Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...
Jedni lubią czas kupowania samochodu, inni traktują to jak mordęgę psychiczną.
Jedni kupują nowe, lśniące, pachnące plastykiem, inni wybierają te już przez kogoś ujeżdżone i poplamione. Dzisiaj będzie właśnie o tych ostatnich, bo jeśli ktoś ma geny z okolic Poznania czy Krakowa, za Boga nowego auta nie kupi. Bo i po co?
Największym kosztem posiadania samochodu nie jest cena benzyny czy ubezpieczenia, lecz... deprecjacja. W przeciwieństwie do nieruchomości, które nawet kiedy zamieniają się w ruderę, nabierają (zazwyczaj) wartości, auto starym winem nie jest i zaraz po opuszczeniu parkingu dilera traci kilka ładnych setek. Jeśli jest nowe – to w wielu przypadkach przez trzy lata straci połowę ceny – czyli grube tysiące dolarów.
Myśląc rozsądnie o samochodach, trudno nie zgodzić się z opinią, że najlepiej kupić auto z drugiej ręki, w zależności od budżetu i oczekiwań – 2-3- lub 5-7-letnie.
Można u dilera, czemu nie, ale można też na własną rękę. Kiedyś kupowało się gazetę czy AutoTradera i szło po ogłoszeniach. Sam swego czasu kupiłem od pewnego polskiego oszusta (niebieski, ty wiesz kto) składaną toyotę tercel po wypadku (on to wiedział, ja nie) i straciłem 3 tys. dolarów.
Z innego ogłoszenia w gazecie kupiłem natomiast w miarę przyzwoitego 6-letniego cavaliera, co prawda była to transakcja od nielicencjonowanego dilera, który wstawiał auta pod adres zaprzyjaźnionych rodzin, aby okoliczności udawały prywatną sprzedaż, ale ostatecznie skończyło się dobrze – autem sporo pojeździłem i sprzedałem, a deprecjacja była znikoma.
Jednak moje największe "osiągnięcia" w dziedzinie kupowania samochodu mam za sprawą portalu internetowego kupno-sprzedaż, kijiji.ca.
Można tam kupić wszystko, od bzdety za dolara po domy i jachty oceaniczne.
Powiem od razu, że przedstawiana poniżej strategia nie jest dla każdego. Przede wszystkim dobrze jest wiedzieć, co chcemy kupić: jaki model nam pasuje, jaki samochód odpowiada potrzebom naszej rodziny. To powinniśmy wiedzieć przy każdej strategii, również idąc do dilera, gdzie jednym z podstawowych chwytów jest "wie pan, dokładnie tego co Pan chce, akurat nie ma, ale akurat jest tu superokazja". Ta superokazja to oczywiście to, co diler chce nam wepchnąć.
Druga rzecz to czas. Okazje nie zdarzają się na co dzień, ale w przypadku sprzedaży prywatnej można na nie trafić – ludzie są w różnych sytuacjach życiowych, czasem na musiku, i muszą sprzedać.
Dlatego dobrze jest zacząć kupowanie auta wcześnie, dać sobie dużo czasu i nie napalać się.
Ot tak, przed zaśnięciem sprawdzamy, jakież to nowe auta w naszym obszarze zainteresowania zostały wystawione. I tak po miesiącu będziemy wiedzieć, kto wstawia stale, a kto okazyjnie. W przypadku kijiji.ca warto też zobaczyć, czy dana osoba sprzedająca nie sprzedaje jeszcze innych rzeczy, a jeśli tak, to jakie.
Mówię o tym z własnego doświadczenia, ponieważ przez kijiji.ca kupiłem dwa udane auta – za każdym razem po bardzo dobrej cenie.
Wiedząc, co chcemy mieć w garażu, patrzymy przede wszystkim na to, kto sprzedaje.
W moim przypadku szukałem 2-4-letniego chevroleta HHR. Przeglądając od czasu do czasu zestaw hhhr-ów w Ontario – tu znów rada, aby nastawić sobie wyszukiwanie tak, by patrzeć na modele z całej prowincji - bardzo często prawdziwe okazje są bowiem za miastem – trafiłem na auto powiedzmy w cenie średniej, bo 1,5-roczne za 15,5 tys. dol. (dopakowana "nówka" kosztowała wówczas 29 tys.), a uwagę zwrócił adres mejlowy właściciela – e-mail UofT.
Co jak co, ale ktoś, kto ma uniwersytecki e-mail, autami zawodowo nie handluje... przeszło mi przez głowę, a więc miałem do czynienia z autentyczną sprzedażą prywatną.
Zacząłem mejlować, umówiłem się, sprzedawca dał mi adres do swojego domu w centrum Toronto w dobrej dzielnicy. Samochód – przeszedł moje oczekiwania – skóry, boczne poduszki powietrzne, absolutnie fully loaded, 1,6 roku, przebieg 23 tys. km.
Sprzedającym okazał się świeżo upieczony lekarz, którego rodzice pracowali w Oshawie dla GM, a on właśnie wyjeżdżał na roczne stypendium do Brukseli... Miał miesiąc, by sprzedać auto. Powiedziałem pierwszą cenę 14 tys., a on... przystał na nią bez targu. Do dzisiaj nie wiem, czy nie powinienem był powiedzieć 12 tys....
W ten sposób wszedłem w posiadanie samochodu z pełną gwarancją o bardzo niskim przebiegu, którego deprecjacja nie była już (od tych 14 tys.) duża, bardzo ekonomicznego, pojemnego i bezpiecznego. Nawet za bardzo nie sprawdzałem, czy to może odrobione auto po powodzi czy jakiś inny przekręt; nie badałem stanu technicznego i nie kopałem w opony, bo samochód miał pełną gwarancję od zderzaka do zderzaka.
Słowem, "bingo!".
Oczywiście kupując samochód z ogłoszenia, warto zapoznać się z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa – nie dźwigać przy sobie gotówki, nie umawiać się w podejrzanych miejscach, czyli generalnie wykazywać się zdrowym rozsądkiem.
Bardzo się liczy, kim jest sprzedający, co robi zawodowo i gdzie mieszka, do tego żadnych zaliczek – pieniądze zmieniają ręce w momencie podpisania dokumentów – auto musi mieć swoją książeczkę z ministerstwa, test spalin (zawsze niezależnie ile ma lat) i (radziłbym) świadectwo zdatności do jazdy.
No i podstawowa zasada – nie napalać się – pełny luz, jak powiedziałem, okazje zdarzają się częściej niż myślimy, stracimy jedną, będzie druga, gorzej natomiast, jeśli wydamy pieniądze i zostaniemy z lemonem – czyli autem mogącym wywołać wrzody na żołądku. Jeśli coś nam przejdzie koło nosa – trzeba sobie powiedzieć, że tak miało być, i szukać dalej.
W ten sposób zaoszczędzimy sobie kilka tysięcy dolarów.
Drugą dobrą rzeczą przy kupowaniu starych samochodów (i nie tylko samochodów) jest karta kredytowa Driver's Edge (dawniej CityBanku, a obecnie CIBC.) – daje na zakup auta czyste i proste 2 proc. z każdej transakcji; jeżeli skomasujemy wydatki rodzinne na jedną kartę, to w przypadku normalnego życia w ciągu 5 – 6 lat uzbieramy w ten sposób na karcie trzy, a może i więcej tysięcy. Z niczego – tylko za to, że przepuszczaliśmy przez kartę swoje pieniądze. Za 3 tys. dol. to można kupić całkiem niezłe auto, które jeździ.
Możemy w ten sposób mieć auto za nic, co wywołuje bardzo ciepłe uczucie zwłaszcza u ludzi z genami z okolic Poznania czy Krakowa.
Podobnie jak przy inwestowaniu pieniędzy dobrze jest przez jakiś czas kupować samochód przez kijiji.ca "na sucho", a dopiero, gdy będziemy mieli jako takie rozeznanie w cenach i ofertach, iść na całość i sfinalizować zabawę.
Oczywiście są ludzie, którzy na takie harce nie mają czasu ani ochoty, i ja to świetnie rozumiem. Dla nich pozostaje dobry diler – godny zaufania, który od lat ma wyrobioną klientelę, jest fachowcem (a jeszcze lepiej, gdy też jest Polakiem).
Takiego dilera znajdziecie Państwo właśnie na stronie obok.
A na koniec mała anegdota właśnie z kupowania przez kijiji. Samochód wyglądał świetnie – w sam raz dla mnie, niedrogo, podejrzane właśnie było to, że zbyt niedrogo. Była niedziela po południu, zadzwoniłem, umówiłem się, podjechałem pod dom, zapytałem siedzącego na ganku młodego człowieka, czy to jego auto, powiedział, że nie, ale brata. Brat aktualnie śpi, ale pójdzie go obudzić. Auto było z USA – licznik w milach – no OK, czasem może być gdzieś ze "słonecznego południa", jeśli do tego jeszcze "suchego" jak np. Arizona, no to bez rdzy.
Przyszedł brat, odpalił motor – wszystko OK. Pytam, czy coś trzeba naprawiać – nie, nic nie trzeba – dają kluczyki, żebym się przejechał.
Już prawie odjeżdżam, brat tylko na koniec nachyla się do okna i mówi: "uważaj tylko, żebyś nie musiał cofać, bo nie ma wstecznego...".
Tak więc można sprzedawać auto bez wszystkich biegów, no ale żeby takie auto kupić, trzeba nie mieć wszystkich klepek – o czym zapewnia
Sobiesław
Gdy najdzie nas nagle ochota na weekendowy kemping w pięknym pejzażu Algonquin Park w Ontario, a tam nie będzie już miejsc (w Algonquin trudno zrobić rezerwację z niewielkim wyprzedzeniem czasowym, z powodu jego sławy i łatwości dojazdu zjeżdżają tu ludzie i z aglomeracji torontońskiej, i z całego świata, widok wielu autobusów z gośćmi z Azji nie jest rzadkością), możemy spróbować znaleźć miejsce w okolicznych parkach prowincyjnych. Jednym z nich jest Arrowhead Provincial Park położony ok. siedmiu kilometrów na północ od Huntsville.
Arrowhead otwarto w 1966 r. Mimo że usadowiony blisko autostrady, okoliczne wzgórza zapewniają w nim absolutny spokoj. Przepięknie położony na 1237 hektarach, na jego terenie znajdują się dwa jeziora, Arrowhead i Mayflower. Południową granicą styka się z północnym brzegiem kolejnego parku wartego odwiedzenia, Big East River Provincial Park.
I choć każdego roku odwiedza go ponad 100 tys. gości latem i 25 tys. zimą, łatwiej w nim o miejsce niż w Algonquin. Co zwabia turystów do tego miejsca? I charakterystyczne uformowanie terenu w postaci łagodnych wzgórz porośniętych liściastym i sosnowym lasem, i bogactwo flory i fauny, a także możliwość spędzenia wolnego czasu w ulubiony przez siebie sposób. Nad Arrowhead Lake znajdują się trzy piaszczyste plaże płytko wchodzące w wodę, idealne dla małych dzieci, woda w jeziorze jest wyjątkowo czysta, można tu wypożyczyć canoe, kajak, popływać po jeziorze lub do wyboru po Little East River albo Big East River, wypożyczyć rower i pojeździć po licznych parkowych ścieżkach. Wydzielono też plażę dla psiarzy, czworonogi szaleją tu bez smyczy.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8442#sigProId29f0bda6da
Park oferuje trzy kempingi z 378 miejscami, 185 z nich jest zelektryfikowanych. Polecam kempingi Roe lub East River, tutaj miejsca kempingowe położone w gęstym lesie, zapewniają o wiele więcej prywatności niż na którymkolwiek kempingu w Algonquin, choć z obozowiska East River dalej jest do plaż.
Gdy znudzi się nam pływanie w jeziorze i plażowanie, możemy wybrać się na którąś z pięciu tras wycieczkowych na terenie parku. 4-kilometrową trasą Beaver Meadow obejdziemy całe Arrowhead Lake, podpatrując przy okazji bobry na bobrowym stawku. Na trasie nie powinny nas dziwić udomowione rośliny, jak bez, pozostałość po osiedlach pierwszych osadników. Natomiast króciutka trasa Big Bend Lokaut zawiedzie nas na punkt widokowy na piaszczysty klifowy brzeg Big East River, którą w parkowej ulotce romantycznie opisano jako satynową wstążeczkę wijącą się wśród zielonych plam lasu.
Polecam też 2-kilometrową trasę Stubb's Falls, do niewielkiego wodospadu. Jeśli trafimy tam w czasie ładnej pogody w środku dnia, nie liczmy na chwile zadumy w samotności. Raczej weźmy ręczniki i kostiumy. W spienionej wodzie jak w jacuzzi pławią się nieustannie i starsi, i młodsi. A gdy zatęsknimy za cywilizacją, na lody lub obiad do Huntsville tylko parę kilometrów.
Opłaty za miejsce kempingowe: normalne 37,25 dol. na dzień, zelektryfikowane 42,75 dol., dodatkowy samochód 12,15 dol. Na miejscu kempingowym mogą być trzy namioty.
Rezerwacja przez telefon za dodatkową opłatą 11,25 dol. (nierefundowaną) pod 1-888-668-7275 i na miejscu lub 9,75 dol. przez Internet na stronie OntarioParks.com.
15 proc. miejsc jest nierezerwowalnych, ich lista wisi przy wejściu do biura parku, jeśli zameldujemy się tam o 10 rano, mamy duże szanse na wolne miejsce.
Wypożyczalnia kajaków i canoe: 2 godz. 15 dol., 4 godz. 21 dol., cały dzień 33 dol., a 24 godziny 42 dol. (także można je zarezerwować).
Dojazd z aglomeracji torontońskiej: autostradą 400 ok. 2,5 godz. w stronę Huntsville, mijamy je, i jeszcze ok. 7 km od ostatniego zjazdu do miasta, dalej drogę z autostrady do Arrowhead wskażą tablice informacyjne.
A o tym, jak się pływa canoe po Big East River, niebawem.
Joanna Wasilewska
Mississauga
Fot. Andrzej Jasiński
Czego możesz się spodziewać, gdy Twoja sprawa rodzinna trafi do sądu?
Napisane przez Monika J. CurykJestem wielkim zwolennikiem porozumień wynegocjowanych przez rozstające się pary, bez uciekania się do drogi sądowej. Rozwiązują one wszystkie kwestie sporne, związane z separacją bądź rozwodem. Są nie tylko mniej stresujące dla stron i dzieci, ale nie zaostrzają konfliktu, są lepiej dostosowane do potrzeb stron, są poufne, mogą być zakończone dużo szybciej niż uzyskanie orzeczenia sądowego i bez wątpienia są dużo tańsze. Niestety nie zawsze są one możliwe.
Gdy jedna ze stron nie negocjuje w dobrej wierze, nie ujawnia swojej sytuacji finansowej, próbuje zataić dochód, roztrwonić majątek lub po prostu nie przyjmuje do wiadomości istniejącego stanu prawnego, postępowanie sądowe, choć nie jest mile widziane, może być jedynym rozwiązaniem.
Każdy, kto rozważa rozpoczęcie postępowania sądowego w sprawie rodzinnej, lub każdy, kto dobrowolnie lub mniej dobrowolnie zostanie w taką sprawę wciągnięty jako respondent, powinien zapoznać się z podstawowymi etapami procesu sądowego, kosztami związanymi z postępowaniem sądowym oraz jego "skutkami ubocznymi", które mogą obejmować psychologiczne, ekonomiczne, jak i emocjonalne konsekwencje.
Etapy, długość trwania i koszty postępowania sądowego zależą od ilości kwestii, które muszą zostać rozwiązane, a także od zawiłości tych kwestii, poziomu wrogości między stronami oraz instancji sądu podejmującego decyzję w danej sprawie. Bez względu na to, jak długo trwa postępowanie sądowe, zawsze trwa ono za długo z punktu widzenia osób, których dotyczy. Opóźnienia i oczekiwanie na dostępne terminy są nieuniknioną częścią procesu sądowego, a odroczenia zaplanowanych pojawień w sądzie nie są rzadkością.
Dobrze jest zdać sobie sprawę z tego, że w większości jurysdykcji w Ontario, w tym w Toronto i Brampton, istnieją dwa poziomy sądu, które podejmują decyzje w sprawach rodzinnych. Ontario Court of Justice rozpatruje sprawy związane z alimentami dla dzieci i współmałżonków, opieką i dostępem do dzieci oraz ustalaniem ojcostwa i ochroną dzieci (child protection). Superior Court of Justice może decydować o sprawach związanych z rozwodem i podziałem własności, jak również opieką i widywaniem się z dziećmi oraz alimentami, ale nie decyduje o sprawach ochrony dzieci.
W niektórych jurysdykcjach, takich jak Hamilton, istnieje tylko jeden poziom sądu, który zajmuje się wszystkimi kwestiami w obrębie prawa rodzinnego. Jest to tak zwany Family Court of the Superior Court of Justice często nazywany Unified Family Law Court.
Postępowanie sądowe w Superior Court of Justice jest zazwyczaj bardziej formalne i długotrwałe. Z definicji dotyczy ono kwestii majątkowych, jako że decyzje o podziale majątku nie mogą być podejmowane przez Ontario Court of Justice. W związku z tym charakter kwestii do rozstrzygnięcia jest zazwyczaj bardziej skomplikowany i strony mają obowiązek ujawnienia swojej sytuacji finansowej, co zazwyczaj oznacza wypełnianie rozlicznych dokumentów i dostarczanie dokumentacji z rozmaitych instytucji finansowych. Zazwyczaj strony nie rozpoczynają postępowania sądowego w Superior Court of Justice, jeżeli nie mają do czynienia z koniecznością przeprowadzenia podziału majątku.
Złożenie aplikacji jest pierwszym krokiem w postępowaniu sądowym z zakresu prawa rodzinnego. Aplikacja (application) to dokument rozpoczynający proces sądowy. Wyszczególnia ona roszczenia wnioskodawcy (zwanego applicant), jak na przykład prośba o alimenty lub opiekę nad dziećmi oraz opisuje okoliczności, z których te roszczenia wynikają.
Jeżeli aplikacja zawiera wniosek o alimenty na rzecz dzieci lub współmałżonka, podział własności lub roszczenie o wyłącznym zamieszkaniu w rezydencji małżeńskiej, applicant musi złożyć w sądzie oraz doręczyć drugiej stronie sprawozdanie finansowe (financial statement) wraz ze swoją aplikacją.
Celem financial statement jest przedstawienie drugiej stronie szczegółowego obrazu sytuacji finansowej wnioskodawcy. Mimo że financial statement jest długim i szczegółowym dokumentem, to jest to zazwyczaj zaledwie pierwszy krok w wymianie informacji finansowych, które muszą być ujawnione przez strony. Niejednokrotnie pełne ujawnienie sytuacji finansowej wymaga wymiany przez strony obszernej i szczegółowej dokumentacji finansowej, takiej jak wyciągi z kont bankowych, rachunki z kart kredytowych, zwroty podatkowe czy wyceny majątku.
Jeżeli aplikacja zawiera wniosek o opiekę oraz dostęp do dzieci, kolejny obszerny dokument tzw. affidavit in support of claim for custody and access, musi być złożony wraz z aplikacją.
W ciągu trzydziestu dni od otrzymania aplikacji i towarzyszących jej dokumentów, osoba, przeciwko której składany jest wniosek (respondent), musi doręczyć aplikantowi, a także złożyć w sądzie odpowiedź (answer). Respondent może umieścić w answer odpowiedzi na roszczenia aplikanta, a także wyszczególnić całkowicie nowe roszczenia. Answer zawiera także fakty wspierające roszczenia respondenta. Jeżeli aplikacja bądź answer poruszają kwestie związane z alimentami na rzecz dzieci lub współmałżonka, roszczenie podziału własności lub roszczenie o wyłącznym zamieszkaniu rezydencji małżeńskiej, respondent musi przygotować financial statement. Jeżeli kwestie sporne dotyczą opieki i dostępu do dzieci, affidavit in support of claim for custody and access musi być również złożony.
Aplikant może doręczyć respondentowi, jak i również złożyć w sądzie reply w odpowiedzi na roszczenia złożone przez respondenta w answer. Celem reply jest odpowiedź na nowe kwestie, poruszone przez respondenta w answer. Aplikant nie ma prawa wnosić żadnych nowych roszczeń w reply.
Jakie są koszty złożenia aplikacji lub odpowiedzi na nią? Twój prawnik musi się z Tobą spotkać, aby zapoznać się z Twoją sprawą, zebrać fakty i wybrać najlepszą strategię w Twojej sytuacji. Jeśli odpowiadasz na aplikację (jesteś respondentem w sprawie), prawnik musi dokładnie przejrzeć materiały dostarczone Ci przez aplikanta.
Następnie musi przygotować wszystkie dokumenty niezbędne do rozpoczęcia aplikacji lub odpowiedzi. W celu przygotowania financial statement, prawnik musi zebrać szczegółowe informacje o Twojej sytuacji finansowej w momencie zawarcia małżeństwa, w dniu separacji, a także podczas rozpoczęcia postępowania sądowego. Zawsze informuję moich klientów, że przygotowanie potrzebnych dokumentów pochłania minimum 10 do 15 godzin mojej pracy. Liczba godzin może wzrosnąć w skomplikowanych przypadkach. Jeśli spór jest rozstrzygany w Superior Court of Justice, strony muszą uiścić opłaty za złożenie aplikacji i answer. Ponieważ wszystkie dokumenty muszą zostać złożone w sądzie osobiście, strony muszą również pokryć koszty osoby (process server), która składa dokumenty w sądzie w ich imieniu.
First appearance
Jeżeli postępowanie zostało rozpoczęte w Ontario Court of Justice, termin pierwszego pojawienia się w sądzie (first appearance) będzie automatycznie wyznaczony w momencie złożenia w sądzie aplikacji. Strony nie muszą przygotowywać żadnych dokumentów na first appearance. Koszty prawne stron wynikną jedynie z obecności prawnika w sądzie.
W Superior Court of Justice nie ma first appearance. Strony po raz pierwszy spotykają się w sądzie, gdy jedna z nich wyznaczy datę case conference.
Mandatory information program (MIP)
Zarówno aplikant, jak i respondent mają obowiązek wzięcia udziału w mandatory information program (tzw. MIP) , który jest dwugodzinną prezentacją przedstawioną przez prawnika oraz osobę o przygotowaniu psychologicznym. MIP ma na celu przedstawienie stronom podstawowych informacji na temat prawa rodzinnego, procesu sądowego, opcji dostępnych do rozwiązania sporów rodzinnych (w tym alternatyw do procesu sądowego) oraz wpływu separacji na dzieci i dorosłych.
Kiedy aplikacja zostanie złożona w sądzie, zawiadomienie o dacie MIP jest dostarczone każdej ze stron. Każda ze stron przychodzi na MIP w innym terminie.
Po prezentacji obie strony otrzymują zaświadczenie o uczestnictwie, które powinno być złożone w sądzie.
Case conference
W każdym przypadku, w którym złożona jest answer, odbywa się co najmniej jedna case conference. Jest to obowiązkowy krok w postępowaniu sądowym z zakresu prawa rodzinnego. Żadne dalsze kroki (tzw. motions) nie mogą zostać podjęte przed case conference.
Celem case conference jest ustalenie kwestii spornych i w miarę możliwości ich polubowne rozwiązanie. Ponadto sędzia w czasie case conference może zdecydować o tym, jakie dokumenty finansowe (wyciągi z kont bankowych, podania o mortgage, sprawozdania z kart kredytowych, wyceny planów emerytalnych lub innych dóbr, dokumenty dotyczące dochodu itp.) powinny być wymienione przez strony. Z reguły case conference kończy się ustaleniem daty następnego kroku w danej sprawie. Czas oczekiwania na termin case conference w Ontario Court of Justice wynosi zwykle od 2 do 3 miesięcy, a w Superior Court of Justice od 3 do 4 miesięcy.
Strony mają możliwość wyznaczenia przyśpieszonej case conference (tzw. early case conference), którą można wyznaczyć w krótkim terminie (nawet paru tygodni). Przyśpieszona case coference nie może trwać dłużej niż 15 minut, co z konieczności bardzo ogranicza ilość kwestii, które mogą być poruszane. Celem przyśpieszonej case conference jest stworzenie stronom możliwości omówienia palących problemów i uzyskania od strony przeciwnej potrzebnych dokumentów finansowych bez długotrwałego oczekiwania.
Zazwyczaj kwestie rozpatrywane podczas przyśpieszonej case conference obejmują ujawnianie informacji finansowych, opiekę i dostęp do dzieci oraz alimenty na dzieci i współmałżonka.
Monika Curyk M.A., M.Ed., J.D.
Barrister & Solicitor, Notary Public
Tel. 289-232-6166
Od kilkudziesięciu lat w Kanadzie, i nie tylko w Kanadzie, specjaliści od ulepszania człowieka, czyli na większą skalę społeczeństwa, skrupulatnie odsuwają Boga i wartości rodzinne od szkół, urzędów, środków masowego przekazu, różnego typu organizacji... lista jest bardzo długa.
Niestety, jest to tylko skutek odwrotny do zamierzonego – postępujące zezwierzęcenie osoby ludzkiej. Zezwierzęcenie, które prowadzi do cierpienia i tragedii niewinnych osób, jak choćby tych, którzy zginęli podczas BBQ na ulicy Danzig w Scarborough.
Odbywają się pochody promujące zboczenia i karykaturę rodziny, jak choćby parada równości, karnawały nafaszerowane narkotykami, przemocą i wyuzdaniem – na przykład Caribana, gwiazdy muzyki, zwłaszcza rap, gloryfikują zło. Powstają kolejne paragrafy, zakazy i ograniczenia praw, które nie dają nic poza pieniążkami do kieszeni np. prawników. Strzelcom sportowym, myśliwym czy posiadającym broń farmerom, którzy ze swej farmy do najbliższego skupiska ludności jadą godzinami – utrudniane jest życie.
Oczywistym rozwiązaniem problemu jest odnalezienie Boga i 10 Przykazań Bożych, wielki skok cywilizacyjny w... Toronto. Jak to jest, że w Stanach Zjednoczonych w regionach, gdzie dostęp do broni i amunicji jest najbardziej ograniczony, jest najwięcej przestępstw, i odwrotnie, są stany, gdzie można chodzić z bronią za paskiem i wszystko jest OK, liczba przestępstw różnego rodzaju i tych z użyciem broni jest znikoma. Są to zupełnie dwa inne światy, inne cywilizacje. Czy Toronto będzie nadal staczać się w dół jak zbuntowany wobec Boga anioł?
Czy SKS będzie "restricted"?
Od czasu do czasu pocztą pantoflową rozpowszechniane są w środowisku strzeleckim pogłoski o rzekomym przeniesieniu klasyfikacji SKS-a z non-restricted do kategorii restricted.
Samozariadnyj karabin sistema Simonow jest chyba najbardziej popularnym karabinem na ziemi kanadyjskiej ze względu na swoją niezawodność, prostą budowę, niewygórowaną cenę i równie niedrogą amunicję.
Skonstruowany wkrótce po zakończeniu II wojny światowej, pod względem jakości i ceny typowo wojskowej broni samopowtarzalnej nic nie jest w stanie pobić rekordzisty: 7,62X39 mm SKS. Kojarzony jest SKS często mylnie z AK-47 Kałasznikow ze względu na identyczną amunicję.
Każdy egzemplarz SKS-a przychodzi z bagnecikiem, a sowieckie egzemplarze posiadają chromowane wnętrze lufy.
Do dziś SKS produkowany jest w Chinach i sprzedawany cywilom w wielu krajach wolnego świata. Zdarzają się zmiany klasyfikacji broni, ale w przypadku SKS może to wpłynąć na pewne perturbacje sięgające najwyższych władz Kanady, innymi słowy zawirowania przy kolejnych wyborach.
Ze względu więc na popularność SKS jest prawie pewne, że władze zdają sobie sprawę, iż "etawo nie nada trogat".
Jest więc zbyt wiele za tym, aby utrzymać SKS jako non-restricted, bo jak zwykle w demokracji chodzi tu o wyborcze głosy...
Witold Jasek, komendant ZS Strzelec
kontakt Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Sprawdzony i skuteczny sposób na kryzys małżeński
Napisane przez B. DrozdObydwoje z żoną mamy po 40 lat, troje dzieci, dobre prace i ładny dom. Znajomi zazdroszczą nam takiego życia, ale gdyby wiedzieli, jak nasz związek wygląda od środka, pewnie zmieniliby zdanie. Znamy się od liceum. To była taka młodzieńcza miłość, która potem zmieniła się w stabilny związek. Kiedy zniknął romantyzm, nie przejęliśmy się tym. Rzuciliśmy się wtedy w wir pracy, każde z nas robiło karierę w swojej branży. Ocknąłem się dopiero rok temu, kiedy moją firmę dopadł kryzys finansowy. Wtedy zauważyłem, że w moim małżeństwie nie ma już żadnych uczuć, a ja stałem się dla żony ciężarem. W tym trudnym dla mnie czasie oczekiwałem wsparcia, a żona jeszcze bardziej odsunęła się ode mnie. Zasugerowała mi, że sam muszę sobie jakoś z tym poradzić, tak jak ona sama sobie radzi w swojej pracy. Poczułem się strasznie samotny. Mam wrażenie, że coraz bardziej się od siebie oddalamy. O pożyciu intymnym też już nie ma mowy. Zastanawiałem się nawet, czy żona mnie nie zdradza, ale myślę, że nie, bo bardzo ważne są dla niej moralne zasady. Boję się jednak zapytać wprost, bo pokazałbym tym swoją zazdrość, słabość, a nie chcę, żeby po ostatnich problemach w firmie, żona zobaczyła, że z innymi sprawami też sobie nie radzę. Łączą nas tylko dzieci. (...) Bardzo zależy mi na naszym małżeństwie. Co powinniśmy robić? Czy jest dla nas jakaś szansa? Darek
Można z całą pewnością powiedzieć, że każda para małżeńska przechodzi w swoim życiu różne kryzysy i nie jest to tak naprawdę nic wyjątkowego. Jednak siła kryzysu, czas jego trwania i to, czy pozostawia po sobie niegojące się rany, zależy tylko i wyłącznie od współmałżonków. Małżeństwo, bez względu na to czy trwa rok, czy dwadzieścia lat, wymaga tyle samo zaangażowania i starania się o drugą osobę. Jeśli będziemy o siebie na co dzień dbać, to żaden kryzys nie będzie dla nas groźny.
Jeśli jednak nasze małżeństwo znajdzie się w trudnej sytuacji, to zanim zaczniemy podejmować pod wpływem emocji jakiekolwiek kroki, powinniśmy uświadomić sobie dwie, prawdziwe, a często zapominane kwestie. Po pierwsze: każdy związek przy dobrej woli obu stron (!), można uratować. Po drugie: rozwód jest najgorszym rozwiązaniem z możliwych, bo tworzy o wiele więcej problemów niż likwiduje. Zasada jest prosta: jeśli w małżeństwie coś choruje, to należy to leczyć, a nie rozwiązywać małżeństwo.
Co powinni robić małżonkowie, gdy dopada ich kryzys? Przede wszystkim należy zacząć natychmiast działać, a nie czekać, aż sytuacja pogorszy się. Często na samym początku wystarczy tylko słowo "przepraszam", wtulenie się w siebie, uświadomienie sobie, jak wielką wartością jest dla nas mąż/żona i wszystko co złe, pryska. Często jednak jest na to już za późno, dlatego poniżej przedstawiam trochę tak zwanych wskazówek "naprawczych":
1. Na początku niech każde z was odpowie sobie na trzy pytania:
– Wymień osoby, które cię najbardziej kochają. Czy wśród nich jest twój współmałżonek?
– Wymień osoby, które ty najbardziej kochasz. Czy wśród nich jest twój współmałżonek?
– Gdybyś nagle poważnie zachorował/a i potrzebował/a opieki, to na kogo możesz wtedy liczyć? Czy możesz liczyć na swojego współmałżonka?
Jeśli odpowiedziałeś/łaś twierdząco chociażby na jedno z powyższych pytań, to pomyśl, czy nie warto walczyć o swoje małżeństwo?
2. Usiądźcie i szczerze porozmawiajcie. Dobra rozmowa dużo wyjaśnia i wzmacnia bliskość. Oto warunki takiej rozmowy:
– znajdźcie odpowiedni czas, taki, kiedy się nigdzie nie spieszycie, nie jesteście zmęczeni, nikt i nic wam nie przeszkadza,
– spróbujcie odsunąć na bok swoje poglądy, nie przekonujcie się nawzajem do nich, a postarajcie się posłuchać (bez krytykowania i atakowania) siebie tak, jakbyście znali się od niedawna. Być może wtedy uda wam się usłyszeć siebie na nowo, może wyraźnie zabrzmią te informacje i uczucia, które nigdy nie mogły dojść do głosu i stały się przyczyną waszego problemu,
– mówcie szczerze, ale o sobie: ja tak czuję... myślę... boli mnie gdy... nie używaj słów: bo ty to... ty zawsze... ty nigdy...
– umiejcie sobie wtedy powiedzieć: "Nasz związek przechodzi trudne chwile, ale nie zniechęcajmy się. Nasza miłość tak z dnia na dzień nie może się przecież skończyć, chociaż moje uczucia dla ciebie nie są już takie jak dawniej, podobnie jak i twoje dla mnie. Kochamy się, ale w inny sposób. I możemy razem zadbać, aby nasz związek był głębszy". (A. Vergara)
3. Mając świadomość tego, że kryzys zawsze jest udziałem dwojga, naucz się wybaczać i prosić o wybaczenie. Pamiętaj, małżeństwo oparte na pokorze nie rozpada się.
4. Rozwiążcie problemy, które można rozwiązać, a także określcie i zaakceptujcie te, których nie potraficie pokonać. Być może jakieś trudne kwestie będą nieodłączną częścią waszego związku.
I na koniec jeszcze jedno. Często spotykam małżonków, którzy mają do siebie wiele pretensji, ponieważ nie mogą zapomnieć tego, co wydarzyło się w przeszłości. Wypominają sobie i pielęgnują stare urazy, nawet te sprzed 25 – 30 lat. Jest to wielki błąd. Pamiętaj, przeszłości już tak naprawdę nie ma. Jest ona tylko w twojej pamięci, dlatego nie pozwól, aby miała ona destrukcyjny wpływ na twoje życie dzisiaj. Szkoda na to czasu. Na błędach przeszłości oczywiście należy się uczyć i o nich pamiętać, ale tylko po to, aby ich więcej nie popełniać w przyszłości.
Chińskie kanony piękna różnią się nieco od europejskich i wiele spośród naszych kompleksów po wyjeździe do Azji może nie tyle co przestać istnieć, ale nawet stać się cechami pozytywnymi.
Najbardziej chyba dostrzegalną różnicę stanowi podejście do wyglądu skóry. O ile w Europie cenimy opaleniznę, to w Chinach jest ona przejawem "brzydoty" oraz także świadczy o niskim statusie społecznym opalonego. Chińczycy tłumaczą to tym, że osoba, która jest blada, pracuje w biurze i nie jest narażona na promieniowanie słoneczne w przeciwieństwie do ludzi, których praca związana jest z częstym kontaktem ze słońcem, czyli np.: rolników czy budowlańców. Trudno nam to do końca zrozumieć, bo niejeden rolnik u nas ma więcej niż byle biuralista już przez samo to, że ma ziemię, oborę, dom itd. Na dodatek co by powiedzieć o ludziach, którzy pracują w halach lub kopalniach – też ich słońce nie muska, a urzędnikami czy biznesmenami nie są. Tak czy inaczej, w Chinach w odniesieniu do skóry blade (białe) znaczy ładne, a ciemne (brązowe) brzydkie. W konsekwencji tego stereotypu na półkach z kosmetykami mamy całą gamę kremów z dodatkiem środka wybielającego, a panie w czasie lata noszą małe parasolki, które chronią je przed słońcem. Nie muszę już chyba dodawać, że coś takiego jak salony solarium po prostu nie istnieje.
Jeżeli chodzi o płeć brzydką, tu również widzimy duże różnice pomiędzy Polską a Chinami. Po pierwsze, bardzo rzadko możemy spotkać w Chinach ogolonych na łyso i napakowanych dżentelmenów. Z reguły panowie starają się nosić bujne czupryny i są dość szczupli. W ubiorze nie mają jakichś sztywnych reguł i białe skarpetki do garnituru jak najbardziej wdziewają.
Mają za to inne ważne elementy świadczące zarówno o wyglądzie, jak i o statusie. Takimi elementami są zegarek oraz złoty łańcuch w myśl zasady: to co drogie to piękne i warte, żeby to podziwiać. Prócz zegarka oraz złota bardzo ważnym dodatkiem (dla obu płci) jest telefon komórkowy. Ten dodatek to temat na osobny post, ale powiem w skrócie, że powinien być najnowszy model i znana marka.
W myśl zasady, że lubimy to, czego sami nie mamy, Chińczycy zazdroszczą nam białej skóry (moim zdaniem, ich jest bielsza od naszej) oraz "długich pięknych nosów". Jako długonosi (bo w stosunku do Chińczyków każdy nos Europejczyka jest długi) i egzotyczni jesteśmy dla Azjatów z reguły atrakcyjni. Z tego powodu dopóki nie zapominamy, że to nie szata zdobi człowieka, możemy w Chinach czuć się w jakiś tam sposób ponadprzeciętnie atrakcyjni.
W razie wszelkich pytań lub spraw związanych z Chinami, prosimy o bezpośredni kontakt z autorem.
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
projekt pomnika poświęconego Polakom Pomordowanym przez bandy UPA
Napisane przez Jan MierkiewiczJan Mierkiewicz zainteresował się rzeźbą w wieku 19 lat. Każdą wolną chwilę w technikum, studium nauczycielskim i w wojsku poświęcał pracy nad rzeźbą i rysunkiem.
Po odbyciu służby wojskowej i roku pracy w szkole podstawowej rozpoczął studia na lubelskim Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, w Instytucie Wychowania Artystycznego. Po ukończeniu studiów wyjechał do Holandii, gdzie starał się o studia w Akademii Jana Van Eycka w Maastricht. Nie podjął ich jednak z powodów finansowych.
Po powrocie do Polski zajmował się rzeźbą nagrobną, zilustrował też książkę dla dzieci. Przez rok pracował w Prywatnej Szkole Sztuk Pięknych w Głogowie, a następnie przez dwa lata w szkole podstawowej jako nauczyciel plastyki. Wykonywał scenografię w Teatrze Lubuskim i architekturę ogrodową.
W 2006 r. w związku z projektem pomnika i filmu animowanego przedstawiającego historię Polski był zaproszony przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Kazimierza Ujazdowskiego na międzynarodową konferencję inaugurującą działalność Muzeum Historii Polski.
Wykonywał też prace artystyczne w Europie Zachodniej, np. jako autor rzeźby króla Briana Boru, jest umieszczony w spisie artystów Hrabstwa Clare w Irlandii.
Szanowni Państwo,
Pozwalam sobie przesłać Państwu mój projekt pomnika poświęconego Polakom Pomordowanym przez bandy UPA na Wołyniu.
Mój projekt to metafora – pocięte przez Banderowców części ciała scalają się i wznoszą ręce do Pana Boga w symbolicznym geście. Fotografie przedstawiają szkic i model wys. ok. 40 cm. Zamierzam tę rzeźbę wykonać co najmniej w naturalnych wymiarach. Dłonie, stopy, głowa będą modelowane realistycznie, przy pracy z modelem nadam im cechy realistyczne, ale model w bardzo dużym stopniu pokazuje już charakter rzeźby. Przy pracy z modelem rzeźba nabierze właściwych kształtów.
Na cokole chcę umieścić napis, też mojego autorstwa:
JAK RZECZYWISTA BYŁA WASZA MĘKA (lub MĘCZEŃSKA ŚMIERĆ),
TAK RZECZYWISTA NIECH BĘDZIE PAMIĘĆ O WAS.
lub
JAK RZECZYWISTA BYŁA NASZA MĘKA (lub MĘCZEŃSKA ŚMIERĆ),
TAK RZECZYWISTA NIECH BĘDZIE PAMIĘĆ O NAS.
Jak rzeczywista... bo to bestialstwo w najbardziej zwyrodniałej formie, a teraz jest zapomniane, okryte milczeniem i nie sposób tej rzeczywistości pokazać.
Rzeźbę można odlać z betonu lub z żeliwa.
Z poważaniem – Jan Mierkiewicz
tel. 0048 723 152 484
Przepraszam za ten anglojęzyczny tytuł, ale wydaje mi się, że najlepiej oddaje to, o czym chciałbym dzisiaj napisać. Wprawdzie obiecałem Państwu temat dotyczący światła błyskowego, jednak póki co korzystajmy ze światła słonecznego, bo lato krótkie.
Wracając do dzisiejszego tytułu. Znają Państwo oczywiście pojęcie "fast food" – McDonald, Tim Hortons itd., wymieniać nie trzeba. Wszystkie te jadłodajnie (bo trudno nazwać je restauracjami w europejskim znaczeniu tego słowa) mają za zadanie nafaszerować nas szybko gotowymi potrawami spod sztancy, przy czym słowo "szybko" ma tu znaczenie decydujące. Do tego stopnia, że w wielu donut shopach, pełniących w północnoamerykańskiej kulturze rolę kawiarń, na poczesnym miejscu widnieje napis informujący klientów, że mogą w tym przybytku spędzić nie więcej niż 20 min. No cóż, co kraj to obyczaj.
Tym, czym dla przemysłu żywieniowego było powstanie jadłodajni typu "fast food", tym dla fotografii stało się nastanie ery cyfrowej. Wykonujemy setki i tysiące zdjęć, wykorzystując aparaty kompaktowe, telefony komórkowe i coraz bardziej dostępne cyfrowe lustrzanki. Często nie przekładamy ich nawet do komputera, zadowalając się pobieżnym przeglądem na ekraniku aparatu. Aby więcej, aby szybciej, bo to nic nie kosztuje. Nie mam pojęcia, ile z tych zdjęć trafia do albumów w formie wydruków, ale podejrzewam, że nikły procent. Ktoś może zarzucić mi nienowoczesność i nienadążanie z czasem. Zapytam więc, czy ci wszyscy bywalcy restauracji, gdzie można zjeść, nie spiesząc się, przyzwoity obiad, też są nienowocześni?
Tak jak w odpowiedzi na "fast food" powstał ruch na rzecz "slow food", promujący spokojne delektowanie się spożywanym posiłkiem, tak w odpowiedzi na "fast photography" powstał ruch "slow photography" zachęcający do estetycznego przeżycia fotografowanej sceny, zanim wykona się jej zdjęcie. Jego pomysłodawcą jest kanadyjski fotograf Michael Wood. Nazwał on ten rodzaj fotografii kontemplacyjną, co już wiele wyjaśnia. Prowadzi na ten temat wykłady w całej Ameryce Północnej, a swoje tezy zawarł w książce "The Practice of Contemplative Photography: Seeing the World with Fresh Eyes".
Michael Wood wyjaśnia przede wszystkim, co tracimy, oglądając świat wyłącznie przez celownik aparatu. A tracimy rzecz bezcenną, zwłaszcza w czasie podróży, mianowicie przeżycie chwili, która już nie wróci. Tracimy często na rzecz zdjęć, które można zobaczyć na wielu pocztówkach. Wtrącę tu jako swego rodzaju świadectwo osobistą refleksję. Otóż byłem świadkiem jedynych w swoim rodzaju, unikalnych wydarzeń – pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce oraz pogrzebu prymasa Stefana Wyszyńskiego. Oba te wydarzenia oglądałem głównie przez celownik aparatu, troszcząc się raczej o warunki naświetlania niż o to, co się wokół mnie działo. Dzisiaj brakuje mi tych przeżyć, a filmy pozostawione w Polsce i tak przepadły. Nie chcę w tym miejscu zniechęcić nikogo do robienia zdjęć, zwłaszcza w podróży i w czasie unikalnych wydarzeń, jednak warto zachować równowagę między uwiecznianiem otoczenia a wchłanianiem atmosfery danego miejsca i czasu.
Dla zainteresowanych praktykowaniem "Slow Photography" kilka recept:
Etap pierwszy: Weź do ręki jakikolwiek aparat – od komórkowego telefonu do lustrzanki. Stary, filmowy aparat też może być. Nawiasem mówiąc, wraca moda na filmowe aparaty.
Etap drugi: Znajdź miejsce, które wzbudza twoje zainteresowanie – od własnego biurka poprzez kuchenny zlew, aż po wspaniałą architekturę czy krajobraz.
Etap trzeci: Teraz jest czas, aby spokojnie usiąść i wchłaniać otoczenie. W ciągu pięciu minut rozejrzyj się i pomyśl o następujących rzeczach:
Pierwsza minuta: Gdzie jestem? Opisz w myślach wszystkie elementy otoczenia, od najbliższych do najdalszych.
Druga minuta: Opisz w myślach swoje odczucie. Czy czujesz się zrelaksowany, napięty, podekscytowany czy zainspirowany.
Trzecia minuta: Jakie wizualne elementy cię otaczają? Czy widzisz cienie, światła, regularne wzory i fakturę powierzchni?
Czwarta i piąta minuta: Teraz, kiedy zwróciłeś uwagę na wszystkie elementy otoczenia, możesz zacząć myśleć o wykonaniu zdjęcia. Jaki element otoczenia chcesz sfotografować i jak? Zdecyduj o kącie, pod którym chcesz wykonać zdjęcie. Odtwórz to sobie w wyobraźni i sprawdź, czy aparat "widzi" to samo.
Etap czwarty: Wykonaj zdjęcie i podelektuj się tą chwilą.
Myślę, że jest to dobry sposób na letni relaks, czego wszystkim serdecznie życzę.
Wojciech Porowski
Toronto
– Chciałbym, byś mi wyjaśnił, co oznacza termin "Beacon Score". Wiem, że dotyczy to pożyczek, ale powiedz mi coś więcej na ten temat.
Beacon Score (punktacja kredytowa) jest to numer, na który patrzą pożyczkodawcy, kiedy ubiegamy się o pożyczkę. Każdy z nas ma taki numer przypisany do naszego nazwiska, SIN oraz daty urodzenia. Najniższa możliwa punktacja to 300 punktów; najwyższa to 900 punktów (praktycznie nieosiągalna). Przeciętny dobry "record" to 700 punktów.
Wielu z nas wierzy, że powinniśmy mieć 800 punktów, by uzyskać najlepsze oprocentowanie – w rzeczywistości tylko 11 proc. Kanadyjczyków ma tak wysoką punktację.
By dostać dobre oprocentowanie, wystarczy mieć punktację na poziomie 680-700. Ale mając dobrego brokera od pożyczek, ciągle można dostać przyzwoite oprocentowanie nawet przy 600 punktach. Według przepisów z 2008 roku – 600 punktów – to jest minimum, które musimy mieć, by ubiegać się o pożyczkę, jeśli mamy mniej niż 20 proc. downpayment (ubezpieczaną przez CMHC). Jeśli nasza punktacja jest niższa niż 600 punktów, to wówczas będziemy traktowani przez pożyczkodawców jako klienci "drugiej kategorii". Zwykle ma to odzwierciedlenie w wyższym oferowanym oprocentowaniu. Czasami nawet przekłada się to na dodatkowe 3,5 proc. w przypadku punktacji na poziomie 500.
Warto wiedzieć, jakie elementy mają wpływ na tę punktację:
• Historia płatności – zwykłe opóźnienie w regularnych płatnościach, które robimy co 30 dni (mortgage, karty kredytowe) może obniżyć naszą punktację o 15 – 20 punktów. Historia płatności zwykle jest odpowiedzialna za 35 proc. punktacji.
• Istniejące zadłużenie – jest odpowiedzialne za około 30 proc. punktacji. Banki patrzą, jakie jest nasze obecne zadłużenie i ile maksymalnie możemy obsłużyć w długach. Jeśli jesteśmy na maksimum zadłużenia, to wówczas mamy problem. Jeśli mamy zapas na poszczególnych "długach", to wówczas mamy szanse na więcej kredytu.
• "Wiek zadłużenia" – jest zwykle odpowiedzialny za 15 proc. punktacji. Zwykły tak zwany ustabilizowany kredyt powinien zawierać minimum trzy "formy" zadłużenia, każda przynajmniej z roczną historią.
• Rodzaj kredytu – karty kredytowe, pożyczki hipoteczne oraz pożyczki z regularnych banków są traktowane jako bardzo pożądane i zwykle pozytywnie wpływają na naszą punktację; zwykle rodzaj kredytu odpowiedzialny jest za 10 proc. punktacji.
• "Zapytania o pożyczki" – każdym razem, kiedy składamy aplikację o pożyczkę, jest to odnotowane w naszym rekordzie. Każde "zapytanie" powoduje obniżenie punktacji o około 5 punktów. Czasami biegając między bankami i próbując znaleźć niższy procent na mortgage, możemy zrobić sobie krzywdę. Im więcej banków odwiedzimy, "próbując" znaleźć lepszy deal – tym niższy będzie nasz kredyt. Zdecydowanie należy rozmawiać z mortgage brokers, bo oni sprawdzają kredyt raz i wysyłają ten sam wyciąg z "credit bureau" do różnych banków, szukając najlepszej oferty dla nas.
Innym tematem, o którym warto wspomnieć, są bankructwa! Kiedy pojawi się jej rekord w "credit bureau", ma to poważny i negatywny wpływ na naszą możliwość uzyskania pożyczek, bez względu na to, jak dawno miało to miejsce. Ale są sposoby, by mimo rejestrowanego bankructwa być w stanie w miarę szybko ubiegać się o kredyt. Kluczem jest umiejętność zbudowania nowego kredytu nawet w postaci tak zwanych "secured credit card". Jest tak, kiedy wpłacamy na kartę na przykład 500 dol. jako zabezpieczenie i jest to nasz limit. Inną formą odbudowywania kredytu są pożyczki samochodowe czy meblowe, które są dość łatwe do uzyskania.
Jeszcze lepszym rozwiązaniem jest utrzymanie istniejącego kredytu przynajmniej w części. Zwykle kiedy mamy kłopoty, przestajemy spłacać wszystkie długi. Jest to błąd. Należy wybrać i zatrzymać jedną, dwie lub więcej kart, które są najmniej zadłużone, i starać się je spłacać. Jak długo je płacimy na czas, nikt nam ich nie zabierze – i w ten sposób nasz kredyt może być odbudowywany od razu.
To nie są łatwe tematy i jeśli mają Państwo problemy, proszę radzić się specjalistów. Natomiast dbanie o kredyt jest bardzo istotne i często zły kredyt, nawet przy dobrych dochodach, może uniemożliwić nam zakup wymarzonego domu.
– Jeśli ktoś ma zły "Beacon Score" – jak może go poprawić? Czy są jakieś sposoby?
1. Sprawdzanie akuratności informacji w raporcie "credit bureau". Tak się składa, że "nobody is perfect" – agencja zbierająca informacje o naszym kredycie też popełnia błędy. Dlatego w sytuacjach "krytycznych" powinniśmy bardzo dokładnie przeanalizować zawarte w raporcie informacje i – jeśli odkryjemy błędy – natychmiast poprosić o ich sprostowanie. Błędy mogą dotyczyć nawet naszego SIN lub daty urodzenia.
2. Zgłaszać błędy. Tak jak wspomniałem, "credit bureau" ma obowiązek sprawdzić potencjalne błędy, które są do niego zgłaszane. Takie jest prawo. Normalnie, jeśli zgłosimy błąd, kredytor musi udowodnić, że jego raport opóźnionej płatności jest prawdziwy. Jeśli tego nie zrobi, to wówczas możemy domagać się usunięcia niekorzystnej dla nas informacji.
3. Płacić długi na czas. Płacenie swoich zobowiązań finansowych na czas jest jednym z najważniejszych elementów, które wpływają na naszą dobrą historię kredytową. "Regularność" jest odpowiedzialna za prawie 1/3 dobrej punktacji. W naszym zajętym życiu czasami warto pewne płatności załatwić jako automatyczne zlecenia stałe, by uniknąć konieczności pamiętania.
4. Nadpłacanie długów. Nie zawsze jesteśmy w stanie nadpłacać wiele, ale jeśli pożyczkodawca widzi, że jesteśmy zadłużeni do maksimum na wszystkich naszych liniach i kartach kredytowych, to wówczas szansa na następny kredyt jest prawie żadna. Natomiast jeśli pożyczkodawca widzi, że spłacamy długi na czas nawet z pewną nadwyżką, to wówczas jesteśmy zwykle mile widzianymi klientami.
5. Nie likwidować istniejących kart kredytowych i linii kredytowych. Często wydaje nam się, jak wychodzimy z długów, że należy pozamykać i zlikwidować wszystkie nasze karty, których nie używamy. Jest to oczywista reakcja, ale w praktyce jest lepiej pospłacać karty i po prostu je zostawić nieużywane. Bankierzy, widząc, że mamy dostępny kredyt, chętniej z nami rozmawiają. Pozbycie się kart wpływa zwykle na obniżenie "Beacon Score".
Odkrywanie miasta: St. Lawrence Market
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakMarket, rynek, bazar, targ... Miejsce handlu o specyficznym jednak charakterze. Przed oczami stają mi miejskie targowiska, jakie można znaleźć w każdym polskim, a i europejskim mieście...
Wysiadamy na stacji metra King (Toronto). Już w podziemiach odpowiednie kierunkowskazy informują nas, którym korytarzem powinniśmy wyjść na powierzchnię. Okolica rzeczywiście bardzo ładna. Widać, że to "Stare Miasto" (jeszcze za krótko tu jestem, żeby napisać to bez użycia cudzysłowu). Podoba mi się ten kontrast nowoczesnych szklanych wieżowców z budynkami wzniesionymi pewnie w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku. Czasem gdy patrzę na te stare drapacze chmur, które dzisiaj już bynajmniej wysokością nie imponują, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że są bardzo solidnie budowane. Bo kto potem budował wieżowce z cegieł? Gdzie się podziały staranne wykończenia okien i drzwi? Teraz najczęściej idzie żelbeton, metal i szkło. A w okolicy St. Lawrence w tym szkle przeglądają się pysznie wiekowe wieżowce.
Chyba nie ma osoby, która będąc tu pierwszy raz, nie zwróciłaby uwagi na charakterystyczny czerwony Gooderham Building zbudowany na planie trójkąta stojący przy skrzyżowaniu Front, Wellington i Church Street. Zwłaszcza, gdy się odejdzie trochę dalej, widać ten budynek na tle dwóch błękitnych nowoczesnych wież. A gdy staniemy po południowej stronie ulicy, zza lewej wieży wyłoni się jeszcze charakterystyczna sylwetka CN Tower. Widok jak z pocztówki. Gdy się zatrzymywałam, żeby zrobić zdjęcia, po chwili widziałam inne osoby z aparatami fotograficznymi przystające dokładnie w tym samym miejscu.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8442#sigProIde95c5e2a1f
Idąc dalej Front Street, dochodzimy do hali St. Lawrence Market. Nie sposób jej przegapić. Wzdłuż dłuższego boku budynku rozstawione są stoliki z parasolkami. Tu można odpocząć po zakupach. Przed halą stoją pierwsze stragany. Całość St. Lawrence Market składa się z trzech budynków. South Market, w którym znajdują się stoiska ponad 120 sprzedawców artykułów spożywczych. W tej hali właśnie byłam. North Market znany jest przede wszystkim z sobotnich Farmer's Market, których tradycja sięga 1803 roku. Tutaj też w niedzielę odbywają się targi staroci (ponad 80 wystawców). W pozostałe dni przestrzeń można wynająć na potrzeby różnego rodzaju spotkań czy wystaw. Z kolei wybudowana w 1850 roku St. Lawrence Hall mieści biura i salę wynajmowaną na śluby i specjalne okazje.
Zaraz na prawo od wejścia do St. Lawrence Market South znajduje się winda, którą warto wjechać na drugie piętro. Znajduje się tam niewielka ekspozycja historyczna, jest także okazja, żeby zobaczyć St. Lawrence Market z góry. Można zabawić się w wyszukiwanie "bohaterów drugiego planu" – rzeczy, które nie są widoczne, gdy normalnie przechodzimy między stoiskami. Mamy więc kartonowe pudła leżące na dachach niektórych stoisk, puszkę coli obok krajalnicy na mięsnym... Dla mnie to takie pozytywne przejawy życia.
Słowo "stragan" jest zupełnie nieadekwatne do tego, co znajduje się wewnątrz hali. Tutaj nie ma straganów, do jakich przywykliśmy w Europie. Tutaj pojedynczy stragan warzywny jest niekiedy większy niż najbardziej popularny warzywniak w moim rodzinnym, co prawda całkiem niedużym, miasteczku. Niektóre stoiska mają kilka kas, a chodzi się po nich z koszykiem. Hala jest podzielona tematycznie, najbliżej wejścia mamy owoce i warzywa, dalej mięso, pieczywo i wyroby cukiernicze, ryby, a po bokach sery, produkty mleczne i wina. W każdym z takich działów znajdziemy po kilka stoisk. Nie powinny dziwić długie przeszklone lady. Gdzieś w połowie hali znajduje się stoisko z wyposażeniem kuchni. Można tam dostać najróżniejsze rzeczy, ja akurat zwróciłam uwagę na całą ścianę z foremkami do ciastek, które nie tylko miały rozmaite kształty i wielkości – do wyboru był nawet kolor!
Ceny zdają się być porównywalne z tymi w innych sklepach. Różnica tkwi zatem w świeżości. W pewnym momencie robiłam zdjęcie stoiska z serami. Oparłam się o przeciwległą ścianę, ale gdy się odwróciłam, żeby zobaczyć, co mam za plecami, okazało się, że to nie ściana. To było duże okno, chyba do chłodni, a tuż za szybą na hakach wisiały sobie połówki czy ćwiartki zwierząt rzeźnych.
Niby wszystko pięknie, ale po tej wizycie nie tryskam zbytnim entuzjazmem w odniesieniu do tego miejsca. Jest to spowodowane tym, że spodziewałam się raczej czegoś innego, i stąd pewien zawód. Myślałam, że stoiska będą jednak mniejsze. W takich miejscach najbardziej zawsze lubię stragany warzywne, zwłaszcza takie, na których widać, że sprzedają rodziny. Cenię ten może śladowy kontakt ze sprzedawcą, kiedy przychodzi moja kolej bycia obsłużoną. I jest to dłuższa chwila niż tylko nabicie moich zakupów na kasę fiskalną. Chyba to właśnie sprawia, że można się poczuć bardziej swojsko i kameralnie. Pod tym względem lepiej na pewno wypadają stanowiska z serami, gdzie sprzedający kroi i pakuje wybrane gatunki serów.
Nie należy zapominać, że hala ma jeszcze parter. Mnie niestety tym razem nie starczyło już czasu na zejście na dół. St. Lawrence Market jest czynny również w inne dni tygodnia: od wtorku do czwartku w godzinach 8-6, w piątek od 8 rano do 7 wieczorem (South Market) a w soboty od 5 do 5 (South Market i Farmer's Market, który kończy się o 3). W niedzielę natomiast odbywa się targ staroci. Trzeba się tam więc będzie wybrać jeszcze raz. Może wcześnie rano, kiedy wszyscy się dopiero rozkładają... Albo na Farmer's Market, gdzie sprzedają rolnicy i ich rodziny... Mimo pierwszego wrażenia St. Lawrence Market zasługuje jednak na to, żeby go polubić.