farolwebad1

A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...
sobota, 19 styczeń 2013 10:31

Myśmy już wtedy wiedzieli...

Napisał

 

Z por. Tadeuszem (Mazurem) Siemiątkowskim, 

byłym dowódcą Komórki Likwidacyjnej Związku Jaszczurczego i specjalnego
oddziału bojowego Narodowych Sił Zbrojnych - rozmawia Andrzej Kumor

 

Działalność Narodowych Sił Zbrojnych, a zwłaszcza walka i wyjście z kraju
na Zachód Brygady Świętokrzyskiej, należą do przemilczanych, a w najlepszym
razie przekłamanych kart dziejów polskiego oręża. Na szczęście. żyją jeszcze
ludzie, którzy brali udział w tamtych wypadkach.

 

piątek, 18 styczeń 2013 20:18

Wystawa "Katyń 1940 – Smoleńsk 2010"

Napisane przez

Klub Gazety Polskiej w Toronto informuje, że mimo różnych trudności, w sobotę, 12 stycznia 2013 r., odbyło się w pięknej, głównej rotundzie Toronto City Hall otwarcie zorganizowanej przez nas wystawy "Katyń 1940 – Smoleńsk 2010". Ostateczną decyzję zezwalającą na prezentację przygotowanych materiałów uzyskaliśmy dopiero na 24 godziny przed terminem otwarcia ustalonym w umowie podpisanej na początku grudnia 2012, co utrudniło nam rozreklamowanie wystawy w sposób przez nas planowany, ale i tak przybyła liczna grupa Polonii.

Wystawa jest przeznaczona głównie dla anglojęzycznych mieszkańców naszego miasta (jest więc w całości w języku angielskim) i będzie prezentowana przez cały tydzień (do 18 stycznia włącznie) w godzinach otwarcia ratusza. Wstęp jest oczywiście bezpłatny. Miejsce, które wybraliśmy, jest tak powszechnie znane i odwiedzane tłumnie przez mieszkańców Toronto i turystów (charakterystyczny modernistyczny budynek ratusza został zbudowany w latach 60. według projektu fińskiego architekta Viljo Ravela), że uznaliśmy je za doskonałe dla prezentacji wystawy szerszej publiczności.


W poniedziałek, 14 stycznia, wystawę zwiedziła również przebywająca właśnie z wizytą w Toronto pani Magdalena Merta, wdowa po tragicznie zmarłym w Katastrofie Smoleńskiej wiceministrze kultury i dziedzictwa narodowego śp. Tomaszu Mercie.
Oto tekst krótkiego przemówienia przewodniczącej Klubu Gazety Polskiej w Toronto wygłoszonego w czasie otwarcia wystawy:


Szanowni Państwo,
Katyń i Smoleńsk, każdy z nas, Polaków, zna tragiczną wymowę tych słów. U każdego z nas wywołują one lawinę emocji i skojarzeń. Żal, ból, poczucie straty, ale też poczucie ogromnej krzywdy i niesprawiedliwości. Mimo iż obydwie te tragedie rozdziela 70 lat, mają one zaskakująco wiele wspólnego i obydwie często są określane jako bezprecedensowe we współczesnej historii. Łączy je cierpienie ofiar, ból ich rodzin i bliskich, ale też fakt, że w obu utraciliśmy wspaniałych, światłych obywateli i patriotów. Nigdy nie wolno nam o nich zapomnieć.
Katyń to wciąż krwawiąca rana w polskiej świadomości, ale jednocześnie wyrzut sumienia światowej opinii publicznej. Mimo upływu 70 lat nie doczekaliśmy się sprawiedliwości. Żaden ze sprawców Zbrodni Katyńskiej nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności, a jak Państwo wiedzą, w chwili obecnej Rosja odwołuje się od wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości uznającego Masakrę Katyńską za zbrodnię ludobójstwa. Odmawia się nam nawet tego!


W Smoleńsku historia zatoczyła koło. Polska delegacja na czele ze śp. Pamięci Panem Prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego małżonką Marią zginęła tragicznie w drodze na uroczystości upamiętniające ofiary Zbrodni Katyńskiej. Wskutek niedopełnienia przez organy państwa konstytucyjnego obowiązku dbałości o polski interes narodowy również tutaj wyjaśnienie okoliczności Katastrofy Smoleńskiej i ewentualne pociągnięcie do odpowiedzialności winnych zaniedbań wydaje się nadal odległe. 10 kwietnia mijają już trzy lata i musimy zrobić wszystko, byśmy nie musieli czekać następne 70 lat!


Obie tragedie niestety łączy też przeraźliwy cynizm tych, którzy chcieliby ukryć prawdę za zasłoną kłamstw i półprawd oraz wymuszających milczenie. Nie wolno nam się nigdy na to godzić! Głoszenie prawdy to nie tylko nasz chrześcijański obowiązek, ale też nasz obowiązek obywatelski. Jak Państwo dobrze wiedzą z własnego doświadczenia, nie jest to łatwe i czasami wymaga dużej odwagi, ale przetrwać jako Naród możemy tylko budując naszą tożsamość na Prawdzie i wartościach chrześcijańskich.


Katyń i Smoleńsk łączy też obojętność międzynarodowej opinii publicznej. Nie wszystko daje się tutaj wytłumaczyć potrzebami doraźnej polityki i unikaniem kłopotliwych pytań. Czasami winny jest temu zwykły brak wiedzy społeczności międzynarodowej. Dlatego naszym patriotycznym obowiązkiem jest przekazywanie prawdziwych informacji i ciągłe przypominanie o sprawach dla nas, Polaków, ważnych, gdziekolwiek na obczyźnie żyjemy. Mamy nadzieję, że na miarę naszych skromnych możliwości, organizując dzisiejszą wystawę, choć trochę przyczynimy się do wypełnienia tej misji. Dlatego tak ważne dla nas było pokazanie tej ekspozycji właśnie tutaj, w ratuszu, w miejscu dostępnym i odwiedzanym przez wszystkich mieszkańców naszego miasta.


Korzystając z okazji, chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy wsparli naszą inicjatywę, a w szczególności Radnemu z 5. Okręgu Wyborczego Etobicoke-Lakeshore Peterowi Milczynowi. Jeszcze raz dziękujemy wszystkim za przybycie.


Wiceprzewodniczący
Klubu Gazety Polskiej
Dariusz Melon

piątek, 18 styczeń 2013 20:14

Ocalone dziecko

Napisane przez

wielodzietniJan: "Mam 53 lata. Jestem rzeźbiarzem. Gdy miałem 19 lat, dowiedziałem się, że jestem adoptowany. Gdy odnalazłem swą biologiczną matkę, powiedziała mi, że chciała mnie usunąć, ale ponieważ była to ciąża bliźniacza, o czym nikt wtedy nie wiedział, pozbyli się tylko jednego dziecka. I tak urodziłem się przez pomyłkę. Zaraz po porodzie matka i tak mnie porzuciła. Zaopiekował się mną ojciec, ale potem się ożenił i oddał mnie do adopcji. W młodości dużo przeżyłem, piłem, handlowałem narkotykami. Obecnie jestem trzeźwym alkoholikiem. Dziś wszyscy mi mówią, że jestem świetnym artystą, a ja mam wewnętrzne uczucie, że moja praca jest nic niewarta. Czasem mam wrażenie, że mój brat bliźniak miał więcej szczęścia niż ja, bo przecież byłoby lepiej, gdybym się nie urodził. Żyję jakby na kredyt, bo tak naprawdę nikt mnie nie chciał. Jestem bardzo nieszczęśliwy. Jak długo to jeszcze potrwa?"


Gosia: "Dowiedziałam się od siostry, że przyszłam na świat przez przypadek. Różnica wieku między mną a rodzeństwem wynosi 18 i 12 lat, a ja – jestem przypadkiem, bo mama wcześniej kilka razy usuwała ciąże. Jestem wpadką i też miałam być usunięta, tylko było już za późno. (...) Nienawidzę siebie, wiem, że jestem niepotrzebna, nikomu na mnie nie zależy i nie ma różnicy, czy jestem, czy mnie nie ma. Po tym, co usłyszałam o mojej mamie, nie mogę na nią patrzeć ani z nią rozmawiać. Nie mogę się uczyć. W zeszłym roku próbowałam popełnić samobójstwo, ale niestety mnie odratowali. (...) Nie jestem w stanie tak dłużej żyć..."


Karol, lat 18: "Dwa lata temu, podczas 3. urodzin mojego brata byłem świadkiem opowieści mojej matki. Powiedziała wtedy mniej więcej tak: »Na szczęście mogłam skorzystać ze specjalistycznych badań i kiedy okazało się, że dziecko jest zdrowe, zdecydowałam, że je urodzę«. Ta opowieść była dla mnie wstrząsem. Nigdy nie podejrzewałem matki o to, że mój ukochany brat mógłby się nie urodzić, gdyby badania prenatalne wypadły niepomyślnie. Coś we mnie pękło. Od tamtego czasu trudno mi kochać matkę, bo ciągle nachodzą mnie myśli, że mnie też by nie urodziła, gdyby okazało się, że jestem na coś chory. Modlę się, żeby przestać się zadręczać tymi myślami, ale nie mogę. Potrzebuję pomocy..."

Każdej osobie na świecie jak powietrze potrzebna jest pewność, że jest kimś ważnym i bezwarunkowo kochanym przez najbliższych. Wiadomość, że najdroższa matka usunęłaby mnie ze swej drogi, gdybym pojawił się w nieodpowiednim dla niej czasie, jest straszna i porażająca. I właśnie nieumiejętność poradzenia sobie ze świadomością, że na skutek aborcji (także in vitro, kiedy wyrzuca się niepotrzebne zarodki) nie żyje mój brat lub siostra, że mnie też miało/mogło nie być, czy nawet z samą tylko wiedzą, że rodzice w jakiejś sytuacji nie wykluczali aborcji, psychologowie nazywają syndromem ocaleńca (Post Abortion Survivor Syndrome – PASS).
Może też on pojawić się u osób, które od swoich rodziców usłyszały: "lepiej, żebyś się w ogóle nie urodził", "żałuję, że ciebie urodziłam", "wolałbym nowy samochód niż ciebie", "gdybym wcześniej wiedziała, że jestem w ciąży..." itp. oraz u tych, które rodząc się, zawiodły oczekiwania swoich rodziców, gdyż np. są dotknięte niepełnosprawnością czy są innej płci niż chcieli rodzice.


Przyczyn tego syndromu jest wiele. Badania pokazują, że między matką a dzieckiem w jej łonie zachodzi większa łączność psychiczna niż dotychczas sądzono. Nienarodzony człowiek rejestruje i zapamiętuje uczucia oraz wrogość, które pochodzą od jego matki. To, czego wtedy doświadcza, zostaje wyparte do podświadomości i ma później wpływ na całe jego życie. Inną i chyba najbardziej poważną przyczyną PASS, jest syndrom postaborcyjny u matki. Kobiety wtedy albo czują wstręt, niechęć i odrzucają żyjące dzieci, albo stają się lękowo nadopiekuńcze, panicznie bojąc się je utracić.
Dziecko, które w jakiś sposób przeżyło aborcję, bardzo cierpi fizycznie i psychicznie. Głównym tego objawem jest świadomość: "mogłem nie istnieć". Ocaleńcy przeżywają bardzo głęboki konflikt, sięgający aż do instynktu życia. Sprowadza się on do pytania: żyć czy nie żyć? To rzutuje na całe ich życie, uniemożliwia im prawidłowy rozwój i jest powodem podejmowanych prób samobójczych. Osoby te mają obsesyjne poczucie winy za to, że istnieją.


Osoby z syndromem PASS odczuwają także:


– nieufność wobec rodziców i samego siebie,
– wszechogarniający niepokój,
– przekonanie o zagrażającej zagładzie,
– wrażenie, że ktoś inny powinien być na ich miejscu,
– poczucie bezwartościowości swojego życia,
– chroniczne niezadowolenie,
– nieumiejętność nawiązywania relacji międzyludzkich,
– brak umiejętności kierowania samym sobą,
– apatię i zniechęcenie,
– w przypadku kobiet niechęć do samej siebie i do własnego ciała (stąd anoreksja i bulimia),
– w przypadku mężczyzn agresję, zaburzenia seksualne, cynizm.


Osoby te najczęściej nie wiedzą, jakie są prawdziwe przyczyny tego, co się z nimi dzieje. Nie mogąc odkryć prawdy, próbują sobie jakoś z tym wszystkim poradzić. Nikomu nie ufają, uciekają w używki, uzależnienia, używają przemocy, częściej maltretują swoje dzieci. Dlatego tak ważne jest, aby każde dziecko, chciane czy niechciane, planowane czy nie, było przez najbliższych przyjęte i powitane.
Osobą ocaloną jest się przez całe życie. Można być zniewolonym i zniszczonym albo świadomym swoich zranień, lecz wolnym i uzdrowionym. W Kanadzie prekursorem w dziedzinie pomocy osobom dotkniętym PAS i PASS jest psychiatra – dr Philip G. Ney.


B. Drozd – psycholog
Mississauga

piątek, 18 styczeń 2013 20:11

Przy opłatkowym stole

Napisane przez


Jest w moim kraju zwyczaj, że w dzień wigilijny,
Przy wzejściu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie,
Ludzie gniazda wspólnego, łamią chleb biblijny,
Najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie.
C.K. Norwid

bogusz1

Cytując Norwida, myśli z odrobiną nostalgii ulatują na chwilę do stron ojczystych, przywołując Cud Narodzenia Dzieciątka Jezus, magiczny wieczór wigilijny z białym opłatkiem i uroczystą pasterkę.
Opłatek – symbol pokoju, pojednania i przebaczania, najpiękniejszy zwyczaj wieczerzy wigilijnej, jaki przenieśliśmy z kraju rodzinnego, wciąż utwierdza w przekonaniu, że przy opłatkowym stole roztkliwiają się najtwardsze serca, a słowa najlepszych życzeń wraz z kruchą bielą opłatka, przemieniają ludzkie serca, odkrywając nowe pokłady dobra, aby w nich mógł znów zamieszkać Ten co "W żłobie leży".
Piękne spotkanie przy opłatkowym stole, miało miejsce 5 stycznia 2013 r. w sali bankietowej Domu Kombatanta przy 206 Beverley w Toronto, zorganizowane przez Koło Pań "Nadzieja", działające pod skrzydłami SPK nr 20. Wystrój sali, staraniem samych członkiń, jak wyjęty z "Baśni tysiąca i jednej nocy", a wieczorowe kreacje gości wypełniających miejsca przy stołach dodawały elegancji, tworząc uroczysty nastrój oraz miłą i przyjazną atmosferę.


Spotkanie rozpoczęła "Parada kolędników", która z oprawą muzyczną, rozśpiewanym kolędą korowodem z migocącym w dłoniach światłem świec, weszła na salę, wprowadzając tym poczucie rodzinnego ciepła i przynależności do wspólnoty chrześcijańskiej. Po tym występie prezes Koła Pań, Halina Drożdżal, w serdecznych słowach powitała zebranych, dokonując prezentacji gości honorowych. Byli to: prezes KPK p. Teresa Berezowska, wiceprezes KPK p. Jan Cytowski, prezes KPK Okręg Toronto Juliusz Kirejczyk z małżonką, prezes SPK nr 20 p. Zofia Śliwińska, rzecznik prasowy KPK p. Krystyna Sroczyńska, komendant 114 Placówki SWAP Krzysztof Tomczak z małżonką, sekretarz SPK Irena Kremblewska, przewodnicząca Komisji Opieki Społecznej przy KPK p. Albina Polatyńska, redaktor "Nowego Kuriera" p. Jolanta Cabaj, członek Zarządu SPK Oddział nr 20 p. Beata Bazak i prezes chóru św. Cecylii "Echo" przy kościele św. Stanisława Kostki w Toronto p. Jan Borkowski.
Po ciepłych słowach powitania nastąpiła chwila refleksji, w której Joanna Drożdżal przywołała wspomnienia przeżyć od lat związanych z opłatkowym kolędowaniem przekładającym się na pokój, radość i miłość, "bo nikt w ten wieczór samotny być nie może". Chwila refleksji zakończona została strofami: "Dzielmy się opłatkiem, jak chlebem codziennym, polskim obyczajem od wieków niezmiennym….", po czym nastąpiło dzielenie się opłatkiem.


Następnie odmówiona została modlitwa przed posiłkiem, wystrzeliły szampany i podano wyśmienity obiad, a na deser kawę i pyszne domowe ciasta. Delektując się deserem wszyscy z nieukrywanym zainteresowaniem i zadowoleniem odbierali przygotowany we własnym zakresie program artystyczny według scenariusza sporządzonego przez Wandę Bogusz.

bogusz2


Rolę konferansjera pełniła Joanna Drożdżal. Gwiazdą wieczoru w pięknych kolędach była Teresa Klimuszko przy akompaniamencie muzycznym Teresy Mazurek – akordeon i Marioli Frąckowiak – skrzypce. Poezję bożenarodzeniową prezentowały: Maryla Zdyb, Wanda Bogusz i Basia Mazurek-Giallo ze swoim 3-letnim synkiem Michałkiem, który rozbawił publiczność "wrodzonym talentem aktorskim".
Zabierając głos, goście honorowi wypowiadali wiele słów uznania dla Koła Pań "Nadzieja", życząc dalszych osiągnięć w działaniach charytatywnych, jak i na rzecz środowiska polonijnego, dziękując też za zaproszenie na to radosneucztowanie. Dodatkową atrakcją wieńczącą spotkanie były prezentowane przez panie suknie balowe na rozpoczynający się karnawał.

Na zakończenie prezes Halina Drożdżal odczytała życzenia i podziękowania nadesłane z okazji świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku od osób, które wyrażają swoją wdzięczność za otrzymane wsparcie finansowe, i podziękowała zebranym za wspólne kolędowanie przy opłatkowym stole, życząc wszystkiego co najlepsze na Nowy Rok 2013.


Wchodząc w Nowy Rok z dobrymi życzeniami, życzmy sobie, aby nie zanikała nasza tradycja dzielenia się opłatkiem, a pieśń kolędowa przekazywana z pokolenia na pokolenie łączyła polskie serca, jak posiadający magiczną moc biały opłatek.


Wanda Bogusz

piątek, 18 styczeń 2013 20:03

Nieprzyjemny tekst

Napisane przez

Czasem trzeba mówić też o mniej przyjemnych sprawach i choć największa liczba poważnych i często śmiertelnych wypadków drogowych ma miejsce latem, kiedy głupiejemy od słońca, wody i pięknych kobiet, to jednak zimą wypadki drobniejsze zdarzają się najczęściej.

Ponieważ nie jest to rzecz, w której mamy duże doświadczenie, wielu z nas popełnia w chwili wypadku wiele błędów, które później odbijają się czkawkę.
Dlatego lepiej zawczasu o wypadku myśleć i być doń mentalnie przygotowanym. Jest wielce prawdopodobne, że w ciągu naszego życia przypadłość taka nas dopadnie.


A więc, jeśli bierzemy udział w wypadku drogowym, pierwsza rzecz, jaką powinniśmy zrobić, to wyłączyć silnik i wyjąć kluczyk ze stacyjki, potem należy uspokoić siebie i na spokojnie ocenić stan własny i stan osób, z którymi podróżowaliśmy. Spokojnie i rozsądnie, biorąc pod uwagę zniszczenia samego samochodu. Bo czasem człowiekowi wydaje się, że nic takiego mu się nie stało, a może mieć obrażenia wewnętrzne.
Kiedy więc stwierdzamy, że sami jesteśmy OK, nasi bliscy są OK, patrzymy po samochodzie – czy nie powinniśmy się z niego ewakuować, czy nie czuć benzyny, nie pali się coś w silniku. Potem omiatamy "wiązką radarową" innych uczestników zdarzenia i inne samochody – czy się nie palą, czy ludzie nie są w nich uwięzieni. Potem szukamy komórki i jeśli ktokolwiek jest ranny, dzwonimy na 911. Na ten numer dzwonimy też, jeśli auta się palą lub wylewa się z nich na nawierzchnię benzyna czy olej.
Jeśli szczęśliwie wypadek nie ma takich rozmiarów, oceniamy, czy szkoda jest wyższa niż 1000 dol. Jeśli jest, dzwonimy na policję – ale nie na numer alarmowy, tylko zgłoszeniowy.


Gdy już stwierdzimy, że jesteśmy w miarę OK, dobrze jest rozejrzeć się dookoła w poszukiwaniu świadków zdarzenia.
Co ponadto warto wiedzieć o wypadkach:

1. Nasza ubezpieczalnia może nas uznać za winnych "at fault" wypadku drogowego, nawet jeśli policja nie wypisze nam mandatu i nie postawi zarzutów.
Policja i firmy ubezpieczeniowe mają różne kryteria ustalania winy. W wielu przypadkach, zwłaszcza w złych warunkach pogodowych, policja może odstąpić od postawienia zarzutu któremukolwiek kierowcy.
Tymczasem przepisy ubezpieczeniowe zawsze wskazują na winnego, czasem winne są obydwie strony. Wina w wypadkach drogowych w Ontario jest ustalana według Fault Determination Rules opisanych w ustawie Insurance Act. Zasady te obejmują ok. 40 różnych scenariuszy wypadkowych i przyznają stronom odpowiedzialność za zdarzenie procentowo od 0 do 100 proc.
Podobne przepisy istnieją we wszystkich innych prowincjach.
Dla ubezpieczalni uznanie za bycie winnym wypadku drogowego nie oznacza, że powinniśmy być oskarżeni przez policję, a jedynie jest sposobem określenia odpowiedzialności za zdarzenie na potrzeby ustalenia odpowiedzialności i rekompensaty finansowej.

2. Zasada ubezpieczenia "no fault" nie oznacza, że nikt nie ponosi odpowiedzialności za wypadek. W wielu prowincjach, w tym i w Ontario, obowiązuje No-fault insurance i można by w pierwszej chwili pomyśleć, że ubezpieczalnie nie ustalają winy w przypadku wypadku drogowego.
Tymczasem zasada ta oznacza tylko, że niezależnie od tego kto jest winny, wnosząc roszczenie, mamy do czynienia wyłącznie z naszą własną ubezpieczalnią; nie musimy "ścigać" ubezpieczalni innego kierowcy, by dochodzić odszkodowania za udział w kolizji.
Z punktu widzenia konsumenta oznacza to, że nasze roszczenie mo-żemy zrealizować szybciej, łatwiej i wcześniej otrzymać należne odszkodowanie, niż gdybyśmy sami musieli namierzać i mieć do czynienia z ubezpieczalnią innego kierowcy-sprawcy.


3. Jednym z najczęstszych miejsc wypadków są parkingi. Jest to spowodowane już samym faktem obecności na ograniczonej przestrzeni znacznej liczby pojazdów.
Wypadki na parkingach z reguły powodują najwięcej problemów, jeśli chodzi o to, kto ponosi odpowiedzialność. Określenie winy zależy od kilku ogólnych reguł.
I tak, jeśli kierowca samochodu w ruchu uderzy pojazd stojący, to zazwyczaj ponosi odpowiedzialność – jeśli twój pojazd jedzie, to musisz być w stanie go kontrolować, tak by ominąć przeszkody – nawet jeśli są to inne pojazdy nieprawidłowo zaparkowane.
Kierowca pojazdu wjeżdżającego na alejkę parkingową musi ustąpić samochodom, które już się po niej poruszają, jak również samochód, który skręca, powinien ustąpić pierwszeństwa tym, które jadą prosto. Na parkingu możemy otrzymać mandat – m.in. za niezatrzymanie się na znaku stop, jazdę z nadmierną prędkością.

4. Nie powinniśmy uciekać z miejsca wypadku, jest to przestępstwo kryminalne, zagrożone karą do 5 lat pozbawienia wolności, sowitą grzywną i – najprawdopodobniej – utratą polisy ubezpieczeniowej. Niezależnie jakie są okoliczności wypadku, pogorszymy je jedynie, uciekając. Jeśli zaś jesteśmy ofiarą takiego zachowania, powinniśmy zanotować jak najwięcej informacji – model, kolory samochodu, rejestracja – wszystkie szczegóły – i natychmiast zadzwonić na policję. Powinniśmy też poszukać świadków i uzyskać od nich jak najwięcej informacji.

5. Kiedy dzwonić na policję? Jak już napisałem, jesteśmy zobowiązani zatelefonować na policję, jeśli strata powstała w rezultacie wypadku przekracza 1000 dol. – dotyczy to wszystkich samochodów biorących udział w zdarzeniu i innych obiektów, jak bariery czy uszkodzone znaki drogowe, lub też gdy ktokolwiek jest ranny. Powinniśmy też zadzwonić na policję, jeśli podejrzewamy drugiego kierowcę o bycie pod wpływem alkoholu lub narkotyków.
Jeśli w rezultacie wypadku powstały znaczne straty, ale nikt nie został ranny, powinniśmy zadzwonić na miejscowy posterunek policji, a nie numer alarmowy 911. Numer 911 jest zastrzeżony dla sytuacji, gdy ktoś został poważnie ranny, gdy wybuchł pożar, albo też gdy czujemy się zagrożeni lub też istnieje niebezpieczeństwo dla innych uczestników wypadku – na przykład auto zwisa z wiaduktu.
Jeśli mamy swego brokera ubezpieczeniowego, warto jego bezpośredni numer wozić ze sobą, by w takiej sytuacji uzyskać konkretną poradę.
Mamy nadzieję, że żaden z Czytelników "Gońca" nie będzie musiał korzystać z tych informacji, ale warto to wiedzieć, choćby po to, by w chwili wypadku nie zachowywać się jak zając w świetle reflektorów i nie ulegać całkowitemu paraliżowi.
Powinniśmy przygotować się mentalnie do takiej sytuacji.


A gdy już jesteśmy przy przygotowaniach – tak się składa, że jak na razie zima nas raczej oszczędza, wszystko jednak jeszcze może się zdarzyć, dlatego warto nawet w mieście – prócz dobrej szczotki i drapaczki do lodu, zaopatrzyć się w plastikową szuflę, może być niewielka, rozmiarów zabawkowych. Zawsze to jak człowiek odszufluje, to potem łatwiej coś podłożyć.

O czym zapewnia Państwa, życząc bezwypadkowej zimy tej i wszystkich następnych...


Wasz Sobiesław

piątek, 18 styczeń 2013 20:00

Powtórka rewolucji amerykańskiej?

Napisane przez

witoldJasek copyW programie "Pierce Morgan Tonight" podczas poniedziałkowej edycji programu pojawił się słynny komentator radiowy i twórca filmowy Alex Jones.
Przedmiotem dyskusji Jones-Morgan miała być petycja domagająca się deportacji Morgana Pierce'a do Wielkiej Brytanii. Dlaczego deportacja popularnego komentatora CNN? Powodem jest postawa Pierce'a, który promuje rozbrojenie Amerykanów. Jak powiedział Alex Jones, "...jeśli ktokolwiek spróbuje odebrać broń Amerykanom, grozi to powtórką rewolucji, jaka miała miejsce w 1776 roku".
Jones wskazał też na to, że Wielka Brytania jest statystycznie przestępczą stolicą Europy, gdzie podpalane są całe domy i ulice, liczba morderstw jest najwyższa w Europie, wszystko to w kraju, gdzie nie wolno posiadać broni.
Gość programu sugerował też, by Pierce Morgan powrócił jak najprędzej do Wielkiej Brytanii, jeśli nie chce zaakceptować wartości, które wyzwoliły Amerykanów spod tyranii i dały szanse rozwoju Ameryce. Cały materiał dostępny na YouTube, wystarczy wystukać: Alex Jones Pierce Morgan.


Witold Jasek
Komendant ZS Strzelec
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Hasło Wasaga Beach wszystkim mieszkańcom centralnego Ontario nieodparcie kojarzyć się będzie z latem, piaszczystymi plażami, czystą ciepłą wodą Georgian Bay – zatoki jeziora Huron, mylnie uznawanej przez niektórych z powodu swej wielkości za oddzielne jezioro. Kraina domków letniskowych, żaglówek, miejsce letniego wypoczynku Polaków równie popularne jak Kaszuby ontaryjskie. Mało komu jednak Wasaga Beach kojarzy się z zimą, a jest to miejsce o tej porze roku równie atrakcyjne.

 


Prowincyjny Park Wasaga Beach oprócz spacerów nad zamarzniętym jeziorem, oferuje w zimie 800 hektarów wydm, na których utworzono Wasaga Nordic Centre i trasy do nart śladowych – numer dwa na naszej liście najatrakcyjniejszych miejsc na biegówki.


Lodowiec obejmujący większość powierzchni Ontario w czasie ostatniego zlodowacenia uformował krajobraz Wasaga Beach. Lodowcowe jezioro Algonquin pokrywające te tereny zanikło, zostawiając ukształtowanie terenu. 800 hektarów pasm wysokich wydm, "nadmuchanych" przez północno-zachodnie wiatry nanoszące piasek z plaż, w czasach nam współczesnych uformowanych w kształt podkowy, stanowi unikatowy rezerwat, specjalnie chroniony, bo każda, nawet niewielka ingerencja człowieka może zniszczyć delikatną roślinność, dlatego nie wolno tu używać żadnych pojazdów, palić ognisk ani polować. Udostępniono go jednak do zwiedzania w lecie w postaci szlaku Blueberry Plains, a zimą na biegówkach.


W zimie Wasaga Nordic Centre oferuje 30 kilometrów świetnie maszynowo przygotowanych tras, tym przyjemniejszych, że na tych łatwiejszych są podwójne ślady, można jechać obok siebie, w tym 8 kilometrów tras do kroku łyżwowego. Trasy od bardzo łatwych do bardzo trudnych, dla każdego. Prowadzą przez bukowe, świerkowe, ale w większości sosnowe lasy, dlatego tak tu pięknie zimą, zielone igły zwykle pokryte są czapami śniegu, tworząc bajkowy krajobraz. Po drodze można posiedzieć na ławeczce przy stale palącym się ognisku i odpocząć. Jeśli będziemy mieli szczęście, zobaczymy zimujące ptaki lub białoogoniaste jelenie, a na pewno wydeptane przez nie ścieżki.


Każda trasa w Wasaga jest piękna, ale polecamy szlak oznaczony "experts only" – Monument Hill i High Dune Trail, razem około 12 km. Wspinają się na grzbiety wydm, schodzą w dolinki, można tu szusować długimi zjazdami, a z góry jest przepiękny widok na okolicę, choć nie widać jeziora. Są tu dwa miejsca, oznaczone ostrzeżeniami, gdzie koniecznie trzeba zdjąć narty i zejść na nogach bokiem trasy, w paru innych też lepiej to zrobić, jeśli czujemy się niepewnie, ale wbrew pozorom nie jest tu tak strasznie. Zabraliśmy tu naszych przyjaciół, pierwszy raz w życiu byli na biegówkach – do jeżdżenia na nich naprawdę nie potrzeba żadnych specjalnych umiejętności – i bez problemu pokonali ten szlak, choć nie obyło się bez paru lądowań w śniegu, ale nie zrazili się, wręcz przeciwnie, wracają tu co roku. W sytuacji groźnej najwyżej trzeba zrobić tzw. siad-pupkę. Na trudniejszych trasach jest niewielu ludzi, co jest dużym plusem. Na High Dune Trail kiedyś w kilku miejscach były tobogany do zwożenia pechowców z trasy, teraz tylko numer telefonu do pogotowia – znak czasu, trzeba mieć komórkę. Pod koniec szlaku jest domek na łące, kiedyś był ogrzewany piecem, teraz tylko można się tam schronić przed wiatrem.


Główna baza mieści się w domku przy parkingu, tam kupuje się bilety, można po przystępnych cenach wypożyczyć narty dla dorosłych i dzieci, są szafki na buty i łazienki, mała jadalnia, gdzie można zjeść własny prowiant lub zakupić kanapki i napoje, a także zaopatrzyć się w smary do nart czy zapomniane rękawiczki. Jak ktoś chce się ogrzać w bardziej nastrojowych okolicznościach, w szopie obok są drewniane stoły i stale palący się ogień w żeliwnym piecu. Miasteczko Wasaga, w którym znajduje się park, oferuje cottage'e, motele i mnóstwo restauracji.
Wasaga Nordic Centre czynne jest od grudnia do marca w godz. 9.00-17.00. Ceny za cały dzień: dorośli 11,00 dol. (z podatkiem), dzieci w wieku 6-17 lat 5,50. Centrum oferuje niewygórowane ceny za wypożyczenie sprzętu, po informacje i w sprawie warunków na trasie proszę dzwonić bezpośrednio do Wasaga Nordic Centre, tel. 705-429-0943.


Dojazd: ok. dwóch godzin na północ od Toronto, alternatywne trasy Airport Rd. lub hwy 400. W Wasaga jechać River Rd. West, skręcić w Blueberry Trail na południe, Nordic Ski Centre znajduje się po lewej stronie drogi, wyraźnie oznaczony. Koordynaty do GPS: 44.50697 –80.01489.


Tekst i zdjęcia
Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński
Mississauga

 



Co? Gdzie? Kiedy?

Wasaga Nordic Centre, 26 stycznia, godz. 17.00-21.00, Moonlight Ski
Wycieczka na nartach biegowych pod gwiazdami w scenerii magicznej nocy zakończona gorącą czekoladą i popcornem. Możliwość wynajęcia nart na miejscu. Tel. do parku 705-429-0943. Koordynaty do GPS: 44.50697 -80.01489.


Mountsberg Conservation Area, 25 stycznia 2013, Owl Prowl, godz. 19.00-21.00
Popularny program dla dorosłych poznawania ontaryjskich sów jako nieustraszonych drapieżników. Wiele informacji o tym gatunku podczas nocnej wycieczki, oczywiście z odwiedzinami w schronisku dla rannych ptaków przechodzących rehabilitację, prowadzonym przez park Mountsberg, i z niezapomnianym spotkaniem z sową oko w oko. Bilety: dorośli 15 dol., emeryci 10 dol. plus podatek. Wymagana rejestracja, e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub tel. 905-854-2276.

26 stycznia 2013, godz. 18.30-20.30
Ten sam program, ale przeznaczony dla rodzin z dziećmi. Nocna wycieczka w poszukiwaniu ontaryjskich sów, puppet show specjalnie dla dzieci i wizyta w schronisku u przebywających tam ptaków. Rejestracja jak wyżej. Adres: Mountsberg Conservation Area, 2259 Millburough Line, Campbellville, ON L0P 1B0.


Hilton Falls Conservation Area, 25 stycznia 2013, godz. 18.30-21.00, Guided Moonlight Cross Contry Ski
Wycieczka z przewodnikiem pod gwiazdami na nartach biegowych, zakończona gorącą czekoladą i pieczonymi w ognisku przy wodospadzie marshmellow. Ceny: dorośli 17 dol., dzieci 11 dol., 15 dol. za wypożyczenie nart (trzeba zamówić wcześniej). Tel. 905-854-0262.


Crawford Lake Conservation Area, Każda sobota w styczniu i w lutym, Moonlight Snowshoe Hike, 18.30-20.30

Odkrywanie magii zimowej nocy w blasku księżyca i gwiazd. Przewodnik poprowadzi Państwa trasą na rakietach śnieżnych przez przepiękny teren. Wieczorne wycieczki odbywają się w każdą sobotę w styczniu i lutym w tych samych godzinach. Wieczór kończy się ogniskiem i gorącą czekoladą. Ceny: dorośli 15 dol., emeryci i dzieci w wieku 8-15 lat 10 dol., plus podatek. W razie złych warunków pogodowych opłata nie jest zwracana. Wymagana wcześniejsza rezerwacja pod nr tel. 905-854-0234 lub przez Internet na stronie Moonlight Snowshoe Hike. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.

Przedstawiam Państwu kolejny artykuł z cyklu "Powroty". Do tej pory w jego ramach ukazały się następujące artykuły: "Obywatelstwo polskie dla dzieci urodzonych w Kanadzie", "Polskie dokumenty tożsamości", "Rozwód w Kanadzie i jego skutki prawne w Polsce", "Jak nabyć spadek w Polsce – zasady dziedziczenia", "Zachowek – ochrona osób najbliższych przed pominięciem w testamencie", "Jak nabyć własność nieruchomości w Polsce, nie będąc jej właścicielem – instytucja zasiedzenia", "Podział majątku małżonków po rozwodzie – według prawa polskiego", "Testament w Polsce – jak sporządzić ważny dokument", "Ustalenie ojcostwa dziecka – według prawa polskiego", "Obowiązek alimentacyjny wobec dziecka – według prawa polskiego", "Darowizna w Polsce – czyli jak skutecznie przekazać majątek najbliższym za życia", "Dział spadku – według prawa polskiego", "Podatek od spadków i darowizn w Polsce", "Obowiązki alimentacyjne między byłymi małżonkami", "Kontakty z dzieckiem po rozwodzie według prawa polskiego", "Zapis windykacyjny – nowy sposób rozporządzania majątkiem po śmierci", "Sposoby uniknięcia zapłaty zachowku – w świetle polskiego prawa spadkowego", "Odrzucenie spadku jako sposób na uniknięcie długów spadkowych", "Konto bankowe w Polsce – co się z nim dzieje po naszej śmierci?", "Intercyza w Polsce jako sposób na uniknięcie długów współmałżonka", "Spadek po dalekim krewnym – skutki podatkowe" oraz "Bezpieczne przedświąteczne zakupy i inwestycje w Polsce – zanim podpiszesz, czytaj umowy!!!".

 


Skrzypek-PaliwodaW dzisiejszym artykule omówię bardzo ważną kwestię korzystania z prywatnego majątku dziecka położonego w Polsce. Dotyczy to majątku podarowanego lub odziedziczonego przez niepełnoletnie dziecko. Rodzice dziecka nie mogą bowiem samodzielnie podejmować działań przekraczających czynności zwykłego zarządu, np. nie mogą sprzedać należących do niego nieruchomości.
Na czynności takie muszą bezwzględnie otrzymać zgodę sądu opiekuńczego, który bierze pod uwagę zabezpieczenie interesów dziecka, a nie doraźne potrzeby jego rodziców.


Czysty dochód z majątku dziecka (przychody – koszty związane z jego uzyskaniem) powinien być przeznaczany na utrzymanie i wychowanie dziecka oraz jego rodzeństwa, które wychowuje się razem z nim. Gdy dochód wystarczy na pokrycie wszelkich potrzeb dziecka i jego rodzeństwa, nadwyżka może być przeznaczana na inne uzasadnione potrzeby rodziny (jest to tzw. zasada równej stopy życiowej rodziny).
Rodzice mogą zostać wyłączeni z zarządu podarowanym majątkiem, gdy spadkodawca uczyni takie zastrzeżenie w testamencie lub umowie darowizny.
Spadkodawca lub darczyńca mogą wyznaczyć do sprawowania pieczy nad majątkiem wybranego przez siebie zarządcę.
Gdy nie zostanie wskazana konkretna osoba, sąd opiekuńczy wyznacza kuratora. Zarówno zarządca, jak i kurator podlegają nadzorowi sądu i mogą zostać zmienieni, gdy będą nieprawidłowo wykonywać swoje obowiązki.


Gdy dziecko pozostaje pod władzą rodzicielską obojga rodziców, każde z nich może samodzielnie działać jako przedstawiciel ustawowy dziecka. Rodzice nie mogą jednak reprezentować dziecka, gdy dokonywane przez nich czynności mogłyby doprowadzić do konfliktu interesów (np. przy przenoszeniu majątku między podlegającymi ich opiece dziećmi, lub przy czynnościach między rodzicami a dzieckiem). W takiej sytuacji dziecko reprezentowane jest przez kuratora ustanowionego przez sąd opiekuńczy.
Miernikiem czynności przekraczającej zwykły zarząd jest ciężar gatunkowy dokonywanej czynności, jej skutków w sferze majątku dziecka, wartości przedmiotu danej czynności oraz szeroko pojęte dobro dziecka i ochrona jego interesów życiowych. Konsekwencją dokonania czynności bez wymaganej zgody sądu jest nieważność danej czynności. Za taką czynność można uznać np. sprzedaż nieruchomości, wypłatę większej ilości gotówki do rąk matki, dokonywanie podziału majątku spółki.


Zezwolenia na dokonanie takiej czynności udziela sąd opiekuńczy na wniosek jednego z rodziców, po wysłuchaniu drugiego. Postanowienie sądu staje się skuteczne z chwilą uprawomocnienia i nie może być zmienione lub uchylone, gdy na jego podstawie powstały skutki wobec osób trzecich.
Gdy istnieje obawa, iż rodzice mogą roztrwonić majątek dziecka, sąd opiekuńczy ma prawo domagać się, aby sporządzili oni spis rzeczy należących do dziecka (tzw. inwentarz majątku dziecka). Obejmuje on spis wszystkich rzeczy należących do dziecka wraz z podaniem ich wartości.
Na polecenie sądu rodzice muszą informować sąd – we wskazanych okresach np. miesięcznych lub rocznych – o stanie tego majątku, np. o nabyciu kolejnych wartościowych przedmiotów.


Sąd może też wyznaczyć roczne limity sumy rozporządzeń dot. ruchomości, pieniędzy, które nie wymagają zgody sądu. Po ustaniu zarządu rodziców nad majątkiem dziecka (np. po ukończeniu przez niego 18 lat) rodzic musi oddać dziecku majątek, którym zarządzał. Na żądanie dziecka, zgłoszone w ciągu roku od przejęcia majątku, rodzic musi złożyć rachunek z wykonywanego przez siebie zarządu.
W przypadku gdy dziecko znajduje się pod władzą rodzicielską obojga rodziców, zarząd majątkiem wykonują oboje rodzice. Zarząd ten musi być wykonywany z należytą starannością i dbałością o interesy dziecka.
Rodzice muszą podjąć wszelkie czynności, które mają na celu utrzymanie majątku w należytym stanie technicznym, np. remonty, lecz także mają dążyć do jego pomnożenia np. poprzez wynajęcie mieszkania, umieszczenie pieniędzy na lokatach bankowych. Zarząd rodziców nie dotyczy jednak zarobków uzyskiwanych samodzielnie przez dziecko (dot. to dzieci, które ukończyły 13 lat) i przedmiotów oddanych mu do samodzielnego użytku, np. rower, zabawka.


Rodzice mogą samodzielnie dysponować majątkiem dziecka tylko w zakresie zwykłego zarządu, np. prowadzenie gospodarstwa rolnego, nieodpłatne nabycie rzeczy w ramach przyjęcia darowizny (nieobciążonej długami). Sprawowanie zarządu nad majątkiem dziecka podlega kontroli sądu opiekuńczego. Sąd rozstrzyga również spory między rodzicami w zakresie majątku dziecka i sposobów jego zarządu.
Pismo w tej sprawie należy skierować do sądu opiekuńczego miejsca zamieszkania osoby, której ma dotyczyć (lub miejsca jej aktualnego pobytu). Rozstrzygnięcie o istotnych sprawach dziecka jest możliwe dopiero po wysłuchaniu obojga rodziców. Jest to obowiązek sądu, ale może on od niego odstąpić, gdy wysłuchanie obojga rodziców byłoby połączone z nadmiernymi trudnościami.
W przypadku jakichkolwiek wątpliwości lub trudności z przyjazdem do kraju polecam kontakt z polskim adwokatem, który zna polskie przepisy prawa i ułatwi uzyskanie oczekiwanego przez Państwa efektu.


Monika Skrzypek-Paliwoda
adwokat
reprezentująca w całym kraju sprawy
Polaków powracających do Ojczyzny,
prowadząca Kancelarię Adwokacką
w Polsce


Dwie nowe wystawy, jedna w Zachęcie, a druga w Centrum Sztuki Współczesnej, kolejny raz udowadniają, że nie ma patologii, na którą politycy nie chcieliby zmarnować pieniędzy zrabowanych podatnikom i konsumentom. Współczesną "sztukę" w III RP definiują dwa wymiary. Pierwszy to marnowanie publicznych środków – środków, które powinny pozostać w kieszeniach podatników i konsumentów. Drugi to demoralizacja. Szerzenie pornografii, epatowanie patologiami i brzydotą, nienawiść do katolicyzm i polskości. Oba wymiary łączy to, że współczesna "sztuka" jest instrumentem rewolucji neobolszewickiej.


Każda wizyta na wystawie sztuki nowoczesnej utwierdza mnie w przekonaniu, że słusznie od ponad 20 lat domagam się obniżenia podatków i zaprzestania finansowania "sztuki" z pieniędzy zrabowanych podatnikom i konsumentom. Ostatnio moje przekonanie potwierdziły dwie wystawy.
W Zachęcie, dla żartu zwanej "narodową" galerią "sztuki", prezentowana jest przeglądowa wystawa Piotra Uklańskiego "Czterdzieści i cztery", którą można za darmo obejrzeć co czwartek, do 17 lutego. Na wystawie uwagę zwracają dwie instalacje: "Pornalikes" i "Polska Über Alles". O przesłaniu innej instalacji można się zorientować dopiero z informacji na stronie Zachęty: "Uklański przemienia na przykład jedną z neoklasycystycznych sal Zachęty w rodzaj wielkiej macicy skonstruowanej z podwieszonych farbowanych tkanin". Instalacja "Pornalikes" składa się z sali, w której na jednej ze ścian powieszono kilkadziesiąt pornograficznych fotek z lat osiemdziesiątych. Zdjęć: odbytów, sromów, penisów, stosunków analnych, genitalnych, oralnych, wytrysków, spermy na twarzach kobiet, kopulacji. "Dzieła" tego pilnują dwie panie z ochrony.
Podobnie i inne sale na wystawie Uklańskiego obstawione są przez kilku ochroniarzy na pomieszczenie. Jednym z celów ich obecności jest uniemożliwienie robienia zdjęć eksponatom. Na widok trzymanego przeze mnie w dłoni aparatu fotograficznego, od razu przy wejściu jeden z ochroniarzy poinformował mnie o zakazie fotografowania. Wydałem mu się jednak tak podejrzany, że łaził za mną przez całą wystawę i w każdej z sal głośno wydawał polecenia swoim podwładnym, by bacznie mnie obserwowali – gdyż jestem podejrzany. Dodatkowo wyposażeni w krótkofalówki ochroniarze non stop utrzymywali z centralą łączność radiową.


Innym "dziełem" Uklańskiego jest instalacja "Polska Über Alles", na którą składa się podłoga złożona z świecących paneli jak w dyskotece, ściany z naklejonymi portretami aktorów w nazistowskich mundurach i zawieszone na tych portretach godło Polski – dla którego tłem herbowym są naziści. Nie da się ukryć, że jest łopatologiczna antypolska propaganda. Wystawę sponsorują DeLonghi, Kenwood, A.Blikle, Freixenet. Samą zaś galerię: Lidex, Netia. Patronami medialnymi wystawy są: Gazeta Wyborcza, Polskie Radio, The Warsaw Voice, Stolica, PANI, Artinfo.pl, Malemen.
Jak można przeczytać na stronie galerii: Ze względu na charakter prac Piotra Uklańskiego, prezentowanych na wystawie Czterdzieści i cztery, decyzję o ewentualnym oglądaniu wystawy przez dzieci Zachęta powierza "rodzicom lub opiekunom". Co oznacza, że Zachęta nie widzi sama z siebie nic niestosownego w prezentowaniu dzieciom pornografii – co jest zresztą przestępstwem.
Kolejną ekspozycją za pieniądze podatników jest wystawa Artura Żmijewskiego w Centrum Sztuki Współczesnej. Można ją oglądać za darmo co czwartek do 24 lutego. Wystawa odzwierciedla przekonania Żmijewskiego "o kulturze jako polu do politycznego myślenia i działania", potrzebie lewicowego upolitycznienia kultury, wykorzystywania sztuki w bieżących działaniach politycznych.
Jedna z instalacji pod tytułem "Demokracje" składa się z trzydziestu filmów nakręconych podczas różnych manifestacji, które wyświetlane są na raz w jednej z sal. Wśród wyświetlanych filmów są relacje między innymi: Marszu ONR z 2009, Marszu Niepodległości 2012 – w tym przemówienia Zawiszy i Winnickiego, blokady Marszu Niepodległości z 2012, 2011, Marsz dla Życia 2007, antyfeministycznej kontrmanifestacji 2009, demonstracji w Polsce i za granicą.


W innej sali – instalacja "Wybrane prace". Na tę instalację składa się kilkanaście filmów dokumentujących codzienną aktywność różnych ludzi.
Kolejna wideoinstalacja "Moi sąsiedzi" to zapis rozmów z Izraelczykami podczas agresji Izraela na Palestynę. Składają się na nią prócz filmów też rysunki zrobione przez Żydów w czasie nagrywania filmu.
Na instalację "Na ślepo" składają się rysunki zrobione przez niewidomych i film ukazujący malujących niewidomych. Jest to kolejny przykład tego, jak można zarobić kasę robiąc z cudzego kalectwa cyrk.


Kolejną patologią jest bluźniercza "Msza". Jak można przeczytać na stronie CSW, "jest to filmowy zapis katolickiej mszy przeniesionej wiernie na scenę Teatru Dramatycznego w Warszawie. Na scenie teatru pojawił się ołtarz, a na nim mszał rzymski. Obok ołtarza liturgiczne świece, zawisł krzyż i postawiono tabernakulum. Odegraniu mszy według scenariusza "Obrzędów Mszy Świętej" towarzyszyła muzyka organowa i śpiew. W role księdza i kleryka wcielili się aktorzy Teatru Dramatycznego". Jest to doskonały przykład opierania sztuki nowoczesnej na bluźnierstwie i nienawiści do katolicyzmu. Zapewne Żmijewski nie wystawiłby jakiegoś judaistycznego rytuału, w którym aktor udawałby rabina. Dodatkowo "Msza" Żmijewskiego jest kolejnym przykładem marnowania pieniędzy. Każdy zainteresowany tym, jak wygląda msza w kościele katolickim, może codziennie, kilka razy dziennie, w najbliższym kościele zobaczyć ten rytuał – odprawiany przy wsparciu dobrowolnych datków wiernych, a nie imitację wystawianą za pieniądze podatników. Organizatorem wystawy jest fundacja f.o.r.t.e. Fundację f.o.r.t.e. wspierają: Canon, Salony muzyczne R. i N. Henglewscy. Partnerem technicznym wystawy jest Eidotech, a patronami medialnymi CSW: Aktivist, Exklusiv, Stolica, Elle Decoration.


Jan Bodakowski
Tekst na ten temat ukazał się pierwotnie na portalu Prawy.pl http://www.prawy.pl/

piątek, 18 styczeń 2013 17:14

Wojna i sezon [11]

Napisane przez

Lecz jeśli wymierzymy całą długość jeziora od jednego kolana do drugiego, to przekonamy się, że Jezioro Krzywe ma około 10 wiorst długości. Wystarczy teraz niewielki wysiłek wyobraźni, aby zrozumieć, jakim dziwem przyrody jest Jezioro Krzywe. Jest ono jakby labiryntem wodnym wijącym się wśród wzgórz stromych i lesistych. Nieraz by dotrzeć do jakiejś części jeziora trzeba przebijać się przez dżunglę jarzębin, leszczyn, dzikich malin i wilczej jagody. Gdy wreszcie zmęczeni i podrapani wydostaniemy się na brzeg jeziora, wydaje się nam, że jesteśmy nad rzeczką leśną.
Tylko że woda tej "rzeczki" jest nieruchoma, a toń czarna i przepastna, niemal groźna. W innym miejscu dostęp do jeziora jest łatwiejszy: schodzimy po zboczu wzgórza porosłego starodrzewem. Wchodzimy na wąski pas łączki i widzimy większą przestrzeń wodną. Trafiliśmy na jedno z grubszych kolan jeziora. Ale i w takich miejscach zbliżamy się do wody z pewną trwogą. Bo brzegi jeziora są wszędzie jednakowe: świeci przez wodę wąziutki pas żółtego piasku, a zaraz potem czarna otchłań głębiny, w której majaczą nieruchome girlandy wodorostów. Byli ludzie, którzy przyjeżdżali nad Jezioro Krzywe na wyprawy naukowe i czynili drobiazgowe pomiary. Okazało się, że Krzywe jest bardzo głębokie – nawet w najwęższych swych przegubach dochodzi do głębokości 15 sążni.


Przyrodnik amator, stojąc nad jeziorem, zadaje sobie pytania: jak powstało to dziwne jezioro tak bardzo niepodobne do innych jezior na pojezierzach środkowowschodniej Europy? Jeśli słuszną jest teoria lodowcowego pochodzenia naszych jezior, to jak mógł lodowiec wyżłobić taki kręty "nurt" Krzywego? Jaki ruch lodowca mógł wyrzeźbić te fantastyczne kształty? Lecz może to krynice zasilają wody Krzywego? Lecz jeśli tak, to jaki kataklizm potworzył te kręte rozpadliny w naszym na ogół spokojnym krajobrazie?


Mikołaj, który niecierpliwił się i wzrokiem bardzo niechętnym spoglądał na roztaczające się cuda wody, zieleni i nieba, odezwał się:
– No, obejrzeliśmy pozycje i hodi. Teraz, paniczu, pora do chaty. W domu to samo: woda, drzewo, niebo. Nie warto było przyjeżdżać.
Już w drodze powrotnej, czy to dla złagodzenia tych cierpkich uwag, czy może dlatego, że się w nim obudził koniarz zamiłowany, zauważył pojednawczo:


– Ot, na dobrego konia popatrzeć to co innego.
Przed spadnięciem pierwszych śniegów przyszły wielkie mrozy. Lodem pokryło się jezioro Poło. Mrozy przyszły bez najlżejszego podmuchu wiatru. Lód przezroczysty jak tafla szkła lustrzanego skuł dwadzieścia wiorst kwadratowych jeziora. I wyglądało Poło jak potężna czara napełniona zastygłą stalą oksydowaną w malachitowej oprawie oszronionych ozimin.
Wieczorami rozpoczęły się ekscytujące łowy z ością na ryby. Wzdłuż brzegów, gdzie przez taflę lodu, jak przez szkła akwarium, widać było w blasku kagańca dno jeziora na głębokości paru sążni, posuwały się ekspedycje rybackie. Jeden rybak niósł kaganiec na długim kiju, czyli tzw. "kozę". Drugi – dwie ości, główną i zapasową. Trzeci – topór. Jeszcze inny – wiaderko na upolowane ryby. Zoczywszy w świetle kagańca śpiącego w wodzie nieruchomo szczupaka lub okonia, podobnego do omulonej kłody, zaczynano najspokojniej rąbać tuż nad nim otwór w lodzie. W dziewięciu wypadkach na dziesięć szczupak spał dalej snem sprawiedliwego i nic sobie nie robił z piekielnego hałasu nad głową. Gdy otwór był gotów, następował "strzał" ością – zadanie wcale niełatwe, gdyż załamane w wodzie promienie ogromnie mylą wzrok i rękę. Nieraz szczupak lub okoń uchodził spudłowany "na czysto". Nieraz trzeba było "poprawiać" drugą ością, przygważdżając źle trafioną pierwszym uderzeniem rybę. Podniecające polowanie z ością nie trwało długo. Mrozy zelżały po kilku dniach. Lustrzana tafla jeziora zmatowiała i utraciła przezroczystość. A potem spadły śniegi.
Jezioro, brzegi, pola, łąki i mszary – wszystko zrównała pokrywa śnieżna. Na puchu śnieżnym zaczęły się zjawiać hieroglify tropów zwierzęcych. Oto tędy sznurował lis, znacząc ślad swej wędrówki charakterystycznym kręto-powłóczystym tropem. Ówdzie kicał i kluczył szarak, by w pewnym miejscu zrobić potężny "zeskok" i ukryć się na sen dzienny w upatrzonej kotlince pod jałowcem lub kamieniem na miedzy. Zaczyna się okres "chłopskiego", kłusowniczego, lecz bardzo miłego polowania "na pomyka".


Polowanie kłusownicze, lecz wcale niełatwe! Należy umieć czytać klinowe pismo łapek zajęczych na śniegu, należy znać naturę zajęczą, należy cierpliwie odcyfrowywać nocne tropy zwierza, a równocześnie baczyć pilnie, czy aby zmyślny "kot" nie ruszył już bezszelestnie z kotlinki i czy już nie "szoruje", aby za chwilę oddalić się poza zasięg strzału śrutowego.
Jesteśmy nad brzegami mszaru. W labiryncie korytarzyków mszarnych widnieją świeże tropy pardew. Nie potrzebujemy pomocy wyżła. Zdążamy tymi śladami ze strzelbą gotową do strzału. Wreszcie – charakterystyczne gruchnięcie i oto jakby płat śniegu oderwał się od kępy mchów. Z ostrym łoskotem skrzydeł zrywa się pardwa w ochronno-białej szacie zimowej.
Wychodzimy z mszaru na łąkę. Czy to wrony czy kawki obsiadły gałęzie wysokich brzóz? Nie, to nie wrony i nie kawki, lecz cietrzewie. Zmieniamy plan łowów. Wracamy pośpiesznie do domu, by po półgodzinie wrócić na małych rozwałkach, zaprzężonych w mocnego konika białoruskiego. Z tych to rozwałek będziemy próbować szczęścia w polowaniu z podjazdu.


Na takich to skromnych, lecz miłych uciechach łowieckich mijały Tadeuszowi pierwsze dni ponowy. A wieczorem w "hallu" dworu sokorowskiego huczy i trzaska ogień w kominku. Sennie posykuje samowar. Smakują tłuste i aromatyczne półgęski. I smakuje siwucha gorzelniana cudem ocalała z pogromu prohibicyjnego, kiedy to rok temu cały olbrzymi zapas surówki wylano do stawu pod gorzelnią i po barbarzyńsku zapalono!
(Interludium. W Sokorowie bawił dawny kolega gimnazjalny Tadeusza Władek Czechowicz, który przyjechał na kilka dni na pardwy z Witebska, gdzie się dekował w tzw. oddziale samochodowym w randze szeregowca-wolontariusza. Opowiadał o zdarzeniu, jakie miał przed paru tygodniami w Witebsku. Szedł przez wysoki most na Dźwinie. Zagapił się i przeoczył kroczącego generała. Ten zaczął mu najokropniej wymyślać, zwracając się nadto per ty, co regulaminowo było w porządku, ale zwyczajowo nie było stosowane przy zwracaniu się do wolontariusza (wolnoopriedielajuszczegosia). Biedny Władek stał na baczność i w milczeniu słuchał połajanek krewkiego generała. Przepisowo patrzał wprost w oczy zwierzchnikowi, ale kątem oka widział, jak wkoło nich zbiera się coraz gęstszy tłum złożony prawie wyłącznie z szarych szyneli żołnierskich. Generał złościł się dalej, a Władek już czuł na szyi oddech tłoczących się żołnierzy. I oto nagle rozległ się piskliwy głos z tłumu:
– A cóż to on się tak nad tobą znęca (izdewajetsa)?! A zrzuć go do Dźwiny! Niech sobie w Dźwinie ochłodzi swoją złość generalską. Czto pristał k tiebie kak bannyj list k żopie...
Generał zamilkł i przybladł. A potem zaczął sobie torować drogę wśród szarych szyneli. Żołnierze rozstępowali się niechętnie i nikt z nich nie salutował generałowi.
W jednym z poranków cichych, białych, miękkich, śnieżno-puszystych przyszła nowina wielka i elektryzująca: zaproszenie na łosie do leśniczówki na Górze Wołowej. Choć Tadeusza i Władka czekało pięćdziesiąt wiorst końmi, przygotowania do podróży trwały niespełna godzinę. Wczesnym przedpołudniem już siedzieli w saniach, jadąc przez Kamień, Lepel, Rudnię i Niwki do Wielkiej Puszczy. Góra Wołowa jest głuchą zaszytą w borach leśniczówką w samym sercu olbrzymiego kompleksu puszczańskiego i na styku trzech guberni – witebskiej, mińskiej i wileńskiej. Leży ta puszcza po obu stronach górnego biegu Berezyny i Kanału Berezyńskiego. Na północy łączy się z Puszczą Hołubicką. Na południu – pod Hajną i Plissą – zlewa się z nieprzebytymi borami wielkoksiążęcymi pod Borysowem oraz z puszczą łohojską. A dalej na południe olbrzymi pas puszczański zmienia się w puszcze: berezyńską, bohuszewicką, później w potężny klucz Żarnówek, a jeszcze dalej, już za Bobrujskiem i Hłuskiem biegnie doliną Ptyczy, aby zbliżyć się do dorzecza Prypeci i do najpiękniejszej i najdzikszej puszczy litewskiej – Puszczy Turowskiej.
Do serca takiej Puszczy ruszyli Tadeusz z Władkiem Czechowiczem na łosie w białe przedpołudnie grudniowe roku 1916. O celu podróży słyszeli nieraz. Na całą Litwę słynęła Góra Wołowa ze wspaniałych tokowisk głuszcowych i z wielkich łowów na grubego zwierza: łosia, wilka, rysia i niedźwiedzia. Po krótkim popasie w Leplu zapadli zaraz za tym miasteczkiem w lasy głębokie. Chwilami głusz i dzicz puszczy działały przygnębiająco. Z ulgą więc witali ogienek i zapach dymu jakiejś zagubionej w lesie smolarni. Osobliwe uczucie ogarnęło ich, gdy podjechali do Kanału Berezyńskiego. Ten wąski pasek kultury z równo odarniowanymi brzegami, z żelaznym mostkiem i śluzami wydał się im czymś jakby oazą cywilizacji na tym bezludziu dziewiczym.


W sercu puszczy woźnica zwrócił ich uwagę na samotny krzyż. Był pamiątką po tragicznym wypadku gdzieś w końcu zeszłego stulecia. Pan Ciechanowiecki z Boczejkowa polował na łosie na rykowisku we dwójkę z gajowym wabiarzem. Każdy z nich wabił na własną rękę. Pan Ciechanowiecki sam był znakomitym wabiarzem i tak dobrze udawał przedzierającego się przez gąszcze łosia, że gdy wynurzył się w półmroku na stanowisko gajowego, ten wziął go za łosia i ranił śmiertelnie. Pan Ciechanowiecki żył jeszcze, gdy nadeszła pomoc z pobliskiej leśniczówki, i zdążył powiedzieć przed śmiercią, że zaszedł nieszczęśliwy wypadek i że gajowy nie jest winien morderstwa.
Do leśniczówki na Wołowej Górze myśliwi przyjechali późnym wieczorem. Byli zziębnięci, głodni i bardzo szczęśliwi. Ogarnęła ich najsympatyczniejsza w świecie atmosfera – atmosfera kompanii myśliwskiej. Myśliwi są jak duże dzieci: serdeczni, szczerzy, gościnni i prości. Trzeba spędzić kilkanaście godzin na mrozie, trzeba mieć zdrowy żołądek i czyste sumienie, a przede wszystkim trzeba mieć dwadzieścia trzy lata, aby w pełni cenić rozkosz takich cudnych rzeczy, jak lampa jasna i huczący samowar, jak płatki przysmażonej słoninki na razowcu, jak pachnące sianem twarde posłanie pod napalonym piecem.


Nazajutrz był spacer gęsiego przez ośnieżoną knieję. Były cichym głosem wydawane rozkazy i wskazówki. Był przemarsz naganki – ludzi leśnych w wytartych ściągniętych rzemiennymi "dziażkami" świtkach, w czapkach ze skórek bielaków, z pielgrzymimi kijami w czarnych, nieczułych na mróz dłoniach. Było ustawianie się na stanowiskach na linii i mierzone tętnem serca chwile oczekiwania.
Wkrótce po ruszeniu naganki Tadeusz posłyszał suche, przygłuszone okiścią strzały na linii. Poczuł krótkie szarpnięcie żalu, że to nie na niego wyszedł łoś i że stracił okazję zmazania hańby pudła do łosia w Łohojsku. Wszystko razem nie trwało dłużej godziny. Myśliwi zebrali się ożywioną gromadką na linii. Rozłożono ognisko. Okazało się, że Władek spudłował do łosia, lecz że gajowy ranił śmiertelnie zwierza drugim strzałem, a teraz gajowi i naganka poszli w głąb kniei tropić rannego rogala. Ale polowanie już się udało: na pokrwawionym śniegu leżą dwa młode, lecz dobrze wyrośnięte wilczki i kilka bielaków.
Ognisko bucha wesoło. Każdy z myśliwych trzyma w ręku ostro zastrugany patyk i patykiem tym wyciąga z popiołu pieczone kartofle, albo nadziewa na patyk tłusty plasterek wędzonej szynki i podsmaża na ogniu. Krąży też siwucha ocalała po zeszłorocznej przymusowej likwidacji zapasów gorzelni boczejkowskiej.
Nagle zza ośnieżonej kulisy leśnej buchają podniecone głosy, słychać zgrzyt płóz. Z białych piramidek świerkowych zjawia się najpierw na pół przysypany śniegiem konik, za nim rozwałki, a na rozwałkach łoś ze zwisającą koroną potężnych łopat. Za łosiem – gajowi. Orszak powoli spuszcza się z łagodnego wzgórza i ukośnie zbliża się do myśliwych.


– Patrz! – woła Władek, wpijając Tadeuszowi palce w ramię – patrz! – powtarza, choć bez jego zachęty Tadeusz pożera wzrokiem ten obrazek fałatowski.


– Patrz! Dla tego jednego widoku warto było przyjechać na Górę Wołową! Patrz i zapamiętaj, bo takiego widoku już może nigdy nie zobaczysz.
Władek miał rację. Nie dane było Tadeuszowi polować więcej na łosie. Ani na Górze Wołowej, ani gdzie indziej. Młodzieńczy rapsod myśliwski urwał się.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.