Ubezpieczenia
Jak co roku o tej porze, myślenie o finansach zaprząta kwestia oszczędzania na emeryturę, przede wszystkim w postaci kont RRSP. Mniejsza już o sprawę, czy należy oszczędzać, czy też lepiej przehulać, co się da, i wkroczyć w wiek emerytalny z czystym kontem. Załóżmy, że postanawiamy oszczędzać. Ile i jak?
Po pierwsze: oszczędzać należy wówczas, gdy nas na to stać. Gdy nie – lepiej jest odłożyć decyzję o poświęceniu części dochodów na rzecz ostatnich lat życia. Wszystko zależy od ceny, jaką idzie zapłacić za oszczędzanie, od wyrzeczeń, jakich ono wymaga. Nie ma co hołubić poczucia winy za niedostateczne oszczędności w okresie, gdy rodzina zajęta jest wychowywaniem dzieci. O oszczędności lepiej jest zadbać, zanim się pojawią lub gdy już wyjdą z domu. Szczególnie to pierwsze rozwiązanie jest istotne: oszczędności poczynione wcześnie w życiu mają dużo czasu na przyrost.
Po drugie: nie należy wpłacać nic na konto RRSP, jeżeli dochody płatnika nie przekraczają sumy ok. 42.700 dol. rocznie (ta wartość graniczna zmienia się co roku). Pieniądze podejmowane w wieku emerytalnym z kont RRSP są także opodatkowane w granicach 20 do 24 proc. A może być więcej, jeśli dochody płatnika w tym wieku są wyższe. Jeżeli notujesz niskie dochody, włóż pieniądze na TFSA albo (jeśli są dzieci) na RESP.
Po trzecie: nie bój się giełdy. Wiele osób spogląda na rynek akcji jak na kłębowisko oszustów, lub w każdym razie coś bardzo niepewnego. Wahania giełdowe zaprzątają uwagę wszystkich komentatorów spraw gospodarczych w kanadyjskich mediach. Mało który pamięta jednak, że w sumie, wartość przeciętna wskaźników giełdowych (jeśli spojrzeć na sprawę w odpowiednio długim wymiarze czasu) rośnie. I nic nie wskazuje na to, by kiedyś przestała rosnąć. No, chyba że dojdzie do jakiejś katastrofy na skalę historyczną. W obliczu takiego wydarzenia nic nas jednak nie uchroni. Nawet zakopywanie złotych przedmiotów w ogródku.
A tymczasem – inwestycja, która osiąga 7,5 proc. zysku, da przeciętnie w ciągu trzydziestu lat dwukrotnie większą sumę w porównaniu z inwestycją wypracowującą 5 proc. zysku. Planując na długie lata, warto być trochę bardziej agresywnym w swoich dyspozycjach giełdowych. Ewentualne straty będzie czas nadrobić.
Po czwarte: nie zapominaj o podatkach. To należy wliczać w każdą kalkulację dotyczącą oszczędzania. Władze kraju nie zrezygnują z opodatkowania; wszelkiego rodzaju kredyty i ulgi to najczęściej "czarna magia" tworząca złudzenie, że coś nam darowano. Faktyczny zysk to niezmierna rzadkość.
W sumie – podchodź do sprawy oszczędzania z równą uwagą co do wydatków. Zawsze dolicz problem do końca i porównaj ewentualne rozwiązania. Cały urok w tym, by oszczędzać z jak największą korzyścią i minimalnymi kosztami. Dopiero to daje poczucie satysfakcji z podejmowanych decyzji.
Co pewien czas pracownicy kanadyjskiego urzędu statystycznego przypominają sobie, iż są etatowymi pracownikami agendy rządowej i tym samym – naturalnym wrogiem przedsiębiorców działających na wolnym rynku. Owocuje to zazwyczaj kolejnym dokumentem, potwierdzającym słowa (rzekomo) byłego premiera Wielkiej Brytanii Beniamina Disraelego, według którego istnieją trzy stopnie nieprawdy – kłamstwa, przeklęte kłamstwa i statystyka.
A dziennikarze kanadyjskich mediów, żyjący z podlizywania się publiczce, chwytają taki dokument i podbijają bębenek szeregowej widowni ukazując, jak to niesprawiedliwie jest na świecie, bo patentowany leń czy nieuk ma dochody niższe niż zapracowany i wykształcony biznesmen.
Najnowsza odsłona tej operetki to niedawny raport Statistics Canada, z którego wynika, że 1 procent najbogatszych Kanadyjczyków zagarnia "aż 10 procent" ogółu naszych dochodów. Pomijam już szczegół, iż gdyby 1 procent najbogatszych zagarniał 1 procent dochodu, nie byliby oni najbogatszymi. Rewelacyjnie brzmiący fragment raportu pomija ważniejsze "szczegóły". Jak na przykład – iż tenże 1 procent najbogatszych, z owych 10 proc. ogółu dochodów, płaci aż 21 proc. ogółu podatków dochodowych zagarnianych przez wszystkie szczeble administracji państwowej Kanady. Która to administracja rozdaje potem owe dochody według własnego uznania. Na przykład (sięgając do niedawno ujawnionych przykładów) – ontaryjskiemu lotniczemu pogotowiu ratunkowemu, które kupuje sobie za to pięć helikopterów nienadających się do użytku i zapomina przez półtora roku odebrać je od dotychczasowego właściciela. Albo płaci 150 tysięcy dolarów rocznie policjantom – między innymi za "patrolowanie" stref robót drogowych po 75 dolarów za godzinę.
I tak dalej…
W sumie, przecięty roczny dochód członka owego ekskluzywnego (według części redaktorów) klubu 1 proc. najbogatszych Kanadyjczyków to ok. 280 tysięcy dolarów rocznie. Przeciętna "wpłata" owych osobników na konto podatku dochodowego przekracza 140 tysięcy dolarów rocznie. Zagarniają oni 10 procent ogółu dochodów, ale w Stanach Zjednoczonych ta sama warstwa jednego procentu najbogatszych zagarnia ponad 24 proc. ogółu dochodów populacji kraju.
Lepiej wykształceni ekonomiści podkreślają, że w ostatnich latach największy zysk w postaci wzrostu przeciętnych dochodów w Kanadzie odnotowano w warstwach najuboższych i najbogatszych. To tzw. klasa średnia traci, na skutek słabnącego tempa jej rozwoju i przyrostu zamożności. "Wielu ludziom wiedzie się dobrze" – podkreślił wiceprezes instytutu naukowego C.D. Howe Finn Poschmann. – "Pozostali nie notują zmian w swoich relatywnych dochodach."
Z czego da się wyciągnąć następujący wniosek: zamiast skarżyć się na niesprawiedliwość społeczną i domagać się "przystrzyżenia" najbogatszych, lepiej zabrać się do pracy i dołączyć do nich. To wcale nie jest niemożliwe. A obdarzonym dobrą pamięcią nie potrzeba przypominać, czym skończył się sen o równości i powszechnej sprawiedliwości i dobrobycie pod hasłami Marksa, Engelsa i Lenina.
W miarę jak przybywa nam lat, z coraz większą wdzięcznością spoglądamy na kanadyjski system ubezpieczeń medycznych, czyli dla mieszkańców Ontario – OHIP. Im szybciej rośnie liczba wizyt u wszelkiego rodzaju lekarzy specjalistów, im bardziej wydłuża się lista leków niezbędnych do podtrzymania dobrego samopoczucia – tym bardziej głośno lub w duchu chwalimy sobie pomoc finansową państwa w zakresie ochrony zdrowia.
Sam jestem tego najlepszym przykładem – mniejsza o szczegóły, ale istnienie OHIP i placówek szpitalnych prowincji pozwoliło mi uniknąć bankructwa lub poważniejszych problemów zdrowotnych tak moich, jak i mojej rodziny.
A jednak – i OHIP i Medicare mają swoje ograniczenia. Tu także w miarę upływu lat coraz boleśniej doświadczamy tych ograniczeń i raz za razem przychodzi nam wysupłać skromne środki na pokrycie kosztów utrzymania się w zdrowiu i pogodzie, bo tego czy innego zabiegu, leku, kuracji fundusz OHIP nie pokrywa.
Co gorsza – chociaż nie trąbią o tym lokalne media, sytuacja będzie pogarszać się. Wiele czynników sprawia, iż system cierpi na stały niedobór gotówki, że chcąc nie chcąc administracja OHIP i resortu zdrowia systematycznie ciąć będzie finansowane przez te źródła korzyści, bo po prostu nie stać nas jako społeczeństwa na finansowanie wszystkiego. Przyzwyczailiśmy się do faktu, iż poza systemem jest opieka dentystyczna (chociaż teoretycznie wcale nie musi być). Takich wyjątków będzie coraz więcej. I coraz boleśniej dotykać to będzie mieszkańców Ontario.
Stąd rosnąca popularność indywidualnych ubezpieczeń chorobowych i polis ubezpieczeniowych chroniących przed katastrofalnymi skutkami niezdolności do pracy. Popularności tej nie należy się dziwić. Dane statystyczne wskazują, że mniej więcej jedna trzecia mieszkańców Ontario w wieku 40 lat ma przed sobą perspektywę długotrwałej niezdolności do pracy gdzieś w przyszłych latach przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Długotrwałej, czyli sięgającej okresu dwóch lat. Proszę sobie wyobrazić, czym dla stanu rodzinnych finansów byłaby dwuletnia przerwa w dochodach.
Większość z nas kontruje ostrzeżenia tego typu, ferowane przez agentów ubezpieczeniowych, jako marketingowe strachy na Lachy i wskazuje, że przecież istnieją inne oprócz OHIP źródła pomocy finansowej w krańcowych przypadkach. Nie życzę (z własnej praktyki) nikomu polegać jednak na tych źródłach. Mimo szlachetności samej idei, jest to rozwiązanie mało praktyczne.
Co więc zrobić? Moja rada – rozejrzeć się za polisą (na przykład) firmy Blue Cross. Może ona wypłacić, w miarę potrzeby, nawet do 6 tysięcy dolarów miesięcznie i wypłacać tę sumę aż do ukończenia 65 roku życia. Nie ma co ukrywać – taka gwarancja bezpieczeństwa kosztuje, i to niekiedy dość słono, zależnie od wykonywanej pracy. Ale…
Najistotniejszą cechą tych ubezpieczeń jest elastyczność. W odróżnieniu od grupowych i masowych (jak OHIP) systemów ubezpieczeń, tak Blue Cross, jak i dziesiątki innych oferowanych na rynku takich polis można dostosować (a zarazem dostosować ich cenę) do potrzeb i możliwości klienta. Wystarczy telefon do specjalisty od ubezpieczeń.
Jacek Kozak
Tel. 647-402-69-63
Większość z nas starannie i pilnie zabiega o wzrost dochodów, gospodaruje zarobionymi pieniędzmi jak potrafi najlepiej, usilnie unika zbędnych wydatków – a i tak w kasie zostaje mniej niż można by się spodziewać. Gdzie wyciekają nasze pieniądze?
Z wielu odpowiedzi, jakie na to pytanie udzieli każdy fachowy doradca finansowy, warto też zwrócić uwagę na jedną, pozornie tę, na którą mamy niewielki wpływ. Wbrew pozorom jakiś wpływ mamy – szczególnie, gdy podobnie myśleć zaczną setki lub tysiące z nas, a nie jednostki.
Mam oczywiście na myśli wydatki czynione z naszych pieniędzy przez władze kraju, prowincji i miasta. Warto zastanowić się – i zapamiętać do czasu kolejnych wyborów! – jakie skutki mają podejmowane bez większego zastanowienia się decyzje, lub też decyzja o niepodjęciu decyzji w ogóle. Warto na przykład wziąć do ręki kalkulator i policzyć, ile to nas kosztowała decyzja utrzymania przy władzy Partii Liberalnej i rządu premiera Daltona McGuinty'ego w okresie ostatniej dekady. Całość rozliczenia jest dość skomplikowana i przekracza wymiary krótkiego felietonu. Skoncentrujmy się więc na jednym, najbardziej bolesnym aspekcie – energii elektrycznej.
Podstawowym "osiągnięciem" rządów premiera McGuinty'ego było wprowadzenie Green Energy and Economy Act (GEEC), czyli ustawy otwierającej drzwi dla zakupów energii przez OPA od producentów opierających swą działalność na tzw. zielonych źródłach. Z ideologicznych powodów rząd postanowił płacić za tę energię drożej, niż ją następnie sprzedawał konsumentom. Na rozkaz premiera i ministra energetyki, kupowano energię, inwestowano w nowe technologie i zamykano siłownie opalane węglem. Inwestycje kapitałowe sięgnęły ok. 18 miliardów dolarów, co przy 25-letniej amortyzacji oznacza wydatek około 150 dolarów rocznie na każdego podatnika.
Koszty kapitałowe to jednak drobiazg. Nakazem premiera, energia generowana przez siłownie słoneczne i wiatrowe ma pierwszeństwo przy zakupie dla sieci energetycznej prowincji. Oczywiście – po deklaratywnie ustalonych zawyżonych cenach. Netto koszt dla podatnika – 4 miliardy dolarów rocznie. Tego już nie da się amortyzować, więc w przeliczeniu na pojedynczego podatnika wypada 1530 dolarów rocznie.
To nie są dane wyssane z palca. Cytowane tu liczby pochodzą z danych Ontario Power Authority, Ontario Energy Board i Ministerstwa Energetyki Ontario. Kalkulacje przeprowadził zaś specjalista dziennika "National Post" Richard Johnson.
Aby było jeszcze śmieszniej, wszystkie powyższe wydatki obłożone są oczywiście zharmonizowanym podatkiem od sprzedaży HST. To znaczy – rząd podejmuje arbitralne decyzje, marnotrawi pieniądze, a następnie na zawyżoną cenę energii nakłada zawyżony podatek. Gdyby działo się to na wolnym rynku finansowym, zaraz mielibyśmy do czynienia z demonstracjami oburzonych "sprawiedliwych", żądających ukarania chciwych oszustów z Bay St., Wall St. czy Threadneedle St.
A panu premierowi uchodzi na sucho wyciąganie z kieszeni przeciętnego płatnika podatków w Ontario okrągłej sumy 2055 dolarów rocznie, czyli nieco ponad 170 dolarów każdego miesiąca. A jest to – przypominam – tylko analiza dorobku liberałów w jednym zakresie energetyki.
Wystarczy, jako wytłumaczenie, gdzie się podziały nasze pieniądze za ostatnie dziesięć lat.
Testament nie jest dokumentem, o którym często i z radością myślimy. Niemniej, troska o swoje i rodziny finanse powinna skłaniać nas do zajęcia się tym mało przyjemnym zagadnieniem, by nie pozostawić rodziny nie tylko w żalu, ale i z niepotrzebnymi kłopotami. Tym bardziej, że…
Jak wynika z danych statystycznych, około 40 procent małżeństw współczesnego społeczeństwa kończy się rozwodem lub separacją. W olbrzymiej większości przypadków, kolejną fazą życia jest kolejny związek. Jak twierdzą specjaliści prawnicy – bardzo rzadko zdarza się, by jednym z elementów nowego związku była też nowa postać testamentu.
Tymczasem, prawo w materii spadkowej jest nie tylko zawiłe i skomplikowane, ale i bezwzględne. Byłej małżonce czy byłemu małżonkowi należą się określone względy przy podziale pozostawionego majątku, i podobnie swoje prawa w tej kwestii mają też dzieci zrodzone z byłego związku. Czasami prawa te wydają się urągać zdrowemu rozsądkowi i wywołują ostre konflikty wokół pozostawionej masy spadkowej. Niemniej, prawo jest prawem i jeżeli nie stanowi inaczej uaktualniony testament – była małżonka ma na przykład określone prawa wobec domu, pozostawionego przez niestarannego testatora. I nic tu nie pomoże powoływanie się na konkretne okoliczności sprawy. Jeżeli aktualny i ważny testament nie reguluje odpowiednich kwestii – skorzystają na tym tylko prawnicy, licząc sobie słone (ale zasłużone, zważywszy na skomplikowaną materię sprawy) honoraria.
Nie wdaję się tu w szczegóły prawnych rozwiązań, pozostawiając je fachowcom w dziedzinie prawa spadkowego. Sygnalizuję jedynie, że sprawa jest, że naprawdę warto ją załatwić i aktualizować swoją ostatnią wolę w miarę zmian zachodzących w życiowych okolicznościach. I sugeruję swoje przekonanie, że nie warto tu czynić drobnych oszczędności na prawniczych honorariach, bo skrupią się one na stanie kasy tych, których darzymy najsilniejszym uczuciem.
Pozostaje mi tylko zwrócić uwagę na fakt, który rzadko kiedy pojawia się w rozmowach o polisach ubezpieczeniowych na życie. Niemal każdy, kto planuje wykupienie takiej polisy, sprowadza ją do roli wypłaty na pochówek, czy pierwsze kroki w żałobie. Tymczasem istnieje możliwość przekształcenia polisy w bezpośredni i nieobjęty postępowaniem spadkowym dar dla partnera lub dzieci osieroconych przez właściciela polisy. Wystarczy określić te osoby jako beneficjentów wykupionej polisy. W przypadku śmierci darczyńcy, taka polisa jest wypłacana dzieciom (lub, jeżeli są jeszcze nieletnie – ich opiekunom prawnym) i omija wszelkie rafy i mielizny postępowania spadkowego.
Jak wspomniałem na wstępie – testament jest sprawą mało przyjemną i niechętnie rozważaną. Co nie zmienia faktu, iż troskliwa o rodzinę osoba winna raz na jakiś czas zająć się i tym mało przyjemnym obowiązkiem. Na przykład – na początku roku, by sprawę "odfajkować" do kolejnej radykalnej zmiany w naszej sytuacji.
Wypowiadając się na temat ogólnego stanu gospodarki i finansów Kanady, mędrcy od czasu do czasu podkreślają, że nieco za prędko rośnie zadłużenie kanadyjskich gospodarstw domowych, i straszą, że będzie źle, albo i jeszcze gorzej, gdy bańka samozadowolenia pęknie i przyjdzie nam spłacać te długi. Trochę prawdy w tym jest, ale jest też w tych ostrzeżeniach trochę panikarstwa. Sytuacja nie jest aż tak groźna, jak można by sądzić.
W 1990 roku wysokość owego zadłużenia ocenianego według wzoru "dług do dochodów" sięgała 84 proc. Dzisiaj przekracza granicę 160 proc. Jest więc podobno dwa razy większe, a więc i dwa razy groźniejsze. Czy aby na pewno?
Spójrzmy na zasady kalkulacji, włączone do tego wzoru. Statystycy biorą ogólną sumę długów, dzielą to przez przeciętne dochody, przeliczają na procenty i gotowe. Proste i wymowne. Niestety, jest to zarazem kalkulacja błędna nie tyle w arytmetyce, co w zastosowaniu wzoru. Chociaż dzięki swej prostocie najbardziej przemawia do wyobraźni konsumenta, którego od czasu do czasu dobrze jest postraszyć.
Tymczasem, nawet tak dobrze znające się na sprawie instytucje jak banki wcale nie korzystają z tego wzoru do oceny naszej zdolności kredytowej i możliwości zaciągania nowych długów. Popularne wyliczenie ma tyleż sensu, co próba przymuszenia klienta, by spłacił całą swoją pożyczkę hipoteczną w ciągu jednego roku. Nie da się tego zrobić. Innymi słowy – próba jest skazana na niepowodzenie, a więc nie ma sensu. Bo jakoś przecież lata całe już się ten młynek kręci i nie tu szukać powodów kolejnych perypetii kredytowych.
Kwestionowany przeze mnie tu wzór pomija bowiem ważny w finansach czynnik czasu. Dług zaciągnięty na pożyczkę hipoteczną jest długiem długoterminowym i nikt nie oczekuje spłacenia go z dochodów wypracowanych w ciągu jednego roku. Ma sens kalkulowanie jego skutków w skali 25 lat, ale nie ma – w skali roku. Tak więc do wzoru należałoby wstawić nie całość pożyczki hipotecznej, lecz tylko koszt obsługi tego zadłużenia. Inaczej, wzór propaguje ocenę stanu finansów klienta jak w poniższym przykładzie:
Klient zaciągnął pożyczkę hipoteczną w wysokości 300 tysięcy dolarów. Jego roczne dochody sięgają zaledwie 100 tysięcy dolarów. Wzór stosowany przez statystyków wykazuje więc proporcjonalną wysokość zadłużenia jako 300 proc. dochodów!
Katastrofa!
A przecież w podobnej (albo i gorszej) sytuacji znajduje się znaczny procent Kanadyjczyków. Jedna z moich znajomych zdołała zaciągnąć pożyczkę hipoteczną w wysokości 200 tysięcy dolarów, dysponując dochodami w wysokości 25.000 dolarów rocznie. Było to ok. 20 lat temu i dzisiaj zbliża się do ostatecznego uregulowania długów. Zdrowy rozsądek pozbawionej wykształcenia finansowego klientki zwyciężył w pojedynku z paniką.
Jak więc ocenić, czy nasz stan zadłużenia jest jeszcze w granicach rozsądku? Wylicz sumę zadłużenia, jakie musisz spłacić w ciągu miesiąca, i podziel przez miesięczny dochód po uregulowaniu podatków. Jeśli wyjdzie ci 30 do 45 proc. – śpij spokojnie. Albo udaj się na zakupy.
Nie ma cudów – żaden doradca finansowy nie jest w stanie w istotny sposób zmienić toku naszego życia. Może je nieco ułatwić i doradzić, jak uniknąć pewnych niepotrzebnych kłopotów, ale nie ma żadnego wpływu na nasze losy, na to, co się z nami dzieje. Jeśli los czy inny decydent zamierza dokuczyć nam jakimś niefinansowym nieszczęściem – nie ma na to rady. A przynajmniej – nie w zakresie finansów.
W zakresie tym jednak są możliwości złagodzenia skutków krzywego uśmiechu fortuny.
Już wiele lat temu słynny kardiolog dr Bernard, który wpisał się do historii medycyny pierwszym przeszczepem serca, stwierdził, że wraz z rozwojem medycyny i opieki nad chorymi rośnie liczba sukcesów medycznych i szczęśliwie zakończonych (z medycznego punktu widzenia) kuracji, ale zarazem rośnie wskaźnik chorych, którzy po powrocie do zdrowia zmagają się z całym szeregiem innych problemów, natury finansowej. Długotrwała, ciężka choroba rujnuje zazwyczaj stan rodzinnych finansów. Może by więc znaleźć i na to jakieś lekarstwo?
Stąd wzięła się koncepcja ubezpieczeń od chorób krytycznych. Za stosunkowo niewysoką składkę, firmy ubezpieczeniowe oferują polisy warte kilkadziesiąt tysięcy dolarów wypłacanych w chwili, gdy specjaliści medycyny uznają, że klienta spotkało fatalne nieszczęście i zapadł na jedną z szeregu zagrażających życiu chorób. Lista chorób objętych takim ubezpieczeniem jest wyczerpująca. A na pierwszym miejscu znalazły się oczywiście wszelkie odmiany budzącej największe obawy dolegliwości, czyli raka.
Polisy ubezpieczenia od chorób krytycznych cieszą się taką popularnością, że firmy ubezpieczeniowe opracowały kolejny produkt – nieco tańsze polisy uwzględniające tylko jedną z chorób krytycznych, które powodują zgon około 90 procent mieszkańców Kanady, a mianowicie: raka.
Rak może dotknąć każdego bez wyjątku – młodych i starych, kobiety i dzieci. Chorowitych i w pełni zdrowia. Nie można się przed tą chorobą zabezpieczyć. Można natomiast ubezpieczyć się od tragicznych niekiedy finansowych konsekwencji takiego nieszczęścia.
Polisy Cancer Guard mogą opiewać nawet na sumę 100 tysięcy dolarów. W przypadku diagnozy raka, pacjent, który dysponuje taką polisą, otrzymuje przewidzianą w niej sumę, z którą może zrobić, co zechce. Może sfinansować rozmaite alternatywne lub eksperymentalne i stąd kosztowne kuracje. Może spłacić ciążące na rodzinie zobowiązania finansowe. Może pokryć koszty nieoczekiwanych wydatków, a może wreszcie złagodzić swe cierpienia w dowolny inny sposób – jak chociażby realizując odkładane dotychczas niespełnione marzenia.
Rak jest najpoważniejszą przyczyną zgonów w Kanadzie. Zabiera ofiary częściej niż choroby serca i krążenia. Statystycy twierdzą, że około 40 proc. mieszkańców kraju otrzyma kiedyś w życiu diagnozę raka. Każdego dnia te przerażające słowa słyszy ponad 500 osób w Kanadzie.
A jednocześnie – ponad 60 procent osób, które usłyszały od lekarza taką diagnozę, przeżywa pojedynek z tą chorobą. Polisy Cancer Guard pomagają w walce z tym trudnym i jakże często paraliżującym strachem. Przynajmniej o jedną sprawę, o finanse rodziny, nie trzeba się martwić.
Coraz częściej dają się słyszeć ostrzeżenia, iż młodzi ludzie mają za mało wiedzy o sprawach finansowych, by radzić sobie bezpiecznie i bez niepotrzebnych strat na coraz bardziej skomplikowanym rynku pieniężnym. Mówi się już nawet o wprowadzeniu odpowiednich lekcji w szkołach, by młodzi ludzie, wkraczający w życie dorosłe i zawodowe, niepotrzebnie nie tracili ciężko zarobionych pieniędzy. Oto dziesięć podstawowych rad, jakie należałoby przekazać zaczynającym drogę do zamożności młodym ludziom.
Naucz się jak działają karty kredytowe. To wspaniały wynalazek, który może jednak – twoim kosztem – wzbogacić wielkie banki i instytucje finansowe o astronomiczny majątek, którego potem będziesz musiał domagać się w ramach ruchu "Occupy Toronto".
Korzystaj ze zniżek. Właśnie młodym klientom handlowcy i instytucje finansowe oferują różnego rodzaju ulgi. Nie bagatelizuj ich – grosz do grosza itp. O ileż łatwiej zaoszczędzić na bilet do torontońskiej opery, jeśli przyjdzie zań zapłacić ulgową cenę. A słychać tak samo.
Ostrożnie z czynszem. Każdy chciałby mieszkać luksusowo i w centrum. Ale czynsz czy spłaty pożyczki hipotecznej nie powinny przekraczać 40 proc. dochodów. Przepisy o wynajmie utrudniają oszczędność, gdy okaże się, że wstępne oceny stanu finansów były zbyt optymistyczne.
Naucz się prowadzić domowy budżet. To niby oczywiste, ale prosta matematyka (dochody minus obowiązkowe opłaty) wykaże w każdym niemal przypadku, że na wydatki okazjonalne masz mniej, niż ci się wydawało.
Odłóż coś "na czarną godzinę". Nie ma tak na świecie, by kogoś ominęły nieoczekiwane wypadki. A szukanie w takiej sytuacji nagłego dopływu gotówki kończy się z reguły koniecznością uiszczenia dodatkowych opłat i poniesienia zbędnych kosztów. Po co, na twoich kłopotach, mają zarobić inni?
Drobne wydatki sumują się w poważne koszty. Nawet kilka dolarów wyrzuconych "z fantazją", ale niemal codziennie, będzie cię łącznie kosztowało poważne sumy. Tak jak drobne oszczędności sumują się po pewnym czasie w poważne zasoby, tak i drobne wydatki mają tendencję do przekształcania się w finansowy nokaut.
Nie płać za zbędną wygodę. Podręcznikowym przykładem jest tu opłata za korzystanie z bankomatu innego banku niż ten, w którym prowadzisz rachunek, lub z tzw. "białych" bankomatów. Raz jeszcze drobne, aczkolwiek zbędne wydatki sumują się w poważne koszty, gdy to zliczyć miesięcznie. A czy naprawdę warto zaoszczędzić 10 minut spaceru i wyjmować pieniądze ze swojego konta w nie swoim banku?
Ostrożnie z automatycznym ściąganiem opłat z konta bankowego. Wiele instytucji (jak na przykład kluby "fitness") lubi wpisać swoich klientów na listę automatycznego regulowania opłat członkowskich. Takie pieniądze wydaje się bardzo łatwo. Sprawdź jednak, ile to w sumie wychodzi, jeśli dodać wszystkie takie opłaty w miesiącu.
Nie łącz kont pary. Młodość i uczucie to poważne zagrożenie, także finansowe. A wyplątać się z takich tarapatów – gdy okaże się jednak, że to nie było to, o co nam w życiu chodzi – jest wyjątkowo trudno. A ewentualne rozstanie będzie o wiele łagodniejsze, jeśli nie będzie do rozpatrzenia spraw finansowych.
Zaplanuj dalszą przyszłość, aż do emerytury. Wszyscy żyjemy z optymizmem w sercu, ale bywa w życiu różnie. Im wcześniej zaczniesz o tym myśleć, tym lepsze będą wyniki.
Zacznijcie, młodzi czytelnicy, myśleć o tym od pierwszego dnia Nowego Roku.
Wszystkiego Najlepszego!
Historia – wbrew pozorom – może także przydać się w sprawach finansowych. A przynajmniej – historia cen akcji przedsiębiorstw na giełdzie. Tak przynajmniej twierdzi dyrektor amerykańskiej firmy doradców finansowych Charles Nenner Research. Jego firma zajmuje się analizowaniem sytuacji finansowej poszczególnych firm, prognozowaniem dalszego rozwoju sytuacji na zamówienie konkretnego klienta, oraz sugerowaniem – kupuj, trzymaj lub sprzedaj.
Jak twierdzi David Gurwitz, rewelacje o sukcesach lub przewidywanych sukcesach poszczególnych przedsiębiorstw mają oczywiście duże znaczenie, ale niezależnie od wzrostu i spadku cen akcji, wywołanych tymi informacjami, ceny te są także kształtowane prostym (w założeniu) mechanizmem cyklicznym. Każda firma ma swoje wzloty i upadki i towarzyszy im odpowiedni wzrost lub spadek ceny akcji na giełdzie.
Firma Charles Nenner Research powstała w 2001 roku i działa nadal z powodzeniem, więc coś w tym musi być. Jej założyciel spędził kilka lat, pracując jako analityk giełdowy dla wielkiej firmy Goldman Sachs. By w końcu przejść "na swoje" z kapitałem ogromnej ilości danych statystycznych. Gromadząc te dane i analizując je, doszedł do wniosku, iż cykle wzrostu i spadku cen akcji istnieją niezależnie od wszelkich innych czynników kształtujących sukces lub straty przedsiębiorstw. O dochodach firm i atrakcyjności ich propozycji giełdowych decyduje historia firmy.
Podstawowym przedmiotem analizy specjalistów CNR jest cena akcji danego przedsiębiorstwa. Specjalnie przeszkoleni matematycy opracowują następnie wyliczalny model dla każdego przypadku.
Najpoważniejszym problemem jest odpowiednia ilość informacji stanowiących podstawę do wyliczeń. "Nie da się w tej chwili wyliczyć cyklu wartości akcji dla firmy Facebook" – wyjaśnia David Gurwitz. – "Jest ona na rynku za krótko".
Na tym jednak nie koniec – byłoby to zbyt proste. Wstępne wyniki analizy należy następnie uzupełnić o wykresy celu, jaki klient chce osiągnąć przy pomocy danych akcji. Na ocenę wpływa więc nie tylko działanie przedsiębiorstwa, ale i zamiary właściciela akcji.
Wreszcie obraz należy uzupełnić o całą serię wyliczeń o charakterze czysto technicznym. Jak się łatwo zorientować bez niczyich sugestii, firma Charles Nenner nie jest skłonna ujawniać publicznie rodzaju ani zakresu tych wyliczeń.
A czy to się sprawdza? Charles Nenner Research zasugerował swoim klientom na początku września, iż u szczytu cyklu znajduje się znany producent elektroniki Apple Inc. Cena akcji firmy w owej chwili wahała się w granicach 700 dolarów. Dzisiaj można je kupić za 553 dolary od akcji.
Za szczegółowe analizy trzeba oczywiście zapłacić amerykańskiej firmie. Bezpłatnie, David Gurwitz sugeruje amatorom inwestowania na giełdzie, by liczyli na wzrost cen papierów wartościowych związanych z gospodarką Chin.
Trudno orzec, dlaczego Polacy (przynajmniej tu, w Kanadzie) często nie mają sympatii do funduszy powierniczych. Ten holenderski wynalazek (encyklopedie przypisują pomysł utworzenia pierwszego funduszu powierniczego holenderskiemu kupcowi w 1774 roku) spopularyzował się następnie w Europie, ale naprawdę o jego rozwoju można mówić od lat 20. ubiegłego stulecia na terenie Stanów Zjednoczonych. Dzisiaj, "mutual funds" to gigantyczny rynek papierów wartościowych, miliardy dolarów w inwestycjach i źródło zabezpieczenia finansowego dla milionów drobnych inwestorów.
A ja, mówiąc o funduszach, słyszę od ewentualnych klientów, że wolą sami obracać swoimi oszczędnościami i unikać płacenia administratorowi funduszu niewielkiej opłaty MER za jego pracę. Cóż, można i tak…
Jeden z najciekawszych rodzajów funduszu to tzw. fundusz zrównoważony (balanced fund). Na jego pakiet składają się zarówno akcje przedsiębiorstw, jak i obligacje. A więc – pozwala na zarobek, gdy indeksy giełdowe idą w górę, oraz stanowi swoiste zabezpieczenie dla oszczędności inwestora, gdy rynek finansowy przechodzi okres trudności i spadku wartości akcji.
System działa. Jak wynika z danych statystycznych, w okresie 10 lat do końca września 2012, kanadyjskie zbalansowane fundusze osiągnęły zaskakująco korzystny wynik przeciętnego dochodu rocznego w wysokości 5,25 proc. Było to oczywiście mniej niż przeciętna wartość wzrostu ceny funduszy opartych wyłącznie na akcjach przedsiębiorstw, które odnotowały w tym okresie przeciętny dochód w granicach 7,12 proc. Z drugiej jednak strony – coś trzeba zapłacić za owe zabezpieczenie na wypadek "przejściowych trudności". Taka była tu cena za uniknięcie katastrofy w okresie dramatycznego spadku cen funduszy akcyjnych w latach 2001-2001 oraz w katastrofie 2008 roku.
Dodatkową zaletą takich funduszy jest możliwość stopniowego modyfikowania składu, czyli proporcji środków zainwestowanych w akcje do środków zainwestowanych w obligacje. Większość funduszy zaczyna od 60 proc. pieniędzy wkładanych w akcje przedsiębiorstw, a 40 proc. – w obligacje (bonds). W miarę zbliżania się momentu, gdy ostatecznie chcemy wyjąć nasze pieniądze z rynku i zamienić na stały dochód emerytalny, proporcja ta może być modyfikowana w kierunku większego wkładu w obligacje. Wartość przychodu zmniejsza się, ale rośnie bezpieczeństwo inwestycji. A im starszy inwestor, tym mniej musi zostawić sobie czasu na odrobienie strat w przypadku ewentualnej rynkowej katastrofy.
W obecnej sytuacji na rynkach finansowych, dochody z obligacji są nikłe – w granicach dwóch – trzech procent. Można więc, a raczej trzeba zmniejszyć wkład obligacji w kompozycję funduszu i liczyć na dochody z akcji. Ale i to zmieni się w najbliższych latach i można będzie wrócić do sprawdzonej strategii.
Tak czy inaczej – fundusze to skuteczna metoda pomnażania swoich zasobów finansowych. Z kalkulacji firmy doradców finansowych Exponent Investment Management Inc. w Ottawie wynika, że 100 tysięcy dolarów starannie inwestowane w zrównoważone fundusze powiernicze da po dwudziestu latach wartość inwestycji w granicach 386 tysięcy dolarów. A to już całkiem przyzwoita sumka.
Tyle, że trzeba nauczyć się ufności wobec doradców finansowych i wyzbyć się uprzedzeń rodem z całkiem innej epoki w innym świecie.