Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...
21 czerwca Kanada obchodziła National Aboriginal Day. Wspominałem już o tym, pisząc, że zaczął się okres pow-wow'ów i że w wielu miejscach północnego Ontario w tym właśnie dniu odbędą się minipow-wow'y i minifestiwale. Tak w rezerwatach, jak i poza nimi.
Ja swoje 21 czerwca spędziłem w Thunder Bay na pow-wow w Marina Park, a tydzień po tym byłem na pow-wow w Whitesand, dość dobrze zarządzanym rezerwacie ulokowanym jakieś 200 kilometrów na północ od Thunder Bay.
Jednak nie o pow-wow chcę pisać, lecz o tym, jak na 21 czerwca odpowiedziały instytucje, z którymi wielu z nas się może spotykać na co dzień – w ten czy inny sposób. Pojawienie się takich czy innych komunikatów prasowych (media release) może świadczyć o dawno potrzebnych zmianach oficjalnego kursu w stosunku do rdzennych mieszkańców Kanady.
Na przykład EFTO (Elementary Teachers' Federation of Ontario), która zrzesza około 70 tysięcy nauczycieli szkół podstawowych zatrudnionych w Ontario w publicznych szkołach, wystąpiła z inicjatywą wypracowania "całościowej strategii mającej na celu wspomaganie równości i sprawiedliwości społecznej w ontaryjskich wspólnotach rdzennych mieszkańców [Aboriginals]". EFTO pisze o konieczności nawiązywania współpracy pomiędzy "Aboriginal leaders" i kanadyjskim rządem i o nieproporcjonalnym finansowaniu uczniów w szkołach utrzymywanych przez prowincję i tych, na których utrzymanie łoży rząd federalny. Różnica ta wynosi około 2000 dolarów rocznie na ucznia. Z mojego punktu widzenia to kolosalna dysproporcja, zresztą niczym nie tłumaczona.
Z racji czego moja 20-osobowa klasa w szkole w rezerwacie na północy Ontario ma dostać każdego roku o 40 tysięcy mniej niż jakakolwiek inna 20-osobowa klasa w jakiejkolwiek innej szkole w Mississaudze czy Toronto? Mając do dyspozycji te pieniądze, mógłbym kupić parę laptopów, smart board, czy chociażby kredki, by uczynić moim uczniom naukę bardziej atrakcyjną. Mając do dyspozycji te pieniądze, szkoła mogłaby zatrudnić woźnego albo wymienić szybę w mojej klasie – wybitą podczas zeszłorocznych wakacji. A tak? Sam musiałem sobie poradzić, blokując dziurę kawałkiem dykty przyklejonym do szyby duct tape, którą zresztą sam musiałem sobie kupić.
Jako nauczyciela, ucieszyło mnie wezwanie EFTO zawarte w memo: "As Canadians, we cannot allow those inequities to continue".Jeszcze bardziej ucieszyły mnie konkretne przedsięwzięcia, jakie EFTO już wcześniej zrealizowała: ufundowanie książek, program Right to Play działający w 35 rezerwatach północnego Ontario czy trasa trupy teatralnej wystawiającej Spirit Horse – sztukę teatralną dla dzieci traktującą o problemach rasizmu i stereotypów, przez jakie jest postrzegana rdzenna ludność Kanady.
Stereotypy te są w większości bardzo krzywdzące i biorą się z całkowitej niewiedzy na temat warunków życia Indian, Metysów i Inuitów. Sam spotykam się z nimi bardzo często w rozmowach ze znajomymi, którzy ciekawi są mojej pracy. Na szczęście, większość Rodaków, z jakimi rozmawiam, wykazuje się otwartym umysłem, zadaje sensowne i ciekawe pytania i zdaje się być w stanie wypracować nowe stanowisko w sprawie Indian, chociaż spotykam też ludzi (na szczęście rzadko), którzy uparcie tkwią w przekonaniu, że "Indianom to dobrze, bo nie płacą podatków".
Stereotypy, o których mowa, dostrzegł również spory kanadyjski bank (TD), który 18 czerwca opublikował specjalny raport (trzeci z kolei) na temat rdzennych mieszkańców Kanady. Widać ktoś doszedł do rozumu i planuje z myślą o przyszłości – populacja kanadyjskich Indian rośnie w bardzo szybkim tempie i za 20-30 lat ludzie ci będą stanowić cenną grupę klientów, zresztą już ją stanowią. Raport ma charakter wewnętrznego dokumentu firmy i ma raczej edukować jej pracowników niż rzesze klientów, niemniej jednak warto przytoczyć kilka z jego spostrzeżeń, śledząc jego bieg.
Stereotyp 1: Rdzenni mieszkańcy Kanady nie płacą podatków.
Odpowiedź: Niektórzy nie płacą, a niektórzy płacą.
Zgodnie z postanowieniami Canada Revenue Agency, rdzenni mieszkańcy Kanady płacą te same podatki i podlegają tym samym prawom podatkowym, co wszyscy inni. Z nielicznymi wyjątkami. Wyjątek stanowią tzw. "Indianie statusowi" (czyli mniej więcej połowa ludzi uważających się za Indian; o tym, kto jest "statusowy", a kto nie, decyduje punkt 87 Indian Act) zatrudnieni na terenie rezerwatu. Czyli gdyby przyjechali do Mississauga, czy też Toronto – już musieliby płacić podatek dochodowy.
Podobnie się ma z podatkiem od nieruchomości – zwolnione są z niego nieruchomości na terenie rezerwatu. Indianin kupujący dom w Thornhill zapłaciłby tyle samo property tax co i my. Podobnie jest z GST – by być z niego zwolnionym, Indianin musi dokonać zakupu danego dobra na terenie rezerwatu bądź mieć to tam dostarczone. Warto zauważyć, że sprawa dotyczy jedynie Indian – Metysi czy Inuici nie mają żadnych przywilejów tego rodzaju.
Stereotyp 2: Rdzenni mieszkańcy Kanady nie płacą za studia wyższe.
Odpowiedź: Niektórzy nie płacą, a niektórzy płacą.
Podobnie jak poprzednio – tylko statusowi Indianie i Inuici (ale już nie Metysi czy Indianie "bez statusu") mogą skorzystać z tego przywileju. Rząd opłaca koszty czesnego za studia, transportu z rezerwatu do uniwersytetu i stancji niektórym studentom. Chętnych jest więcej niż pieniędzy, więc liczba miejsc jest ograniczona. Zwykle mowa też o pierwszym kierunku studiów (jeśli Indianin zmieni zdanie i zechce zmienić kierunek albo skończy pierwszy i zechce studiować drugi – może nie dostać pomocy finansowej), albo o konieczności studiowania na odległość – poszczególne plemiona same decydują o tym, w jaki sposób chcą wykorzystać rządowe fundusze.
Stereotyp 3: Rdzenni mieszkańcy Kanady mieszkają w rezerwatach albo na prowincji.
Odpowiedź: Fałsz. Ponad połowa z nich mieszka w miastach. W samym Winnipegu mieszka około 25 tysięcy Indian.
Dalsze stereotypy, jakie raport opisuje, dotyczą bardziej szczegółowych zagadnień natury finansowej (co zrozumiałe w tym przypadku – raport koniec końców ma służyć bankowi), więc nie będę się nad nimi rozwodził. Kto ciekawy, może sam zerknąć w monitor, wpisawszy ten adres w przeglądarkę: http://www.td.com/document/PDF/economics/special/sg0612_aboriginal_myth.pdf
Skoro już rozpisałem się na tematy związane z pieniędzmi, to podsumuję to zdjęciami z pow-wow w Whitesand. Jedno z nich przedstawia ceremonię "give away". Give away nie musi się koniecznie odbywać podczas pow-wow, ale pow-wow jest dobrą dla niego okazją. Polega ono na tym, że jeśli ktoś chce w szczególny sposób uczcić jakieś ważne wydarzenie lub osobę, przygotowuje różnego rodzaju podarunki (może ich być nawet kilka setek lub tysięcy) do rozdzielenia pomiędzy członków wspólnoty. Położone na kocu czekają na nowego właściciela. Tradycyjnie "give aways" były okazją do rozdziału dobytku między członków plemienia, w tym możliwością pomocy dla rodzin biedniejszych lub mających mniej szczęścia podczas ostatnich polowań. Pomoc taka była bardzo taktowna, bo nie musiała stawiać obdarowanego w pozycji wdzięczności względem darczyńcy. Podarunek był ze strony darczyńcy czymś w rodzaju "zapłaty" za wspólne świętowanie ważnego wydarzenia.
W 1925 roku rząd kanadyjski w ramach polityki asymilacji Indian zakazał praktykowania pow-wow, a co za tym idzie ograniczył też możność "give aways". W latach 50. zakaz ten zdjęto.
Aleksander Borucki
Północne Ontario
LISTY: Goniec nr 27/2012
Forum - Goniec nr 27
Wbrew naturalnej każdemu beztrosce lat młodzieńczych i średnich – o emeryturze lepiej zacząć myśleć wcześniej niż później. Wprawdzie nigdy nie jest za późno, ale…
Dlaczego twierdzę, że nigdy nie jest za późno? Nawet małe zmiany wprowadzone w życie dzisiaj dadzą całkiem pokaźnych rozmiarów wyniki w dalszej przyszłości. Podstawowa sprawa, to zacząć i konsekwentnie kontynuować.
Sprawa emerytury to właściwie pięć różnych spraw: długość życia i korzystania z niej, zgromadzony majątek, należności, które trzeba będzie regulować, dochody i codzienne wydatki. Niewiele da się zrobić w pierwszej kwestii, ale już gospodarka zgromadzonym majątkiem, nawet najskromniejszym, to pole do popisu dla doradcy finansowego. Na tym polega ich rola – mają zaprezentować klientowi możliwości, jakie wytworzył sektor finansowy kraju, a są to (proszę mi wierzyć) możliwości znacznie większe niż się laikom wydaje. Nie ma oczywiście cudów na świecie i ze skromnego mająteczku nie da się uczynić oszałamiających bogactw, ale jakieś korzyści zawsze niemal są możliwe.
Spore pole do popisu ma doradca finansowy zajmujący się należnościami, jakie przyszły emeryt musi regulować. W większości przypadków można tu odpowiednio ułożyć wszystko tak, by jak najwięcej skorzystać na rozlicznych ulgach i kredytach podatkowych, oraz skomasować długi, redukując ich dotkliwość. Znowu – cudów nie ma, ale coś zaoszczędzić z reguły uda się.
Wzrost dochodów przyszłego emeryta to oczywiście najlepsze i najkorzystniejsze rozwiązanie, ale zarazem – najtrudniejsze do osiągnięcia. Tu zresztą niewiele ma do powiedzenia doradca finansowy: dochody każdego z nas są zależne od wartości wykonywanej pracy, a ta jest, jaka jest. Można radzić komuś, by zarabiał więcej, ale nie da się mu w tym pomóc. Doradcy finansowemu pozostaje zwrócić uwagę klienta na fakt, że niewielki wzrost wysiłku (i na przykład podjęcie dodatkowej pracy w częściowym wymiarze godzin) może dać bardzo wyraźne efekty finansowe w okresie emerytalnym.
Najistotniejsze jednak zmiany doradca finansowy może zasugerować w wysokości codziennych wydatków. I tu wyniki dobrej rady są najwyraźniejsze i najskuteczniejsze. Niezależnie od wysokości naszych codziennych wydatków, zawsze można coś tam jeszcze z nich uszczknąć. Jak stwierdził pewien ekspert finansowy: on do pracy zabiera kanapki przygotowane w domu, zamiast wydawać pieniądze na lunch w pobliskiej kafejce. Zaoszczędzone pieniądze – jak twierdzi – zapewnią mu możliwość zakupu żywności w czasie, kiedy już będzie na emeryturze.
Nad wydatkami osobistymi mamy największą kontrolę – w porównaniu do pozostałych czterech aspektów gospodarki finansami. Może to czasem mało przyjemne, może ogranicza nam to radość życia, ale taka jest bezwzględna prawda: to, czego nie zmarnujemy dzisiaj, może dać nam bardzo dużo satysfakcji za kilka czy kilkanaście (a nawet kilkadziesiąt) lat.
Dla przykładu – skoro niemal wszyscy i tak korzystają z telefonów komórkowych, można właściwie zrezygnować z telefonu domowego. Pozwala to zaoszczędzić przeciętnie 700 dolarów rocznie. Rada eksperta w kwestii kanapek na lunch da przeciętnie 1800 dolarów rocznych oszczędności. Jeśli decyzję tę podejmuje 45-latek – zainwestowane oszczędności dadzą mu wzrost majątku w chwili przejścia na emeryturę w wysokości ponad 80 tysięcy dolarów.
Nie do pogardzenia korzyść, moim skromnym zdaniem.
Nic tylko brać i jechać
Toronto Władze federalne oferują osobom, których wnioski azylowe zostały odrzucone, 2000 dol. oraz darmowy bilet lotniczy, by wróciły tam, skąd przyjechały – jest to nowy program zarządzany prze Canada Border Services Agency i International Organization for Migration. Został rozpoczęty w ubiegłym tygodniu na terenie aglomeracji torontońskiej.
Program o nazwie Assisted Voluntary Return and Reintegrations stworzono z myślą o uchodźcach, których wnioski oraz apelacje zostały odrzucone. CBSA ma obowiązek usunąć ich z kraju, ale władze federalne chcą im dać impuls do dobrowolnego wyjazdu.
Ci, którzy się zakwalifikują, otrzymają od 1000 do 2000 dol. gotówką i bilet na samolot. Na potrzeby programu zabudżetowano 31,9 mln dol.
Jak twierdzą władze federalne, program ma wiele zabezpieczeń chroniących przed oszustwami. Podobne programy prowadzone we Francji wobec obywateli Rumunii sprawiły, że wielu azylantów brało pieniądze, odwiedzało rodzinę w kraju, a następnie wracało i ponownie prosiło o azyl.
Program potrwa do marca 2015 roku.
W założeniu inicjatywa ta ma zaoszczędzić podatnikom pieniądze u-żywane dzisiaj na tropienie i deportowanie osób, których wnioski azylowe zostały odrzucone. Oprócz kieszonkowego obiecane środki zostaną przekazane dopiero w kraju docelowym.
Barbara - Czy Pani oglądała te sobotnie programy polskie po południu, "Z ukosa" i "Na luzie"? - Akurat w sobotę nie oglądałam. - Ale wie Pani, że taki program istniał? - Wiem, że istniał i że go nie będzie. - No właśnie, czy nie sądzi Pani, że jako społeczność polska w Kanadzie powinniśmy mieć taki program telewizyjny? - Oczywiście. - A jak go finansować - czy z podatków, czy sami powinniśmy go utrzymywać? - Oczywiście, że powinniśmy mieć taki program; wszystkie nacje, które tu mieszkają, mają programy, a my nie. Ale są programy z Polski. No to jest inna droga, ale takiego darmowego jak te były, nie ma. Nie mam pomysłu na sfinansowanie takiego programu, ale szkoda tej audycji, bo ja ją oglądałam przedtem.
Jacek - Skasowano polski program telewizyjny, który nadawano w soboty "Z ukosa" i "Na luzie". - Nigdy tego nie oglądałem. - No właśnie, o to chciałem zapytać, czy Pan to oglądał? - Raz może. - Dlaczego nie, niedobry był? - Po prostu pracuję w takich godzinach, że nie mogłem. W dzień śpię, a w nocy pracuję. - Pana zdaniem, jako społeczność polska w Kanadzie powinniśmy mieć tutaj jakiś kanał telewizyjny? - Chyba tak. Podejrzewam, że tak - W ramach wielokulturowości? - Przecież Włosi mają bardzo szeroki program. - Uważa Pan, że w jakiejś formie taki program powinien być tutaj? - Oczywiście, że tak. - W jaki sposób finansowany, z podatków czy przez naszą społeczność bezpośrednio? - Ja akurat się na tym nie znam, jak to można sfinansować.
Andrzej - Skasowano tutaj polonijne programy telewizyjne "Z ukosa" i "Na luzie". - O, to ja nie wiem nic. - Oglądał Pan je czasem? - Nie, ja tylko oglądam Telewizję "Trwam", jak mam czas. - Czyli Pana to nie dotyczy? - Nie, bo ja często jeżdżę i rzadko jestem w domu. A tego rodzaju programy... - Pan uważa - powinniśmy mieć jako polska społeczność tutaj? - O które Panu chodzi? - No te na OMNI. - Oczywiście, że tak, dlaczego nie?! Inne nacje mają, Włosi, Chińczycy. - A jak to powinno być finansowane, z podatków czy rząd? - Nie wiem, a jak były do tej pory finansowane? Ale jeśli to jest ta wielokulturowa stacja, to powinna być finansowana przez government za nasze pieniądze - bo inaczej to ludzie nie dają tak pieniędzy teraz. - Uważa Pan, że to dyskryminacja? - Oczywiście, że tak, bezwzględnie. I to odczuwamy na każdym kroku, nie tylko tutaj.
Naranowicz - Czy Pan kiedykolwiek oglądał programy telewizyjne, które tutaj były w sobotę? - Ale oni "Na luzie" to zamykają, choć teraz jeszcze było. - To Pan to ogląda? - Tak. Wie Pan, prawdę mówiąc, "Z ukosa", to ta pani, może nie powinienem tej opinii mówić... - dlatego ja nie oglądałem tego programu "Z ukosa", tylko początek polityczny. -Czy jako Polacy powinniśmy mieć program telewizyjny? - O, naturalnie, że tak. - No i to wszystko jest skasowane, a nie można zastąpić jakimś innym? - Pewnie można, ale są na to potrzebne pieniądze.
"Jesteśmy małżeństwem od 2,5 roku. Mamy dwójkę dzieci – starsze 2 latka, młodsze 8 miesięcy. Mąż pracuje, a ja póki co zajmuję się domem i dziećmi (...) Mój mąż ogólnie jest lubianym człowiekiem , ale w domu nie ma do nas cierpliwości. Strasznie przeklina, wyzywa mnie i dzieci, nie pomaga mi w niczym. Najchętniej przesiedziałby cały dzień oglądając telewizję. Gdy mówię mu, żeby np. wyrzucił śmieci, zaczyna krzyczeć, że znów się czepiam i wyzywa mnie od idiotek" (...) Aneta
Jeśli moższesz wspomóż nasze wydawnictwo
"Pobraliśmy się 12 lat temu. Wziąłem sobie żonę po studiach, oczytaną, mądrą. Ja jestem tylko po technikum i pracuję na budowie. Mam swoją firmę i dobrze zarabiam. Kocham moją rodzinę i wszystko się dobrze układa, ale jest coś, co w zachowaniu żony bardzo mnie boli. Gdy jesteśmy w towarzystwie, ona bardzo często zadaje mi pytania, na które nie znam odpowiedzi (ona też wie, że ich nie będę znał). Robi to tylko po to, żeby mnie ośmieszyć. Ja się wtedy czuję taki głupi i upokorzony" (...) Karol
Nie może być mowy o dobrym, udanym związku, jeśli małżonkowie nie okazują sobie szacunku. Szacunek to podstawa wszystkiego. Mąż nie będzie kochał żony, ani żona męża, jeśli wzajemnie nie będą okazywali sobie poszanowania. W małżeństwie jest taka zasada: NA JEGO BRAK MIŁOŚCI ONA REAGUJE BRAKIEM SZACUNKU. NA JEJ BRAK SZACUNKU ON REAGUJE BRAKIEM MIŁOŚCI.
Jeśli sami chcemy być szanowani, to musimy pamiętać, że nasze zachowanie też komunikuje innym, jak mają nas traktować. Jeśli sami siebie nie szanujemy, nie oczekujmy szacunku od innych. Poza tym, powinniśmy też chcieć na niego zasłużyć. Ogólnie można przyjąć, że jesteśmy godni szacunku, jeśli mądrze kochamy, wiemy, co jest dobre, sprawiedliwe i prawdziwe, i zgodnie z tym postępujemy w życiu. Jeśli ktoś (np. mąż/żona) otacza nas prawdziwą i głęboką czcią, to oznacza, że uznaje nas za osobę ważną, wartościową i wyraża w ten sposób swoją miłość wobec nas.
Najczęściej szanujemy obcych, a nie szanujemy siebie jako małżonkowie. Jest to wielki błąd. Kiedyś przeczytałam taką wypowiedź Debi Pearl: "Droga kobieto, pierwszą i najważniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek masz robić jako matka, to kształcić swoje dzieci w szacunku dla twojego męża. Jeśli tego nie robisz, to niszczysz i swoje małżeństwo, i swoje dzieci. Jeśli twój mąż jest 20-procentowym ojcem i uświadomisz dzieciom swoje niezadowolenie, będziesz miała 20-procentowe dzieci; lecz jeśli go będziesz szanować i dzieci będą myśleć, że uważasz go za 100-procentowego męża, będziesz miała 100-procentowe dzieci, a mąż i ojciec będzie stawał się mężczyzną, którym być powinien. Jeżeli ojciec w domu nie jest szanowany, to dzieci, gdy dochodzą do nastoletniego wieku, traktują swego ojca jak ciężar. Oczywiście, gdy są małe, mama jest uważana przez nie za silną, wspaniałą kobietę, lecz gdy dojrzewają, widzą ją tym samym krytycznym okiem, którym ona patrzy na tatę. Każde lekceważące spojrzenie na ojca jest teraz pomnażane i odsyłane jej z powrotem.
A ty mężczyzno, pamiętaj, że najlepsze co możesz zrobić dla swoich dzieci, to pokazać im, jak bardzo kochasz i szanujesz ich matkę". Jest w tym głęboka prawda.
Co jest brakiem szacunku? Okazujesz go mężowi/żonie jeśli:
• używasz wulgarnego języka
• przerywasz jego/jej wypowiedzi
• nie dotrzymujesz słowa
• bałaganisz
• krytykujesz, zwłaszcza publicznie – o krytyce można mówić także wtedy, gdy kontaktujesz się wzrokowo z dziećmi lub kimś innym, w cichej dezaprobacie męża/żony
• nie dbasz o higienę, wygląd
• krzyczysz
• wyzywasz
• zdradzasz
• oglądasz pornografię
• zmuszasz do współżycia
• oglądasz się za kobietami/mężczyznami w obecności żony/męża, komentujesz głośno ich wygląd
• dokonujesz porównań na niekorzyść męża/żony
• gniewasz się i praktykujesz tzw. ciche dni
• kłamiesz
• wyśmiewasz się publicznie z wad, niedoskonałości męża/żony
• jesteś od czegokolwiek uzależniony/a i nie walczysz z tym
• używasz przemocy, szantażujesz
Pamiętaj, że brak szacunku zawsze rozpoczyna się od myśli. Jeśli pozwolisz sobie na wyzywanie współmałżonka w swoim sercu, to wiedz, że kiedyś (może nawet szybciej niż się spodziewasz), przyjdzie moment, że te straszne słowa wypowiesz w jego obecności. A wtedy, na pewno go tym bardzo zranisz. A rany te, niestety, często później będą krwawić przez całe życie.
Prawdziwy szacunek jest sprawą serca, jednak wyraża się go za pomocą powszechnie przyjętych słów i gestów. Swój szacunek okażesz współmałżonkowi przez:
• uśmiech
• spokojny ton
• kulturalny język
• słuchanie bez przerywania
• życzliwość
• słowa uznania i podziwu, np. "kochanie, zrobiłaś naprawdę dobry obiad",
• uprzejme słowa: "dziękuję za ..., cieszę się ..., przepraszam..." itp.
• okazywanie, że jesteś z niego/niej dumny/a
• chwalenie za drobiazgi, szczególnie przy innych
• serdeczne gesty: przytulenie, okazywanie czułości
• grzeczne gesty: przepuszczanie przez drzwi, pomoc
• powstrzymanie się od krytykowania, szczególnie przy dzieciach i obcych osobach
• niewprowadzanie go w stan zakłopotania, szczególnie publicznie
• prawdomówność
Jeśli słowa wypowiedziane wyrażają szacunek, to napisane – w formie listu czy małej karteczki położonej w miejscu, do której współmałżonek często zagląda – mogą mieć jeszcze większą siłę oddziaływania. Czasem takie miłe, przeczytane słowa pod swoim adresem wspomina się i pamięta latami. Spróbuj zrobić taką niespodziankę współmałżonkowi. Na pewno sprawisz mu tym wielką radość.
Park nad jeziorem Mazinaw, który nazwano Bon Echo, jest moim zdaniem najpiękniejszym miejscem w południowym Ontario. Staram się być tam choć raz w roku i niedługo w nim zagoszczę, by nasycić się wspaniałym widokiem groźnej 100-metrowej skały pionowo wychodzącej z równie 100-metrowej wodnej przepaści. Miejsce ma też swoje tajemnice – na skalnych ścianach widnieją kilkusetletnie indiańskie piktogramy, których większość do dzisiaj nie została rozszyfrowana...
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8498#sigProIdeff3899ab8
Niezwykły urok krajobrazu Canadian Shield spowodował, że większość najpiękniejszych parków w południowym Ontario ulokowana jest właśnie na tej skalnej opoce – jednej z najstarszych struktur geologicznych na świecie. Prowincyjny Park Bon Echo stanowi południową krawędź Tarczy Kanadyjskiej. Wizytówką tego parku jest majestatycznie wypiętrzona, o nieregularnym, poszarpanym kształcie, 1,5-kilometrowej długości skała zwana Mazinaw Rock, która wystaje z głębin jeziora na wysokość 100 metrów.
Odżibuejowie – indiańskie plemię zamieszkujące te tereny – uważali to miejsce za święte. Na swych canoe z brzozowej kory docierali do podnóża skały, malując na niej 260 prymitywnych piktogramów.
Tajemnicze znaki na skałach w parku Bon Echo pozostają w większości nierozszyfrowane. Prawdopodobnie pierwsze powstały w XVI wieku, jednak ostatnie mogły być wykonane pięćset lat później, czyli w drugiej połowie XIX wieku. Ich dokładna symbolika jest dzisiaj trudna do zinterpretowania, można jednak przypuszczać, że niesamowitość przyrodnicza wpływała na mistyczne postrzeganie tego miejsca. Indianie sądzili, że sprzyjało ono obecności Wielkiego Ducha, Manitu, który objawiał się w czterech postaciach: jako uosobienie dobra w skałach i ziemi oraz jako personifikacja zła w nawodnym i podwodnym świecie.
Ontaryjczycy, a szczególnie mieszkańcy oddalonego nieco ponad 300 kilometrów Toronto, zawsze lubili spędzać tutaj okres wakacji. Od początku XX wieku przybywali w te strony szczególnie pisarze i malarze zafascynowani pięknem otoczenia. Tworzyli tu członkowie "Grupy Siedmiu" – słynnej na cały świat kanadyjskiej grupy pejzażystów.
Po raz pierwszy nazwa Bon Echo (po francusku: piękne echo) pojawiła się na mapie w 1900 roku, kiedy to amerykański dentysta Webster Price nabył wokół jeziora Mazinaw olbrzymi kawał ziemi i zbudował zajazd Bon Echo Inn.
Po dziesięciu latach Price sprzedał hotel Florze MacDonald, która przekazała go w spadku swemu synowi – Merrilowi Denisonowi. Denison był szeroko znanym w tamtych latach architektem i historykiem – parał się również pisarstwem. Aż do roku 1936, kiedy budynek spłonął, Bon Echo Inn było miejscem spotkań amerykańsko-kanadyjskiej śmietanki intelektualnej. Zajazdu po pożarze nigdy nie odbudowano, a właściciel ziemi wokół Mazinaw Lake w 1959 roku podarował ją prowincji. Jako park prowincyjny Bon Echo zaistniało w 1965 roku.
Mazinaw Rock i piktogramy to dwie główne atrakcje w Bon Echo, jednym z największych parków prowincyjnych w południowym Ontario. Na 6643 hektarach znajdują się tu 532 miejsca pod namiot lub przyczepę kempingową. Dla miłośników samotności 30 campsites ulokowanych jest w odludnych miejscach – część na wyspie – bez canoe lub kajaka nie sposób tam dotrzeć. Parę stanowisk usytuowano nad samym brzegiem Mazinaw Lake, skąd roztacza się z nich widok na majestatyczną Mazinaw Rock.
Pierwszymi białymi ludźmi, którzy zobaczyli piktogramy na Mazinaw Rock, byli angielscy inżynierowie na początku XIX wieku, jednak dokładnego opisu tego miejsca dokonał J.B. Halfpenny w 1878 roku. Kilkanaście lat później, w 1896 r., David Boyle sklasyfikował rysunki, wykonując ich szkice i pomiary.
Już wtedy zwrócono uwagę na fakt, że pomimo kontaktu z wodą, piktogramy wykazały wyjątkową odpornością na zniszczenie – musiały być zatem wykonane bardzo trwałym rodzajem farby. Późniejsze badania dowiodły, że Indianie używali mieszaniny hematytu i tłuszczu zwierzęcego – mikstura ta reaguje ze skałą, wgryzając się w jej strukturę.
Do przyjrzenia się z bliska indiańskim malunkom na skale i ogarnięcia ogromu Mazinaw Rock potrzebne jest canoe. Niekoniecznie swoje – na miejscu istnieje wypożyczalnia sprzętu pływającego (canoe, łodzie wiosłowe, rowery wodne). Jeśli nie jesteśmy zwolennikami wiosłowania, możemy skorzystać z wycieczki po jeziorze małym stateczkiem organizowanej przez Friends of Bon Echo.
Z setek przetrwałych fragmentów i całych rysunków jedynie dziesięć najlepiej zachowanych pozwala na jednoznaczną interpretację. Najbardziej charakterystyczny wydaje się być wizerunek Nanabusza, półbożka uznawanego przez plemię Odżibuejów za przewodnika po stworzonym przez Wielkiego Ducha świecie. Według ich wierzeń, miał on za zadanie nauczać, nierzadko za pomocą różnych podstępów i sztuczek, jak korzystać z dóbr świata. Nanabusz zwany był także Człowiekiem-Królikiem z powodu charakterystycznych długich uszu.
W wielu miejscach wokół układów grafik, takich jak sylwetki zwierząt czy postaci ludzkie, rozmieszczone są prymitywne znaki, kreski, krótkie łamane linie. Przypuszcza się, że służyły one do podstawowej arytmetyki, nie można jednak wywnioskować z tych szczegółów ani nawet z całych kompozycji, co liczono za ich pomocą. Prawdopodobnie, ze względu na sakralne znaczenie skały Mazinaw, ich całkowita interpretacja była dostępna jedynie szamanom i wodzom plemienia.
Płynąc canoe wzdłuż Mazinaw Rock, nie przegapmy wyrytego w skale przez rodzinę Denisonów wiersza amerykańskiego poety Walta Whitmana. Chwila refleksji po jego przeczytaniu będzie doskonałym wprowadzeniem do dalszego ciągu wycieczki, której ukoronowaniem powinno być przejście po grzbiecie Mazinaw Rock. Widok stamtąd zapiera dech; trzy tarasy widokowe pozwalają na chwilę odpoczynku i zrobienie pamiątkowych zdjęć.
Cliff Top Trail to nie jedyna wędrowna trasa, którą polecam w Bon Echo. Jeśli wypożyczymy canoe – wybierzmy się na wspaniałą wyprawę Kishkebus Canoe Trail. 2-kilometrowa trasa posiadająca cztery "przenioski" zajmie nam 5 godzin, ale na pewno nikt nie będzie żałował tego czasu.
W Bon Echo można łowić ryby. Na przesmyku przy samej skale Mazinaw Rock zawsze można spotkać paru wędkarzy – bardziej pewnym miejscem jest jednak Bon Echo Creek, gdzie ryb jest zatrzęsienie – ale nie ma co tu liczyć na jakieś rekordowe okazy. Rzeczka stanowi granicę między polami namiotowymi a publiczną plażą. W jej pobliżu znajduje się laguna z przystanią wodną i małymi promami, które pozwalają dotrzeć do wspomnianej już górskiej trasy znajdującej się po drugiej stronie jeziora. Plaże są dwie – na terenie parku mała ze stromo opadającym w głębinę dnem oraz publiczna – wspaniała, płytka i piaszczysta.
Dojazd do Bon Echo – autostradą 401 na wschód do zjazdu 579, dalej na północ drogą 41.
Jerzy Rosa - Mississauga
Japończycy doszli do takiej perfekcji w podrabianiu amerykańskich motocykli, że wyprodukowali wierny model h-d FLSTC heritage softail classic. Złośliwi mówią, że te dwie maszyny różnią się tylko faktem, iż japoński produkt stworzony jest w systemie metrycznym, a amerykański – calowym. Yamaha road star powstała w 1999 roku i w wersji silverado (ze skórzanymi sakwami, przednią szybą i trzema reflektorami) naprawdę była niezwykle podobna do żywej legendy, jaką jest softail classic. Z biegiem czasu, po kilku modyfikacjach, nabrała nieco indywidualnych cech. Model na sezon 2012 ma plastikowe sakwy polakierowane w takim samym kolorze jak zbiornik paliwa i błotniki. Nadal jednak konstrukcja wzoruje się na maszynie Harleya.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8498#sigProId463578a7da
Motocykl Yamahy jest ciężki – jego waga wynosi 352 kg. Serce maszyny stanowi widlak o pojemności 1670 ccm (u harleya jest to 1690 ccm), o długim skoku tłoka w cylindrach (113 mm), co powoduje, że road star ma potężny moment zamachowy wynoszący 100 lb-ft przy niskich obrotach (2500). Od kilku lat Japończycy stosują w tej maszynie układ wtrysku paliwa, co umożliwia łatwiejsze uruchomienie oraz likwiduje potrzebę rozgrzewania silnika przed jazdą. Pompa wtrysku znajduje się w baku – jest tam też jeszcze kilka innych urządzeń, dlatego mimo sporych rozmiarów zbiornik paliwa mieści 18 litrów benzyny, co pozwala na pokonanie dystansu 270 km. Transmisja mocy na tylne koło odbywa się za pomocą pasa. Skrzynia biegów posiada pięć przełożeń. Pierwsze trzy biegi są niezwykle "krótkie" – a ostatni pracuje prawidłowo dopiero, gdy przekroczymy siedemdziesiątkę. W czasie "cruisowej" prędkości (około 100 km/godz.) motocykl jest cichy i ma niskie obroty.
Na sezon 2012 yamaha road star silverado polakierowana jest w kolorze pearl white. W wersji S posiada więcej chromowanych elementów. Do końca września z uwzględnieniem 400-dolarowej bonifikaty, maszyna kosztuje w Kanadzie 15.499 dolarów – o cztery tysiące taniej niż motocykl H-D.
Choć nazwa "minivan" od razu budzi niezbyt dobre odniesienia, to jednak pod formą, gdzie dwa człony nazwy występują osobno – mini van – kryje się udany eksperyment stworzenia kolejnej wersji opartej na bazie kultowego mini-morrisa. Już niedługo to przywrócone przez BMW do życia auto pojawi się w Kanadzie w wersji dostawczej.
Sięgnięcie do archiwów i przepastnych magazynów co rusz wzbogaca ofertę MINI – jednego z działów niemieckiego BMW. Genialna konstrukcja sir Aleksa Issogonisa przeżywa w ostatnich latach drugą młodość, a odświeżony mini cooper ma już kilka nadwoziowych wersji. Ostatnią propozycją jest mini van, czyli dostawczy "blaszak". Nie jest to oryginalny pomysł, bo "wszystko już było" – jak mawiał Ben Akiba z kabaretu Olgi Lipińskiej – i w przeszłości znano już towarową wersję popularnego mini pod taką samą nazwą – mini van.
W latach 1960-1982 w Wielkiej Brytanii budowano furgon na bazie travellera (wydłużona wersja klasycznego mini). Miał on ładowność zaledwie 250 kg, a od travellera różnił się tylko brakiem bocznych szyb.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8498#sigProIdef76dec8d3
Po trzydziestu latach powrócono do zarzuconej w 1982 roku idei mini vana. Stworzono go na bazie clubmana, który stanowi współcześnie wydłużoną wersję mini coopera. Auto ma długość prawie 4 metrów, szerokość 1,7 m oraz wysokość prawie 1,5 metra. Rozstaw osi w tym modelu wynosi 2547 mm – czyli dokładnie tyle samo co u clubmana. Nowy samochód to tak naprawdę dostawcza wersja tego modelu, dlatego pełna nazwa wozu brzmi: mini cooper clubvan. Główne zmiany są widoczne w tyle, gdzie zabrakło foteli, a podłoga na całej powierzchni jest płaska, co zwiększa użyteczność przestrzeni bagażowej. Licząc do sufitu, auto posiada 860 litrów pojemności w przedziale ładunkowym, a jego wymiary to 1150 mm długości i 1020 mm szerokości w najwęższym miejscu. Maksymalna waga ładunku wynosi 500 kg.
Ładowność i ciężar nie imponują, ale tak naprawdę producent tych samochodów liczy na klientów, którzy są właścicielami małych biznesów w prestiżowych dzielnicach, gdzie stojące przed firmą modne mini może służyć za tablicę reklamową. Na pozbawionych bowiem szyb bocznych panelach można umieścić reklamę swojego interesu. Samochód będzie więc idealny dla tych przedsiębiorców, którzy chcą się wyróżnić, a ich biznes polega na przewożeniu niewielkich ładunków na krótkich odcinkach.
Blaszak mini zapewnia niezłe możliwości trakcyjne. Tradycyjnie bowiem pod maską samochodów tej marki kryją się doskonałe silniki, jak przystało na BMW. W Kanadzie oferowane będą trzy wersje silnikowe. Najtańszy wariant "one" jest wyposażony w 1,6-litrowy silnik benzynowy o mocy 98 KM. Pozwoli to na osiągnięcie przyspieszenia do setki w czasie 11,1 sekundy. Podstawowa odmiana mini vana może pochwalić się niskim zużyciem paliwa na poziomie 5,5 l/100 km.
Druga oferowana odmiana to cooper clubvan napędzany 4-cylindrowym, 1,6-litrowym silnikiem benzynowym o mocy 122 KM. Większa moc pozwala na lepsze przyspieszenia, które wynosi tu 9,8 sekundy. Producent zapewnia takie samo zużycie paliwa co słabsza wersja.
Prawdziwą rewelacją jest jednak wersja cooper D wyposażona w diesla o mocy 112 KM. Choć samochód do setki dociera w ciągu 10,2 sekundy, to spala zaledwie 3,9 l/100 km, co przekłada się na tanią eksploatację wozu. Mam nadzieję, że cena pojazdu w tej silnikowej wersji nie będzie zbijać z nóg.
Wszystkie odmiany mini vana mają przedni napęd. Standardową przekładnią jest 6-stopniowy manual – opcję stanowi tyleż stopniowy automat.
Jak wszystkie produkty MINI, czyli BMW, towarowy clubman jest wykonany z doskonałych materiałów i precyzyjnie zmontowany. Nie jest jeszcze znana jego cena na kanadyjskim rynku, ale oczekuje się, że będzie ona nieco niższa od zwykłego clubmana, który kosztuje ponad 23 tys. dolarów.
Jerzy Rosa
Mississauga