Generał Jonathan Vance - niemalowany patriota
Nowym dowódcą sił zbrojnych Kanady został mianowany w ubiegłym roku generał Jonathan Vance. Generał Vance brał bezpośredni udział w walkach w Iraku i w Afganistanie, w dwu turach, dowodząc jednostkami kanadyjskimi w tamtym regionie. W jego obecności w zasadzce partyzantów w Afganistanie zginął jego kolega. Pojazd, w którym się znajdował, przejechał koło miny i on sam wyszedł z zasadzki bez szwanku, podczas gdy następny został wysadzony w powietrze.
Ojciec generała Jonathana Vance'a, generał Jack Vance, doszedł do stanowiska zastępcy dowódcy sił zbrojnych Kanady. A więc podobnie jak w polityce, gdzie po ojcu Pierze Trudeau, sławnym premierze, mamy za premiera jego syna Justina Trudeau. Tak jak w polityce kanadyjskiej mamy tradycję, tak i w armii.
Kilkanaście lat temu trochę z nudów zacząłem czytać życiorysy osób zasiadających wówczas w senacie i sejmie federalnym Kanady i tak na oko wyszło mi, że około 20 do 25 procent senatorów i posłów jest skoligaconych najczęściej z byłymi już posłami i senatorami.
4 lutego członkowie kanadyjskiej Rady Mediów Etnicznych odbyli spotkanie z Jonathanem Vance'em, głównodowodzącym armii kanadyjskiej. Spotkanie odbyło się w budynku torontońskiego ratusza. Generałowi Vance'owi towarzyszyła grupa oficerów, w tym major Lena Angell, która ma polskie pochodzenie.
Na samym początku generał powiedział, że jest mu miło przybyć do Toronto, które jest domem dla wielu rezerwistów armii kanadyjskiej. Zaraz po tym generał powiedział, że w armii kanadyjskiej jest miejsce dla wielu osób, osób różnych zawodów i o różnym pochodzeniu, osób które chciałyby związać ze służbą w armii swoją karierę, w tym i karierę zawodową.
Armia kanadyjska daje pracę w około 100 zawodach. Generał zachęcił więc tym samym do wstępowania do armii kanadyjskiej. Następnie przeszedł do omówienia operacji, w których uczestniczy armia kanadyjska. Jest ich sporo i jak na skromną liczbę około 50.000 (jak podaje Wikipedia) osób personelu wojskowego, można by się zastanowić, czy armia kanadyjska nie jest nadwerężona zaangażowaniem na tak wielu frontach? I tak na przykład, na terenie Polski na stałe przebywa kontyngent 220 żołnierzy kanadyjskich. Odpowiednio na terenie Kanady podobna liczba żołnierzy polskich uczestniczy w różnych szkoleniach wojskowych.
Żołnierze kanadyjscy biorą udział w działaniach na terenie Afganistanu, Iraku, Libanu, Syrii, Libii. Niewielki kontyngent armii kanadyjskiej szkoli żołnierzy ukraińskich na terenie Ukrainy. Wojskowe lotnictwo kanadyjskie wykonało ponad 2000 nalotów bombowych na terenie Iraku i Syrii.
Po tym wprowadzeniu nastąpiły pytania.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/polityka?start=590#sigProIdb495c6b38f
Przedstawiciel mniejszości syryjskiej powiedział, że wysłał list do ministra obrony narodowej z prośbą o to, by na terenie lotniska na wyspie torontońskiej wylądował samolot transportowy Herkules, który zabrałby pomoc dla uchodźców z Syrii. Taka wizyta miałaby aspekt propagandowy i zwiększyłaby wiedzę Kanadyjczyków w sprawie problemu uchodźców z Syrii.
Generał Vance zapytał, czy ten list już został wysłany do Ministerstwa Obrony. Powiedział, że gdy ten list do niego dotrze, to zaraz się z nim zapozna i udzieli stosownej odpowiedzi na tę interesującą propozycję.
Pan Saar ze środowiska Kurdów irackich powiedział, że większość pomocy krajów koalicji jest udzielana Kurdom z północy Iraku, a co z armią iracką? Armia iracka również walczy z wojskiem ISIL w mieście Ramadi?
Generał Jonathan Vance: OK, zacznijmy od pierwszego pytania, premier federalny nie wskazywał (przed wyborami – przyp. autora), kiedy wycofamy się z Iraku, mówił o wycofaniu samolotów F-18 z Iraku. W tym samym czasie premier wskazał, że Kanada zrobi więcej w ćwiczeniu armii irackiej i w innych działaniach na rzecz Iraku. Jak państwo wiedzą, również mój minister obrony narodowej przygotowuje oświadczenie w sprawie tego, jaki Kanada będzie miała udział w dalszych działaniach na tamtym terenie. Kanada nie wyjdzie z koalicji. W rzeczy samej Kanada będzie czyniła więcej. Może się to zmienić, ale Kanada będzie powiększała swój udział. Jesteśmy absolutnie zdecydowani co do tego, by rozbić ISIL (Islamic State of Irak and Levant – Państwo Islamskie Iraku i Lewantu – przyp. autora). I jesteśmy zdecydowani rozbić wojsko ISIL w Iraku. Mówił pan o tym, że mamy więcej sił w Kurdystanie. I na to odpowiem z punktu widzenia koalicji. Koalicja utrzymuje swoje jednostki szkoleniowe (armię iracką) w Iraku. W tej chwili, jeśli chodzi o Irak, to jego wojska będą szkolone tak, jak rząd Iraku sobie tego zażyczy. Ale musimy poprawić dyscyplinę, jeśli chodzi o popieranie Kurdów. Jeśli popatrzy pan z punktu widzenia koalicji, interes całego Iraku, włączając w to sprawy Kurdystanu, jest dobrze zabezpieczony. Tak się tylko teraz złożyło, że większe siły koalicji są zaangażowane w tej chwili w Kurdystanie.
Inny przedstawiciel prasy kurdyjskiej zadał pytanie: Mamy do czynienia z sytuacją, kiedy jedni przedstawiciele armii mówią o siłach kurdyjskich walczących w Iraku (KRG – Kurdistan Regional Government – Regionalny Rząd Kurdystanu), że są to przeciwnicy, podczas gdy inni mówią, że są to sojusznicy. Jeśli są to sojusznicy, to dlaczego ich się nie dofinansowuje? Czy dochodziło do (koalicji) starć z siłami kurdyjskimi?
Generał Jonathan Vance: Odpowiem na to drugie pytanie najpierw: Nie.
Jeśli chodzi o finanansowanie, to jest to sprawa opinii. W tej chwili nie widzę, żeby (siły kurdyjskie) były niedofinansowane. Nie będę komentował sprawy KRG (Kurdistan Regional Government – Regionalny Rząd Kurdystanu). W tej chwili sytuacja ze strony rządu kanadyjskiego nie jest taka, jaką być może pan by chciał widzieć, ale tak się rzeczy mają.
Chciałbym również dodać z mojej strony, ze strony żołnierza, który widział dużo na wojnie, żeby ludzie nie sprzyjali temu konfliktowi. Nikt nie powinien sprzyjać temu konfliktowi i dołączać do tego konfliktu. To jest niedorzeczne (ridiculous), żeby to robić. To jest nielegalne. To jest głupie włączać się w tamte walki jako najemnicy (mercenary). Ja kategorycznie odmawiam przychylnej odpowiedzi na to pytanie.
Pytanie od Andrieja, członka społeczności rosyjskiej: Generale, mam pytanie dotyczące operacji UNIFOR, mianowicie czy kanadyjscy żołnierze, których misją jest szkolenie żołnierzy ukraińskich, mogą być użyci w walkach przeciw siłom separatystów i czy jest jakieś zagrożenie dla żołnierzy kanadyjskich wysyłanych na Ukrainę?
Generał Jonathan Vance: Odpowiem najpierw na to drugie pytanie.
Nie ma jakichkolwiek zagrożeń dla żołnierzy kanadyjskich stacjonujących na Ukrainie. O ile pan wie, my działamy wewnątrz koszar ukraińskich, gdzie szkolimy wojska ukraińskie. Tam nie ma żadnego bezpośredniego zagrożenia, że żołnierze kanadyjscy będą musieli włączyć się do walk.
Gdyby, być może, one przeniosły się w pobliże Donbasu, to być może tak, tam byłoby takie zagrożenie wzięciem udziału w walkach. My szkolimy żołnierzy ukraińskich, ale również uczymy się tam od armii ukraińskiej.
Janusz Niemczyk: W jaki sposób żołnierze, szczególnie ci niższej rangi, którzy są koło czterdziestki i którzy kończą służbę wojskową, mają zabezpieczoną pracę, jako że nie zawsze zawód zdobyty w wojsku nakłada się na zawód potrzebny czy wykonywany w cywilu? Czy na przykład są jakieś porozumienia między rządem federalnym a rządami prowincyjnymi w tej sprawie? Jakieś regulacje?
I drugie pytanie o sprawę koordynacji i współpracy w dziedzinie organizacji lotów samolotów wojskowych państw koalicji i samolotów wojskowych Rosji? Czy nie ma tam niebezpieczeństwa, że piloci dwu stron zaczną strzelać do siebie, doprowadzając tym samym do większego nieszczęścia?
Generał Jonathan Vance: Pan mówi o lotach wojskowych nad Syrią? Nie, tam nie ma żadnej współpracy między wojskami koalicji a wojskami Rosji. Są natomiast wyznaczone strefy lotów nad Syrią dla obu stron. Są procedury lotnicze, które są dochowywane po obu stronach. I to dosyć dobrze tam pracuje.
Jeśli chodzi o rezerwistów, którzy opuszczają służbę, to jest duża liczba programów zabezpieczających ich przejście do życia w cywilu. Głównie jednak mają oni zabezpieczony powrót do swojej pracy na podstawie umów zawartych z pracodawcą (między pracodawcą a armią kanadyjską?). Żołnierze rezerwiści często pracują w systemie part-time. Ponadto ci żołnierze, którzy opuszczają armię, a nie mają pracy, mają doradców (laison), którzy ukierunkowują ich na pracę w cywilu. Są organizacje, zresztą może je pan zobaczyć w Internecie, i jest wiele stanowisk dostępnych dla osób opuszczających wojsko.
Po spotkaniu nastąpiła krótka rozmowa z asystentką generała Jonathana Vance'a na tym spotkaniu, majorem Leną Angell. Major Lena Angell jest na co dzień odpowiedzialna za kontakty z mediami.
Pani Angell mówi dobrze po polsku. Zapytaliśmy ją, czy będzie uczestniczyła w szczycie państw NATO, który odbędzie się w Warszawie w lipcu tego roku i o którym w Polsce się dużo pisze? Pani Angell powiedziała, że nie będzie niestety towarzyszyła delegacji armii kanadyjskiej.
Powiedziałem również, że na spotkaniu, które miało miejsce dwa lata temu z byłym już głównodowodzącym armii kanadyjskiej generałem Thomasem Lawsonem, a z którego to spotkania sprawozdanie zostało opublikowane w "Gońcu", powiedział on, że jego przyjacielem jest generał Mieczysław Gocuł, który wówczas był szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, a z którym to razem przygotowywali wspólne manewry.
Ta wzmianka dotycząca Polski była bardzo miła i została bardzo ciepło przyjęta przez czytelników "Gońca". Artykuł ze spotkania z generałem Thomasem Lawsonem ukazał się w "Gońcu" dwa lata temu.
Jeśli miałbym porównać obie sylwetki generałów, to mogę powiedzieć, że generał Thomas Lawson był bardziej spontaniczny i bezpośredni i bliższy nam, Polakom, w swoim zachowaniu. Może dlatego, że urodził się i wychował w Etobicoke, gdzie mieszka tyle osób pochodzących z Europy Wschodniej? Jego następca generał Jonathan Vance jest bardziej służbisty, pilnuje tego co mówi, i nie pozwala sobie na spontaniczność.
Niemniej jednak, obaj generałowie są kanadyjskimi patriotami, co zresztą przebijało z ich wypowiedzi. Obu im przyszło być na bardzo odpowiedzialnych stanowiskach w trudnych czasach, brać udział w wojnach, których ich ojczyzna nie wywołała, walczyć przeciw ludziom, którzy nic im nie zrobili, patrzeć na to, jak koalicja zaangażowana w wojnę w Azji i Afryce zmienia sojuszników i przeciwników. Obaj jednak robili i robią to dla jakiegoś wspólnego dobra Kanady, czyli nas wszystkich tutaj mieszkających.
Pani major Lenie Angell życzymy, by została dołączona do delegacji Kanady na szczyt NATO, który odbędzie się w lipcu w Warszawie. Kiedy zacznie tam mówić po polsku, zrobi olbrzymią przysługę Kanadzie i przysporzy satysfakcji Polakom w Polsce.
Janusz Niemczyk
Autorem wszystkich zdjęć jest Marek Gołdyn
Kto do gazu?
W latach 30. ubiegłego wieku Aldous Huxley przedstawił wizję nowego szczęśliwego społeczeństwa – ostatecznej fazy rozwoju cywilizacji.
"Nowy wspaniały świat" opowiadał, jak to prokreacja jest oddzielona od seksu; państwo pobiera jaja od dziewczynek, by następnie w inkubatorach produkować na ludzkich fermach nowe pokolenie. W zależności od potrzeb, ludzi dzieli się tam na alfa, beta, gama itd., według zdolności umysłowych. Najniżsi "delta" mają wycinane pół mózgu, aby mogli być zadowoleni, morderczo tyrając w kopalniach.
Seks jest czynnością rekreacyjną; rodziny nie istnieją, ludzie spółkują ze sobą na zasadzie wszyscy ze wszystkimi, oceniając ciała kobiet pod względem "pneumatyczności", jędrności – dyskryminacja w tych sprawach jest niemile widziana i raczej nie odmawia się prośby o odbycie stosunku, kobiety nie rodzą dzieci, naczelną zasadą jest spokój społeczny i równowaga świata zawiadywanego przez jeden rząd. Normalni ludzie – wyspy oporu – przetrzymywani są w rezerwatach, niczym w dużych ogrodach zoologicznych, dokąd organizuje się wycieczki.
Jeśli mimo powszechnej propagandy szczęśliwości ktoś ma jakieś egzystencjalne szmery, problem załatwia soma, narkotyk powodujący przypływ fali zadowolenia.
Starców nie ma, ponieważ osoby nieprodukcyjne "odchodzą" w miłych okolicznościach, a materiał organiczny, jaki pozostawiają, jest ponownie zagospodarowywany.
"Nowy wspaniały świat" to najciekawsza wizja futurystyczna XX wieku, ponieważ jej wcielone w życie elementy dostrzegamy dookoła.
Mówi się nawet, że nie była to wizja, lecz plan, co może być o tyle bliskie prawdy, że Huxley był masonem wysokiego stopnia.
Plan, nie plan, w naszej kanadyjskiej rzeczywistości bardzo łatwo zauważyć mechanizm, który w krótkim czasie niespełna jednego – dwóch pokoleń pozwolił na dokonanie przebudowy społecznej i zmiany ogólnie uznawanych wartości.
Wytrychem jest orzekanie przez Sąd Najwyższy o konstytucjonalności ustaw. W rezultacie nowelizacji kanadyjskiej ustawy zasadniczej w 1982 roku wprowadzono Kartę praw i swobód, która każdemu gwarantuje prawa polegające m.in. na wolności od dyskryminacji. Na straży tych praw stoi sąd złożony z 9 niewybieranych sędziów, mianowanych przez premiera i pełniących funkcję dożywotnio. To właśnie gremium zafundowało nam wszystkie nowinki – aborcję na żądanie do momentu urodzenia dziecka – jako prawo kobiety; "małżeństwa" i "rodziny" homoseksualne", jako wolność homoseksualistów od dyskryminacji, legalizację prostytucji, jako ochronę praw kobiet, a obecnie eutanazję, jako "prawo do godnej śmierci".
Zmiana istotnych zasad, samej kanwy społeczeństwa odbywa się poza parlamentem, bez żadnych referendów czy odwołania się do demokracji – przeprowadza ją po bolszewicku, narzucając swe poglądy, grupa "niezawisłych sędziów", a w rzeczywistości aktywistów politycznych.
Jednocześnie wszystkim nam tłumaczy się, że jest to jak najbardziej w porządku, bo tak działa świat, i kto przeciwko takiemu urządzeniu spraw się buntuje, jest antypaństwowym warchołem, by nie powiedzieć terrorystą.
Przyglądamy się więc jak cielęta, gdy przed naszymi szeroko otwartymi oczami ktoś stawia na głowie to, co znaliśmy do tej pory. Tłumaczy się że to demokracja, a my czujemy, że coraz mniej od nas zależy; że świat zmienia się jednokierunkowo, niezależnie od tego, czy głosujemy na tych z prawa, czy tych z lewa.
Eugenika, eutanazja i inne pseudoteorie, które legły u podstaw najbardziej zbrodniczych systemów politycznych, jakie wydała ludzkość, znów stają się popularne, znów wraca ochota, by wykreować "nowego człowieka", lepszego, pozbawionego wad, szczęśliwego na tym świecie, znów pojawia się straszna pokusa budowy raju na ziemi, bo przecież wystarczy pogmerać tylko trochę przy genetyce, wystarczy rozwinąć bionikę, a może będziemy nieśmiertelni, to znaczy wszyscy nie mogą, ale może niektórzy; może "alfa".
Elementem tego "raju" jest więc oswajanie nas z mordowaniem ludzi, najczęściej tych bezbronnych – nienarodzonych, tych niepełnosprawnych, no i tych starych.
Nie tylko tych, którzy mają stąd dwa kroki do wieczności, ale także osoby przygnębione, w depresji, niepełnosprawne.
Wszystko jest na tapecie, ubrane w piękne słowa, o ulżeniu niepotrzebnie cierpiącym, o "aborcji postnatalnej" (uśmiercaniu niepełnosprawnych dzieci już po urodzeniu).
Na razie nie mówi się tego wprost, ale sugeruje, że większość wydatków medycznych pochłaniają osoby w ostatnich dniach życia, i ile można byłoby zrobić, gdyby środki te były dostępne na leczenie, walkę z rakiem etc.
Coraz wyraźniejsza jest presja, by tych, którzy za dużo kosztują, "strącać ze skały", by lekarzy, którzy do tej pory byli obowiązani do ratowania życia, uczynić selekcjonerami życia i śmierci, wybierających, komu dać jeszcze pożyć, "a kto pójdzie do gazu".
Zmiana dokonuje się bez naszego udziału, w zasadzie została już podjęta i obecnie tak się ją przedstawia, by była do przełknięcia, by stworzyć podstawy zinstytucjonalizowania zabijania, podobnie jak to ma miejsce w przypadku nienarodzonych dzieci; gdzie przychodnie aborcyjne działają jako zakłady usługowe, a kobietom w zagrożonej ciąży nikt nie przedstawia alternatywnych rozwiązań, gdzie nie mówi się o strasznych skutkach aborcji, o wpływie na zdrowie psychiczne i fizyczne matki. No bo po co, skoro mamy do czynienia z dochodowym zakładem usługowym zarabiającym na każdym "ciachnięciu" konkretną kwotę?!
Być może eutanazja zostanie za jakiś czas również wyprowadzona poza szpitale – przecież podanie trucizny nie jest znów aż tak bardzo skomplikowane, a można przyjemnie umierać przy miłej muzyce... Problem w tym, że czasami jest to śmierć w mękach, o czym – notabene – można się dowiedzieć z opisów wykonywanych w USA wyroków śmierci.
A więc witaj Czytelniku w Nowym Wspaniałym Świecie, nasze dzieci nie będą już nawet wiedziały, że istnieje jakiś inny.
Chyba, że...
Andrzej Kumor
Ludu kochany, nie wierz w slogany. Dowód to kruchy – to lep na muchy
Lata sobie mucha,
lata sobie równo,
raz siądzie na kwiatek,
drugi raz na g...o
W europejskiej cywilizacji białego człowieka, kiedy zaczęła się ona rozwijać, od starożytnej Grecji począwszy, mądrzy ludzie obmyślali najlepsze sposoby, systemy społeczne, które pozwalałyby jak najskuteczniej rozwijać i wydobywać ze współobywateli pozytywne cechy. Z tej tak złożonej natury człowieka. A tłumić te mające destrukcyjny wpływ na pomyślny rozwój coraz liczniejszej populacji.
Każdy z nas jest urodzonym egoistą. Już maluchy z płaczem i krzykiem wyrywają sobie zabawki, wyznając prostą (jakże słuszną – nawet mała główka to rozumie) zasadę: to nieważne, cyje co je, ważne to je co je moje! Jest to wrodzona wszystkim ludziom doktryna Kalego. Na takich zasadach jednak nie da się budować harmonijnie współpracującego społeczeństwa. Na szczęście już w przedszkolu rozwijające się i poznające świat małe główki zmieniają stopniowo zachowanie. Daj mi konika, którym się bawisz, a ja ci dam mój samochodzik. Urodzony egoizm ustępuje chęci współżycia społecznego. Pani przedszkolanka popiera te odruchy, jako pozytywne przystosowywanie do harmonijnego wrastania w zbiorowisko ludzkie, które wszystkich nas otacza. Nikt nie jest wszak izolowany. Trzeba współistnieć w tłoku.
Polskie drzewa, kanadyjskie drzewa, a na lotnisku konfiskują drewniane ramy z obrazów z Dominikany
18 stycznia odbyło się kolejne, comiesięczne spotkanie Kanadyjskiej Rady Mediów Etnicznych w budynku ratusza miasta Toronto.
Na spotkaniu debatowano głównie o warunkach składania podań o otrzymanie grantu z Heritage Canada dla wydawnictw etnicznych.
Wydaje się, że w trakcie zebrania mimowolnie utworzyły się dwie grupy osób, które zainteresowane są otrzymaniem pomocy ze strony rządu federalnego.
Jedną grupą są ci, którzy sprzedają swoje pisma, i ci w większości wypadków spełniają warunki do tego, by starać się o grant od Heritage Canada na aktualnych warunkach.
Druga grupa osób to ci, którzy nie sprzedają swoich pism, lecz je rozdają. Aktualnie nie ma dla tej drugiej grupy wydawców pomocy ze strony rządu federalnego w postaci jakiejś formy grantu.
Dyskusja była dosyć gorąca, ale zdaje się do niczego nieprowadząca, jako że nikt nie przedstawił konkretnego pomysłu na to, jaki to przepis rząd federalny musiałby skonstruować, by pomóc tym, którzy rozdają, a nie sprzedają gazety.
Na zakończenie zebrania prezes rady pan Thomas Saras przypomniał że do 30 czerwca jest czas na nominowanie osób do nagród przyznawanych przez Kanadyjską Radę Mediów Etnicznych. Dwa lata temu pani Margaret Maye była nominowana przez grupę polskich dziennikarzy i dostała nagrodę Mediów Etnicznych. Nagroda ta została jej wręczona na uroczystej ceremonii przez przedstawiciela królowej brytyjskiej, czyli gubernatora Ontario.
Po wyjściu z zebrania w holu torontońskiego ratusza weszliśmy na teren wystawy zorganizowanej przez IIDEXCanada, której celem, jak mówi pani Tracy Bowie, która jest wiceprezydentem organizacji IIDEXCanada, jest zagospodarowanie drewna z przeznaczonych do wycięcia drzew.
Tak zwane ash wood, czyli drzewa z rodziny jesionowatych, są w Kanadzie, ale szczególnie na terenie GTA zaatakowane przez korniki. Korniki te przybyły na teren Ameryki Północnej z Azji. Przypuszcza się, że w ciągu najbliższych trzech do pięciu lat zniszczą one większość drzew jesionowatych (ash trees) na terenie naszej metropolii.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/polityka?start=590#sigProId53483036bb
Drzewa te będą musiały być wycięte, zmielone i wyrzucone do śmieci, lub po prostu spalone.
Celem wystawy było pokazanie, że można z tych drzew zrobić przedmioty użytkowe, w tym głównie meble.
Powiedziałem pani Tracy Bowie, że parę dni wcześniej widziałem w polskiej telewizji protesty zorganizowane przez osoby sprzeciwiające się wycięciu około 400.000 drzew w Polsce. Drzewa te zaatakowane są różnymi chorobami. Oprócz korników drzew w Polsce osłabione są również i usychają z powodu, sypania soli na ulicach. No więc cóż za zbieżność w problemach i wydarzeniach między Polską a Kanadą! Ale nie koniec na tym. Właśnie tuż przed pisaniem tego tekstu moja znajoma przyleciała z wczasów na Dominikanie i opowiedziała mi, co ją spotkało na lotnisku w Toronto. Będąc na Dominikanie, kupiła od tubylca obraz. Okazało się, że celnicy kanadyjscy mają nakaz konfiskaty wszystkich przedmiotów drewnianych przywożonych z Dominikany.
Musiała więc zdjąć z drewnianej ramy płótno i ramę pozostawić w rękach celników. Problem jest ten sam. Na Dominikanie panuje choroba drzew i celnicy kanadyjscy dostali nakaz rekwizycji nawet drewnianych ram z obrazów.
Janusz Niemczyk
Polska – Niemcy – UE. Kto na baczność?
Kiedykolwiek wypowiadałem się o zbrodniach niemieckich, to podkreślałem, że mówienie o nazistach to manipulacja. Każdy może obejrzeć filmy przedwojennych Niemiec i z łatwością dostrzeże kult Hitlera, rozmiar którego można określić liczbą podniesionych rąk i okrzyków "Heil Hitler".
Niemcy ponieśli karę znacznie niższą, niż ponieść powinni, a Polacy jeszcze ich nie rozgrzeszyli z całego ciągu barbarzyńskich dokonań na przestrzeni wieków. Dziwić powinien fakt, że takie czyny jak mord dokonany w ciągu paru zaledwie dni na 50 000 mieszkańców warszawskiej Woli, nie został zakwalifikowany jako odrębny akt ludobójstwa. Nie tylko państwo niemieckie nie odpowiedziało Polakom rekompensatami za ludobójstwo, ale i bezpośredni wykonawcy nie ponieśli odpowiedzialności. Nasz wielki wojenny sprzymierzeniec USA odmówił ekstradycji do Polski Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, którego później nękano, ale za "noc długich noży" i zamordowanie kilku komunistów, jednak nie za wielki mord w Polsce. Podobnie władze amerykańskie nie wyraziły zgody na ekstradycję do Polski Heinza Reinefartha, który żył sobie spokojnie jako burmistrz Westland i jednocześnie zasiadał w landtagu.
Miasto na wzgórzu
Tym razem zacznę od deklaracji, którą, prawdę powiedziawszy, należało złożyć najdalej w drugim tygodniu stycznia. Mało tego, autorską wersję tejże deklaracji złożyć powinni wszyscy obywatele Polski, poczuwający się do polskości.
Wzmiankowana deklaracja w mojej wersji brzmi: zawsze lubiłem węgierską pálinkę. Zwłaszcza tę ze śliwek. Charakterna wódka, w odpowiednim stężeniu znakomitsza od łąckiej śliwowicy. Zawsze lubiłem też tokaj. Zwłaszcza 7-puttonowy. Doprecyzowując: zawsze lubiłem tokaj, pálinkę oraz Węgry. Przy pálince, zwłaszcza ze śliwek, zostanę. Zostanę też przy tokaju, zwłaszcza 7-puttonowym. Niemniej Węgier już nie lubię, ja Węgry pokochałem.
Kiep, kto nie pokochałby. Wystarczy posłuchać ichniejszego premiera, Wiktora Orbana, gdy powtarza stanowczo: "Hungary will never support any sort of sanctions against Poland", co znaczy, że Węgry nigdy nie poprą jakichkolwiek sankcji przeciwko Polsce. Na co odpowiadamy chórem: Boże błogosław Węgrów! Isten áldd meg a magyart!
Niemcy po raz trzeci
Niemcy po raz trzeci w ciągu stu lat aspirują do roli europejskiego hegemona i znów stają się w swoich ambicjach niebezpieczni.
Naród, zdawałoby się, kulturalny, niezmiennie próbuje realizować swe interesy w sposób nieuczciwy, a pozór czynnego żalu za zbrodnie ojców z miejsca potrafi przekuć w teutońską pychę i polityczną agresję.
Warto zauważyć, że o ile w samej RFN zachowywane są demokratyczne normy, to w relacjach sąsiedzkich czy wspólnotowych bezczelny dyktat zastępuje partnerstwo, a prawa narodów do wypowiadania się, choćby w kwestiach traktatowych, bywają brutalnie gwałcone. Dzieje się tak w imię przeforsowania zapisów premiujących niemiecką gospodarkę i utrwalających polityczną przewagę Berlina we władzach Unii.
Niemcy są zafiksowani na polityce samowykorzeniania - Rozmowa z Paulem Gottfriedem
Michał Krupa: Donald Trump prowadzi w sondażach. Jego popularność gwałtownie rośnie, a pojęcie "milcząca większość" powróciło do głównego nurtu. Coraz bardziej wygląda na republikańskiego nominata. Jakie czynniki przyczyniają się do jego popularności? Czy ma poważną szansę na objęcie urzędu prezydenta?
Paul Gottfried: Nie wiem, czy Trump byłby w stanie wywalczyć zwycięstwo z rąk demokratów. Niemniej jednak ruch, który tworzy Trump, szybko nie zniknie. Jest to populistyczno-prawicowa reakcja przeciwko obecnej administracji, przeciwko naszym lewicowym edukatorom i przemysłowi kulturowemu oraz wobec niechęci republikańskiego establishmentu do stawiania poważnego oporu lewicy. Animozja, jaką Trump wzbudza na lewicy, jest całkowicie zrozumiała, jak również nienawiść, którą wywołuje wśród neokonserwatystów. Ci zaś należą do tego segmentu lewicy, któremu udało się przejąć i okupować nasz ruch konserwatywny od lat osiemdziesiątych. Neokonserwatyści woleliby mieć kandydata, który podziela ich stanowisko, tj. takiego, który nie zagroziłby kulturowej lewicy, będzie zaspokajał potrzeby bogatych darczyńców i rozpętywał wojny w imię "praw człowieka" po namowie ze strony neokonserwatywnych "doradców".
Do następnego razu
Nie jestem zwolennikiem PiS-u. Za dużo zaszłości; za dużo niepewności, za dużo różnych fellow travellerów podczepionych pod ciągnących wózek; za dużo – moim zdaniem – polskich mitów i złudzeń. Mimo to kibicuję z całego serca tej formacji, bo widzę, że jednak coś usiłuje robić, że chce odzyskać Polskę dla Polaków, że kopiuje w dużej mierze udane rozwiązania węgierskie.
Kibicuję z całego serca, bo wiem, że mają przeciwko sobie nie tylko pożytecznych i usłużnych idiotów polskich, nie tylko sprzedawczyków i szabrowników rodzimego chowu, ale również zagraniczne "służby tajne i bezpłciowe"; również międzynarodową soldateskę globalistycznych gangsterów; starych wyjadaczy, którzy na niejednej kolonii zęby zjedli i którzy mają w Polsce bandę zaufanych kompradorów.
Ponieważ ludzie ci grają według sprawdzonych wzorców, uruchomili:
po pierwsze, mechanizm uliczny – owe osławione i coraz bardziej komiczne protesty "obrońców demokracji",
po drugie, mechanizm propagandowy – opluwania Polski za granicą i zastosowania wewnątrzunijnych mechanizmów nacisku politycznego,
po trzecie, może najgroźniejsze, działają poprzez system podskórnej presji finansowej. Tutaj mają całą gamę narzędzi, od obniżania ratingu polskiego zadłużenia, a co za tym idzie, zwiększenia kosztów jego obsługi, po atak na walutę. Te instrumenty mogą znacznie podrożyć koszt reform, wywrócić budżet, wywołać falę niezadowolenia społecznego, którą "kodziarze" nakierują przeciwko rządowi.
Sytuacja nie jest łatwa, oczywiste, że PiS będzie popełniał błędy i powoli się wypalał, jednak ważne jest, aby ludzie "na ulicy" poczuli, że coś rzeczywiście się zmienia; ważne, by nowemu układowi władzy udało się przekonać Polaków do Polski, zmobilizować społeczeństwo. Mobilizacja pozwoli ograniczyć wpływ środków ataku antypolskiego.
Oceniając protestujących dzisiaj "obrońców demokracji" po twarzy, można odnieść wrażenie, że są to "leśne dziadki", wszyscy ci, którym na mocy magdalenkowego kontraktu zagwarantowano kapitalistyczne korzyści w twardej walucie za poprzednie peerelowskie wpływy... Po drugiej stronie widać za to w większości młodzież. No i to cieszy.
Martwi natomiast to, że PiS-owy hardcore zdaje się nie rozumieć znaczenia uwolnienia gospodarczej energii zwykłych obywateli i skupia się na fiskalizmie, a nie rozmontowywaniu układu wpływów polityczno-gospodarczych, który był i jest fundamentem III RP.
Owego dużego UKŁADU, w którym różne kulczykopodobne spółdzielnie poubeckie zarządzały kawałami państwa jak własnym folwarkiem.
Inną zasadniczą rzeczą jest rezygnacja z mikrozarządzania – bo nie od tego jest premier, by interweniować w sprawie wodociągów w Pcimiu Dolnym – i wprowadzenie reform odchudzających polską administrację.
Polska nadal jest przeżarta przez pasożytujące hordy urzędników, którzy nie pozwalają żyć normalnym ludziom. Jest to smok, z którym wielu już usiłowało się zmierzyć, ale padło w boju. To właśnie jest hamulec fenomenalnej wręcz przedsiębiorczości Polaków, którzy mimo tych wszystkich zmór, nadal działają.
Uproszczenie podatków, uproszczenie wydawania pozwoleń, likwidacja koncesji – tu jest potrzebna wola działania i tu są potrzebne zdecydowane kroki. Wrogowie Polaków wiedzą, jak zacisnąć finansowe pętle i jak wywrócić banki; wiedzą, jak Polsce dorobić faszystowską gębę. Nic jednak nie mogą poradzić na oddolną samoorganizację – również gospodarczą.
"Polska urzędnicza" jest zbudowana na siatce politycznych synekur. Traktując państwo jako łup, wynagradzano wiernych posadami. Jeśli chcemy Polski wielkiej, a nie trzecioświatowej, to musi się skończyć.
Przywrócenie etosu służby publicznej to kolejne zadanie.
I właśnie dlatego, mimo że nie jestem zwolennikiem PiS-u, pojechaliśmy "silną grupą pod wezwaniem" na demonstrację do Ottawy organizowaną przez Kluby Gazety Polskiej, a konkretnie p. Wacława Kujbidę (któremu wielkie dzięki, bo kto choć raz próbował cokolwiek zorganizować wie, ile to pracy, ile zachodu).
Była nas tam spora gromadka ludzi z różnych stron, było nas widać na ulicy. Dobrze – choć przyznajmy – znaczenie protestu można uznać za symboliczne. Powinno nas tam być tysiąc i więcej. Dlaczego nie było więcej?
Z kilku powodów.
1. Demonstracja została ogłoszona za późno, było mało czasu, by ją rozreklamować i przygotować wyjazd. Wiele osób nie wiedziało, że coś takiego w ogóle ma miejsce, wiele dowiadywało się za późno lub po fakcie.
Sprawa była wielka i "klubowe wici" to za mało, myślę, że szereg osób, którym nie całkiem po drodze jest z PiS-em czy nie należą do Klubów Gazety Polskiej, chętnie poparłoby protest przeciwko ingerencji Niemiec i Unii w polskie sprawy. Nadając szeroką formułę protestowi, można było wiele uzyskać.
Niestety, organizatorzy tego nie zrobili, a teraz mają pretensje do organizacji polonijnych, które przecież nie od dzisiaj działają z szybkością rączych misiów koala.
2. Kolejna sprawa – sam przebieg protestu – zepsuło się nagłośnienie, jakiś głośniczek postawiony na stołeczku, który miał być bezprzewodowo połączony z mikrofonem. Tak jakby nie można było wypożyczyć (albo kupić i oddać potem do sklepu) dwóch silnych bullhornów na baterie. Za mało skandowaliśmy, za mało rozdawaliśmy ulotek przechodniom, wyjaśniając, po co i dlaczego. No i jeszcze mały drobiazg – że jak się demonstruje na chodniku przed budynkiem, to się nie zastawia demonstracji własnym samochodem.
3. Trzecia sprawa, demonstracja to miejsce na silne hasła, a nie przegadane opowiastki. Demonstracja jest od demonstrowania, a nie odczytywania przemówień. Argumenty merytoryczne nadają się na ulotki, które trzeba było wydrukować w domu, pociąć w Kinko i rozdawać...
Piszę to wszystko, bo na pewno będzie następny raz. Wrzucam więc trzy grosze, nie po to by smędzić, tylko byśmy się wzmacniali i lepiej organizowali. Było dobrze, będzie lepiej!
A zatem do następnego razu!
Andrzej Kumor
Daremne żale próżny trud bezsilne złorzeczenia
Polakom w Kraju i nam, rozsianym po szerokim świecie, wybory prezydenta i parlamentu dostarczyły wiele emocji. Choć czas normalną koleją szybko (zbyt szybko) mija, to ciągle końca tych politycznych emocji nie widać. Jest światło w końcu tunelu? Wszechwładna przez osiem lat opcja polityczna, zadufana w sobie, usłyszała – a szanownym państwu to już dziękujemy.
Zaskoczenie, przebudzenie z ręką w filiżance z uszkiem co stoi pod łóżkiem, było dla rządców Polski tym przykrzejsze, że tak totalne. Bo przecież utwierdzali się w chwytliwym haśle – nie mamy z kim przegrać! Na pierwszy rzut oka to celny strzał, ale ma pewien podtekst sugerujący, że wcale nie jesteśmy tacy dobrzy, a trzymamy się, bo kto nam podskoczy? Teraz nowa władza przynajmniej ogląda w TV, kto podskakuje. Przeciw komu podskakujecie, obrońcy "demokracji" w waszym wydaniu? Przeciw demokratycznie wyrażonej woli większości? Coś tu nie gra. Wylano już przysłowiowe morze atramentu, analizując przyczyny totalnej porażki spółki PO-PSL z ograniczoną odpowiedzialnością. Niech osławione elity intelektualne i autorytety moralne usadowione wygodnie na miękkich salonowych kanapach wymądrzają się do woli. Vox populi i tak swoje wie.