Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Terapia konwersyjna to nadużycie
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakDevon Hargreaves, aktywista LGBT z Lethbridge, Alta. rozpoczął zbieranie podpisów pod petycją internetową zakazującą tzw. terapii konwersyjnej, czyli doradztwu psychologicznemu i religijnemu, które ma na celu pomoc młodym osobom z problemami związanymi z orientacją seksualną i tożsamością płciową w akceptacji swojej biologicznej płci. Petycję podpisało ponad 2500 osób i jest otwarta do 18 stycznia 2019 roku. Ma być potem przedstawiona w Izbie Gmin. Wysuwa żądanie zakazania terapii konwersyjnej i zabierania nieletnich za granicę, by mogli skorzystać z tego rodzaju poradnictwa.
Hargreaves uważa, że osoby prowadzące terapię, która w obecnych czasach w dużej mierze sprowadza się do rozmów, próbują narzucić swoją idelogię i poglądy religijne osoby, która kwestionuje swoją orientację seksualną czy tożsamość płciową. Jego zdaniem młodzi ludzie poddawani terapii cierpią psychicznie, emocjonalnie, a czasem nawet fizycznie. Dlatego takie poradnictwo należałoby uznać za przestępstwo kryminalne. Zarzuty kryminalne należałoby stawiać także rodzicom i opiekunom, którzy kierują dziecko na terapię, ponieważ dopuszczają się nadużycia.
Na całym świecie terapia konwersyjna jest prowadzona przez licencjonowanych pracowników służby zdrowia, terapeutów i kierowników duchowych. Ontario było pierwszą prowincją, która zakazała stosowania terapii wobec nieletnich. Prowincja nie refunduje tego rodzaju leczenia. Następnie zakaz wprowadziła Manitoba, a ostatnio – Nowa Szkocja. Niebawem pewnie dołączy do nich Alberta. Hargreaves uważa jednak, że możliwości egzekwowania prawa przez prowincje są ograniczone, dlatego należy wprowadzić zakaz federalny.
Graeme Lauber jest pracownikiem Journey Canada, organizacji z Calgary, która oferuje pomoc duchową dorosły odczuwających pociąg do osób tej samej płci. Mówi, że osoby, które zgłaszają się do poradni, próbują pogodzić swoją seksualność z wiarą i które najczęściej decydują się ostatecznie na unikanie zachowań homoseksualnych. On sam uświadomił sobie, że jest gejem, będąc nastolatkiem. Ożenił się jednak i ma dzieci. Twierdzi, że to właśnie wiara pozwala mu na czerpanie radości z życia i małżeństwa.
Charles McVety, dyrektor Canada Chrisitan College, mówi, że przekonywanie dziecka, iż zainteresowanie osobami tej samej płci mu przejdzie, jest błędne. Jego zdaniem karanie kogoś za próbę doradzania dziecku i przekonywania go do heteroseksualnego życia trąca Związkiem Radzieckim. Czy prawa dziecka nie byłyby łamane, gdyby odmawiano mu dostępu do poradnictwa, pyta McVety.
Listy z nr. 41/2018
BACKYARD CONDO – SPECJALNA PROMOCJA 12, 13, 14 PAŹDZIERNIKA
Napisane przez Maciek CzaplińskiJak powszechnie wiadomo ceny nieruchomości w Toronto historycznie ciągle rosną. Pomimo przepowiedni „pesymistów” ostatnie wskaźniki statystyczne potwierdziły, że ceny idą w górę również w ostatnim okresie. Szczególnie dotyczy to cen mieszkań (condos).
Dlaczego? Są one ciągle stosunkowo osiągalne cenowo i dla wielu ludzi są one jedyną możliwą i ciągle dostępną alternatywą posiadania nieruchomości w obrębie Metro Toronto. Dziś kiedy ceny za wynajęcie jedno sypialniowego mieszkania osiągają nawet $2,500 na miesiąc, zdecydowanie jest lepiej kupić i spłacać swoje mieszkanie niż je wynajmować.
Również z punktu widzenia inwestorów jest to też świetna sytuacja. Jak mamy trochę odłożonych pieniędzy to zdecydowanie lepiej jest kupić mieszkanie z planów, kiedy ceny są jeszcze atrakcyjne a później wynająć je i pozwolić innym spłacać nasz mortgage. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że zainwestowane w zakup pieniądze (zwykle wymagany down-payment wynosi 20% wartości zakupu) przynoszą zwrot około 12% w skali roku (biorąc pod uwagę to co spłaca lokator oraz wzrost wartości mieszkania) to inwestycja w mieszkania nie tylko jest korzystna finansowo, ale jest też ciągle bardzo bezpieczna.
Jest w Toronto i okolicach bardzo wiele ciekawych projektów oferowanych na sprzedaż. Ale moim zdaniem, jest tylko kilka czy kilkanaście naprawdę ciekawych i atrakcyjnych.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=966#sigProIdd2687fb04a
Projekt, który chciałaby tutaj zaprezentować i zachęcić do zainwestowania znany jest pod nazwą Backyard Condos. Projekt ten powstaje w centralnym miejscu w Etobicoke, na skrzyżowaniu Berry Road i Stephen Drive. Budowany będzie przez VANDYK Group. Firma ta ma niezwykle dobrą reputację i specjalizuje się w budynkach na wysokim standardzie wykończenia. Kompleks będzie zawierał łącznie trzy budynki mieszkalne oraz budynek usługowy, zawierający sklepy, biura oraz gym.
Pierwszy budynek jest już wyprzedany i jego budowa już się zaczęła. W tej chwili trwa sprzedaż budynku drugiego za pośrednictwem Platinium VIP Agents (ja też jestem w tej grupie wybranych agentów). Developer – John Vandyk – chce jak najszybciej zakończyć sprzedaż budynku drugiego – dlatego dla wybranych agentów i ich klientów w dniach 12, 13 i 14 Października (w ten weekend) odbędzie się specjalna promocyjna sprzedaż dostępnych jeszcze mieszkań.
Bym mógł swoich klientów wprowadzić do salonu sprzedaży w tych dniach, muszę podać ich nazwiska trochę wcześniej.
Oczywiście nie ma przymusu zakupu, ale moim zdaniem w tej chwili jest to jeden z najbardziej atrakcyjnych projektów a niektóre mieszkania są niezwykle atrakcyjne cenowo.
Jeśli w chwili obecnej większość sprzedawanych mieszkań w GTA osiąga cenę za stopę kwadratową blisko $850-$900, to w tym projekcie są ciągle niektóre mieszkania można kupić poniżej $600 za stopę.
Oprócz tego w cenie zawarty jest Parking wartości $45,000, locker wartości $7,500, istnieje możliwość uzyskania „assignment”, tak zwane „development charges” są zamrożone na poziomie $7,000 dla mieszkań jedno sypialniowych i $9,000 dla większych mieszkań. Ale dla tych, którzy kupią ze mną w dniach od 12 do 14 października mam dodatkowe dwa bonusy. „Upgrades Package” wartości $7,500 oraz „cash bonus” wartości $5,000.
Moja pomoc w wyborze mieszkania jest dla Państwa zupełnie bezpłatna i nie wpływa na podwyższenie ceny. Czyli warto z niej skorzystać. Nawet gdyby ktoś z Państwa sam odwiedził Salon Sprzedaży można podać moje nazwisko jako „waszego agenta” i również otrzymacie specjalne bonusy.
Oferowany do sprzedaży budynek będzie miał 10 pięter i zawierać będzie tylko 134 mieszkań wielkości od 519 stóp kwadratowych do 1324 stóp kwadratowych. Ceny zaczynają się od $426,990 i dochodzą do $910,000. W chwili obecnej tego typu (małe budynki) cieszą się największym zainteresowaniem i są moim zdaniem najlepszą inwestycją. Nie każdy chce mieszkać w „wieży” mającej 50 lub więcej pięter. Wiele osób woli spokojny „boutique style building”.
Ponieważ jest to niezwykle atrakcyjna lokalizacja z szybkim dostępem do Subway, High Park, Gardiner, Kingsway, Bloor West Village i wielu innych atrakcji, mieszkania sprzedają się bardzo szybko i tak naprawdę jest to ostatni moment, kiedy jeszcze można coś wybrać.
Przewidywany okres oddania do użytku to koniec 2019 roku. Przewidywany maintenance to 54 centy za stopę. Wpłaty rozłożone są w czasie i zasadniczo pierwsze 5% wpłaty jest w ciągu 30 dni po podpisaniu kontraktu. Następne 5% po 180 dniach a następne 5% po roku.
Budynek będzie znakomicie wyposażony i położony jest jak w parku. Będzie miał atrakcyjne lobby z internet hot spot, gym, party room, fireplace lounge dla spotkań z przyjaciółmi, pokój konferencyjny, miejsce gdzie można będzie umyć psa, miejsce do zabaw dla dzieci, patio z BBQ. Wysokiej jakości wyposażenie wnętrz mieszkań. Wszystkie sufity 9 stóp wysokości.
Więcej informacji (ceny, plany mieszkań oraz detale) można znaleźć na mojej stronie www.czaplinski.ca Zainteresowani tą specjalną promocją mogą wpisywać się na listę zainteresowanych na mojej stronie internetowej, albo pisząc do mnie na mój e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript... Proszę również dzwonić do mnie bezpośrednio na numer 905-278-0007. Ja zawsze jestem dla Państwa dostępny!
PS. Na mojej stronie można znaleźć również informacje na temat wielu innych ciekawych projektów jak: Edge Towers, Highlights of Mississauga, The Way, Mirabella Condos, Erin Square czy M-City Condos.
Historia naszych przeżyć (6)
Napisane przez Jadwiga i Władysław AksamitOd tego momentu przysyłał mamie po kilka Funtów Sterlingów a czasem nawet paczkę z ciastkami. Osobiście niewiele korzystałam z tego, bo byłam za daleko od domu. Podróż do domu na wakacje zabierała trzy dni jazdy pociągiem.
Wakacje mieliśmy w czasie Bożego Narodzenia, bo wtedy w Afryce był okres żniw. Te kilka dni, które spędzałam w domu z rodziną, były dla mnie bardzo przyjemne. Przed naszym oknem rosły krzewy mango i bananów. Jak już pisałam, w takich nieludzkich czasach dorastaliśmy szybko nie tylko cieleśnie, ale i psychicznie. Chcieliśmy, aby jak najszybciej nadrobić stracone lata w Rosji. Choć w tym czasie nie interesowali mnie jeszcze chłopcy, to jednak to nie przeszkadzało mi należeć do harcerstwa czy innych organizacji. Kiedy byłam kasjerką w Sodalicji, mieliśmy profesora, który interesował się przyrodą. Chodziliśmy z nim po terenie, gdzie zbierał różne owady i rośliny, które potem suszył i gdzieś je posyłał. Mieliśmy stary patefon i raz w miesiącu urządzaliśmy potańcówki. Tańcowały przeważnie dziewczyny, bo większość chłopców przebywało w Egipcie, ale zabawa zawsze przyjemna.
Jak już wspominałam, zawsze wolałam naukę od zabawy. (Moja koleżanka Lilka napisała tak o mnie: ” Jadzia była zawsze spokojna i poważna. Nie brała nigdy udziału w naszych dzikich zabawach, ale zawsze życzliwa i gotowa do pomocy słabszym w nauce. Za mnie napisała zadanie karne, zadane mi przez rektora ks. Dziduszko.
Inna koleżanka była jej do śmierci wdzięczną za pomoc w łacinie, która jej sprawiała bardzo dużo kłopotu.”)
Jak już pisałam dojrzewałyśmy szybko fizycznie i psychicznie. Nie było to dane moim starszym braciom. Staszek zmarł w Rosji na tyfus i na pewno padł pastwą szakali i dzikich psów. Tadzio doświadczył innego życia. Po powrocie do domu próbował prowadzić gospodarkę, ale to było bardzo trudne, bo większość narzędzi rolniczych były rozkradzione przez miejscowych ludzi. Nie mając innego wyboru wstąpił do armii podziemnej, a potem do Armii Berlinga pod dowództwem Sowieckim. Stalin traktował tak Polaków, żeby ich jak najwięcej wyniszczyć. W sierpniu 1944-go roku Armia Czerwona była tuż po drugiej stronie Wisły. Polacy, rozpoczęli powstanie spodziewając się, że Sowieci przyjdą z pomocą. Jednak to było inaczej. Stalin zarządził odpoczynek swoim wojskom. Na prośby Polaków posłał kilka pułków przez Wisłę z karabinami bez amunicji. Niemcy otoczyli tę garstkę nieszczęsnych, a co nie wybili, to zabrali do niewoli. Po dwóch miesiącach rozpaczliwych zmagań powstanie upadło. Miasto zostało zniszczone a ludność popędzona do Niemiec piechotą o głodzie i chłodzie, bo była już jesień.
Wojska rosyjskie znowu zaczęły się posuwać naprzód, mając zawsze Polaków w pierwszych szeregach. W maju 1945-go roku weszły w głąb Niemiec. Polacy posunęli się za bardzo wprzód i Stalin znowu zarządził odpoczynek Rosjanom pozwalając Niemcom na otoczenie polskiego korpusu. Brakło paliwa do pojazdów i amunicji, Polacy uzbrojeni jedynie w karabiny stawiali czoła czołgom niemieckim. Znowu masakra, 28 maja Tadzio został zabity kilka dni przed ukończeniem wojny. (Dwóch braci nie dożyło 20-go roku życia.) Tadzio został pochowany w Niemczech. Po wojnie ciała tych zabitych zostały przeniesione do Polski i pochowane na cmentarzu wojskowym w Zgorzelcu.
Znowu za pomocą Czerwonego Krzyża ojciec był o tym fakcie powiadomiony, podano nawet miejsce i numer grobu, ale dane okazały się błędne. Kilka lat temu mieliśmy w Kanadzie księdza polskiego pochodzenia Witolda Michalskiego, który wyjechał do pracy w Kanadzie i pracował w naszej parafii. Na jego zaproszenie przyjechali do Kanady jego byli parafianie z Polski. Poznaliśmy ich i opowiedziałam im trochę o naszych przeżyciach a oni po powrocie do kraju pojechali do Zgorzelca, odnaleźli prawdziwy grób Tadzia, i ja będąc na zjeździe „afrykańców” we Wrocławiu miałam to szczęście, że oni przyjechali po nas i zawieźli mnie i męża do Zgorzelca na ten cmentarz.
Klęcząc na grobie Tadzia pomodliłam się i popłakałam wspominając nasze beztroskie, wesołe, dziecinne lata. Po zakończeniu wojny Stalin wysiedlił Niemców z ziem zachodnich, które niegdyś należały do Polski, ale były zagrabione przez Prusy (obecnie Niemcy), i były okupowane przez nich przeszło 600 lat. Teraz te ziemie ponownie wróciły pod administracje polską. Niestety, utraciliśmy obszary na wschodzie, te gdzie ja się urodziłam. Ludzie, którzy przeżyli lata na Syberii, nie mieli gdzie wracać i byli osiedleni na tych terenach. Większość tych, co byli w Afryce, jeżeli mieli ojca czy matkę w Wielkiej Brytanii, mogli do nich dołączyć.
Tak też było z moim ojcem i bratem. Ojciec, mimo że uczestniczył w dwóch wojnach światowych, teraz nie mógł wracać do swojej posiadłości, bo tereny te na podstawie umów jałtańskich, zostały włączone do ZSRR, dlatego musieliśmy pozostać i osiedlić się w Szkocji.
Byli polscy żołnierze po zakończeniu wojny mogli pozostać i pracować jedynie na roli albo w kopalniach węgla. Ojciec mając trochę doświadczenia w pracy w kopalni na Syberii zdecydował się do pracy w kopalni.
W 1948 roku przyszła wreszcie nasza kolejka na do wyjazdu do Szkocji i połączenia się z ojcem i bratem Mietkiem.
Nasza podróż z Afryki do Szkocji statkiem i pociągiem trwała ponad miesiąc. W czasie podróży nie traciłam czasu, ale założyłam coś na podobieństwo przedszkola i zabawiałam małe dzieciaki podczas podróży; przynajmniej nam się nie nudziło.
Nie można porównywać pogody afrykańskiej do tej w Szkocji. Po przyjeździe Ojciec zabrał do miasta nas wszystkich by kupić odpowiednie ubrania potrzebne w klimacie szkockim Mimo to nie uchroniło nas od zaziębień i kataru.
Zamieszkaliśmy w pięknym miasteczku turystycznym nad zatoką morską Firth Of Forth. W czasie lata wiele ludzi przyjeżdżało na tutejsze plaże.
Jeśli chodzi o naukę, o dalszych studiach nie było mowy. Tylko Franek miał szansę zapisać się do szkoły technicznej w Anglii. Marysia dokańczała szkołę powszechną. Ja i Hela musiałyśmy podjąć pracę. W tej okolicy, gdzie mieszkaliśmy, nie było wielkich szans na otrzymanie pracy. Hela poszła do pracy w miejscowym hotelu, a dla mnie ojciec znalazł pracę w jednym z tych hosteli, gdzie mieszkali górnicy, w pobliżu pracy Ojca. Ale lepszy rydz niż nic. Tam też poznałam mojego przyszłego męża, Władka.
Władek Aksamit
Ja, Władysław Aksamit, urodziłem się już w wolnej Polsce, w województwie krakowskim (przed I wojną światową – zabór austriacki), w 1924 roku. Byłem drugim z rzędu z ośmiorga rodzeństwa. Mojego ojca matka zmarła, kiedy on miał 10 lat. Z pierwszego małżeństwa było 4- ro dzieci. Macocha była bardzo dokuczliwa i Ojciec mając 14 lat opuścił dom i obrał sobie zawód kołodzieja. W tamtych czasach kołodziej i kowal byli bardzo potrzebni.
Po czterech latach nauki zdał wymagany egzamin i wyjechał do Wiednia, gdzie pracował aż do wybuchu pierwszej wojny światowej. Brał udział w w wojnie, a później w walkach z Armią Czerwoną. Można powiedzieć, że ojciec był mieszczaninem, ale po wojnie osiedlił się na wsi i tam pracował. Z drzewa wykonywał narzędzia rolnicze, które następnie kowal wykańczał. Polska była przez przeszło 130 lat pod okupacją potężnych sąsiadów: Rosji, Prus (dzisiejsze Niemcy) i Cesarstwa Austriackiego.
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku Polska zaczynała pokonywać zaniedbania pozostawione po zaborcach. Podobnie rolnictwo zaczęło się rozwijać i nie brakowało pracy na roli, dlatego było wielkie zapotrzebowanie na narzędzia rolnicze na wsiach.
Ojciec poznał tam miejscową dziewczynę i niedługo potem pobrali się w listopadzie 1921- go roku. (I tu ciekawostka, że moi rodzice i rodzice Jadzi, mojej żony, brali ślub w tym samym dniu.)
Po roku urodził się im pierwszy syn. Ja byłem z kolei drugim. Od dzieciństwa moje życie nie było łatwe. Dwa miesiące po moim urodzeniu mama zachorowała. Medycyna w tamtych czasach nie była tak wysoko postawiona, jak dzisiaj. Lekarze po skończonych studiach musieli się opierać na własnym doświadczeniu i na wrodzonej intuicji. Do dziś nie wiemy, co to była za choroba i z jakiego powodu zmarła. (Zmarła mając 57 lat).
Następnie urodził się jeszcze jeden brat i siostrzyczka, która zmarła po dwóch dniach. Następnie urodziło się jeszcze dwóch braci i trzy siostry. Nasza wioska Demblin jest położona na nizinie, u zbiegu Wisły i Dunajca. W lipcu 1934-go roku nasze okolice nawiedziła wielka powódź. Ponieważ nasz dom był położony nieco wyżej od innych, w czasie tej powodzi nie mieliśmy wielkich strat. Natomiast te gospodarstwa położone niżej straciły prawie wszystkie bydło.
W tym czasie w naszej wsi kwaterowała drużyna wojskowa (Strzelec), która pracowała przy naprawie i podwyższaniu wałów ochronnych przeciwpowodziowych. Fala powodziowa, która zalała nasze okolice, przyszła oczywiście z gór. Strzelcy mieli na wyposażeniu wielkie łodzie, pływali po wsi od domu do domu, zbierali ludzi, i wywozili na wały ochronne Wisły i Dunajca. Nie mogli jednak zbliżyć się do naszego domu, bo silne ogrodzenie na to nie pozwoliło. Po kilku godzinach przyjechał rybak z czółnem i ten dopiero wywiózł naszą rodzinę. Statki z żeglugi rzecznej podpływały do wałów i zabrały wszystkich i transportowały za Wisłę, gdzie tereny były o wiele wyżej położone. Dopiero po upływie trzech dni, mój ojciec wraz z innymi mężczyznami powrócili do wioski. Jakie było jego zdziwienie; przed opuszczeniem domu zostawił otwarte okno. W dużej izbie był piec do gotowania i pieczenia chleba i na tym piecu siedziała kura, obok kury były trzy jajka. A nadto obok niej siedział nasz głodny pies, ale nie ruszył tych jajek a tylko pilnował. Ojcu się ciepło zrobiło w sercu i tylko wskazał psu te jajka, a ten tylko na to czekał. W kilku sekundach jajek już nie było.
W ramach akcji „40 Dnia dla Życia”, w minioną sobotę przed przychodnią aborcyjną na Queensway w Mississaudze stała grupa Polaków z grupy pro-life przy parafii św. Maksymiliana Kolbego w Mississaudze. Rozmawiamy o ich motywach i przekonaniach.
Goniec - Chciałem zapytać dlaczego Pani zaczęła to robić, dlaczego Pani się zaangażowała?
Jolanta Gałązka - Wie Pan co, to jest dobre pytanie, bo jakby się Pan spytał tu wszystkich, a zwłaszcza organizatorów, to każdy ma prywatne powołanie od Pana Boga. Myślę, że najważniejsze to być głosem dla tych, którzy nie mają głosu. Dziecko w łonie nie ma żadnego głosu. Nawet w naszych prawach kanadyjskich nie ma żadnych praw; jeśli chodzi o nasze przepisy federalne, to dziecko w łonie matki nie istnieje. A to co matka czuja, jak się dziecko rusza w łonie? To się nie liczy?! To nie jest dzieckiem?!
Druga rzecz, co mnie tak bardziej zmobilizowało to te kobiety, które idą na tę aborcję. Jako kobieta poczułam do nich taką sympatię.
Kiedyś tutaj stałam, na początku naszej kampanii, znalazłam się sama i czułam się bardzo nieswojo, bardzo taka samotna. Tak stałam i tak mi przyszło do głowy, że te kobiety są w takim samym stanie, w jeszcze gorszym, bo idą do tej kliniki po aborcję. Przecież one nie idą radośnie i zadowolone, nie idą na jakieś tam badania dziecka, tylko idą zabić to, co jest w łonie, i też niewątpliwie czują się niewygodnie, czują się samotnie. W większości wypadków, te kobiety idą same. Rzadko kiedy ktoś z nimi tutaj idzie. Każdy je wysyła, a w sumie prawie każda sama tu idzie.
To druga rzecz, a trzecia sprawa, trzeci powód to, że wreszcie się obudziłam, zrozumiałam, że w tym kraju musi się coś zmienić; że wreszcie musimy uznać to dziecko w łonie matki. No bo przecież to jest początek, to jest nasza przyszłość, to są nasze dzieci. Nie możemy być obojętni i udawać, że to nie jest mój problem. Bo to jest nasz problem, to jest problem każdego obywatela Kanady.
To są takie trzy główne powody, dlaczego zaczęłam.
- Jak dawno to było?
To jest nasza ósma kampania tutaj, w Mississaudze. Zaczęło się bardzo skromnie, nie wiedzieliśmy jak to ma być, co to ma być, dołączyliśmy się do „Forty Days for Life”, to jest kampania międzynarodowa, oni zaczęli w Ameryce w 2007 r. i dalej kontynuują. W tym roku, na przykład, w Kanadzie jest 14 miejscowości, gdzie jest prowadzona kampania przez 40 dni. W samym Ontario jest 7 takich miast.
Od rozpoczęcia tej kampanii w Ameryce policzono 14 000 dzieci uratowanych przed aborcja. To są tzw. udokumentowane uratowane dzieci. Przy naszej klinice mamy tak oficjalnie udowodnione troje dzieci. Za każdym razem matka zostawiła nam świadectwo. Matka zostawiła nam list. Ostatnio, rok temu matka zostawiła list do księdza proboszcza u świętej Katarzyny. Ksiądz był ogromnie wzruszony i zrozumiał, jak ważne to jest, żeby chociaż jedno życie było uratowane.
A tak w sumie, to przecież my nie wiemy, kto był uratowany, to tylko Pan Bóg może wiedzieć. Tylko on.
- To są ludzie, którzy będą mieli rodziny, będą mieli dzieci, którzy zaistnieli na naszym świecie tak, jak powinno się zaistnieć - urodzili się!
- I chwała Panu, że tak jest! Naprawdę, chwała Panu, bo w sumie to jest Boża walka. To nie jest nasza walka, w sumie to my nie walczymy, stoimy spokojnie, dajemy świadectwo, może jak ktoś do nas podejdzie to porozmawiamy, ale w sumie to nie jest nasza walka, to jest Boża walka, a wiemy, że On już wygrał.
- Dlaczego Pan się zdecydował to robić? Dlaczego Pan tutaj stoi?
Sławomir Koziak Od paru lat należę do grupy pro-life, przede wszystkim modlimy się do Pana Boga, żeby pomógł w Kanadzie, ale też całemu światu zmienić, szczególnie w Kanadzie, prawo, żeby chronić dzieci poczęte, a po drugie, chyba też jesteśmy świadkami dla ludzi, którzy przejeżdżają samochodami, obserwują nas. Może nasza modlitwa pomoże komuś zmienić decyzję, może uratujemy jedno dziecko, może więcej dzieci.
- Dlaczego Pan to zaczął robić? Większość z nas chodzi do kościoła, ale jednak, żeby uczynić jakiś wysiłek czy zademonstrować własne przekonania to z tym nie jest tak łatwo.
- Przede wszystkim wydaje mi się że to było takie wewnętrzne nawrócenie. Człowiek się nawraca, uzmysławia sobie może tę wielkość tego grzechu aborcji, to jest pierwsza sprawa, czyli wewnętrzne nawrócenie, a druga sprawa to że w naszej parafii powstała grupa pro-life i ja się włączyłem w działalność tej grupy.
- Coś Pana tknęło?
- Duch Święty natchnie człowieka i w końcu popchnie go, żeby nie tylko się modlił, ale żeby coś zrobił, żeby swoją obecnością dał ludzkie świadectwo. Nie wiemy co w ludzkim sercu drzemie, może ktoś potrzebuje jakiegoś takiego świadectwa, no nie wiem.
- Kiedy to się stało, że postanowiliście się zająć dziećmi nienarodzonymi? Kiedy otworzyło się Wasze serce na ten problem, dzieci nienarodzonych?
Monika Skawińska: - Modlimy się od 2010 r. Na początku modliliśmy się w pierwszą sobotę miesiąca, ale potem tak bardzo szybko uznaliśmy, że trzeba dużo więcej tej modlitwy, że raz w miesiącu to jest zdecydowanie za mało i tak postanowiliśmy przychodzić w każdą sobotę i od tego czasu praktycznie przez te 8 lat jesteśmy prawie w każdą sobotę tutaj; widzimy że to jest morze potrzeb, naprawdę morze potrzeb...
- Ale chciałem zapytać o ten moment, kiedy to było, że większość z nas normalnie żyje, zarabia na chleb co tydzień chodzimy do kościoła, ale mało ludzi decyduje się właśnie dać świadectwo, gdzieś działać.
Tomek Skawiński -Zachęcił nas kolega z parafii Andrzej Kowalewski, który po jednej Mszy świętej podszedł do nas zaczepił, że on tutaj się modli pod kliniką. Nic nam to specjalnie nie mówiło, ale tutaj przyszliśmy. Na początku, wiadomo, jest jakaś nieśmiałość, jak się tutaj idzie, bo jest się wystawionym i trzeba dać świadectwo, ale powiem szczerze, że po tej modlitwie był jakiś taki pokój serca, radość, że ta modlitwa jest potrzebna, że ta modlitwa ma sens.
Tak z soboty na sobotę zaczęliśmy przychodzić. W każdą sobotę tutaj jesteśmy z grupką osób. Tak że zaczęło się spontanicznie, ktoś nas zaprosił, zachęcił. Mnie się wydaje też, że było zaproszenie Ducha Świętego, bo to jest dobra inicjatywa. I tak trwamy.
- A jaka jest reakcja ludzi? Od czasu do czasu ktoś zatrąbi, a czy są też negatywne reakcje?
- Powiem szczerze, że większość reakcji jest pozytywna, ludzie zatrąbią, pomachają nam. Raz na jakiś czas zdarza się jakaś negatywna reakcja, ale przeważają pozytywne reakcje, jeszcze gdy staliśmy tam bliżej kliniki to widzieliśmy jednak, że ludzie widzą to i zawracają . Mieliśmy kilka przypadków, że na naszych oczach samochód zawrócił i widzieliśmy, że ta modlitwa była jakimś światłem dla tych ludzi. A był jeden przypadek, że kobieta nawet zatrzymała samochód i podziękowała nam. Powiedziała, że już ma dwójkę dzieci, jest w ciąży z kolejnym dzieckiem, była jakaś niepewna, jak nas zobaczyła to dodało jej światła i radości, podziękowała nam, za to że jesteśmy i dzięki temu, że jesteśmy to podjęła dobrą decyzję, żeby to życie zachować.
- Chyba niesamowitą radość daje takie świadectwo?
- Jest to potwierdzenie, że ta modlitwa działa. Bo często ludzie do nas dołączają i pytają czy są jakieś owoce? Co ta modlitwa daje? Więc takie świadectwo jest takim zbudowaniem od Pana Boga, takim potwierdzeniem, że On chce, żebyśmy tutaj byli, że ta modlitwa jest Mu miła i ona przynosi owoce.
- Czyli dla tych wszystkich, którzy się wahają, aby tutaj stanąć to zapraszamy, bo to jest wspaniała rzecz. Państwo prowadzicie też grupę pro-life przy parafii św. Maksymiliana Kolbego, można zapytać ile grupa liczy osób i jakie prowadzi działania?
- Mijają 4 lata od chwili kiedy grupa powstała. Był taki moment kiedy ojciec proboszcz zaprosił nowe inicjatywy, nowe wspólnoty, żeby się tworzyły więc wystąpiliśmy z taką prośbą, że ponieważ grupa pro-life de facto jest parafii świętego Maksymiliana Kolbe my modlimy się tutaj uczestniczymy w akcjach pro-life więc dlaczego by takiej grupy nie stworzyć przy parafii. Odpowiedź proboszcza i rady parafialnej, była pozytywna no i ta grupa powstała.
Staramy się spotykać raz w miesiącu na spotkania dyskusyjne, mamy też spotkania z Right to Life Mississauga. Staramy się, żeby się dzielić świadectwem pro-life, modlić się, żeby ta świadomość skali aborcji była większa. Skala aborcji w Kanadzie jest ogromna, a dostęp do aborcji jest powszechny. Dużo ludzi o tym nie wie. Myślę że w naszej parafii – jest to duża parafia polonijna - że taka grupa jest potrzebna.
- Dużo ludzi nie zdaje sobie sprawy jak sytuacja wygląda w Kanadzie, nie wiedzą, jaki jest stan prawny, nie wiedzą że to jest dokonywane w prywatnych przychodniach, które funkcjonują na zasadzie zakładów usługowych, czyli potrzebne byłyby tutaj przynajmniej jakieś minimalne zmiany prawne, chociażby wymóg doradztwa przedaborcyjnego.
- Właśnie bardzo źle się stało, że mamy te bubble zones, dlatego że te osoby, które były tzw. street councelor to one podchodziły do kobiet, oczywiście do tych które były otwarte na rozmowę, pokazywały że jest jakaś alternatywa, że aborcja to nie jest żadne rozwiązanie, i są świadectwa, że te osoby skorzystały z tej porady. Dlatego że gdy kobieta wie, że jest w stanie błogosławionym, że jest w ciąży i szuka jakiejś porady to proponuje się jej aborcję i nie jest proponowana żadna alternatywa.
Wiemy też ze świadectwa Mary Wagner, że są podziękowania właśnie od tych kobiet, które były już zdecydowane były na aborcję; w sercu pewnie czuły, że to nie jest dobra decyzja, ale nie widziały alternatywy, więc dzięki temu, że Mary weszła i dostały różę to teraz te ich dzieci żyją. Więc jest potrzeba jakiegoś doradztwa, rozmowy na ten temat, że jest dostępna pomoc, że te bubble zones praktycznie zlikwidowały tę możliwość.
- Jak to się stało, że Pan tutaj jest, że Pan postanowił w taki sposób zaangażować się w obronę życia?
Wojtek Bochenek: Uważam, że żyjemy w kraju, który jest jednym z najbardziej cywilizowanych na świecie, a mamy prawa, które są najbardziej barbarzyńskie; Kanada jest chyba jednym z trzech krajów na świecie, gdzie nie ma żadnych regulacji odnośnie aborcji
- Można zabić dziecko nienarodzony teoretycznie rzecz biorąc, dopóki się w żywe nie urodzi...
- Tak jest, i nawet są przypadki, że dzieci się urodziły (w rezultacie aborcji) i zostały zostawione same sobie na śmierć. Więc myślę, że obowiązkiem każdego człowieka dobrej wiary jest po prostu dać świadectwo prawdzie, która się tutaj odbywa w tym kraju i zrobić wszystko żeby to zmienić to.
- Kiedy to do Pana dotarło?
- Właściwie byłem częścią pro-life movement już wiele lat temu, 20 lat temu. Mieliśmy przyjaciół, którzy nas wciągnęli, to byli Kanadyjczycy, para bardzo wierzących ludzi, katolików. Oni dalej to robią. Organizowali marsze pod klinikę aborcyjną zanim jeszcze istniała taka akcja jak „40 Dni dla życia”. Te właśnie marsze, które myśmy robili dwa razy w roku, one się odbywały w downtown. Była tam podobna taka demonstracja właśnie jak dzisiaj, modlitwa, przemarsz ulicami Toronto. I tak to się zaczęło. Potem jakoś naturalnie się to zatrzymało, a teraz, ponieważ żona się zaangażowała w grupę pro-life u Kolbe, to dzisiaj przyjechałem tutaj z nią.
- Jakie są reakcje ludzi, jakich reakcji był Pan świadkiem?
- Z reguły jest poparcie; samochody przejeżdżają, trąbią, bardzo rzadko są jakieś negatywne reakcje a jeżeli jakieś to właściwie nieszkodliwe, może tam jakieś boo, ktoś się krzywo popatrzy. Ogólnie, wydaje mi się, że społeczeństwo jest bardziej pozytywnie nastawione niż nam się wydaje.
- Niż to wynika z czytania gazet?
- No, to na pewno! Dlatego że media są już tak politycznie poprawne w stosunku do rządów w Kanadzie, że to jest prawie niedopuszczalne z moralnego punktu widzenia. Tak że nie ma się czego obawiać, dlatego że większość ludzi popiera nas. I to jest wspaniałe, moim zdaniem. Tylko trzeba więcej odwagi, więcej akcji, trzeba wyjść na ulicę, pokazać to świadectwo.
- Dlaczego Pani się zdecydowała wziąć udział w działaniach obrońców życia, dlaczego Pani tutaj stoi? Pogoda niezbyt dobra, trzeba wstać rano...
Magdalena Żebrowska Ja po prostu głoszę coś takiego, że wiara bez uczynków jest martwa, że jako Polka powinnam coś robić, chodzenie do kościoła jest piękną rzeczą, ale coś jeszcze trzeba więcej. To daje takie spełnienie, taką głębię wiary. Jeżeli coś jeszcze innego robimy niż to że głosi się słowo Boże .
- Kiedy to się zaczęło, w Pani życiu?
- Tak z 6 - 7 lat temu, zostałam jakby nawrócona, zaczęłam głębiej wierzyć.
- Można zapytać o Pani historię nawrócenia, jak to się stało w Pani przypadku, bo większość z nas jest takimi letnimi katolikami; niektórzy chodzą do kościoła od święta, inni w ogóle nie chodzę, ale uważają się za ludzi wierzących bo na przykład posyłają dziecko do szkoły katolickiej jeszcze inni chodzą do kościoła i na tym praktycznie to u Nich się kończy, jak to było w Pani przypadku?
- Zostałam dotknięta przez ojca Witko na jednej z mszy charyzmatycznych o uzdrowienie. I tak też się to u mnie zaczęło.
- Bardzo dramatycznie i gwałtownie?
- Tak, ale to było potrzebne, zaczęłam przez to głębiej wierzyć w Pana Boga, przez to czego doświadczyłam w swoim życiu.
- A Pan od kiedy zaczął?
Stanisław Wojnarowicz: Tak się złożyło, że w kościele, w mojej parafii u św. Maksymiliana Kolbe zauważyłem w holu odręcznie wykonany szkic tego skrzyżowania, tu naprzeciwko szpitala z którego wynikało, że w tym budynku mieści się klinika aborcyjna. No i to mnie zaciekawiło.
O prócz tego, między innymi u pana Andrzeja Kumora w Gońcu dowiedziałem się, czy też w Głosie Polskim, że tutaj aborcja jest na każde życzenie i w dodatku nie ma limitów czasowych, czyli na dobrą sprawę nawet przed samym porodem można dokonać tej aborcji. Zszokowały mnie też fakty, że ten cały proceder aborcyjny jest finansowane z naszej kieszeni, czyli podatników.
Byłem, po prostu, tym porażony, gdzie ja tutaj się znalazłem? Gdzie mamy tutaj żyć i wychowywać dzieci? I tak dalej.
Przez to że akurat wówczas trafiłem na rekolekcje ignacjańskie, a potem do grupy Magnificat i z grupy Magnificat tutaj żeśmy trafili, gdzie w każdą sobotę kolega zapoczątkował parę lat wcześniej modlitwę. Był bardzo odważny, bo samodzielnie się tutaj modlił z krzyżem w każdą sobotę. Dzisiaj tutaj go nie ma, bo jest chory, ale był takim inspiratorem, pionierem tego miejsca modlitwy i myśmy dołączyli, przyprowadzając wiele osób, i z parafii, i z tej grupy Magnificat. Od dobrych 8 - 9 lat modlimy się w każdą sobotę; no i oczywiście, też powstała grupa pro-life przy parafii no i różne akcje czy to 40 dni za życiem, czy też marsz za życiem w stolicy Kanady Ottawie - my bierzemy udział. Tak że jest sporo działań i czynów które po prostu w jakiś sposób też zachęcają innych do tego działania
Bardzo dobry, pozytywny jest udział młodzieży, coraz więcej młodzieży przychodzi do ruchu pro-life A bardzo negatywnie widzę działanie mediów. Po prostu tak, jakby nabrały wody w usta, szczególnie prasa, wszyscy dziennikarze; ci, którzy mogliby jakoś tutaj pomóc.
No i oczywiście Mary Wagner. To jest bohaterka dzisiejszych czasów, można powiedzieć że święta. Jak się pewnie z czasem okaże, która jest bardzo dzielna i bohaterska, broni życia, spędziła w więzieniu tyle lat i w dalszym ciągu jest za życiem. Ma wielki szacunek w Polsce, to jest bardzo ciekawe, że większy ma w Polsce niż tutaj, w Kanadzie.
- Tutaj nikt o niej nie wie.
- Tak że to są takie różne historie, które zachęciły mnie no i przede wszystkim też nasz papież który od dawna w czasie swego pontyfikatu mówił o cywilizacji śmierci i życia, że musimy po prostu bronić tej cywilizacji życia za wszelka cenę, bo nie wiemy co będzie z naszymi dziećmi, z naszymi następnymi pokoleniami.
Nie rozumiem ludzi, którzy odrzucają polskość
Napisał Andrzej KumorBernard Margueritte (ur. 18 maja 1938 w Paryżu) – francuski dziennikarz i publicysta związany z Polską. Prezes International Communications Forum, które zajmuje się problematyką mediów . W latach 1966-1970 był korespondentem prasowym Le Monde w Polsce, jednak w 1971 został zmuszony przez władze PRL do jej opuszczenia. W 1977, po okresie pracy na Uniwersytecie Harvarda, Margueritte powrócił do Polski jako korespondent francuskich mediów. Z żoną, architektem, mają syna Eryka (ur. 1979), oficera armii francuskiej (pilot śmigłowca), oraz córkę Joannę (ur. 1986), która przebywa w USA na studiach.
Andrzej Kumor: Jest mi niesamowicie miło, że Pan się zgodził na wywiad; jest pan jest dla mnie postacią, która zawsze kojarzyć mi się będzie z konferencjami Jerzego Urbana, który dementował rzeczy, o których Pan pisał. Z drugiej strony, nie wiem też czy jest Pan Polakiem pochodzenia francuskiego? Czy Francuzem mieszkającym w Polsce? Jak to jest?
Bernard Margueritte: Jeszcze nie doszedłem do tego, żeby zostać Polakiem, ale mam nadzieję, że dojdzie. To jest powołanie mojego życia; moje życie jest długim marszem ku polskości.
- Co takiego jest w polskości atrakcyjne? Przecież to jest kraj, który został pobity podczas II wojny światowej, który spotkała katastrofa; 30% inteligencji zginęło; cały czas odwołujemy się do jakichś mitów, literatury która nie ma odniesienia do dzisiejszej rzeczywistości. Jak Pan ocenia Polaków?
- Broń Boże nie jestem od oceniania nikogo, szczególnie Polaków nie oceniam, ja ich tylko podziwiam.
I to zaczęło się normalną drogą; moja droga ku polskości szła przez dziewczynę, a potem moją żonę. Jesteśmy małżeństwem już 51 lat, a znamy się jeszcze dłużej.
Więc jest to bardzo dobra droga najpierw kochać Polkę, a potem Polskę, to jest dobry sposób poznania polskości z bliska.
To wszystko, o czym pan mówił, to jest bardzo ważne, poniekąd smutne, bo wydaje mi się, że Polska jest podzielona, ale nie według linii podziałów politycznych, koncepcji gospodarczych, tylko właśnie według tego, jaki jest stosunek do polskości.
Z jednej strony są tacy, dla których polskość to jest pasmo przeróżnych klęsk i tragedii, jak to niejaki pan Tusk powiedział, że kiedy słyszy słowo „polskość” to, że chce od tego odejść, od polskości, że to jest taki ciężar, którego nie chce nieść.
I nie tylko on; inni zacni ludzie, jak na przykład, profesor Geremek, to też są osoby, które zauważają, że historia Polski to jest pasmo tragedii, porażek, co uważają, że wszystko, co jest gdzie indziej jest lepsze.
To nie jest nowe nastawienie, bo nawet komuniści też mieli podobne. Tylko oni patrzyli na Moskwę i tam był Wielki Brat, który miał poprowadzić Polskę.
- A może to jest jeszcze wcześniej, bo przecież wieszcz mówił, byłaś papugą narodów...
- Tak, to ludzie, którzy odrzucali wszelki patriotyzm i w zamian chcieli mieć kosmopolityczną wizję. I widzieliśmy to między innymi u tych, którzy uważają, że Europa Zachodnia, no to jest dopiero to! Taką mają wizję nowoczesności i Polska - ich zdaniem - powinna dążyć jak najszybciej do przyjmowania tych wszystkich wzorców zachodnich.
To jest jeden trend. Ale na szczęście jest i drugi, że Polacy powinni być dumni z siebie, nie tylko z historii. Demokracja szlachecka była jednak bardzo zaawansowane, jak na tamte czasy. Pierwsza konstytucja europejska była w Polsce, II Rzeczpospolita potrafiła w tak krótkim czasie odbudować państwo, że potrafiła nawet pokonać bolszewików.
- Co jest atrakcyjnego w Polakach? Fantazja?
- Mnie chodzi o co innego, wymieniam takie historyczne momenty, na przykład też II wojna światowa, wspaniała postawa... Wszystkie te rzeczy pokazują, że Polacy powinni być dumni z siebie.
A jako Francuz wiem, że Europa Zachodnia jest w stanie jakiejś duchowej śmierci klinicznej, że nie ma entuzjazmu, nie ma wizji, nie bardzo wiemy co chcemy, co będzie jutro...
- Dlaczego stawia Pan taką diagnozę?
- To nie jest moja diagnoza, to jest diagnoza świętego Jana Pawła II, który w 2005 r. w książce „Pamięć i tożsamość” napisał, że kraje Europy zachodniej są na etapie post-tożsamości, czyli po prostu utraciły swoją tożsamość. Już nie mają tożsamości, nie wiedzą dokąd iść.
Natomiast, paradoksalnie, kraje Europy Środkowej w walce z komuna się hartowały i uratowały swoją duszę, swoją identity. I wobec tego - pisze tam papież - groźba dla Europy centralnej, to właśnie powielać teraz te wzorce z Europy zachodniej, która się już zagubiła.
- Ale ta Europa Zachodnia właśnie Polskę krytykuje i uważa za kulę u nogi postępu, który sama lansuje.
- To jest normalne, bo rzeczywiście widzi w Polsce to zagrożenie.
Ja to dostrzegłem, wie pan, bardzo szybko. Czasem jestem trochę naiwny, więc w 1989, kiedy - no można myśleć różnie na temat „okrągłego stołu” - ale jednak zaczął się wtedy okres niepodległości Polski – tak się wtedy wydawało – miałem rozmowę z ważnym politykiem francuskim i pełen wiary w przyszłość powiedziałem, teraz, w końcu „Solidarność” wygrała i zaczyna się nowy etap, nie tylko dla Polski, nie tylko dla Europy nawet, ale dla całego świata, bo ta wizja Jana Pawła II może wreszcie zostać zrealizowana.
On popatrzył się na mnie, jak na debila i stwierdził, panie Bernardzie, pan żartuje, przecież ta „Solidarność” to było narzędzie w walce z komuną, ale tak naprawdę, to jest jeszcze gorsza, my tu nie chcemy czegoś takiego.
Bo co to była „Solidarność”? To było uosobienie - można powiedzieć - nauki Jana Pawła II. Ja tam spędziłem prawie 6 tygodni, spałem w tych stoczniach...
- No właśnie był Pan w Polsce na Wybrzeżu i w 70. roku i w latach 80. i widział to Pan bezpośrednio...
To z 80. roku, to we mnie pozostaje, śnię o tym czasem, o tych młodych robotnikach, zresztą moja książka jest im dedykowana...
Oni mieli naukę Jana Pawła II w sercu, oni się modlili na kolanach i pragnęli, aby wreszcie budować „cywilizację miłości”. A co to jest? To nie jest ani na lewo, ani na prawo to jest na zupełnie innym poziomie.
Zresztą Ojciec Święty też napisał, że nauka społeczna Kościoła nie ma nic wspólnego ani z liberalizmem, kapitalizmem, ani z kolektywizmem marksistowskim i nie chce szukać trzeciej drogi między nimi, tylko jest na innej płaszczyźnie, innym poziomie. To jest już metapolityka.
To jest po prostu chęć, żeby wszystko było oparte na afirmacji godności osoby ludzkiej w każdym wymiarze, czyli w wymiarach, gospodarczym, społecznym, ale również i duchowym. To było coś nowego.
A ten człowiek mi wtedy mówi, no proszę pana, nikt tego tak nie traktuje.
- Nie chce Pan wymienić nazwiska tego polityka?
- Nie, nie powiem.
Zachód był w panice, że przykład „Solidarności” mógłby się rozszerzyć bo to byłoby zagrożenie. Co mamy w tej chwili w Europie, mamy taką tendencję neoliberalną, że bogaci stają się coraz bogatsi.
- Ale w Polsce to było jeszcze gorzej niż ta tendencja, to był kapitalizm rodem z XIX wieku... Ci robotnicy, którzy - jak Pan mówił - mieli tego Jana Pawła II w sercu, to przecież dla nich to był szok, że tracili zakłady, że je sprzedawano i wyrzucano ich z pracy...
Absolutnie i powiem panu, że wówczas, w 1993, po raz czwarty chyba byłem fellow na Harvardzie i prowadziłem właśnie rozmowę ze słynnym ekonomistą, prawdopodobnie najlepszym ekonomistą XX wieku czyli Kenethem Galbraithem. I profesor Galbraith – bo to też jest zabawne, że ludzie czy to we Francji czy gdzie indziej, kiedy mnie widzą pytają, „a co tam u ciebie w Polsce?”. I on też mówi do mnie; ale co wy tam w tej Polsce robicie?! Jaki kapitalizm tam wprowadzacie?! To my, w Stanach Zjednoczonych nigdy byśmy nie zaakceptowali czegoś takiego, to jest dziki kapitalizm, dziewiętnastowieczny. To było zabawne, bo ja mówię, no tak panie profesorze, ale to pański uczeń Jeffrey Sachs to wprowadza.
I Galbraith miał na to bardzo miłą odpowiedź - tego nie zapomnę - bo powiedział: Jeffrey is a nice boy, he will grow up; sympatyczny chłopczyk, jeszcze dorośnie.
Sachs - on był tym przedstawicielem sił zachodnich, który dbał o to, żeby broń Boże ta autentyczna solidarność nie zatriumfowała.
Potem Jeffrey Sachs się zmienił, bo teraz robi zupełnie co innego, w Ameryce Łacińskiej. Rzeczywiście, dojrzał, tak jak Galbraith przewidywał, ale za późno dla Polski. To, co robili z Balcerowiczem to była tragedia. Muszę to powiedzieć, bo tak odczuwam to po prostu nie tylko Solidarność została zdradzona, nie tylko nauka Jana Pawła II, ale został wprowadzony system rozwoju tylko biznesu i do tego poprzez korupcję.
- Nie kojarzy się to Panu z systemem kolonialnym?
- W ogóle panie redaktorze to nie ma powodu żebyśmy robili wywiad, bo pan może tak samo odpowiadać na te pytania jak ja. (śmiech)
Rzeczywiście, wiedzieliśmy co się stało przez te lata, całe serie skandali, afer, tajemniczych samobójstw, rządy mafii ze wschodu, wyprowadzenie pieniędzy do zagranicznych kont bankowych, wyprzedawanie majątku narodowego; ponad 2/3 przemysłu polskiego oddane w ręce kapitału zagranicznego, 80% banków, 80% mediów. Czy w takiej sytuacji można powiedzieć, że kraj jest naprawdę niepodległy?
No więc to były dramatyczne momenty. I to jest też pewien cud, że jednak coś innego się rozpoczęło i nastąpiła zmiana; mam nadzieję że będzie dobra. Ta zmiana była bardzo potrzebna, bardzo korzystna.
Wiadomo że Adam Michnik powiedział że nie ma możliwości żeby coś się stało bo „mamy wszystko”, i prezydent Komorowski pijany musiałby przejechać zakonnicę... Ale tak to się stało. To jest cud Opatrzności jednak jest obecna i działa. I to był najwyższy czas, bo teraz dopiero jest proces ukrócenia tej korupcji. Od razu są skutki, rzeczy, które były niemożliwe, bo „nas na to nie stać”, no to są możliwe. Ten program prorodzinny, na przykład 500 +, a tymczasem dochód narodowy wzrośnie w tym roku ponad 4%, bezrobocie jest najmniejsze od nie wiem ilu lat.
To pokazuje, że nastawienie prospołeczne i etyczne idzie w parze z rozwojem gospodarczym. Nie tylko nie ma tutaj sprzeczności, ale to się wspiera. Więc te wszystkie rzeczy były źle widziane, mówią nam, na przykład, że „Polska jest utrzymywana przez Europę Zachodnią”. Pan (niestety Francuz) prezydent Hollande powiedział te słynne słowa do byłej premier pani Szydło, „wy macie wartości, ale my mamy fundusze”. To taki pełny cynizm.
A przecież, to nie jest tak! Bo jak popatrzymy co się dzieje z funduszami europejskimi, które pewnie są potrzebne i fajnie że są, to widzimy że Polska dostaje teraz około 7 mld dol. rocznie, ale 70% tej sumy idzie do przedsiębiorstw zagranicznych, zachodnich, które są obecne w Polsce, czyli rykoszetem wraca. Poza tym, te firmy zachodnie pracujące w Polsce wysyłają co roku 10 mld euro bez podatku z powrotem do swojej centrali.
Rozmawiałem niedawno, zresztą mogę podać nazwisko, z prezesem Électricité de France czyli EDF, tam w Polsce z panem Doucerain i on mi mówi, proszę pana, dla nas Polska to była i jest prawdziwym Eldorado.
Myślę, że gdyby były na przykład sankcje przeciwko Polsce to pierwsze byłyby dotknięte właśnie te firmy zachodnie, dlatego nie wierzę, że to nastąpi szybko, bo one będą się sprzeciwiać; bo wiedzą co jest grane i jaka jest rzeczywistość.
A co mamy; mamy „Europę Brukselską”, bo to nie jest nawet Unia Europejska, która po pierwsze, nie jest demokratyczna, bo ci wszyscy ludzie na czele są tam dokooptowani, nie są wybrani przez narody, oni prowadzą politykę neoliberalną, politykę tak zwanego nowoczesnego laicyzmu, czyli dla mnie, człowieka wierzącego, to jest coś okropnego, i widzą że tu jest Polska, która w dalszym ciągu jest krajem wierzącym i broni pryncypiów.
Zresztą to były słowa świętego Jana Pawła II, jako kierunek dla Polski połączyć zasady wolnego rynku z „Solidarnością”. Ale taka koncepcja wolny rynek + „Solidarność” i wraz z „Solidarnością”, to jest absolutnie nie do przyjęcia w Brukseli w tym momencie.
Poza tym też afirmacja ojczyzny, afirmacja narodów... To, co się dzieje teraz i co jest dla mnie też fascynujące, co propaguje Viktor Orban, ale też przywódcy polscy, to jest wizja Europy (bo oni też są Europejczykami i nikt tam nie kwestionuje dążenia do utworzenia jednej Europy), Europy, która jest wierna swoim chrześcijańskim korzeniem; to jest po pierwsze; która dąży do poszanowania godności człowieka i do respektowania patriotycznej wizji poszczególnych narodów, co wcale nie przeszkadza być razem i działać razem; odwrotnie tylko, jeśli szanujemy się wzajemnie, możemy być razem i działać razem.
A co to jest za koncepcja? To jest, na przykład, koncepcja kiedyś generała de Gaulle’a, który mówił o Europie Ojczyzn. On mówił zawsze, że była Europa zachodu, środka i wschodu. Europa ojczyzn to właśnie jest ta Europa ojców założycieli Unii Europejskiej Schumana, Monneta, De Gasperi; oni też chcieli Europy chrześcijańskiej, społecznej, która szanuje poszczególne narody.
- Czy odwrócenie tej samobójczej tendencji dzisiejszej Europy, w świetle masowej nie regulowanej imigracji i walki z Europą ojczyzn, gdzie pewne instytucje zaczynają się walić pod naporem tej nowej kultury jest możliwe?
- Ta polityka niekontrolowanej imigracji, bez reguł - pani Merkel się zagubiła) ta polityka była poniekąd konsekwencją tej polityki brukselskiej i berlińskiej skierowanej tylko na rozwój gospodarczy, rozwój biznesu, opartej wyłącznie na kryteriach materialistycznych. Merkel widziała, że Niemcy się wyludniają, że jest kryzys demograficzny i pomyślała, no nasz biznes potrzebuje rąk do pracy, których teraz nie mamy - tragedia co będzie dalej, za 15 lat - a tutaj są ci, którzy chcą przyjść. Na co przyjdźcie! – Jesteśmy uratowani! I dopiero po jakimś czasie ona też zaczęła rozumieć, że to prowadzi donikąd, bo nie można zastępować jednego Niemca przez jednego muzułmanina bo zmienia się wtedy charakter kraju.
- Ma Pan nadzieję na odrodzenie się Europy zachodniej?
- Lubię hasła, bo hasła kierują nasze myślenie i podoba mi się hasło „aby Polska była Polską”, uważam że to jest bardzo ważne i bardzo aktualne i myślę, że jeżeli chcemy, aby Europa była Europą to najpierw rzeczywiście jest konieczne, aby do końca Polska była Polską.
I tak, jak Jan Paweł II to widział, nowy Duch, nowe natchnienie, nowy początek tej prawdziwej Europy, to może przyjść tylko z Polski, więc to że Bruksela atakuje, potępia to jest nieważne. Promyki nadziei to właśnie są jeszcze w tej Europie Wschodniej. To zależy od Was od Polaków gdziekolwiek się znajdujecie, bo ta polskość jest wszędzie.
-To może „od nas”, bo to Pan już do nas należy.
- O ja dziękuję bardzo, bo mam nadzieję, że przed śmiercią będę miał taki zaszczyt. Ja na to reaguję emocjonalnie. Pamiętam, miałem przyjemność i zaszczyt, przywilej, być przyjętym przez Ojca Świętego w Watykanie, w jego bibliotece. Zawsze rozmawialiśmy o mediach, co ta moja organizacja robi, ale bardzo szybko Ojciec Święty nie wytrzymał i pyta, ale jak pan redaktor widzi sytuację w kraju? On, właśnie w latach dziewięćdziesiątych bardzo się przejmował, że to odbiega od tego, co powinno było być.
Bardzo był zaniepokojony i mówił zawsze, też publicznie mówił, że się przejmuje, bo „to moja matka, ta ziemia”.
I tutaj mi dał do myślenia, bo wie pan co, to jest bardzo piękna wypowiedź, ale ja nie będę nigdy mógł powiedzieć, że się przejmuję, bo to moja ziemia, moją matką ta ziemia nigdy nie będzie.
Ale to jest jednak moja żona, to są moje dzieci urodzone w Warszawie. Jeżeli nie urodziłem się na ziemi polskiej to spocznę na tej ziemi. Wydaje mi się, że to zobowiązuje do czegoś.
To właśnie jest na tyle ważne dla mnie, że jeżeli są ludzie, którzy chcą uciekać od tej Polski, chcą odrzucić polskość, którzy chcą wyjechać do Brukseli czy bądź wie dokąd, to dla mnie to jest bolesne. Ja nie mogę tego zrozumieć, bo moje życie zawsze jakoś szło w przeciwnym kierunku, od ziemi francuskiej do Polski.
Dlaczego ktoś, kto miał zaszczyt urodzić się jako Polak może odrzucić polskość? Niech ktoś mi to wytłumaczy, ja nie mogę, nie potrafię tego zrozumieć, bo ja idę mozolnie ku polskości cały czas i widzę że właśnie nadzieja Europy w tej chwili, ona jest właśnie w Polsce.
To jest coraz bardziej wyraźne i to zaczyna nawet odnosić skutki - powiedziałbym.
Wystarczy dzisiaj być we Francji, widzimy brak wiary, ludzie są niezadowoleni, nie mają perspektyw, nadziei, więc myślę, że to wszystko ta tendencja niedemokratyczna, biurokratyczna, probiznesowa się załamie. Już widzimy pierwsze oznaki i gdy Francuzi zaczną się bardziej rozglądać dookoła, to tu jest inna koncepcja - to, co się dzieje w tej Polsce.
Korupcja jest zwalczana, jest coraz mniej pieniędzy wyprowadzanych do Szwajcarii czy gdziekolwiek, a z drugiej strony odkupujemy mozolnie banki, są bardzo dobre wskaźniki gospodarcze, ekonomiczne i nawet 23 września to Polska została przyjęta do klubu krajów najbardziej rozwiniętych jako 26-ty kraj wysoko rozwinięty.
No to jak, gdzie jest nadzieja? Gdzie jest przykład? Gdzie jest Inspiracja? W Polsce !
Ale Polacy muszą to też uznać, i to jest właśnie ten problem; bo to jest wyzwanie; to jest ogromne wyzwanie, ale myślę że podołają..
- Był Pan świadkiem historycznych polskich wydarzeń, był też pan z świadkiem rozczarowania, które nastąpiło w latach 90., jak Pan ocenia tych liderów „Solidarności”? Jak Pan ocenia Lecha Wałęsę? Czy mamy tutaj do czynienia ze zdradą?
- Do pewnego stopnia tak. O tym piszę w mojej książce, może odpowiedzi tam zawarte nie są wystarczające, ale są tam pewne odpowiedzi na te pytania. I to na ogół nie są łatwe odpowiedzi, bo na przykład, Wałęsę znałem długo i miałem szacunek dla niego, chociaż on mnie z jednej strony fascynował, ale z drugiej zaniepokoiło mnie to na początku - muszę powiedzieć - bo gdy przyjechałem do stoczni w Gdańsku w 80. roku, 14 sierpnia to pierwszą rzeczą, którą widziałem tam przed budynkiem BHP - tym słynnym budynkiem - okropną kłótnię między Wałęsą, a panem Gwiazdą, bo chwilę wcześniej Wałęsa ogłosił koniec strajku.
Bo jeżeli zakładamy, że cały ten strajk był prowokacją, że zależało niektórym w aparacie bezpieczeństwa, w partii, czy nawet w Moskwie, aby się pozbyć pierwszego sekretarza, no to ktoś taki jak Wałęsa był bardzo przydatny i pierwsza faza tych strajków już by wystarczyła, żeby spowodować niepokój i można było z tym skończyć. To była właśnie sprawa pani Walentynowicz, jej powrotu do pracy, jakaś premia, to wszystko zostało załatwione i Wałęsa ogłosił koniec strajku.
A Gwiazda powiedział, że nie, że to dopiero się zaczyna, że nie możesz... I w tym momencie na szczęście przyszła delegacja innych zakładów Wybrzeża z transparentem „solidaryzujemy się”, wówczas Wałęsa nie mógł inaczej zareagować wrócił na salę, prawie nikogo już nie było, ale powiedział że nie ma końca - że strajk trwa. Już wówczas widać było że on jest chwiejny.
Cały ten ruch - może to pisałem - dla mnie „Solidarność” istniała od 14 sierpnia do 20 sierpnia.
20 sierpnia to był moment, gdzie do stoczni przyjechali doradcy. Wówczas to ta cała autentyczna robotnicza i chrześcijańska tendencja zeszła na drugi plan i już były negocjacje polityczne.
Przecież pan Geremek, to wiadomo, zanim wyruszył z Warszawy to się spotkał z Gierkiem, zapytał się dokąd możemy naprawdę iść, jeżeli nie chcemy interwencji sowieckiej czy Bóg wie co. To był początek końca, bo zamiarem tych ludzi było uzgodnić jakieś porozumienie między umiarkowanymi w partii, a umiarkowanymi w opozycji. To jest może też przykre, że Kościół poszedł na to i wspierał ten ruch, miał nadzieję, że będzie można budować jakiś system socjaldemokratyczny opierający się na Kościele - no i stąd tam był pan Mazowiecki, ale wiadomo było, że to się rozleciało z hukiem bardzo szybko więc to było złudzenie.
A co do Wałęsy, mój Boże to jest, jak z okrągłym stołem; ja nie wiem, co myśleć, bo z jednej strony pewnie nie byłoby „Solidarności”, gdyby ktoś taki, jak Wałęsa nie był na czele tego ruchu. On był takim wspaniałym przywódcą takiego ruchu, charyzmatycznym i on utożsamiany był z przywódcą tego ruchu, to nie ulega wątpliwości.
Nie ulega też wątpliwości, że od dłuższego czasu był cały czas w kontakcie z SB. Nawet kiedy był w Arłamowie i kiedy wychodził to są dokumenty słynne, jest nawet stenogram rozmowy z takim pułkownikiem, gdzie Wałęsa mówi, ja wam wszystko załatwiłem, przecież wyrzuciłem z tej Komisji Krajowej wszystkich, którzy się wam nie podobali. No to teraz bardzo proszę mi dać kogoś kto będzie mi w stanie powiedzieć, dokąd mogę się posunąć. Z drugiej strony, gdyby tak nie grał z SB to może, by nie doprowadził do zmian, więc to jest takie właściwie bardzo dramatyczne pytanie.
Tak samo jest ze okrągłym stołem, który był kompromisem rzeczywiście niespecjalnie godziwym, ale nastąpiło przejście do systemu, prawie demokratycznego bez rozlewu krwi, spokojnie. I tutaj pytanie natury filozoficznej czy lepiej - gdy mamy system, który nam się nie podoba - czy lepiej przejść na inny system przez rewolucję, wyrzucić wszystkich i zacząć od nowa, czy też iść przez ewolucję, która pozwala...
- Czy to w ogóle jest możliwe, czy elity władzy nie przejdą do nowego systemu?
- Tak, tak bo tutaj ci dyrektorzy firm państwowych za przysłowiową złotówkę stali się z dnia na dzień właścicielami i kapitalistami. I doskonale się porozumieli z częścią „Solidarności”, która poszła z nimi na układ, stworzył się ten układ pewnej elity „Solidarności” z elitą partyjną.
Widzimy dzisiaj w każdej dziedzinie konsekwencje tego. Między innymi i to jest najbardziej bolesne, może najtrudniejsze do rozwiązania w systemie sprawiedliwości. Tam są ludzie, którzy wywodzą się z tamtego okresu, nawet jeżeli to są już ich dzieci, to dalej przenosi się ta cała koncepcja.
Widzieliśmy przed wyborem prezydenta Dudy przecież były takie orzeczenia sądowe dziwaczne, bardzo łagodne dla ludzi mafii, a surowe dla człowieka z ulicy, albo ta pani posłanka, która była na gorącym uczynku przyłapana jak bierze łapówkę, a później atakowany był ten, który ją chwycił za rękę, a nie ona.
Widać że coś z tym aparatem sądowym szwankuje. Tylko jak to teraz wyprowadzić? Brutalnie? Mniej brutalnie? I naturalnie przy sprzeciwie Europy.
Widzieliśmy, kiedy Tusk został premierem pojechał do Berlina - no to jest szarmancki polski gest pocałować w rękę - ale on ucałował w rękę panią Merkel. To jest jednak coś nie w porządku kiedy szef rządu jednego kraju tak się poniekąd poniża wobec szefa drugiego. I pozwolił właśnie żeby firmy zachodnie wykupiły wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, żeby robiły kokosowe interesy, nie płaciły podatków i to wszystko właśnie z dyrektorami polskimi, którzy przez to mają się bardzo dobrze, to jest 15% społeczeństwa, tej klienteli, że tak powiem, która ma się dobrze i to jest potężny układ, układ brukselski, postsolidarnościowy, bezpieczniacki również - więc to jest chore. To właśnie jest układ feudalny, zupełnie feudalny.
- Kolonialny, taki, jak widzimy w krajach Trzeciego Świata.
- Absolutnie, kiedy widzimy, że 80% banków, 80% mediów 2/3 przemysłu jest w rękach kapitału zagranicznego. No to, co to jest, jeżeli nie feudalizm?
Panie redaktorze, moglibyśmy pewnie tak rozmawiać przez całą noc, ale korzystając z tego, że mam przed sobą człowieka, który jest klasykiem dziennikarstwa, chciałem zapytać jak pan ocenia kondycję tego zawodu bo myślę że on się bardzo zmienia ze względu na środki nowe środki przekazu. Dawniej jednak były chyba jakieś wyższe standardy komunikacji publicznej?
- Tak, sytuacja jest wręcz dramatyczna, nie wiem czy to się nadaje do tak poważnej rozmowy, ale w International Communications Forum opowiadamy sobie taki dowcip: Pewnego dnia umarł dziennikarz i Ojciec Święty. Obaj stanęli przed Świętym Piotrem i najpierw Święty Piotr mówi do dziennikarza: no witam pana redaktora, tutaj przygotowaliśmy obszerny apartament meble gdańskie, piękne duże okna, dziennikarz jest bardzo zadowolony. Potem Święty Piotr zwraca się do Ojca Świętego i mówi dla Waszej Świątobliwości to mamy tutaj ten pokoik 2 na 3 metry, jest łóżeczko, jest stolik. Ojciec Święty nie chce protestować, ale pyta, czy naprawdę tak miało to być, czy to nie jest jakaś pomyłka, więc Święty Piotr mówi - tak miało być, bo Wasza Świątobliwość musi wiedzieć, że tutaj papieży mieliśmy już 265, ale z dziennikarzy on jest pierwszy...
Naszym celem w International Communications Forum jest przemycić tam przynajmniej drugiego... (śmiech)
Sytuacja jest dramatyczna, we Francji mamy, na przykład 18% ludzi, którzy mówią że mają szacunek dla dziennikarzy; że wierzą w to, co dziennikarze mówią. Z drugiej strony jednak pozostaję optymistą, bo to jest przynajmniej początek pewnej presji obywatelskiej. Na przykład, było takie badanie prowadzone w Stanach Zjednoczonych, zapytano słuchaczy i widzów kilkudziesięciu stacji telewizyjnych, jakich wiadomości chcą, czy krótkich, czy dłuższych, czy tylko krajowych czy lokalnych, czy międzynarodowych, czy różnorodnych z różnymi opiniami i tak dalej tak dalej. Wynik był zaskakujący. Okazuje się, że obywatele chcą być traktowani poważnie, oni chcą więcej wiadomości, różnorodność opinii, wiadomości międzynarodowych. Pięć tych stacji odważyło się zmienić swój program biorąc pod uwagę wyniki tej ankiety i o dziwo wzrosły im notowania. To pokazuje że jest jednak pewna presja oddolna, ludzi którzy mają dość bycia traktowanym jak...
- Czyli głupota idzie od góry, jest narzucana?
- Bo myślą, że można więcej zarobić, sprzedając byle co i naiwne wiadomości, a okazuje się że obywatel tęskni za prawdą.
Mogę tutaj panu opowiedzieć historię z własnego życia kiedy zacząłem, jako dziennikarz, byłem świeżo po Sorbonie, w krótkim czasie byłem redaktorem Le Monde, największego dziennika we Francji, jednego z największych w świecie i oczywiście miałem tam wodę sodową w mózgu, napisałem taki artykuł, w którym pełno było zwrotów: „myślę, że tutaj nasi przyjaciele w Polsce popełniają błąd”, „moim zdaniem, powinni to i to”, „ja sądzę, że tak byłoby lepiej” i tak dalej.
I dyrektor zrobił rzecz, której nigdy nie robił, czyli zawołał dziennikarza, czyli mnie, do siebie. To było imponujące, miał wielki gabinet i z daleka machał i krzyczał, co to jest?! Ja mówię, no to jest mój artykuł, panie dyrektorze..
- Właśnie, ale co za język?! „Ja wierzę”, „wydaje mi się”, „według mnie”... Proszę pana, to co pan myśli jest absolutnie nieciekawe dla naszych czytelników! Może za lat 30, jak spytają pana opinię, to pan będzie mógł ją podać, ale to nie jest dziennikarstwo jako takie! A chce pan wiedzieć co to jest dziennikarstwo? To jest bardzo proste!
- To było w ogóle w 1966 roku.
I on mówi, wydarzyło się coś, pan tam jedzie, relacjonuje, podaje fakty. Tak, tak i tak to wyglądało, ale to nie wystarczy. Trzeba powiedzieć dlaczego to się wydarzyło, jakie są źródła historyczne, socjologiczne, gospodarcze i inne tego wydarzenia. To też nie wystarczy bo trzeba później powiedzieć to, co pan A czy pan B proponują, żeby rozwiązać ten problem, albo co partia X, czy partia Y...- mówi.
Wówczas, proszę pana, ten pański czytelnik będzie miał wszystko, aby wyrobić sobie swój własny pogląd i wówczas, proszę pana, on będzie obywatelem, a my będziemy żyli w demokracji.
On też mówił, że to jest wasza misja jest też druga misja, to bycie korespondentem zagranicznym, to jest jechać do innego kraju tam poznać ludzi, poznać religię, problemy, marzenia ludzi i tak dalej.
To były te dwie misje. Myślę że to zostało, tylko oczywiście w nowych warunkach, ale nawet te warunki też mogą pomagać. Fakt że jest internet że jest twitter może też ułatwić zadanie odrodzenia prawdziwych mediów, bo ludzie nie szukają już wiadomości; jeżeli wezmą gazetę rano to nie po to, żeby wiedzieć, co się dzieje na świecie, bo wszystko już widzieli słyszeli, na komórkach, mają te informacje zewsząd, z komputera, setek stacji telewizyjnych i tak dalej, więc mają wiadomości, ale są zagubieni, bo nie wiedzą, co ten pan reprezentuje, który stara im się sprzedać taki pogląd, czy on jest wiarygodny czy nie.
W gazecie to było proste, bo widziałem tego człowieka przez 20 lat, bo wiedziałem, że ten jest dobry wartościowy, a tamten już nie, a tutaj nie ma możliwości się tego dowiedzieć, więc jestem zagubiony i szukam znaczenia tych informacji, kontekstu tej wiadomości, a tu jest tylko jedna możliwość, że dziennikarz przyjdzie i właśnie da ten kontekst, udzieli tych odpowiedzi i pozwoli ludziom zorientować się co te wiadomości oznaczają. Gazeta codzienna papierowa jest w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli szukam wiadomości to teraz raczej w Internecie. Okazuje się że dziennik staje się teraz coraz bardziej tygodnikiem, tygodnik się staje miesięcznikiem, a miesięcznik staje się książką i taka jest ewolucja.
Nie sądzi Pan, że tutaj jest bardzo ważne sprzężenie: wolne media, a demokracja; że demokracja jest coraz bardziej manipulacją i tym, którzy mają władzę nie zależy na tym, żeby ludzie krytycznie myśleli. Coraz częściej odwołują się do takich pijarowych zagrań, że komuś zależy na tym żeby nie było prawdziwej demokracji, żeby była fasada?
- Można tu przytoczyć cytaty na przykład pewien socjolog napisał na temat telewizji że zapełnia bardzo cenny czas antenowy rzeczami drugorzędnymi i właśnie mówi że w tym szaleństwie jest metoda, że celem jest to żeby nie było czasu i pieniędzy na poważniejsze rzeczy.
Tak samo Paul Krugman w New York Times wielokrotnie tutaj alarmował w Stanach Zjednoczonych, że właściwie wszystkie media są kontrolowane przez małą grupę kilku wielkich korporacji i pytał czy to nie jest zagrożenie dla demokracji.
No na pewno, to jest zagrożenie, na pewno jest to celowo robione, Ale to jest samobójcze komuniści tak samo myśleli, że jeżeli będą kontrolować i manipulować mediami to obywatel będzie zdezorientowany i już nie będzie im przeszkadzał ale okazało się że oni sami padli tego ofiarą.
Władza się deformuje jeżeli nie ma wolnej prasy - w końcu nie wie co się dzieje, co jest grane i taki system upadnie.
System komunistyczny upadł, moim zdaniem w sporej części z powodu tego, że system komunikacji społecznej był kompletnie błędny i manipulowany. I teraz tak samo będzie się działo z systemem liberalnym, jeżeli pójdziemy dalej w tym kierunku. Więc co robić? Więc są te media społeczne. Le Monde był swego czasu bardzo dobrym przykładem bo stowarzyszenie czytelników miał 1/3 udziałów pisma, 1/3 miało stowarzyszenie redaktorów - też oni byli właścicielami czy współwłaścicielami, a tylko 1/3 miały banki, co dawało autentyczną niezależność. Takie systemy są możliwe dzisiaj.
No w Polsce mamy coraz więcej mediów - na przykład to, co robi Krzysztof Skowroński, radio Wnet, telewizje internetowe czy internetowe pisma jak wpolityce.pl, wsieci i tak dalej. To ma coraz większą moc i wiarygodność. Więc możemy się bronić.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Jeszcze o sytuacjach wzbudzających wątpliwości
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiPo ostatnim tekście na temat moich wątpliwości co do niektórych sytuacji ruchu drogowego nasi Czytelnicy zasugerowali też i inne.
I tak, pan Arek Budziński mówi że na większości skrzyżowań na światłach można zawracać to znaczy zakręcać o 180°, by jechać w kierunku przeciwnym jest to manewr całkowicie legalny również poza skrzyżowaniami za wyjątkiem kiedy zakazuje go stosowny znak (lub w pobliżu przejazdu kolejowego, czy wzniesienia, w sytuacji ograniczonej widoczności) Tymczasem wiele osób trąbi, gdy ktoś właśnie chce zawrócić, bo błędnie uważa że taka osoba łamie prawo.
O innej sytuacji mówiła pani Zborowska, której znajomi mieli ponoć dostać mandat za to, że przy skręcie w lewo na skrzyżowaniu wjechali na skrzyżowanie za innym samochodem; chodzi o to, ile samochodów może być na skrzyżowaniu czekając na skręt w lewo. Oczywiście mowa jest o wjechaniu na skrzyżowanie na zielonym świetle.
Otóż, kodeks drogowy nie określa liczby samochodów; wiadomo tylko że należy zrobić to bezpiecznie, a także że przy skręcie w lewo nie powinniśmy wjeżdżać na skrzyżowanie na żółtym świetle. Są więc sytuacje, w których policjant uznać może, że dokonujemy tego manewru z naruszeniem zasad bezpiecznej jazdy, ale nie może nam dać mandatu za to, że - na przykład spokojnie czekamy, jako drugi samochód na skręt w lewo.
Zresztą, jak to już wielokrotnie podkreślałem w przypadku mandatów, należy zawsze się odwoływać, choćby po to by przeciągnąć płatności o kilka miesięcy, są to w końcu pieniądze, za które nie musimy płacić żadnego procentu. Podsłuchałem kiedyś podobną poradę na kursie dla kierowców wielkich ciężarówek...
Jeśli ktoś ma więcej wątpliwości zapraszam do zadawania pytań. Na koniec zaś jedna podstawowa rada, abyśmy nie dali się podczas jazdy zastraszać ludziom, którzy wymagają od nas natychmiastowej reakcji decyzji podczas gdy my nie jesteśmy jej pewni. Na drodze są ludzie o bardzo różnym refleksie i zdolnościach oceny sytuacji; w końcu jeździ również dużo ludzi starszych i generalna zasada, nie denerwuj się, nie działajmy sobie na nerwy, no bo i po co, jeśli nawet dojedziemy gdzieś 5 min później. Jeżeli nie jesteśmy pewni czy możemy wjechać w daną przecznice, włączyć się do ruchu, czy też skręcić - czekajmy aż naszym zdaniem manewr taki będzie bezpieczniej. Pisałem jakiś czas temu o „arabizacji” naszego ruchu drogowego w związku bardzo licznym napływem imigrantów większości z krajów III Świata, gdzie zasady ruchu są dosyć płynne, jak na przykład w Indiach, no i mimo tego że tutaj ludzie ci zdobywają prawo jazdy, to obyczaje pozostają.
Co zauważa
Wasz Sobiesław
Jakie mogą być przyczyny otrzymania odmowy pobytu stałego? Także wizy pracy, studenckiej, czy pobytu czasowego? Przyczyn może być wiele, niektóre z nich to:
-posiadanie rekordu kryminalnego
-członek rodziny posiada rekord kryminalny (dzieci, konkubenci, współmałżonkowie)
-zły stan zdrowia
-zły stan zdrowia osoby z rodziny (dzieci, konkubenci, współmałżonkowie)
-nieprawdziwe zeznania, np. osoba nie podała prawdziwych informacji we wniosku imigracyjnym lub wizowym lub podczas przesłuchania przez urzędnika imigracyjnego lub granicznego
-podejrzenie, że osoba złamie prawo lub fakt że już złamała prawo imigracyjne w Kanadzie
-negatywna ocena kandydata i jego sytuacji ( np. wizy pracy, wizy studenckie, podania humanitarne
-błąd urzędnika
-nieprzychylność urzędnika w sprawach, gdzie posiada on duża swobodę decydowania
Niektóre powody można prawnie zneutralizować albo specjalną procedurą imigracyjną albo specjalnym wnioskiem. Warto przedyskutować swoją sprawę z osoba, którą zajmuje się profesjonalnie prawem imigracyjnym, a nawet z profesjonalistą, który zajmuje się apelacjami decyzji odmownych. Często zalecam zwyczajnie powtórzenie podania imigracyjnego.
Przykład, imigrant posiada rekord kryminalny w Polsce. Minęło już 5 lat, można zatem wystąpić z podaniem o kryminalna rehabilitację. Jeśli uzyska się pozytywną decyzję, sytuacja zmienia się o tyle, że rekord ten nie jest już żadna przeszkodą, jest jakby wybaczony i nie będzie brany pod uwagę w przyszłych procedurach imigracyjnych przez urzędnika imigracyjnego.
Natomiast w sytuacji, kiedy nie minęło jeszcze 5 lat od daty zakończenia kary, imigrant musi wystąpić z podaniem o specjalne zezwolenie na zamieszkanie w Kanadzie, jednak szansę przyznania takiego zezwolenia zależą w dużej mierze od powodów wjazdu czy pozostania na terenie Kanady.
Inny przykład, osoba składająca wniosek o pobyt stały na podstawie specjalnych okoliczności - prawo humanitarne ( nie mylić z azylem, gdyż jest to zupełnie inny program) ma pełne prawo poddać apelacji negatywną decyzję urzędnika w sądzie (federalnym i najwyższym). Istnieje też szansa odwrócenia niesprawiedliwej czy błędnej decyzji poprzez napisanie listu, z prośbą o ponowne rozpatrzenie sprawy do kierownika biura imigracyjnego, oczywiście muszą być podstawy prawne. Jednak ta metoda działa na korzyść wnioskodawcy dość rzadko. Artykuł ten ma na celu przybliżenie Państwu sytuacji, jakie niekiedy wydają się nierozwiązywalne lub zbyt skomplikowane. A jednak prawo uwzględnia takie okoliczności i zezwala na złożenie odpowiednich podań czy wydanie specjalnych dokumentów, które pozwalają wybrnąć z imigracyjnego kłopotu. Należy jednak znać najnowsze przepisy i obowiązujące procedury. Proszę pamiętać, że decyzja urzędnika imigracyjnego nie zawsze jest ostateczną. Wiele decyzji jest niesłusznych, a nawet błędnych i dlatego szans istnieją i nawet wtedy, kiedy otrzymamy decyzję odmowną w sprawie. Niekiedy też zaleca się złożenie wniosku o uwzględnienie powodów humanitarnych, i jeśli jakiś przepis nie jest spełniony. W programie humanitarnym ( specjalne okoliczności ludzkie) urzędnik może wydać decyzję pozytywną i nawet jeśli nie wszystkie prawne kryteria są spełnione.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca tel/text: 416-515-2022
www.emigracjakanada.net
Przez prerie i góry Kanady
Napisane przez Danuta i Andrzej LegienisDzień 1
Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym starym samochodem, 16-to letnią mazdą! Na liczniku już 280 tysięcy. Przezornie wykupujemy więc ubezpieczenie CAA (co nam się później przydało). Jest to już nasza 4-ta “kolibiarska” wyprawa w te góry. Przy pięknej pogodzie, po długiej jeździe docieramy na camping KOA w Sault Ste. Marie, gdzie dostajemy tą samą lotę 103 co w 2011 roku! Zmęczeni nawet nie palimy ogniska, ale od razu “lulu”.
Dzień 2
Nadal piękna pogoda, co jest ważne dla tego odcinka trasy - istotnie, jak na Lazurowym Wybrzeżu. Widoki na Lake Superior zapierające dech w piersiach. Z wielu miejsc chciałoby się tu pstryknąć fotkę. Nocujemy na niezłym campingu “Happy End”. Wolimy jednak, żeby to nie był “end”!...
Dzień 3
Pobudka o 7 rano. Parno, ale nie pada. Dzisiaj przekraczamy granicę Manitoby i możemy jechać szybciej, bo limit prędkości 110 km. Z lenistwa zanocujemy w hotelu “Super 8” za 142 dolary. Ha! Czasem trzeba nadszarpnąć kieszeń! Dzisiaj obliczyłem, że wóz spala przeciętnie 7,8 litra na 100. Całkiem dobrze.
Dzień 4
Ten dzień niestety pechowy! 50 km od Regina łapiemy “kapcia”! A niech to.... Tu przydaje się nasze członkostwo CAA. Pomoc przyjeżdża w pół godziny. Niestety wizyta w garażu Canadian Tire zmusza nas do spędzenia dwóch nocy w “Home Suites” za niebagatelną sumkę za 250 dolarów. bo jeszcze pseudomechanik-praktykant zniszczył nam gwint zapasowego koła.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=966#sigProIdabbb8bfbf4
Dzień 5
Wykorzystujemy dzień na zakupy i włóczenie się po “fast-foodach”.Zauważamy, prawie wszystkie biznesy opanowane są przez Azjatów. Myśleliśmy, że tak jest tylko w Toronto.A co z europejską Kanadą? Chyba ta populacja jest w totalnym odwrocie!
Dzień 6
Wstajemy wyjątkowo wcześnie.Dosyć lenistwa! Droga przed nami daleka. Ekscytacja rośnie, bowiem dzisiaj przekroczymy granicę z Albertą. Obwodnicą tu zwaną perimeter objeżdżamy Calgary, ale jakoś nie możemy trafić na camping KOA. Danusia nagle zauważa drobny napis “Calgary West Campground”. Nazwa zmieniona, czyli nie jest to już KOA.Już w ciemnościach pośpiesznie rozbijam nasz biwak.
Dzień 7
Rano okrutny smog pokrywa okolicę. Gór w ogóle nie widać. Podobno jest to z powodu palących się lasów w British Columbia. Co zrobić, jesteśmy optymistami, a Danie przed odjazdem udaje się jeszcze popływać w tutejszym basenie.
Dzień 8
Zapłaciliśmy za ten biwak 38.85 a więc trochę oszczędziliśmy. Przed odjazdem odwiedzamy jeszcze lokalny “nature trail”. Teraz już prosto do Canmore, głównego ośrodka Kananaskis Country, dużego kompleksu parków prowincyjnych, położonych na wewnętrznych pasmach Gór Skalistych tzw. Front Ranges. Po lunchu w Pizza Hut, jedziemy prosto do ośrodka Alpine Club, którego nadal jestem członkiem. Bez problemów dostajemy piękny pokoik w wysoko położonej tyw. Boswell Hut, gdzie też poprzednio nocowaliśmy. Roztacza się stąd piękny widok na miasto w dolinie rzeki Bow i majestatyczne szczyty po drugiej stronie z dominującym trójwierzchołkowym masywem Three Sisters.
Dzień 9
W nocy trochę padało a rano przeszła krótka burza. Dzisiaj spełniam misję, z którą tutaj też przyjechaliśmy. Mianowicie przekazuję kustoszowi Alpine Hut historyczny czekan naszej zmarłej w 2012 roku, honorowej członkini klubu PKT “Koliba” Szarki Spinkowej, która właśnie z tym czekanem dokonała pierwszego, kanadyjskiego, kobiecego wejścia w 1958 roku na jeden z najtrudniejszych tutejszych szczytów Mount Alberta (3619m). Kustosz obiecał, że czekan ten znajdzie swoje miejsce na ścianie w głównej sali Alpine Club Hut.
Dzień 10
Nieco lepsza widoczność. W tutejszym Visitor Centre rezerwujemy lotę w Bolton Creek Campground w parku prowincyjnym Peter Logheed.Będzie to już nasza trzecia wizyta w na tym campingu. W planie miałem próbę wejścia na 3-tysięcznik Mt.Chester, aby zbadać czy jeszcze nadaję się do takich wejść, ale okazało się, że szlak w tę dolinę został zamknięty z powodu ataku niedźwiedzicy grizzly na kobietę z małym synem, Aż nieprawdopodobne, że tej dzielnej kobiecie udało się bestię przegonić i wylądowała w szpitalu tylko z niewielkimi obrażeniami. Co znaczy determinacja matki, no ale niedźwiedzica broniła też swoich dwóch małych niedźwiadków!....
Dzień 11
Musieliśmy zmienić naszą fajną lotę na inną dużo gorszą, położoną w dzikim wądole, bowiem wczoraj rozbiliśmy się pomyłkowo na cudzej.Na szczęście niedaleka przenoska.W pobliżu żadnych sąsiadów, a jak w nocy przyjdzie grizzly! Brrr!! Nocą znów zaczęło padać.
Dzień 12
Ranek zadziwiająco ładny. Ponieważ w nocy padało, baliśmy się, żeby nas nie podmyło, ale grunt był dość piaszczysty i uszliśmy suchą stopą. Bardzo mglisto i las wygląda tajemniczo i groźnie. Nie widać wszakże żadnej zwierzyny, jedynie rano mały zajączek wpadł nam przy śniadaniu dosłownie pod nogi.
Dzień 13
W nocy było wilgotno i nawet trochę zmarzliśmy. Ranek wstał jednak piękny i wspaniale odsłoniły się góry.Został nam tylko jeden dzień na góry więc o niczym poważniejszym nie ma co myśleć. Decydujemy się zatem odwiedzić wysoko położone jezioro Rawson, gdzie już poprzednio, lata temu, byliśmy. Droga pnie się początkowo łagodnie wzdłuż południowego brzegu jeziora Upper Kananaskis Lake, aby po godzinie zmienić się w męczącą “ wyrypę”.
Dana tym razem idzie jak mała lokomotywa, nie mogę wprost za nią nadążyć! Co się stał z moją słynną kondycją? Wreszcie upragnione kładki i już za chwilę możemy podziwiać to piękne jezioro na wysokości 2380m u podnóża olbrzymiej 800-metrowej ściany Mt.Sarrail. Setnie zdrożeni, ale zadowoleni wracamy już przy szarówce do samochodu.
Dzień 14
Odjazd z campu. Pogoda O.K. Zanocujemy dzisiaj w Medicine Hat w motelu “Ace Crown”, oczywiście prowadzonym tym razem przez Pakistańczyków. Cena 65 dolarow. Nie tak źle!
Dzień 15
W TV pokazano, że w Barrie było tornado! Mamy nadzieję, że tego tu unikniemy. Na razie pogoda niezła i z kilkoma przystankami na “kawę” dojeżdżamy do Swift Current, a nocleg mamy nieco dalej na campingu Indian Head.
Dzień 16
Rano ładnie, ale podejrzanie parno. Dobrze to nie wróży! Obawiam się diametralnej zmiany pogody. Na razie wszakże nie jest źle i długą trasę do Uppsala robimy bezproblemowo. Nocleg w motelu “66” znów oczywiście u Hindusów.
Dzień 17
Jednak moje obawy nie były płonne. Dopadło nas! Ten dzień to niebezpieczna jazda wąską miejscami szosą, w ciągle atakujących nas burzach i ulewnych deszczach.Towarzyszyły też temu potężne wichury i serio baliśmy się czy, aby nie ładujemy się w tornado!... Już w nocy bardzo zmęczony doprowdzam wóz do Thunder Bay.
Nie ma mowy o campingu więc znów nadszarpniemy budżet nocujac za 152 dolary w hotelu “Best Western”.
Dzień 18
Dziś dla odmiany i ukojenia nerwów po wczorajszym mamy ładną pogodę. Powtarzamy trasę wzdłuż jeziora Górnego i zatrzymujemy się na uroczym campingu Agawa, nad samym brzegiem jeziora. Tutaj znów nieco oszczędzimy bo płacimy jedynie 38 dolarów. Czujemy już “bliskość domu”, bo wszędzie dobrze, ale wiadomo, w domu najlepiej.
Dzień 19
Po solidnym śniadaniu z resztek zapasów odwiedzamy jeszcze wspaniale zorganizowane Visitor Centre, rytualnie moczymy stopy w wodzie jeziora i hajda rumaku do stajni! W Toronto byliśmy po tej długiej drodze przez Sault Ste. Marie dobrze po północy po przejechaniu 7300 km i spaleniu 704 litrów benzyny. I tak skończyła się nasza kolejna wspaniała przygoda.
Danuta i Andrzej Legienis
Polonijny Klub Turystyczny “Koliba”
Polskę rozkradano na wiele różnych sposobów organizowano piramidki finansowe, syfonowano dolara, za bezcen „prywatyzowano”, surowce, przemysł, a także rozkradano nieruchomości place i kamienice, zwłaszcza w centrach dużych miast.
To ostatnie ułatwiała nieuporządkowaną sytuacja ksiąg wieczystych, zwłaszcza w Warszawie, gdzie upaństwowiono większość terenów dekretem Bieruta. Grunty (choć nie budynki, właściciel zgłosił do 6 miesięcy zainteresowanie).
Nie lepiej sytuacja wyglądała w innych miastach, gdzie właściciele kamienic oddawali je masowo majątki państwu, by pozbawić się bólu głowy wynikającego z konieczności przeprowadzania kosztownych remontów. I tak, na przykład, w Krakowie większość kamienic przechodziła pod zarząd PGM (Państwowa Gospodarka Mieszkaniowa) dlatego że czynsze niskie regulowane przez państwo nie pozwalały na utrzymywanie takich obiektów.
Po „transformacji ustrojowej”, gdy nastały nowe porządki, rozpoczęła się grabież majątku i również grabież nieruchomości, zwłaszcza w Warszawie. Za PRL mało warte, kamienice z czasem nabierały olbrzymiej wartości, czyniąc z właścicieli milionerów.
Dochodziło w związku z tym do wielu oszustw i nadużyć. Co ciekawe, jedna z takich spraw datuje się jeszcze z lat 80 i ma torontoński wątek, kiedy to oficerowie wywiadu PRL podstawili rzekomego spadkobiercę krakowskich Żydów i „odzyskali” kamienicę w tym mieście. Ludzie służb, mieli na takie możliwości oko, dużo, dużo wcześniej zdawali sobie sprawę z całej sytuacji i szans jakie się przed nimi otwierały.
Oszustwa, których dopuszczali się członkowie nowej elity władzy, wysocy rangą urzędnicy, adwokaci i ludzie służb miały swoje ofiary i to nie tylko w postaci lokatorów domów, z których nowi „właściciele”, bezwzględni kombinatorzy, usuwali ich przy pomocy szykan, aby wyburzać, czy też przerabiać kamienice na mieszkania własnościowe, czy biurowce - ofiarami tej grabieży są również prawowici.
Jednych zmuszono do odsprzedania spekulantom praw własności za ułamek wartości - prawowity właściciel dostawał - powiedzmy 200 000 zł, a nieruchomość następnie sprzedawano za 5 mln zł. Przebicia były niebotyczne i szabrownikom świeciły się oczy, tym bardziej że byli bezkarni; byli kryci przez układ polityczny, który opanował wielkie miasta.
Warszawa jest tego najlepszym przykładem, rządy obecnego prezydenta Hanny Gronkiewicz Waltz zaowocowały usankcjonowaniem się mafii nieruchomościowej, która z centrum stolicy uczyniła żerowisko, na którym ich rodziny w ciągu krótkiego czasu stały się milionerami.
Te sprawy mają również nasze tutejsze torontońskie wątki, sprawy ludzi, którzy mieszkali tutaj, a którzy mają prawa własności do działek i kamienic warszawskich. Jednym z poszkodowanych jest Zygmunt Zychla, właściciel popularnej restauracji Polonez przy Roncesvalles, który od kilkunastu lat walczy o dwie nieruchomości w centrum Warszawy. Walczy przy pomocy już kilku kolejnych prawników, z których każdy obiecywał szybkie załatwienie sprawy, po to tylko, by ostatecznie rozłożyć ramiona albo... zaproponować odkupienie własności. Mówiono że sytuacja jest „bardzo skomplikowana i wymaga wiele zachodu”, że najlepiej będzie jak swoją majętność odsprzeda adwokatowi, a on „będzie się tym bawił”.
Rząd „dobrej zmiany” obiecał wyrugowanie korupcji - zabrano się za mafię VATowską, i również za tę nieruchomościową. Jednak to, co się dzieje, to jest wierzchołek góry lodowej, a interesy i powiązania oszustów sięgają w głąb układu jaki zagarnął Polskę, w głąb środowiska byłych służb bezpieczeństwa i wywiadu.
Dlatego, aby zrobić z tym porządek konieczna jest „opcja zero”, czyli wymiana kadr wysokich rangą urzędników miasta i odsunięcie od tych spraw skorumpowanych adwokatów. Czy jest marzenie ściętej głowy? Trudno jeszcze dzisiaj wyrokować. Dobrym początkiem byłoby zwycięstwo Patryka Jakiego w wyborach na prezydenta Warszawy. Na pewno jest to człowiek który ma najlepszy wgląd w cały ten korupcyjny interes.
Do rzeczywistej zmiany trzeba realnej siły, a zmiana taka jest potrzebna również polskiej polityce. Polityka karmi się bowiem pieniądzem, niejednokrotnie tym ukradzionym - tak przecież na politykę działają mafie. Nieuczciwie pozyskane fortuny korumpują kolejne pokolenia polskich polityków, dlatego oczyszczenie stosunków własności jest warunkiem niezbędnym do wyczyszczenia polskiej polityki.
Z Zygmuntem Zychlą rozmawiamy w restauracji Polonez. Stara się mówić spokojnie...
- Panie redaktorze, 18 lat minęło, jak zacząłem walczyć o swoje działki przy Gostyńskiej i Obozowej w Warszawie.
Pierwszy adwokat zapewnił, że nie będzie problemów. Oczywiście, natychmiast zażądał wysokiej zaliczki. Po jakimś czasie poinformował mnie, że „są trudności”, ale on może kupić te działki i „będzie się z tym dalej bawił”. Nie zgodziłem się i na tym sprawa się zakończyła.
Zwróciłem się następnie do różnych ludzi prosząc, by mi pomogli, z ich rekomendacji poszedłem do innych prawników. W sumie, po kolei zmieniłem 5 prawników; wszyscy mi obiecywali załatwić sprawę i nic z tego nie wyniknęło.
Ostatni pan radca prawny, oświadczył mi że on potrafi wszystko szybko załatwić w urzędzie miasta. Okazało się, że jednak cały czas kręcił i tak zeszły 4 lata, w czasie których wymyślał coraz to nowe problemy, oczywiście ciągle brał nowe zaliczki. Oświadczył mi też że ponieważ niepotrzebnie ciągle piszę skargi na prezydenta Warszawy, to sprawa się skomplikowała i powiedział, żebym się nie denerwował, bo ludzie czekają często po 8 lat i są bardzo szczęśliwi że cokolwiek dostają.
Oczywiście zrezygnowałem z niego. Nerwowo już nie wytrzymywałem i ja go już mocno przycisnąłem to wziął mnie do urzędu miasta... Powinienem był zapisać pokój, ale jakby zaszła potrzeba, to trafiłbym tam jeszcze raz. Urzędnik miasta stołecznego Warszawy przyjął nas i powiedział że to wszystko jest bardzo skomplikowane, jego przełożony powiedział mu, niech pan wszystkie te działki mniej więcej wyceni na zasadzie, „mało”, „więcej” i „bardzo dużo”. Ile by ewentualnie kosztowały na dzień dzisiejszy, a pan kierownik będzie wiedział co z tym dalej zrobić...
Zygmunt Zychla liczy dzisiaj na nowy rząd i być może, nowe władze w Warszawie;
- Dzięki Bogu, że jest zmiana warty, jest rząd, który rzeczywiście chce ludziom pomagać gdy chodzi o zwrot działek.
Będąc w Warszawie miałem spotkanie z posłem, który jest w komisji rewizyjnej. Było nas tam co najmniej 50 osób, starszych ludzi. Wielu z nich mówiło, myśmy o to miasto walczyli, a nas teraz się traktuje jak ostatnią szmatę. To byli właściciele działek, niektórzy nawet płakali...
To co urząd miasta w Warszawie, robi, to przecież bolszewicy tak robili! Prezydent Gronkiewicz-Waltz ma pretensje do tej komisji sejmowej że to oni „podchodzą po bolszewicku”, ale to przede wszystkim ona tak się zachowywała; ona nie miała czasu spotkać się z tymi biednymi starymi ludźmi. A powinna była rozmawiać. zapytać może w czymś wam pomogę. A tymczasem ciągle krętactwa, miasto, oni nic tutaj nie podważają tylko nie chcą tych działek oddać. Wymyślają cuda, żeby przeciągać w nieskończoność, a może ten Zychla umrze, to sprawa się załatwi. Ale ja tego nie daruję, jak tutaj nie dam rady, to pójdę do sądu międzynarodowego. W Warszawie jest taka sytuacja, że pan urzędnik decyduje o mnie, o wszystkim, a pan adwokat z nim współpracuje i mówi, słuchaj, przeciągaj w nieskończoność, bo jeszcze z faceta można wyciągać, na to są dowody! Skierowałem sprawę do prokuratury, prokuratura w Warszawie robi cały czas dochodzenia przeciwko miastu, bo widzi że cały czas są matactwa. Jest 5000 spraw takich, jak moja, to dotyczy całej mafii, która robi milionowe interesy. Rządzi urzędnik i adwokat. To, co teraz co się dzieje, że „oni ubolewają” to się przecina stare układy.
Wie pan, ja żyłem w PRL miałem duży biznes i miałem przeróżne problemy, nawet się niektórzy prywaciarze wieszali, to nie jest nic nowego.
Moja sugestia dzisiaj jest taka, oby tylko przyszła nowa władza, a nie ta stara, bandycka. Ci starzy skrupułów żadnych nie mają! Powinno się zwolnić wszystkich kierowników i ich zastępców, wyczyścić! Inaczej nic się nie zmieni! Proszę pana to dotyczy nie tylko Warszawy; jaki problem mieli ludzie w Zakopanem, jaki problem mieli w Lublinie, w Krakowie, ja to nazywam bolszewickie prawo, ale przez miasto Warszawy a za to jest odpowiedzialna pani prezydent, która w dodatku jest prawnikiem. Ona proszę pana jako profesor prawa nie potrafi zrozumieć, nie potrafi tego kierownika nadzorować; zapytać jak to wygląda; nie potrafi się spotkać z ludźmi?!
Oni założyli sobie po prostu biznes, wielki biznes!
Mam nadzieję - żeby Bóg dał - żeby minister Jaki został burmistrzem, to może będzie jakaś uczciwość. Jego przeciwnik co tam startuje, to przecież jest stara banda która trzyma się razem i dalej robi świństwa, oni zupełnie zapomnieli, że nam powinni pomagać.
Ja mam czystą sytuację, na wszystko dokumenty, a oni cały czas sprawę przeciągają; nie tylko mnie! Oni wiedzą że to jest po prostu legalne złodziejstwo, no ale wszyscy są świętoszki...
I za to wszystko odpowiedzialna jest pani burmistrz jak człowiek może kierować jakąś sprawą i nie wnikać w te rzeczy? A ci kierownicy tak bezczelnie, tak daleko się posunęli. Teraz kilku już siedzi w więzieniu, a tłumaczą się że nikt nic nie wiedział, co podpisywał, nikt nic nie wie jak to się stało.
Wie Pan, ta sprawa powinna być ruszona ludzie powinni wreszcie się obudzić, dlatego chcę o tym pisać, żeby ludzie wreszcie się opamiętali i wymienili tych skorumpowanych urzędników, którzy ich okradają.
Mnie mówią, żeby iść do Brukseli. Co mi tam Bruksela? Dawniej była Moskwa, teraz Bruksela chce nami rządzić. Dlatego dzięki Bogu że jestem PiS i że cokolwiek zaczęli robić bo do tej pory było trak, że jak syn sędziego kończy prawo to zostaje sędzią i tak bez końca. Jedyna nasza szansą jest to, żeby wszystko wyczyścić. Już są ten rząd jest bardzo daleko, ale wiele ludzi nie ma pojęcia o polityce i ktoś mądrzejszy powinien wytłumaczyć, na czym to polega. Nasze nieszczęście jest też w tym że my mamy te wszystkie media zagraniczne. Po to by mogli mieć Polskę znowu pod butem, bo niestety mają nas pod butem. Ale wierzę że wszystko się dobrze skończy PiS przynajmniej coś robi, a gdzie tamci coś robili, na d... siedzieli. Nareszcie ludzie to zaczynają dostrzegać, że jest jakiś gospodarz. Trzeba robić coś, a nie gadać głupoty bo od złodziei aż roi w Warszawie...
Jak można to podsumować? Okazja czyni złodzieja. Nie pozwólmy by warszawscy złodzieje mieli kolejne okazje. Pora, aby Polacy przestali się dawać okradać; pora pogonić złodziei!
Andrzej Kumor