Witam z Sioux Lookout – niewielkiej mieściny położonej około 350 kilometrów na północny-północny zachód (NNW) od Thunder Bay. Nazwa "Sioux Lookout" wzięła się od miejscowej góry, na której Odżibuejowie mieli czatownię, z której wyglądali Siuksów, którzy mogliby napaść ich wioskę. Miasteczko liczy niewiele ponad pięć tysięcy mieszkańców, ale jego znaczenia nie przeceni nikt, kto wybiera się w podróż do jednego z rezerwatów północnego-zachodniego Ontario – po prostu nie da się go ominąć. Chcąc, nie chcąc, stało się ważnym węzłem komunikacyjnym dla podróżnych udających się, bądź wracających z Fort Severn, Wapekeka, Poplar Hill, Pikangikum, Big Trout Lake, Wunnumin Lake, Kingfisher Lake, Summer Beaver, Kasabonika, Long Dog (Wawakapewin), Lansdown House, Bearskin Lake, Round Lake, North Spirit Lake, Sachigo Lake, Sandy Lake, Keewaywin, Slate Falls, Muskrat Dam, Cat Lake, Deer Lake, Webequie itd.
Specjalnie wymieniam te wszystkie nazwy rezerwatów. Czynię to z pełną perfidią, wiedząc, że nic nie powiedzą większości czytelników "Gońca". Pamiętam czasy, gdy Ontario "kończyło się" dla mnie na Parry Sound, na północ od którego zaczynała się pusta, niezamieszkana (jak mi się wydawało) północ. Nic bardziej mylnego! Północ nie jest niezamieszkana, chociaż zagęszczenie ludności do najwyższych nie należy. Dość wspomnieć, że na przykład Meno Ya Win – centrum zdrowia otwarte niedawno w Sioux Lookout i mogące pomieścić na swych szpitalnych łóżkach 60 pacjentów, obsługuje obszar zbliżony wielkością do terytorium Francji.
Wracając jednak do Sioux Lookout – jestem tu na trzydniowej konferencji wraz z siedemdziesięcioma nauczycielami, którzy przyjechali z różnych rezerwatów północnego Ontario. Konferencja jest nader przydatna, bo nie dość, że pozwala mi zapoznać się z nowymi materiałami, które są niezbędne w mojej pracy, to jeszcze daje mi możliwość nawiązania nowych zawodowych znajomości i wymiany doświadczeń z kolegami i koleżankami po fachu. Miło było spotkać ludzi pracujących w moich poprzednich rezerwatach i wymienić się z nimi nowinami i plotkami. Zabawne, jak mała jest ta moja branża (nauczycieli pracujących na północy) i jak po pewnym czasie każdy o każdym słyszał. Niesie to ze sobą spore ryzyko – jak się narozrabia w jednym z rezerwatów, to pewnie szybko się to rozniesie, tym bardziej teraz, w dobie rozwiniętych technologii informacyjnych, w dobie Facebooka i telefonów komórkowych w rezerwatach.
Kto nie jest nauczycielem lub kto nie ma nauczyciela w rodzinie, może nie wiedzieć, że szkolenia są dla nauczycieli obowiązkiem zawodowym i że właściwie nie mają oni wyboru – po prostu muszą w nich uczestniczyć. Zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Oświaty kuratoria muszą poświęcić dwa dni w roku na "czynności zawodowe" inne niż nauczanie. Zwykle przekłada się to na narady albo szkolenia. Oprócz tych dwóch wymaganych dni, szkoły mogą poświęcić dodatkowe cztery dni na szkolenia, czyli w sumie sześć.
Pod względem szkoleń, północne szkoły zwykle przebijają atrakcyjnością to, co oferują swoim pracownikom kuratoria na południu. W szczególności po wprowadzeniu szkodliwej i nieprzemyślanej (postanowiłem napisać "nieprzemyślanej", ale tak naprawdę chciałem użyć słowa "idiotycznej") ustawy 115 (Bill 115), która postanawia, że trzy z owych sześciu dni nie będą płatne. W praktyce oznacza to 1,5-proc. obniżkę rocznych zarobków. Na północy nikt się ustawą zbytnio nie przejmuje, bo szkoły nie mają statusu szkół publicznych.
Tak więc nie dość, że za każdy dzień konferencji będę miał zapłacone jak za każdy dzień pracy, to jeszcze opłacono mi przelot (bilet powrotny z mojego rezerwatu do Sioux Lookout kosztował 750 dolarów), zakwaterowanie w hotelu (4 noce), a na dodatek dostałem czek na 240 dolarów – "na wyżywienie i taksówki". Biorąc pod uwagę to, że śniadania i drugie śniadania (lunch) są zapewnione przez organizatorów konferencji, i to, że z hotelu do siedziby Royal Canadian Legion, gdzie odbywają się nasze szkolenia, jest nie dalej niż 15 minut piechotą, pewnie uda mi się zaoszczędzić większość z owych 240 dolarów. To znaczy udałoby się, gdybym "w celach poznawczych" nie odwiedził miejscowego baru, zresztą jedynego w mieście.
No ale o tym, za tydzień.
Aleksander Borucki
Północne Ontario