Większość z nas starannie i pilnie zabiega o wzrost dochodów, gospodaruje zarobionymi pieniędzmi jak potrafi najlepiej, usilnie unika zbędnych wydatków – a i tak w kasie zostaje mniej niż można by się spodziewać. Gdzie wyciekają nasze pieniądze?
Z wielu odpowiedzi, jakie na to pytanie udzieli każdy fachowy doradca finansowy, warto też zwrócić uwagę na jedną, pozornie tę, na którą mamy niewielki wpływ. Wbrew pozorom jakiś wpływ mamy – szczególnie, gdy podobnie myśleć zaczną setki lub tysiące z nas, a nie jednostki.
Mam oczywiście na myśli wydatki czynione z naszych pieniędzy przez władze kraju, prowincji i miasta. Warto zastanowić się – i zapamiętać do czasu kolejnych wyborów! – jakie skutki mają podejmowane bez większego zastanowienia się decyzje, lub też decyzja o niepodjęciu decyzji w ogóle. Warto na przykład wziąć do ręki kalkulator i policzyć, ile to nas kosztowała decyzja utrzymania przy władzy Partii Liberalnej i rządu premiera Daltona McGuinty'ego w okresie ostatniej dekady. Całość rozliczenia jest dość skomplikowana i przekracza wymiary krótkiego felietonu. Skoncentrujmy się więc na jednym, najbardziej bolesnym aspekcie – energii elektrycznej.
Podstawowym "osiągnięciem" rządów premiera McGuinty'ego było wprowadzenie Green Energy and Economy Act (GEEC), czyli ustawy otwierającej drzwi dla zakupów energii przez OPA od producentów opierających swą działalność na tzw. zielonych źródłach. Z ideologicznych powodów rząd postanowił płacić za tę energię drożej, niż ją następnie sprzedawał konsumentom. Na rozkaz premiera i ministra energetyki, kupowano energię, inwestowano w nowe technologie i zamykano siłownie opalane węglem. Inwestycje kapitałowe sięgnęły ok. 18 miliardów dolarów, co przy 25-letniej amortyzacji oznacza wydatek około 150 dolarów rocznie na każdego podatnika.
Koszty kapitałowe to jednak drobiazg. Nakazem premiera, energia generowana przez siłownie słoneczne i wiatrowe ma pierwszeństwo przy zakupie dla sieci energetycznej prowincji. Oczywiście – po deklaratywnie ustalonych zawyżonych cenach. Netto koszt dla podatnika – 4 miliardy dolarów rocznie. Tego już nie da się amortyzować, więc w przeliczeniu na pojedynczego podatnika wypada 1530 dolarów rocznie.
To nie są dane wyssane z palca. Cytowane tu liczby pochodzą z danych Ontario Power Authority, Ontario Energy Board i Ministerstwa Energetyki Ontario. Kalkulacje przeprowadził zaś specjalista dziennika "National Post" Richard Johnson.
Aby było jeszcze śmieszniej, wszystkie powyższe wydatki obłożone są oczywiście zharmonizowanym podatkiem od sprzedaży HST. To znaczy – rząd podejmuje arbitralne decyzje, marnotrawi pieniądze, a następnie na zawyżoną cenę energii nakłada zawyżony podatek. Gdyby działo się to na wolnym rynku finansowym, zaraz mielibyśmy do czynienia z demonstracjami oburzonych "sprawiedliwych", żądających ukarania chciwych oszustów z Bay St., Wall St. czy Threadneedle St.
A panu premierowi uchodzi na sucho wyciąganie z kieszeni przeciętnego płatnika podatków w Ontario okrągłej sumy 2055 dolarów rocznie, czyli nieco ponad 170 dolarów każdego miesiąca. A jest to – przypominam – tylko analiza dorobku liberałów w jednym zakresie energetyki.
Wystarczy, jako wytłumaczenie, gdzie się podziały nasze pieniądze za ostatnie dziesięć lat.