Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (10)
Zbliżyłem się do siedzącego w trawie człowieka. Pochyliłem się nad nim. Nieznajomy zapytał mnie:
– Kto ty?
– Ja?... Władek... Józefa Trofidy kolega.
– Skąd idziesz?... Od krasnych?
– Nie... Szliśmy z towarem w drogę... Trofida prowadził... Zielonki pognali nam kota w Olszynce...
Posłyszałem zdumione: – Aha!... To, to wy byli!...
– Chodźmy! – powiedziałem do przemytnika.
– Nie mogę, cholera. Zwichnąłem nogę.
– To ci pomogę.
– Dobrze. Weź moją noskę.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (9)
Trzeci rzucił się na mnie, też był pijany. Zaczął mnie gryźć. Okładałem go pięściami po głowie. Puścił mnie. Porwałem się gotowy do dalszej walki, chociaż chwiałem się na nogach i byłem wpółprzytomny. Nagle zacząłem wymiotować. Później poczułem, że ktoś prowadzi mnie pod rękę. Był to tamten mężczyzna, któremu przyszedłem z pomocą. Pytał mnie o coś, lecz nie mogłem go zrozumieć.
Potem pamiętam, że wycierano mi twarz mokrym ręcznikiem. Pochylały się nade mną jakieś nieznane mi twarze. Później alkohol zupełnie odebrał mi świadomość.
Rano obudziłem się w nieznanym mi mieszkaniu. Byłem zdumiony tym, że się tu znalazłem. Powiedziałem głośno:
– Czy jest kto w domu?
W drzwiach od kuchni ukazała się komiczna, okrągła głowa, prawie zupełnie pozbawiona włosów z powodu jakiejś skórnej choroby.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (8)
– Helci i Mańci nasze najniższe uszanowanie! – wesoło odezwał się do nich Józef.
– Nasze dwa!... – odparła jedna.
– Uśmarowanie – dodała druga.
– Co to za jedne? – zapytałem Józefa.
– Przemytniczki, Helka Pudel i Mania Dziuńdzia.
– To i kobiety z kontrabandą chodzą?
– Jeszcze jak! Niektóre lepiej fartują niźli chłopaki. Ale mało ich. W całym miasteczku dziesięciu nie znajdziesz. Chodzą te, co mają krewnych za granicą.
Zbliżyliśmy się do restauracji Ginty. Przed wejściem tłoczył się tłum chłopów z butelkami w rękach i kieszeniach. Drzwi były otwarte na oścież, wraz z parą oddechów i dymem machorki, unosił się gwar głosów i krzyki pijanych.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (7)
Poprosiłem ją, by przyniosła dla mnie ręcznik i mydło. Potem poszedłem przez ogrody ku rzeczułce. Brnęła za mną.
– Idź do domu... Ja zaraz przyjdę... – A ja tu posiedzę sobie... Nie będę patrzeć... Wcale to mnie nie ciekawi... Józiek mnie nigdy nie goni... To nieładnie tak: młodszych prześladować.
– Siedź, siedź... Jakaś ty jeszcze głupia!
– To i dobrze. Żeby wszyscy byli mądrzy, to powariowaliby!
Zostawiłem ją pod wierzbą i poszedłem z prądem rzeki. Wykąpałem się i ruszyłem z powrotem. Janinka dreptała z boku.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (6)
– ...Otóż pewnego razu "jejny" mąż zechciał zrobić hecę i do trzydziestu jaj, które ona wbijała na patelnię, dodał jeszcze trzydzieści. Baba przyszła, usmażyła jajecznicę i zabrała się do żarcia. Ledwie potrafiła wszystko wetknąć.
– Cholera, nie pękła! – rzekł Słowik kręcąc głową. – ...Zjadła i siedzi. Sapie jak parowóz. A tu sąsiadka przychodzi i pyta: czemu taka czerwona? A ona powiada tak: "Wiecie co, sąsiadeczko? Albo chora jezdem, albo chorować bede: z trzydziestu jojek jajecznicę ledwie wtrząchnęłam!".
Chłopaki się śmieją i paląc papierosy zaczynają opowiadać o różnych, znanych im wypadkach obżarstwa. W trakcie tej rozmowy drzwi do stodoły się otwierają i znów przychodzi Bombina, z gracją niosąc w ręku wypełniony jabłkami i śliwkami kosz.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (5)
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Trofidę, po upływie blisko dwóch lat od czasu wspólnej służby w wojsku; ledwie go poznałem. Wyszczuplał, był opalony, głowę miał lekko wciągniętą w kark, jakby się stale bał uderzenia z tyłu; oczy miał lekko przymrużone. A gdy lepiej mu się przyjrzałem, spostrzegłem na jego twarzy wiele zmarszczek. Stanowczo się zestarzał, chociaż był tylko o pięć lat starszy ode mnie. Był po dawnemu wesoły, lubił żartować i robić kawały, lecz teraz czynił to niechętnie, jakby z przymusu. Myśli jego błądziły gdzie indziej. W kilka lat później zrozumiałem to dobrze.
Poznałem, co się kryło w przymrużonych oczach, które raziło światło dzienne.
Szliśmy po polach i łąkach. Nogi ślizgały się po mokrej trawie, osuwały się z wąskich miedz, grzęzły w błocie. Szliśmy przez lasy, przedzieraliśmy się przez krzaki. Wymijaliśmy różne przeszkody. Jedne mogliśmy dostrzec, o innych wiedział tylko Trofida. Czasem zdawało mi się, że idziemy bez celu, że gubimy kierunek, błądzimy... Niedawno, na przykład, wspinaliśmy się stromym stokiem wzgórza, na którego szczycie rosła, bielejąca w ciemności brzoza. Teraz znów wspinamy się po gliniastej roli na szczyt wzgórza i znów... brzoza. Miałem chęć zwrócić na to uwagę Józka, lecz nie wypadało mi tego robić.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (4)
CZĘŚĆ PIERWSZA
POD KOŁAMI WIELKIEGO WOZU
Na granicy deszcz obmyje,
A słonko wysuszy;
Las od kuli skryje,
Kroki wiatr zagłuszy.
(Z piosenki przemytników)
Była to moja pierwsza droga. Szło nas dwunastu: ja i jeszcze dziewięciu przemytników. Prowadził partię "maszynista" Józef Trofida, stary, doświadczony przewodnik; towaru pilnował Żyd, Lowa Cylinder. "Noski" mieliśmy lekkie: po 30 funtów każda, lecz były dość duże. Towar mieliśmy drogi: pończochy, szaliki, rękawiczki, szelki, krawaty, grzebienie...
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (3)
Nim się rozeznam, wypada ku mnie mała różowa "fiszka" informacyjna: "Sergjusz Piasecki, prawosławny, Polak, szlachcic, podchorąży, wywiadowca II Oddziału, Kokainista, oznaki szczególne: rany zabliźnione postrzałowe na lewem ramieniu i nodze".
Dopieroż z akt wywija się życie.
Urodzony w 1901 jako syn pocztowego urzędnika. Skończył 7 kl. gimnazjum w Pokrowie. Jako młodziutki chłopak bierze udział w powstańczej przeciwbolszewickiej organizacji "Zielonego Dębu", współdziała z wojskami polskiemi zajmującemi Mińsk i w czasie tej operacji ranny po raz pierwszy.
Idzie do szkoły podchorążych w Warszawie, z której wychodzi w stopniu podchorążego i w tej randze odbywa kampanię 1921 r. w ochotniczych formacjach białoruskich. Po wojnie oddaje się na usługi II Oddziału. Luka w aktach. I znowuż, że za ograbienie i rozbicie partji przemytników odsiaduje pod śledztwem 21 miesięcy w więzieniu w Nowogródku i zostaje wypuszczony bez rozprawy w dniu 26 sierpnia 1925 r., a już w październiku ponownie ranny na terytorjum sowieckim. Przez ten krótki czas trzydzieści razy przechodzi granicę. Jakieś tam za tą granicą zachodzą pogromy, śmierci, rwanie kontraktów. Piasecki od 18 grudnia 1926 r. jest zlikwidowany. Gdzież pójdzie, skoro jego fach – to igranie z niebezpieczeństwem? Chce wyjechać do Legji Cudzoziemskiej, ale jako oficer rezerwy nie otrzymuje zezwolenia. Ofiarowuje swoje usługi wywiadowi francuskiemu, za Rosję – ale go nie przyjmują. Co zrobi? Pieniędzy nigdy sobie nie cenił – nie ma ich. Złote czasy przemytnictwa przeszły, granica stężała, nic na niej zarobić nie można.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (2)
Przestaje nosić towar, poczyna "wodzić figurki", to znaczy przeprowadzać ludzi przez granicę. Aż wreszcie – wypływa na wielkie wody istnego korsarstwa – w komitywie z dwoma innemi szalonemi pałkami poczyna zasadzać się na wracających z zagranicy z dolarami i złotemi rublami przemytników. Śpi tygodniami pod baldachimem śródleśnych jedli. Zna każdy przesmyk, którym idzie zwierzyna, wie, kiedy nie napróżno uderzyć, zna jej obyczaje.
Naprzykład historja polowania na Berka, zwanego Stonogą:
"Szczur (przezwisko kompana Piaseckiego) dowiedział się w miasteczku, że pewna partja powstańców (tak przezywano pewną kategorię gorzej zorganizowanych »dzikich« przemytników. Przyp. mój) chodzi za granicę nie bezpośrednio z miasteczka Rakowa, lecz z Wołmy. Niosą w tamtą stronę bardzo drogi towar, a wracają bez towaru na naszym odcinku. Natomiast ich odprowadzający, Berek Stonoga, po przerzuceniu dwóch, trzech partyj, wracał z zagranicy sam, przynosząc wypłacone mu za towar dolary. Przenosił większe sumy – od pięciu do dziesięciu tysięcy dolarów, zależnie od ilości i wartości przenoszonego przez granicę towaru. Podano nam w przybliżeniu odcinek, którym wracał z Sowietów Berek Stonoga. Znajdował się w pobliżu Tekli Pola.
Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (1)
Szanowni Państwo, rozpoczynamy druk kultowej powieści "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" Sergiusza Piaseckiego – wolnego Polaka, rasowego antykomunisty, skazanego niegdyś na wyrugowanie z polskiej pamięci. Szczęśliwie nieskutecznie.
"Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" – powieść Sergiusza Piaseckiego, napisana w roku 1935 i wydana w 1937, opisuje realia pogranicza polsko-sowieckiego pierwszej połowy lat 20. XX wieku. Jest to opowieść oparta na wątkach biograficznych autora, który też zajmował się przemytem na pograniczu. Centrum akcji jest miasteczko Raków, leżące przy samej granicy polsko-sowieckiej, "33 wiorsty od Mińska" (Litewskiego). Narratorem powieści jest Władek Łabrowicz, który z wojewódzkiego Wilna, gdzie nie mógł znaleźć pracy, przyjeżdża do Rakowa za namową dawnego kolegi z wojska, obecnie "maszynisty" (przewodnika przemytników) Józefa Trofidy, i dostaje u niego miejsce do zamieszkania oraz możliwość zarobku przy przemycie, czym głównie tam się trudniono.
Powieść została zaplanowana przez autora w trzech częściach (I Pod kołami Wielkiego Wozu, II Wilczym tropem, III Widma graniczne), po 15 rozdziałów każda. Całość mogła zmieścić się w dwóch tomach. Niestety, przedwojenny wydawca polecił niewymienionemu z nazwiska, "znanemu polskiemu literatowi" dokonać znacznych skrótów w celu "przykrojenia" objętości do 1 tomu; czego ten – za zgodą, ale bez nadzoru przebywającego wtedy jeszcze w więzieniu Piaseckiego – dokonał, naruszając miejscami konstrukcję powieści, wg słów Piaseckiego, "w taki sposób, że akcja zatracała sens".
Oryginalny rękopis zaginął w czasie wojny. Emigracyjne wydanie z roku 1946 zrobiono na podstawie drukowanego egzemplarza z roku 1937, w którym brakowało początkowych 20 stron. Ten brak uzupełniono, tłumacząc początek powieści wstecznie na język polski z przekładu włoskiego (wydanego w roku 1942).
P R Z E D M O W A
Latem 1936 r. zrobiłem osiem tysięcy kilometrów, klucząc wzdłuż ściany wschodniej.
Nasza granica z Sowietami, mimo, że stężała w odrutowaniu granicznem – drga niepokojem.
Tak, jakbyśmy byli u podnóża wulkanu. Kwiatki na nim rosną i kozy się pasą. Przecież zastygłe masy żużla mówią o tem, co było. I czujemy pod ziemią nieuchwytne drżenie.