1. Miasto, w którym mieszkam
2. Najciekawsze miejsce w Polsce
3. Najpiękniejsza baśń polska
4. Strój ludowy
5. Muzyka Chopina inspiracją prac plastycznych
6. Polskie tradycje wielkanocne
7. Polskie tradycje bożonarodzeniowe.
Pani Prezes nadmieniła, że nasze szkoły są pełne utalentowanych, radosnych, mądrych dzieci, które lubią się w nich uczyć, właśnie konkursy są potwierdzeniem wielkiego zaangażowania polskiej młodzieży oraz rywalizacji o pierwsze miejsce.
Na ścianach udekorowanej pięknie sali rozwieszone były wszystkie nagrodzone prace z obecnego konkursu, jak również z poprzedniego związanego ze świętem Wielkanocy.
Prace były oglądane przez zaproszonych gości z wielkim zainteresowaniem, podziwem i zachwytem.
Wszystkie te dzieła są wspaniałym przykładem utrzymania naszych polskich tradycji, jak również posiadania wielkiego talentu przez uczniów polskich szkół.
Możemy być bardzo dumni z naszych milusińskich.
Po rozdaniu dyplomów i nagród pani prezes Aneta Ostrowska-Nakoneczna serdecznie podziękowała wszystkim uczniom, którzy uczestniczyli w tegorocznym konkursie, laureatom gratulowała zwycięstwa, serdecznie podziękowała nauczycielom oraz pracownikom Domu Seniora "Wawel Villa".
Po zakończeniu uroczystości Pani Prezes rozdała zestawy kartek świątecznych, które zostały wydrukowane z nagrodzonych prac z poprzedniego konkursu.
Jeszcze raz dziękujemy serdecznie wszystkim tym, którzy przyczynili się do przeprowadzenia tej wspaniałej uroczystości.
Zachęcamy uczniów szkół polskich do licznego uczestnictwa w następnym Konkursie Plastycznym.
Barbara Weselska
ZNP Oddział Mississauga
Pierwszy dzień wiosny mamy już za sobą, dni coraz dłuższe i człowiek podświadomie ciągnie do lata. No a latem – wiadomo – fajnie jest pokowboić gdzieś w plenerze. Problem tylko w tym, że jest to coraz droższe, a w przypadku namiotu rozstawianie go w krainie niedźwiedzi może czasem być mało bezpieczne – zwłaszcza poza parkami prowincyjnymi w dzikich i odległych rejonach. Idealnie byłoby więc spać w wygodnym samochodzie, który mógłby z powodzeniem zastąpić przyczepę kempingową.
Któż nie pamięta starych hippie vanów Westfalii? – kultowego pojazdu dzieci kwiatów, który pod kalifornijskim niebem wytężał do maksimum zdolności napędowe wyjętego z garbusa silnika.
Cokolwiek by mówić, był to prekursor vanów, do których ówczesna, zakochana w jeżdżących tapczanach Ameryka jeszcze nie dorosła.
Dzieci kwiaty zamieniły kolorowe koszulki na garnitury, a hipisowskie komuny na dość pokaźne jednorodzinne domostwa na przedmieściach i westfalie coraz rzadziej pojawiały się na amerykańskich drogach. Sentyment jednak pozostał i przez długi okres były tu do dostania.
Owa Westfalia to firma, która dostała od Volkswagena kontrakt na produkcję turystycznych przeróbek volkswagena w zakładach Westfaliawerke w Rheda-Wiedenbruck. Budowano je do 2003 roku. Wiele przyjechało do USA za kończącymi służbę w Europie żołnierzami US Army. Westfalie były też do kupienia w Europie w ramach Tourist Delivery Program – klient wybierał sobie w Europie vana, jeździł nim turystycznie po kontynencie, a następnie Volkswagen ekspediował mu auto do domu w USA czy w Kanadzie.
Wnętrze tych pojazdów przypominało logiką rozwiązań to, co znajdziemy w statkach kosmicznych – projektanci wykorzystywali każdy centymetr sześcienny kubatury. Były to auta, którymi oszczędnie i wygodnie można było przemierzać kontynenty wzdłuż i wszerz. Wyposażano je również w liczne dodatki turystyczne, namioty, tropiki itp.
Można było nawet zamówić dodatkową przyczepkę bagażową do przewożenia sprzętu. Pomysłowo, na dachu urządzono spanie pod podnoszoną pokrywą z boczną tkaniną namiotową.
To już przeszłość, dlatego od jakiegoś czasu różni producenci usiłują powrócić do superużytkowego modelu turystycznego w oparciu o popularnego busa VW transporter. Jedną z nich jest brytyjska firma DoubleBack.
DoubleBack wpadł na pomysł wysuwanej tylnej część pojazdu, która po całkowitym wyjęciu z samochodu tworzy sypialnią długości 6,5 stopy. Uzyskujemy w ten sposób podwojenie przestrzeni vana, a cała operacja nie zabiera więcej niż 45 sekund.
Jak zapewnia producent, wysuwana z tyłu część dzięki zastosowaniu lekkich i wytrzymałych "lotniczych" materiałów waży jedynie 150 kg. W wysuwanej sypialni oprócz całkiem sporego tapczanu, który na dzień można składać, znajdują się pojemniki na sprzęty; pojemniki są też w kuchni ze zlewem zainstalowanej w głównej części samochodu.
W porównaniu do zwykłego amerykańskiego motorhome przerobiony transporter mniej pali (15 litrów na sto), lepiej się prowadzi i generalnie zachowuje się jak nieco cięższy van, a nie kilkutonowe bydlę, które na serpentynach Gór Skalistych trudno utrzymać na hamulcu.
W stanie złożonym DoubleBack ma wymiary normalnego VW transportera.
Po rozłożeniu przestrzeń mile nas zaskakuje – mamy do dyspozycji dwa pokoje. Kuchnię wyposażoną w 50-litrową lodówkę i dwupalnikową kuchenkę. Całość oświetlona LED. Wnętrze można zamawiać w dowolnych konfiguracjach
DoubleBack od 2012 roku można sprowadzić sobie do Kanady, choć w tym roku ponoć ma wejść do produkcji nowy model. Problemem jest cena. Ponieważ ze wszystkimi gwizdkami i dzwonkami – może to kosztować nawet 70 tys.; nie jest więc to opcja na przeciętną kieszeń, z drugiej strony, jeśli podliczymy, ile wydamy na wakacje przez te kilka lat, to być może okaże się, że połączenie samochodu turystycznego z normalnym vanem ma sens.
Tak czy owak warto zapytać u producenta Danbury Motors Caravans Great Western Business Park. Armstrong Way Yate, Bristol BS37 5NG, tel. 01454310000.
Można tam nawet zamówić VW T2 classic – czyli całkowicie nowy odtworzony kultowy volkswagen camper – patrz zdjęcie.
O czym pomarzył sobie dzisiaj
wasz Sobiesław
Po zlikwidowaniu Long Gun Registry nadchodzi pora na zlikwidowanie kolejnego uciążliwego tworu, jakim jest Chief Firearms Office, czyli CFO. Instytucja ta obstawiona jest przez oficerów prowincyjnej policji, w przypadku Ontario są to oficerowie OPP, ale regulowana federalnie (!).
CFO traci coraz bardziej na znaczeniu, więc etatowi bezpieczniacy wymyślają i wprowadzają w obieg nowe, bezsensowne przepisy, by wzmocnić wagę swojego urzędu.
W ubiegłym tygodniu CFO w Albercie orzekło, że każda broń palna na wystawie Gun Show w Calgary musi być wyposażona w zamki spustowe, w miejsce tanich taśm z tworzyw sztucznych, które zostały dołączone do wyzwalaczy, i to od ponad dekady. Te i inne niepotrzebne reguły utworzone przez niewybieralnych urzędników oburzają odpowiedzialnych właścicieli broni palnej. To nie do wiary, że uczestnicy Gun Show w Calgary powinni umieścić drogie zamki ot, tak sobie, bo CFO wymyśliło nagle przepis. Pieniądze wypłacane urzędnikom Chief Firearm Office powinny być lepiej spożytkowane, ot, choćby na walk z przestępczością, szczególnie w wielkich aglomeracjach. Sprawa już została sformalizowana i powództwo przeciwko CFO zostało już wniesione na drogę prawną.
W celu uzyskania dalszych informacji prosimy o kontakt: Kanadyjski Instytut do działań legislacyjnych przy Kanadyjskim Związku Sportów Strzeleckich, 116 Galaxy Blvd, Etobicoke ON M9W 4Y6, tel. 416-679-9959, faks 416-679-9910. Infolinia: 1-888-873-4339.
Można też napisać list protestacyjny do premiera na adres:
Prime Minister Steven Harper
House of Commons
Ottawa ON K1A 0A6 (znaczek niepotrzebny)
Witold Jasek
komendant ZS Strzelec, kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Przyleciałam tu w lipcu 2010 roku, czyli już 2,5 roku temu.
– Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby tu przylecieć?
– Tak naprawdę to przywiodła mnie tu ciekawość. Chciałam zobaczyć, jak wygląda życie w Kanadzie, a ponieważ od trzech lat mieszkała tu już moja młodsza siostra, a jeszcze dłużej nasz kuzyn z rodziną, to pomyślałam, że to dobra okazja do tego, aby ich odwiedzić i przy okazji doświadczyć chociaż przez krótki czas kanadyjskiego życia za Oceanem.
Pierwotnie plan zakładał, że będę tu tylko przez okres wakacji, pozwiedzam okolice, nauczę się języka, spędzę czas z rodziną, może pójdę do jakiejś dorywczej pracy, żeby trochę dorobić. A wyszło tak, że jestem tu już ponad dwa lata (śmiech).
– Co w takim razie sprawiło, że Twój pobyt się wydłużył?
– Hmmm... Fajnie było! (śmiech) Było zupełnie inaczej niż w Polsce, powiedziałabym – łatwiej. Mimo że na samym początku, już po decyzji, że zostaję, nie było łatwo, bo musiałam zacząć myśleć o znalezieniu stałej pracy oraz o tym, gdzie zamieszkam, jednak trudności te nie trwały długo i po pewnym czasie znalazłam pracę, która pozwalała mi się spokojnie utrzymać.
– Jakie były Twoje pierwsze myśli po wylądowaniu na lotnisku w Toronto, pamiętasz je?
– Tak. Pomyślałam sobie "co ja tutaj robię?" i przede wszystkim "jak ja sobie tu poradzę?".
– Mimo że wiedziałaś , że masz tu siostrę, wujka i kuzyna?
– Tak, mimo to martwiłam się, jak ja się tu odnajdę. Po wakacjach zdecydowałam, że zostanę jednak na rok. Nawet nie zauważyłam kiedy, ale po upływie tego czasu już nie chciałam wracać do Polski. Więc zostałam.
– Czy znałaś język angielski na tyle dobrze, że nie obawiałaś się, że możesz nie znaleźć pracy bez jego dobrej znajomości?
– Angielski znałam na poziomie podstawowym. Jednak po pierwszych dniach spędzonych w Mississauga stwierdziłam, że nie znam angielskiego prawie wcale! Jest ogromna różnica między językiem jakiego uczą nas w polskich szkołach a tym prawdziwym, użytkowym, którym ludzie posługują się w Kanadzie na co dzień.
Do tego dochodzą jeszcze najróżniejsze akcenty w tej multikulturowej mieszance, które czasami skutecznie zniekształcają dźwięk słowa. Więc na początku komunikowanie się było dla mnie problemem. Ale poszłam do szkoły na zajęcia z angielskiego, które bardzo mi pomogły, usystematyzowały moją wiedzę i dodały pewności siebie.
– Co takiego jest w Kanadzie, czego nie ma w Polsce, i co jest w Polsce, a brakuje tego Kanadzie?
– Przede wszystkim nie ma tu mojej najbliższej rodziny – nie licząc siostry. Najbardziej odczuwam ten brak bliskich mi osób, kiedy nadchodzą święta. Bo jest to czas, w którym rodzina powinna spędzać razem, w komplecie. W Polsce też na pewno nie ma pracy, która dawałaby satysfakcjonujące zarobki, jest po prostu ciężko się utrzymać. Tutejsze realia ekonomiczne sprawiają, że pracując nawet za najniższą stawkę, jesteś w stanie spokojnie opłacić czynsz, na przykład za wynajmowany pokój, kupić wyżywienie, bilet miesięczny na autobus i mieć jeszcze na drobne przyjemności. W Polsce, szczególnie w większym mieście, byłoby to niemożliwe do zrealizowania. Wystarczy spojrzeć na ceny wynajmu mieszkań – są one nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do przeciętnych zarobków młodych ludzi po studiach.
– Jakie rzeczy były dla Ciebie zaskoczeniem po przylocie i pierwszych tygodniach pobytu?
– Muszę przyznać, że zaskoczeniem był dla mnie przede wszystkim sposób wychowywania dzieci, zupełnie inny od tego, który znałam z Polski. Tutaj obowiązuje tak zwane "wychowanie bezstresowe" polegające głównie na tym, że dzieci robią, co chcą, i dostają wszystko, na co mają ochotę, co nie zawsze jest według mnie dobre. Druga kwestia, która mnie zaskoczyła, to zaufanie Kanadyjczyków. W naszej ojczyźnie nie do pomyślenia jest, żeby nie zamykać domu na klucz, gdy się z niego wychodzi. Tutaj natomiast jest to notoryczne i normalne. Co więcej, bezpieczne, bo po powrocie z pracy zastajesz swój dobytek w takim stanie, w jakim go opuszczałeś. Ponadto bardzo podoba mi się otwartość i tolerancja na odmienność. Tutaj jeśli wyglądasz inaczej, masz kolorowe włosy, kolczyki i tatuaże w różnych miejscach, nikogo to nie dziwi. W Polsce natychmiast zostałabyś wytknięta palcami i obgadana.
– Powiedziałaś, że do Kanady leciałaś z myślą, że spędzisz tu miłe wakacyjne trzy miesiące, a potem wrócisz do ojczyzny. Czyli tak naprawdę miałaś być tylko turystką, zostałaś emigrantką. Jak odnajdujesz się w tej sytuacji?
– Ja od samego początku czułam się w Kanadzie dobrze. Wydaje mi się, że chyba lepiej odnajduję się teraz tutaj, niż odnajdywałam się w Polsce. Nie wiem, czy gdybym teraz wróciła do Polski, to potrafiłabym tam znaleźć swoje miesjce. Podejrzewam, że byłoby mi ciężko, zdążyłam się już tutaj zakorzenić. Kanada to teraz mój dom.
– W tym zakorzenieniu pomaga Ci chyba Twój chłopak, prawda?
– (śmiech) No tak, zdecydowanie!
– Jak się poznaliście?
– Marka poznałam po 1,5 roku mojego pobytu w Kanadzie. Poznaliśmy się w sumie przez mojego wujka, no i jakoś tak już zostało. Ta historia jest dość przewrotna, bo na początku spotykaliśmy się bardzo rzadko i raczej niechętnie, co może brzmieć trochę dziwnie, ale naprawdę tak było. W sumie to Marek mnie ignorował! W okresie, gdy się poznaliśmy, miał bardzo dużo pracy i nie miał czasu na randki, a ja odbierałam to jako brak zainteresowania z jego strony. Potem jednak sprawy potoczyły się dla nas obojga bardzo pomyślnie i do tej pory jesteśmy razem.
– W Kanadzie, a szczególnie w Mississaudze jest bardzo liczna Polonia. Co sądzisz o naszych rodakach, którzy tu mieszkają, prowadzą interesy, wychowują dzieci?
– (cisza) Bez komentarza.
– Jak wyobrażacie sobie wspólną przyszłość?
– W najbliższych miesiącach planujemy kupić mieszkanie w Mississaudze i w nim wspólnie zamieszkać. Co będzie potem, to zobaczymy. Chcemy założyć rodzinę, mieć dzieci. To są teraz dla nas najważniejsze sprawy.
- Dziękuję za rozmowę.
Małgorzata Janiak
Rozdział XI
1919
Iwan Bunin w jednym ze swych opowiadań nazwał rok 1917 "strasznym rokiem". W Mińsku i w Mińszczyźnie strasznym rokiem był rok 1918.
I początek, i koniec tego roku były straszne. W połowie grudnia wojska bolszewickie zbliżały się do przedmieść mińskich. Wojska niemieckie wycofywały się coraz śpieszniej. Nieraz później wielu mińczuków opowiadało w Warszawie, jak to udało im się uciec z Mińska "ostatnim pociągiem".
Irteńscy – ojciec i syn – wyjechali chyba jednak naprawdę ostatnim po-
ciągiem. Bolszewicy byli nie tylko na przedmieściach: jakieś podejrzane typy z czerwonymi opaskami na ramieniu kręciły się w centrum miasta.
Tylko dworce kolejowe były jeszcze całkowicie pod władzą Niemców.
A w mieszkaniu Irteńskich Tadeusz osłabiony trzytygodniową hiszpanką, ledwie włóczył nogami. Jadwinia leżała na hiszpankę z czterdziestostopniową gorączką. Postanowiono więc, że uciekać – na razie do Wilna – będzie tylko pan Irteński z Tadeuszem. Babunia Irteńska, pani Irteńska i Jadwinia z synkiem pozostały w Mińsku. Ponieważ podróż na dworzec nie uchodziła za bezpieczną, więc walizki odesłano na kolej pod opieką lokaja, a ojciec z synem poszli na dworzec piechotą – bocznymi ulicami.
Jazda w niemieckich wagonach z drzwiami na przestrzał, nieopalanych
i bez świateł, trwała nieznośnie długo. W Mołodecznie trzeba było dlaczegoś zmieniać pociąg. Po peronie kręcili się oberwańcy z błędnym wzrokiem i żółtą opaską na ramieniu: wypuszczeni przez Niemców jeńcy wojenni.
Wilno powitało ich ciepłem, obfitością wszelkich dóbr doczesnych, nawet wesołością. Zdawałoby się, że nie było ani wojny, ani trzyletniej głodówki okupacyjnej. O zbliżającej się ze wschodu rewolucji nikt jakoś nie myślał. Wszyscy mińczucy, którzy nie uważali za bezpieczne pozostawać w Mińsku, byli już na miejscu, wyjechawszy wcześniej, niż Irteńscy, z czego by wynikało, że uciekli z Mińska nie ostatnim, lecz co najmniej przedostatnim pociągiem. Wszyscy mieli pugilaresy tęgo wypchane rublami carskimi, kierenkami, ost-rublami i markami. Hotele, restauracje i kluby były zatłoczone.
Bracia Ciundziewiccy, ci sami, o których puszczono ongi fałszywą plotkę, że powiesili popa prawosławnego, stanęli w hotelu Sokołowskiego, gdzie zaczynali dzień od rannego śniadania w łóżku. Kelner przynosił im na tacy sporą karafkę wódki z przekąskami: śledziem, rydzami marynowanymi, zimnym mięsem. Tacę stawiano na nocnym stoliku i bracia spożywali posiłek, nie wstając z łóżek. A wieczorem w gabinecie w Bristolu Ciundziewiccy bawili się w powiększonym gronie. Pito na umór, wznoszono toasty. Ktoś zaproponował, aby jednego z Ciundziewickich obrać na króla białoruskiego. Kandydaturę przyjęto przez aklamację, po czym nowo obrany król wygłosił mowę tronową, zagajając ją słowami:
– Ogłaszam, że stolicą Białorusi będzie miasto Lepel. Odtąd – i aż do śmierci obu braci – jednego nazywano "królem białoruskim" a drugiego "wielkim księciem".
Sielanka wileńska nie trwała długo. Po dziesięciu dniach powiało trwogą: bolszewicy już są w Mołodecznie i idą na Oszmianę. Trzeba więc było uciekać dalej na zachód. Do Warszawy. Krążyły wprawdzie gawędy o jakiejś samoobronie wileńskiej, ale Irteńscy, pomni, czym się skończyła samoobrona mińska, słuchali jednym uchem. Ruszono więc koleją do Białegostoku.
Z jazdy koleją z Wilna do Białegostoku Tadeusz zapamiętał tylko jedną scenę. Jechał z ojcem w przedziale szczelnie zapchanym mińską elitą. Byli
więc tam: głowa, czyli prezydent miasta Chrząstowski, szwagier jego Rudźka Porzecki, Adziuś Węcławowicz, pani T. z synem, młodym adwokatem. Pani
T. mimo swych lat pięćdziesięciu była ognistą z lekka tylko siwiejącą brunetką, słynną z przygód miłosnych. W przedziale panował nastrój wesoły.
Obiadowano, rozkładając na rozesłanym na kolanach papierze podróżne zapasy żywności. Częstowano się wzajemnie. Krążyła manierka z wódką.
Po skończonym posiłku wszystkich ogarnęła senność. Pierwsza zasnęła pani T. Syn jej trzymał w ręku pozostały po uczcie solony ogórek i pytał:
– Ca mam z tym zrobić?
Na to Rudźka Porzecki:
– Obudź mamę. Daj jej. Niech się pobawi.
Do Białegostoku przyjechano w dzień Wilii. Zaimprowizowaną wieczerzę wigilijną spożyto u białostockiego Ritza (bo i Białystok miał swego Ritza), gdzie też przenocowano. Nazajutrz wczesnym rankiem ruszono w kilkoro sań do granicy polskiej w Łapach. W Łapach badanie dokumentów odbyło się bez przeszkód. Tyle tylko że porucznik Jelski, rodzony brat słynnego wodzireja Taśka Jelskiego, dowódca posterunku żandarmerii w Łapach, odebrał Tadeuszowi bez pokwitowania pistolet parabellum, sztucer i dubeltówkę. Prawdopodobnie na cele obrony młodego państwa polskiego.
Do Warszawy przyjechano o zmierzchu. Z odrapanego dworca ongi
Petersburskiego, a który się jeszcze nie nazywał Wschodnim czy Wileńskim, ruszono dorożką. Na ulicach nie było śniegu, ale gdzieniegdzie koń się ślizgał na gołoledzi. Koń – przeraźliwie chudy, o którym Perzyński ongi napisał, że warszawski koń dorożkarski musi być sztuczny, bo tylko sztuczny koń składający się ze szkieletu obciągniętego skórą może nie tylko utrzymać się na nogach, ale ciągnąć dorożkę. Dorożkarz miał, jak cztery lata temu, blachę z numerem na plecach. W ogóle Warszawa nic się chyba nie zmieniła. Była może trochę więcej odrapana, zamiast stójkowych w czarnych szynelach stali na rogach milicjanci w płaszczach koloru nieokreślonego (policja państwowa miała się zjawić później), a na murach widniały gdzieniegdzie napisy "Niech żyje Piłsudski".
Warszawa fermentowała. Nie było dnia bez jakiegoś strajku. Strajkowali introligatorzy i kelnerzy. Strajkowali fryzjerzy. W Bristolu panowie Białobłoccy własnoręcznie golili czekających cierpliwie w długiej kolejce klientów. Tramwaje jednak chodziły. Tadeusza mającego w świeżej pamięci wybuch rewolucji w Petersburgu, która się zaczęła od tramwajów, napełniało to otuchą.
Mówiono o obronie Lwowa. Tworzono wojsko. Mówiono o Wilnie, a nawet Mińsku. Powstał Komitet Obrony Kresów Wschodnich z biurami na Długiej. W Komitecie zasiadali panowie Władysław Pusłowski, Michał i Mirosław Obiezierscy, Olgierd Gordziałkowski, Ignacy Witkiewicz, Mieczysław Bohuszewski, Władysław Raczkiewicz, Michał Stanisław Kossakowski, Czesław Krasicki, Antoni Jundziłł, Emanuel Obrąpalski, Piotr Wańkowicz. Komitet Obrony tworzył dywizję litewsko-białoruską. W powozie zaprzężonym w ładne siwki beselerowskie przejeżdżał naczelnik państwa Piłsudski. Porucznik Tok (Otton) Węcławowicz stawał przed nim frontem.
Prosperowały domy gry: na piętrze w Oazie i w klubach o dziwnych nazwach – Numizmatyków i Filatelistów. Były zasadniczo zakazane, lecz istniały prawem bezwładu od czasów niemieckich.
Wkrótce policja miała je zamknąć. Wtedy panowie Kaczanowscy, ojciec
zwany Kuką i syn zwany Kukin-synem, uchodźcy z Kijowszczyzny, wpadli na pomysł utworzenia lotnych domów gry, funkcjonujących każdej nocy w innym lokalu prywatnym. Również w lokalach prywatnych wąchano eter i kokainę lub uprawiano igraszki erotyczne. Odwiedzano też domy publiczne.
Pensjonarka w jednym z nich zwierzała się Tadeuszowi:
– Wczoraj był u mnie oficer francuski. I wiesz – jakoś nie to. Ze swoim przyjemniej.
"Patriotka" – pomyślał Tadeusz.
Uchodźcy z Wielkiego Księstwa Litewskiego, kręcąc się wśród gruntownie zendeciałego od czasów Dwugroszówki mieszczaństwa warszawskiego, nie bardzo wiedzieli, co myśleć o sytuacji politycznej. Piłsudskiego nazywano socjalistą, a Litwini wiedzieli, do czego socjalizm doprowadził w Rosji. Patrzyli więc na Piłsudskiego w najlepszym razie nieufnie. Z radością powitali
przyjazd Paderewskiego. Pan Irteński z Tadeuszem widzieli z okien hotelu Europejskiego, jak przed Bristolem stanął samochód, z którego wysiadł pan ze strzechą rudych włosów.
A u Lourse'a krążył dowcip: "Czy wiecie, że Ignacy Paderewski jest potomkiem świętego Antoniego Paderewskiego?".
"Wybuch" niepodległości odurzał. Czasem wydawał się nieprawdopodobny. Nie wierzono, że można wysyłać depesze, a gdy uwierzono, zaczynano starym zwyczajem układać je w języku rosyjskim. Z nieufnością podchodzono do telefonów, które w Mińsku i Wilnie były już od dawna zlikwidowane przez zarządy wojskowe lub rewolucyjne. Panie uchodźczynie zorganizowały restaurację "Kresy" na rogu Nowego Świata i Wareckiej, gdzie były współwłaścicielkami i kelnerkami.
Za przykładem "Kresów" powstały później tzw. "Patelnia" w Ujazdowskich
i "Wiry" na Mazowieckiej. Restauracje, w których gościom usługiwały panie i panienki z towarzystwa, stanowiły w owych czasach coś niezwykłego i miały wielkie powodzenie. W jednym z pism humorystycznych ukazał się wiersz porównujący kelnerki kresowe do świtezianek. W wierszu tym były takie strofy:
Gdy pocałunków chciał wajdelota,
Uciekła z krzykiem do mamy.
Dziś świtezianka tańczy fokstrota
I chce jedwabnej piżamy.
Nie dasz piżamy? Ha, trudna rada!
Lecz kto przysięgę naruszy.
Ach biada jemu, za życia biada!
I biada jego złej duszy!
Wiersz był zabawny, ale trochę krzywdzący. Wśród kilkudziesięciu pań kelnerek znalazła się może jedna, która chciała naciągnąć pewnego przedstawiciela zacnej warszawskiej rodziny kupieckiej na jedwabną piżamę czy inny artykuł bielizny damskiej, ale pozostałe pracowały ciężko, przestrzegały zasad staroświeckich obyczajów i ani im się śniło kogokolwiek naciągać.
Rozpisano wybory do sejmu, który dla uniknięcia nieporozumień nazwano "ustawodawczym". Chytry system proporcjonalny faworyzował wielkie partie, toteż poczciwi konserwatyści z "kresów" nie mieli większego wyboru. Głosować na socjalistów zabraniał instynkt samozachowawczy "posesjonatów". To samo – na ludowców. Wszelkie próby stworzenia stronnictwa umiarkowanego, jakiejś Demokratycznej Unii Państwowej (w skrócie DUP), były z góry skazane na fiasko. Toteż kresowcy z bólem serca głosowali na listę endecką.
Na ulicach, w restauracjach, kawiarniach, kinach – wszędzie pełno było oficerów z epoletami w kształcie trefli. Wśród nich zwracali uwagę ci, co mieli wężyki na kołnierzach, bo w owych czasach wężyki przysługiwały jeszcze tylko legionistom.
Czasy nie były wesołe. Od wschodniej ściany, bardzo bliskiej, bo rozpoczynającej się już za stacją Łapy, czaiła się wielka niewiadoma rewolucji rosyjskiej.
Lwów krwawił się.
W Poznańskiem trwały utarczki. Była wprawdzie stolica, było państwo, był jego naczelnik, były ministeria, nazwane ku zgrozie normalnych uszu "ministerstwami", ale nie było granic. Ale Warszawa, zawsze wierna sobie, bawiła się.
W Nowościach, gdzie bez przerwy dawano "Księżnę czardaszkę" z Orleńską, w Teatrze Małym, gdzie wystawiano "Politykę" Perzyńskiego z Milą Kamińską, w teatrzykach, gdzie satyra polityczna dworowała sobie z ministrów i "galileuszów" – tłumy.
Uchodźcy ze wschodu - Wileńszczyzny, Mińszczyzny, Mohylowszczyzny, Inflant – byli modni. Przede wszystkim byli to "swoi" – Litwini, którzy podobnie jak warszawiacy byli razem "pod Ruskiem". Po wtóre stanowili dość skuteczną przeciwwagę "Galileuszom", którzy wtedy byli specjalnie niepopularni. Po trzecie, razem z nimi przyszła spotęgowana tysiącgębną famą legenda czynów bohaterskich braci Dąmbrowskich. Po czwarte, byli "stamtąd", tj. przeżyli grozę bolszewicką na własnych skórach. Uważano więc ich za ekspertów, którzy oglądali na własne oczy żywych bolszewików. Wreszcie, pomimo utraty mienia i ziemi ojczystej, mieli rozmach, zapał, humor, no i pieniądze. A pieniądze mieli nawet tacy z nich, którzy zasadniczo nie powinni byli ich mieć.
Sarkano na nich po trosze że podbijają ceny i psują kelnerów napiwkami. Słowem, byli modni jak nie przymierzając Polacy w Anglii i Szkocji w roku 1940.
Dopiero po dłuższym czasie warszawiacy się zorientowali, że nie wszyscy uchodźcy z "kresów" byli Rurykowiczami i nie wszyscy posiadali dobra, którymi się przechwalali. Wtedy to – i trochę poniewczasie – puszczono w obieg złośliwy dowcip, że co drugi wilnianin lub mińszczanin jest Rurykowiczem.
Był jednak okres, zresztą bardzo krótki, gdy zdawało się kresowcom, że wyjdą z mody. Stało się to wtedy, gdy do Warszawy zawitali pierwsi Francuzi z misją wojskową. Francuzów tych noszono literalnie na rękach. I salony, i domy publiczne wydzierały ich sobie nawzajem. I kokota, i dama z towarzystwa uważały się za szczególnie upośledzone, jeśli się choć raz jeden nie pokazały w miejscu publicznym z Francuzem. Moda na Francuzów trwała jednak krótko, bo rychło się przekonano, że przysłana do nas przez zachodnią "siostrzycę" ekipa wojskowa stanowiła mieszaninę.
Obok garstki fachowców wojskowych, ludzi kulturalnych i przyzwoitych, była bandą kupczyków, którzy wyzyskiwali swą eksterytorialność dla szmuglowania perfum i prezerwatyw. W zaprzyjaźnionej Warszawie zachowywali się mało lepiej, niż w kraju nieprzyjacielskim. Byli hałaśliwi, agresywni i brudni. Kelnerów i kokoty, tj. profesje, które są dobrym miernikiem wartości każdego "gościa", zdegustowali od razu złymi manierami, skąpstwem i targowaniem się.
Jednym z czynników, który znacznie wpływa na cenę budowy, jest koszt ziemi. Czy wobec tego nie byłoby taniej kupić jedną działkę i podzielić ją na dwie i wybudować na niej dwa domy? Czy jest to łatwe do wykonania?
Na szczęście nie! Bo inaczej mieszkalibyśmy na jeszcze mniejszych działkach niż obecnie.
Ale zacznijmy od podstawowego rozgraniczenia. Pierwsze, działki, o których chciałbym wspomnieć, to działki w obrębie miast czy miasteczek. Drugi typ działek, o których porozmawiamy, to działki poza miastami.
Miejskie tereny są zwykle objęte bardzo klarownymi i jednoznacznymi przepisami urbanistycznymi (zoning-bylaw), które dokładnie określają, czy dana działka może być przeznaczona pod zabudowę, czy nie. A jeśli tak, to czy jest przewidziana pod zabudowę mieszkaniową, czy na przykład pod instytucjonalną albo przemysłową.
W przepisach (zoning-bylaw) określane są dokładne wymagania co do minimalnej wielkości działki, jej szerokości, głębokości itd. Przepisy te określają również, co na takiej działce może być wybudowane. Mam tu na myśli gabaryty budynku, jego wysokość, odległość od sąsiadów itd. Te wymagania mogą być różne dla poszczególnych rejonów miasta, dlatego za każdym razem należy je sprawdzać. Można to obecnie sprawdzać poprzez Internet lub bezpośrednio w "planning department" odpowiedniego miasta.
Myśląc o podziale działki na przykład na połowę, należy sprawdzić, jakie są minimalne wymagania, i wówczas wiedząc, jakimi parametrami dysponujemy, możemy prawie od razy wiedzieć, czy mamy szansę na sukces, czy nie.
To jest dopiero początkowy etap. Jeśli widzimy, że mamy szansę na podział, to należy przygotować odpowiednie rysunki, pokazujące proponowane działki, i wystąpić formalnie o taką decyzję. Niestety, nie jest to coś, co można robić samemu. Do podziału niezbędne jest zatrudnienie fachowca, którym jest "land surveyor" z licencją. Tylko taka osoba może przygotować rysunki, które miasto może rozpatrzyć na specjalnej sesji Committee of Adjustment.
Niestety, nie jest to też za darmo. Koszt "land surveyor" – zależy od wielkości zlecenia, ale honorarium za typowy podział na pół zwykle wynosi około 2000-3000 dol. Opłaty do miasta są podobne, ale oprócz tego należy zapłacić tak zwane "development charges", które są kosztowne i w różnych miastach mogą kosztować inaczej. Na ogół sięgają 20.000-40.000 dol. od każdej nowo utworzonej działki. Jeśli proponowany podział działki spełnia wszystkie wymagania określone w przepisach urbanistycznych, to zwykle nie będzie problemu z podziałem. Natomiast jeśli nie spełnia wszystkich wymagań, to jest jeszcze szansa na wystąpienia o tak zwany "Minor Variance" również poprzez Committee of Adjustment. Niestety, za dodatkową opłatą. Szansa na sukces jest często 50/50. Warto również wiedzieć, że finansowanie "gołej" ziemi jest trudne oraz że kupując ziemię, płacimy HST.
To, o czym dotychczas wspominałem, dotyczy typowych rozwiązań. Są jednak w każdym mieście tereny, które mają swoje specjalne ograniczenia czy wymagania. Są tereny, na których miasta starają się zachować specjalny charakter, i wówczas wszystkie starania o podział są z góry skazane na niepowodzenie. Miasto często narzuca z góry, jaki rodzaj zabudowy będzie dopuszczalny, i na przykład nie dopuszcza do budowy bliźniaków w rejonie, gdzie są same domy wolno stojące.
Innymi słowy – podziały działek są możliwe, ale nie są wcale proste. Zanim zacznie się wydawać duże pieniądze, należy porozmawiać z fachowcami.
Wobec tego jak wygląda podział działek za miastem? Czy jest łatwiej to zrobić?
Wcale nie! Kiedy patrzymy na dużą 100-akrową farmę i widzimy oczami wyobraźni, ile działek moglibyśmy na niej zmieścić oraz ilość dolarów, jakie można by było zarobić – to nie jesteśmy odosobnieni w naszych marzeniach. Gdyby to było takie proste – już dawno wszystko byłoby podzielone na małe działki.
Na szczęście – rząd prowincyjny i rządy lokalne czuwają nad tym, by nie nastąpiło nadmierne podzielenie terenu.
Zacznijmy od tego, że duże połacie Ontario są z założenia wyłączone ze wszelkich przyszłych podziałów. Należą one do rządu albo są pod ochroną różnego innego rodzaju (Escarpment, Credit Valley Conservation itd). Myśl za tym jest taka, by tereny unikalne ze względu na topografię, wpływ na środowisko – chronić dla przyszłych pokoleń w takim stanie, w jakim są, i nie pogarszać stanu istniejącego.
Inne tereny to są tereny rolne, które powinny być chronione ze względu na ich wartość dla społeczeństwa jako źródło pracy i żywności. Takie farmy, jeśli są odpowiednio duże, mają opcję raz na jakiś czas wydzielić jedną 1-akrową działkę na potrzeby rodziny farmera.
Oczywiście od wszystkich zasad są odstępstwa oraz wszystkie zasady mogą być zmienione, jeśli są odpowiednio umotywowane. Wiadomo, że w miarę rozwoju miast, nowe tereny są przekształcane z rolniczych na mieszkaniowe. By to było możliwe, stworzony został specjalny proces przekształcania (re-zoning) objęty ścisłymi i jasno określonymi zasadami. Nie mamy tu czasu, by dokładnie ten proces opisać, ale podstawowe założenie jest takie, że osoby proponujące podział terenu, muszą przygotować bardzo szczegółowe opracowania pokazujące, jak teren ma być podzielony z uwzględnieniem dróg, terenów zielonych, uzbrojenia terenu itd. Taki plan jest następnie poddany długiemu procesowi oceny włącznie z konsultacją ze społeczeństwem. Jak już proponowany podział uzyska pozytywną opinię, to narzucane są na taki podział specjalne wymagania i ograniczenia. Jak łatwo się domyślić, nie są to tanie działania i przeciętna prywatna osoba nie ma aż tak głębokich kieszeni, by to zrobić. Mówimy tu o setkach tysięcy dolarów. Sama praca papierkowa to dopiero początek. Jak podział zostanie już zaakceptowany, to teren należy fizycznie uzbroić i podzielić. Tu mówimy jeszcze o większych sumach. Dlatego w Kanadzie istnieje wiele dużych firm, które się tym zajmują – są to tak zwani "land developers".
Wracając do pytania – to podział działek za miastem jest zwykle bardziej kosztowny i trudniejszy niż w mieście. Nie oznacza to, że nie warto kupować ziemi z potencjałem na przyszły podział. Zawsze może pojawić się "land developer", który zaoferuje nam sumę pieniędzy wartą grzechu za działkę z potencjałem na podział!
Podsumowując, we wszystkich przypadkach, o których dziś mówimy, planując zakup nieruchomości z myślą o przyszłym podziale, warto konsultować decyzje z ludźmi, którzy mają doświadczenie w tych sprawach.
Na zakończenie jeszcze dodam, że istnieje kilka polskich firm, które mogą pomóc w podziałach czy przygotować "land survey". Dwie z nich warte polecenia to: Avanti Surveyors (Chris Beresniewicz – 416-231-1174) oraz Cuningham LTD (Jarek Legat – 905-845-3497).
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Miłość ponad wszystko
Napisane przez Aleksander Łoś
Miała na imię Fatma. Czyżby była imigrantką na Wyspy Brytyjskie z któregoś z krajów muzułmańskich? Ale przecież jej twarz w ogóle nie przypominała Arabki czy Pakistanki. Była to twarz Europejki. Ale jakaś dziwna twarz: nalana, biała, ale często, w następstwie jakichś emocji, zamieniająca się w różową. Ta około 23-letnia kobieta nosiła szaty muzułmanek.