20 lat straconych okazji
Mało mamy ostatnio okazji do świętowania, chociaż jak ktoś bardzo chce, to może w taką okazję przekuć nawet obsztorcówę, jakiej Polska doznała nie tylko od naszych Sojuszników Mniejszych, czyli Izraela i Żydów zdiasporowanych, ale również, a może przede wszystkim – od naszego Najważniejszego Sojusznika, czyli Stanów Zjednoczonych. Jak pamiętamy, rzeczniczka Departamentu Stanu, swoimi słodszymi od malin usty ostrzegła Polskę, że jeśli się nie opamięta w sprawie nowelizowania ustawy o IPN, to może zagrozić swoim interesom strategicznym.
Gdzie jesteśmy. Kontekst i szczegół
Przyjechałam do Kanady tuż przed zamachem na naszego Papieża. W dniu zamachu ogarnęła mnie nieukojona niczym niemoc – przeskakiwałam kanał po kanale telewizyjnym, i jedyne co mogłam zrozumieć, to ‘papa’. Wiedziałam, że stało się coś złego. Ale co? Cóż angielski przywieziona z Polski nie na wiele się zdał, bo niczego z podawanego na żywo języka nie rozumiałam. Niewątpliwie to bardzo traumatyczne wydarzenie, było dla mnie podwójnie traumatyczne, samego zamachu ale i uzmysłowiłam sobie, jaka to straszna klatka komunikacyjna, jeśli się nie zna (i to biegle) języka kraju nowego osiedlenia.
Podgryzać i bić w czułe miejsca
Prawie „prezydent Europy”, Donald Tusk wyraził zaniepokojenie, że najbliższe wybory do parlamentu europejskiego mogą zostać zmanipulowane za sprawą ingerencji z zewnątrz. Prawdopodobnie miał na myśli Rosję, Chiny i tym podobne wraże mocarstwa; może nawet Iran...
Przywódcy i sędziowie dokazują
„Myśmy wszystko zapomnieli” - pisał Wyspiański w „Weselu”. Wtedy chodziło o tak zwaną „rabację” galicyjską, kiedy to inspirowani przez austriackie władze chłopi pod przewodnictwem Jakuba Szeli, mordowali ziemian. Ale wtedy musiało minąć 50 lat, podczas gdy teraz opinia publiczna sprawia wrażenie, jakby zapomniała o ponagleniach amerykańskiego sekretarza stanu pana Michała Pompeo, żeby nasi Umiłowani Przywódcy przyspieszyli prace nad wprowadzeniem „kompleksowego ustawodawstwa”, które stworzyłoby pozory legalności dla żydowskich roszczeń dotyczących tzw. „mienia bezdziedzicznego.”
Rząd „dobrej zmiany”, który udał że nie słyszy ponagleń pana Pompeo, wyszedł z nowym programem rozdawniczym – tym razem skierowanym do emerytów – że dostaną 1100 złotych – oczywiście, jak będą grzeczni.
A po czym poznać, że będą grzeczni? Ano po tym, że w majowym głosowaniu do Parlamentu Europejskiego i w jesiennym głosowaniu do parlamentu tubylczego poprą Prawo i Sprawiedliwość. Wtedy dostaną nagrodę w postaci wspomnianej emerytury, bo w przeciwnym razie – niczego nie dostaną. Wiadomo bowiem, że Platforma Obywatelska, stanowiąca trzon Koalicji Europejskiej, która przypomina PRL-owski Front Jedności Narodu, wszystko chciałaby zjeść sama, toteż nie podzieli się nawet okruszkami, jakie spadną ze stołu, przy którym Żydzi będą raczyli się „roszczeniami”.
Ciekawe, że PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego wystawiło sporo dygnitarzy rządowych. Nie mówię o pani Beacie Szydło, której gwiazda przygasła zaraz po triumfalnym odrzuceniu przez rządową większość wniosku o wotum nieufności wobec niej, kiedy to dosłownie z dnia na dzień została zastąpiona przez Mateusza Morawieckiego – ale o Joachimie Brudzińskim, który podczas „głębokiej rekonstrukcji rządu” dostał „resort”, czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.
Tyle ważnych osobistości miałoby być wyprawionych na polityczną emeryturę do Parlamentu Europejskiego?
W tej sytuacji na mieście zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, jakoby przygotowana przez PiS ekipa była pozorowana w tym sensie, że dygnitarze uzyskają sporo głosów wyznawców Naczelnika Państwa, a potem ze swoich mandatów zrezygnują, zachowując dotychczasowe stanowiska, a do Parlamentu Europejskiego przedostaną się dzięki temu następni na listach i w ten sposób wilk będzie syty i owca cała. Pogłoski te jednak mogą być fałszywe również z tego powodu, że któż lepiej zrealizuje żydowskie roszczenia, jak nie ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego? Czyż nie po to została postawiona na fasadzie „dobrej zmiany”, kiedy Polska, spod kurateli niemieckiej, ponownie przeszła pod kuratelę amerykańską? W dodatku nowi dygnitarze nie zdążyliby uzyskać reputacji płomiennych patriotów, którzy – jeśli nawet oddadzą Żydom naszą biedną ojczyznę – to uczynią to z głębokich, a może nawet najgłębszych pobudek patriotycznych, w odróżnieniu od Frontu Jedności Narodu, który – jeśli nawet zrobiłby to samo – to jednak z wrodzonej predylekcji do zdrady i zaprzaństwa. Czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty, więc jak komuś wyznaczono do odegrania rolę płomiennego dzierżawcy monopolu na patriotyzm, to może nawet nurzać się w sprośnościach, a i tak ponad śnieg bielszym się stanie.
Toteż nic dziwnego, że grono opozycjonistów starszej daty wystąpiło do niezawisłego sądu przeciwko panu prof. Andrzejowi Zybertowiczowi, który zacytował Andrzeja Gwiazdę, że przy okrągłym stole bezpieka podzieliła się władzą ze swoimi konfidentami. Znowu okazało się, że Józef Stalin miał wiele racji, przywiązując wagę do językoznawstwa, bo gdyby pan prof. Zybertowicz powiedział, że przy okrągłym stole bezpieka dogadała się z gronem osób zaufanych, to byłaby to też prawda, chociaż bez precyzowania charakteru tego zaufania. Warto bowiem przypomnieć, że rolę „gospodarza” okrągłego stołu przyjął na siebie generał Czesław Kiszczak i to on zapraszał uczestników tego telewizyjnego widowiska. Trudno zaś wymagać od generała Kiszczaka, by zapraszał kogoś, to kogo nie miał zaufania. Jak to kiedyś w niepojętym przypływie szczerości wychlapał Kukuniek - „oni udawali władzę, a my opozycję, dzięki czemu rozdane wówczas role odgrywane są aż do dnia dzisiejszego, nad czym z daleka czuwają zagraniczni projektanci sławnej transformacji ustrojowej w naszym bantustanie. Skoro jednak prof. Zybertowicz zostanie zaciągnięty przed niezawisły sąd, to może to oznaczać, że z wolna wkraczamy w etap surowości, może nie taki, jak za Stalina, niemniej jednak.
Zresztą wszystko, łącznie z recydywą tamtych metod, może się zdarzyć, bo na razie niezawiśli sędziowie korzystają z przywileju późnego urodzenia, więc nie muszą posuwać się do zbrodni sądowych – ale jeśli surowość w zwalczaniu „faszyzmu”, albo „mowy nienawiści” wzrośnie, to można będzie spodziewać się wszystkiego. Pojawiły się nawet pierwsze zwiastuny nadchodzącego czasu. Oto niezawisły sędzia, rozpatrujący sprawę pani prezydentowej Poznania, która przy dzieciach wykrzykiwała, że jest „wkurwiona”, uznał, że miała pełne prawo użycia tego słowa ponieważ zilustrowała przy jego pomocy poziom praworządności w Polsce. Trudno się nie zgodzić z taką oceną stanu praworządności w naszym bantustanie, bo któż w końcu może wiedzieć takie rzeczy lepiej od niezawisłego sędziego. Przecież widać gołym okiem, że zawyrokował salomonowo nie dlatego, żeby nie psuć sobie opinii u prezydenta Poznania, a zwłaszcza – u pani prezydentowej, która „wkurwia” się tak często, że ten stan może stać się jej drugą, a może nawet pierwszą naturą, tylko że tak mu podszepnęło jego partyjne sumienie. Bo sędziowie porzucili już wszelkie pozory i postawę partyjniacką prezentują nawet z pewną ostentacją – jak to przytrafiło się niezawisłemu sędziemu nazwiskiem Biliński. Orzekł on, że osoby blokujące legalny marsz Młodzieży Wszechpolskiej i ONR, nie dopuściły się czynu szkodliwego społecznie ze względu na dorobek i historię tych organizacji. Zatem status legalności w oczach sędziego Bilińskiego nie ma żadnego znaczenia, a liczy się przede wszystkim to, czy poglądy legalnej organizacji podobają mu się, czy nie. Trudno o lepszy, czy bardziej jaskrawy przykład samowoli partyjnych aktywistów, dla niepoznaki poprzebieranych w „śmieszne średniowieczne łachy” - jak Oriana Fallaci nazwała burkę, w którą kazano jej się ubrać do wywiadu z ajatollahem Chomeinim. Tacy sędziowie, jak Łukasz Biliński niszczą resztki autorytetu wymiaru sprawiedliwości w Polsce i jestem pewien, że zagraniczni prawnicy, którzy stan praworządności w naszym bantustanie tak krytycznie oceniają, mieli właśnie jego i takich jak on na myśli.
W tej sytuacji pomysł, by obywatelom włożyć w ręce tęgi bat na niezawisłych sędziów, wydaje mi się jak najbardziej uzasadniony w świetle tych skandalicznych wyroków. Wymagałoby to rezygnacji z zasady nieusuwalności sędziów, która niestety ośmiela rozmaitych przebierańców do samowolek i lekceważenia konstytucyjnych gwarancji.
Każdy sędzia w swoim okręgu sądowym musiałby co 5 lat poddać się ocenie obywateli i jeśli nie uzyskałby przynajmniej bezwzględnej większości głosów obywateli głosujących, wylatywałby z sądownictwa bez żadnego odwołania. W przeciwnym razie dotychczasowa pobłażliwość dla samowolek skończy się na zbrodniach sądowych, zwłaszcza gdy po zrealizowaniu żydowskich roszczeń nadejdzie etap surowości.
Stanisław Michalkiewicz
Padamy pod ciosami kłamstw zapierających dech w piersi
Sprawy polsko-żydowskie nadal dominują w polskiej publicystyce, a ponieważ my pisaliśmy o tym z dawien dawna więc tylko jedna uwaga; brakuje dobrych materiałów po angielsku, przedstawiających polskie argumenty; naprawdę IPN mógłby się bardziej postarać, aby przygotować materiały w wielu językach napisane klarownie - takie talking points. Bo tutaj bardzo często stajemy wobec dyktatu środowisk, które powołują się na holocaust scholars, na bardzo wygadanych ludzi, którzy kłamią wyrywając z kontekstu różne sprawy, a my nie jesteśmy w stanie podać faktów, których pełno w polskich źródłach, a które by ich zatkały. Jest to wielkie pole do popisu, w końcu Instytut Pamięci Narodowej pieniędzy ma sporo i mógłby o to zadbać. Tym bardziej, że znane są ścieżki argumentacyjne przeciwnika i wiadomo jak zbijać go z tropu; wiadomo co jest pomijane, a co przeinaczane, w jaki sposób zakłamuje się tamte czasy.
Czy Polacy pozwolą się okraść z bogactw naturalnych?
Z Krzysztofem Tytko, członkiem Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych, byłym dyrektorem kopalni Czeczott rozmawia Andrzej Kumor
Goniec: Panie Krzysztofie, walczy Pan o to żeby Polacy uświadomili sobie, że są dziedzicami bogatego kraju, a polskie bogactwa naturalne to jest coś wyjątkowego, z czego wielu ludzi w Polsce nie zdaje sobie sprawy. Jak Pan uważa czy polityka obecnego rządu polskiego zmierza do tego, żeby te bogactwa zostały właściwie wykorzystane?
Krzysztof Tytko: W okresie trzydziestoletniej transformacji naszego ustroju zostaliśmy wywłaszczeni z kluczowego majątku, który jest na powierzchni, mówimy tutaj o bankach, o całym systemie związanym z handlem, o kluczowych przedsiębiorstwach. Różnie eksperci oceniają wartość tego wywłaszczenia - na 5 może 8 bilionów złotych.
Teraz jesteśmy na 2. etapie wywłaszczenia, bardziej zasadniczego, związanego z próbą przejęcia kontroli nad naszymi zasobami naturalnymi. Zasoby naturalne są własnością skarbu państwa i poprzez tak zwaną własność górniczą skarb państwa sprawuje nad tym kontrolę, ale gdybyśmy sobie uzmysłowili, że przez ostatnie 30 lat ministrowie odpowiedzialni za majątek skarbu państwa doprowadzili do wywłaszczenia nas, to dzisiaj musimy sobie odpowiedzieć na pytanie czy oni nie zrobią tego samego z tym co mamy pod ziemią.
Różnica tylko jest taka, że ten majątek jest kilkaset razy większy. My wstępnie oceniamy że majątek, który jest na terytorium Polski pod ziemią, mówimy o wycenie w złożu, jest warty setki bilionów złotych. I o tym wiedzą wszyscy możni tego świata.
Włóż wszystkie jaja do jednego kosza
Rządy jak rządy, mają swoje tajemnice. Premier Izraela zadzwonił do Morawieckiego, ale się nie zakolegowali. Szczyt Wyszehradzki, który jakąś taką dziwną decyzją został zaplanowany w Jerozolimie, miał zostać przeniesiony do Polski, już prezydent Duda zaoferował na ten cel prezydencki Zameczek w Wiśle w Beskidzie Śląskim. Andrej Babis, premier Czech powiedział, że nie jedzie do Jerozolimy.
Między ostrzami szermierzy
Kiedy książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” złożył był wizytę królowi Stanisławowi Augustowi, powiedział mu na powitanie: „ta sama ręka, która Waszą Królewską Mość wyniosła na tron, mnie tu przywiodła”. Ciekawe jaka ręka przywiodła prezydenta Donalda Trumpa do Hanoi, gdzie spotkał się ze „świetnym liderem” - jak nazwał go amerykański prezydent – czyli Kim Dzong Unem?
Tajemnica to wielka, ale nie jest wykluczone, że to ręka chińska, która powoli zaczyna wyrastać na wielką piąchę, skłaniając amerykańskiego prezydenta do poszukiwania przyjaciół również wśród tych, których jeszcze do niedawna za przyjaciół nie uznawał, to znaczy – zimnego ruskiego czekisty Putina i „świetnego lidera” Kim Dzong Una. Wprawdzie rozmowy obydwu mężów stanu – no bo jeśli Kim Dzong Un zasłużył u amerykańskiego prezydenta na tytuł „świetnego lidera”, to skromniejszy tytuł „męża stanu” chyba też mu przysługuje – jeszcze się nie rozpoczęły, ale jeśli nawet się już rozpoczną, to nie jest pewne, czy prezydent Trump ośmieli się wytknąć „świetnemu liderowi” całkowity brak postępów w „denuklearyzacji” Półwyspu Koreańskiego. A ta „denuklearyzacja” była – jak pamiętamy - pretekstem do spotkania w Singapurze. Wtedy jednak Kim Dzong Un właściwie, poza ogólnikami, że dobrze byłoby, gdyby było dobrze, niczego prezydentowi Trumpowi nie obiecał. Skoro niczego nie obiecał, ani też nie uczynił niczego w kierunku „denuklearyzacji” Półwyspu Koreańskiego, to trudno oczekiwać, że w Hanoi będzie inaczej, zwłaszcza, że prezydent Stanów Zjednoczonych prawi mu, jeden za drugim, komplementy. Okazało się ie tylko, że Kim Dzong Un, mimo wszystkich swoich wyczynów, jest w oczach prezydenta Donalda Trumpa „świetnym liderem”, z którym spotkanie „przynosi mu zaszczyt”, ale w dodatku – że Korea Północna dysponuje „ogromnym potencjałem”, który dla „mojego przyjaciela” - jak pólnocnokoreańskiego dyktatora nazwał prezydent Trump – jest „historyczną szansą”. Tymczasem warto pamiętać, że prezydent Trump spotkał się z Kim Dzong Unem w Singapurze tylko dlatego, że Korea Północna, nie czekając, aż amerykański prezydent otworzy przed nią „historyczną szansę”, swój potencjał całemu światu pokazała w postaci udanych testów pocisków balistycznych i nie wystraszyła się demonstracji siły w postaci amerykańkiej flotylli z lotniskowcem w roli głównej, które z Singapuru wypłynęły w kierunku posiadłości Kima Można by zatem odnieść wrażenie, że czasami korzystniej jest być nieprzyjacielem Stanów Zjednoczonych, niż sojusznikiem. Nic na przykład nie wiemy o tym, by prezydent Trump udelektował tyloma komplementami prezydenta Andrzeja Dudę, chociaż ten, podczas audiencji w Białym Domu, nie ośmielił się pisnąć słowa na temat ustawy 447 JUST. Ba – nie wiemy nawet, czy nazwał go „swoim przyjacielem”, ani czy podał mu dłoń do ucałowania. Mniejsza zresztą o pana prezydenta Dudę, bo „koń - jaki jest – każdy widzi” - jak pisał ksiądz Benedykt Chmielowski – ale czy w stosunku do Korei Północnej pani Zorżeta Mosbacher ośmieliłaby się na połajanki, jakich nie szczędziła władzom naszego, sojuszniczego przecież bantustanu? Nawiasem mówiąc, z podobnego założenia wyszli autorzy znakomitej komedii filmowej z 1959 roku. Alpejskie księstewko Fenwick, nie mogąc uporać się z nieuczciwą konkurencją ze strony jakiegoś kalifornijskiego winiarza, wypowiedziało Stanom Zjednoczonym wojnę. Księżnę przekonał do tego jej doradca, wskazując na Niemcy i Japonię, które wojnę ze Stanami Zjednoczonymi przegrały, dzięki czemu kwitną ekonomicznie, jak nigdy dotąd. Ale Fenwick wojnę ze Stanami Zjednoczonymi wygrał, co stało się powodem rozmaitych komicznych komplikacji.
Toteż kiedy rząd naszego bantustanu musi osłaniać nieuniknione przeforsowanie nakazanego przez sekretarza stanu USA, pana Pompeo, „kompleksowego ustawodawstwa”, które stworzy pozory legalności dla realizacji żydowskich roszczeń majątkowych, przedstawieniem brawurowej obrony godności narodowej, na którą nastąpili – kto wie, czy nie poproszeni o to przez naszych Umiłowanych Przywódców - przywódcy zaprzyjaźnionego Izraela – warto zwrócić uwagę, że w stosunku do takiej np. Białorusi, na której obecnym terytorium Niemcy wymordowały co najmniej tylu Żydów, co w Polsce, nikt żadnych roszczeń majątkowych nie wysuwa, ani nawet o tym nie pomyśli. Tymczasem Białoruś nie jest sojusznikiem USA, a bywało, że była przez tamtejszych polityków uważana za rodzaj kraju nieprzyjaznego, przynajmniej wtedy, gdy Kondoliza Rice nakazała zrobić porządek z tamtejszym prezydentem Aleksandrem Łukaszenką. W ogóle to dziwna sytuacja, kiedy przez całe lata nasi Umiłowani Przywódcy naigrawali się z Białorusi, że nie jest suwerenna, a teraz, kiedy zimny ruski czekista Putin przedsiębierze jakieś podstępne knowania, trzęsiemy się ze strachu, by Białoruś suwerenności nie utraciła. A jakże może teraz ją utracić, kiedy przecież przedtem jej nie miała?
A tymczasem to nie koniec naszych lęków. Nie mówię już nawet o perspektywie żydowskiej okupacji Polski, która nieuchronnie nastąpi po przeforsowaniu „kompleksowego ustawodawstwa”. Ale przymilne okadzanie przez amerykańskiego prezydenta Kim Dzong Una budzi obawy, że nie jest on ostatnim przyjacielem, którego Stany Zjednoczone będą chciały sobie pozyskać, żeby stworzyć jakąś przeciwwagę rosnącej potędze chińskiej. Warto przypomnieć, że w roku 2008 USA miały budżet wojskowy w wysokości 622 mld dolarów, co stanowiło równowartość połączonych budżetów wojskowych następnych 17 państw świata – ale w roku 2017 budżet wojskowy USA stanowił równowartość połączonych budżetów wojskowych już tylko 8 następnych państw świata. Kto wie, czy w tej sytuacji prezydent Trump, albo jakiś jego następca, nie wpadnie na pomysł, by na wszelki wypadek zapewnić sobie przynajmniej życzliwą neutralność Rosji? A zimny rosyjski czekista Putin może wtedy postąpić podobnie, jak Józef Stalin w 1939 roku, kiedy to uzależnił ewentualny udział w koalicji antyniemieckiej oddaniem mu z góry Polski, bedącej sojusznikiem Wielkiej Brytanii i Francji. Warto zwrócić uwagę, że właśnie o takiej możliwości napomknęła niedawno żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika, nazywając to „najczarniejszym” koszmarem Zbigniewa Brzezińskiego. Ale koszmary, przynajmniej niektóre, niekiedy się sprawdzają, a poza tym Zbigniew Brzeziński już nie żyje, więc jest prawie pewne, że żaden z amerykańskich prezydentów żadnymi jego koszmarami, niechby i „najczarniejszymi”, nie będzie się przejmował. I co my wtedy zrobimy, kiedy już teraz wykonujemy desperacki slalom między Volkslistami – bo już tylko do tego sprowadza się polityka zagraniczna naszego bantustanu – o ile w ogóle jakiś wybór Volkslisty jeszcze nam przysługuje?
Stanisław Michalkiewicz
Upiorne pomówienie mieszkańców Olkusza
W 2007 roku ukazało się wznowienie książki Jana Tomasza Grossa „Upiorna dekada”, w której można przeczytać, że jest to wydanie nowe, poprawione i rozszerzone. Mimo tych poprawek, na stronie 43 w tej publikacji nadal znajduje się niezmieniony tekst, stanowiący treść przypisu nr 17:
„Pełniejszą informację na temat miejscowości, w których mordowano Żydów masowo podczas akcji wysiedleńczych i okoliczności tych zbrodni można uzyskać, studiując kolekcję archiwalną, zatytułowaną „Relacje indywidualne nr 301” w Żydowskim Instytucie Historycznym. Po przeczytaniu 1500 relacji z depozytu zawierającego około 7000 zeznań można zestawić następującą, niepełną listę miast i miasteczek, w których się to wydarzyło: (…), Olkusz, (…)”.
Z wywodów Jana Tomasza Grossa w tej książce oraz z powyższego przypisu jednoznacznie wynika, że mordercami Żydów w kilkunastu miastach okupowanej Polski byli sąsiedzi Polacy, a zbrodnie takie zostały również popełnione przez Polaków-mieszkańców Olkusza podczas wysiedlania Żydów z tego miasta.
Historykom znane są wszystkie relacje, złożone przez olkuskich Żydów i przechowywane dzisiaj w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, ale w żadnej z nich nie ma najmniejszej wzmianki o tym, aby podczas wywożenia Żydów z Olkusza na zagładę w czerwcu 1942 r., którykolwiek z Polaków, mieszkających w tym mieście, popełnił zbrodnię na jakimkolwiek żydowskim sąsiedzie.
O tym co działo się w getcie w Olkuszu i co stało się z jego mieszkańcami, najpełniejszą relację złożył w pierwszych powojennych latach olkuski Żyd, Marian Głuszecki, który pod swoim prawdziwym nazwiskiem Marian Auerhahn przeżył gehennę wysiedlania i później pobytu w obozie oświęcimskim, gdzie oznaczony był numerem 176512. Relacja ta została spisana w lutym 1948 r. i jest przechowywana w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie. Warto przytoczyć jej obszerny fragment:
„W czerwcu 1942 r. nastąpiła likwidacja getta w Olkuszu. Że na taką akcję zanosi się, wszyscy mieszkańcy getta wiedzieli. Na dwa tygodnie przed akcją zlikwidowano szop krawiecki, mieszczący się w budynku b. gimnazjum, maszyny do szycia wywieziono do Rajchu, a pracownicy szopu zostali wywiezieni do Będzina, gdzie dalej pracowali w szopie krawieckim. Akcja rozpoczęła się nad ranem. Dzielnica obstawiona była podwójnym szpalerem policji niemieckiej. Inni rewidowali dom za domem, wszędzie wyciągając ludzi. Pędzili ich na duży plac (przy gimnazjum). Po przeszukaniu wszystkich domów ludzi odprowadzano do budynku nowo budującego się gmachu ubezpieczalni społecznej. (…). Małą garstkę młodych ludzi wysortowano jako zdolnych do pracy, i tych ulokowano w poszczególnych klasach gimnazjum pod strażą. Następnego dnia wywieziono ich do gułagu do Sosnowca, a stamtąd do obozów pracy. Ludzi zamkniętych w budynku Kasy Chorych, przeznaczonych na stracenie jako niezdolnych do pracy, trzymano bez wody i żywności w ciemnym budynku (…). Podzielono ich na dwie grupy. Pierwszą odstawiono pod silną eskortą policji na dworzec w sobotę, reszta pozostała w zamknięciu do poniedziałku, kiedy to ich załadowano na pociąg. Transporty te poszły do Oświęcimia (…). Milicjanci żydowscy, którzy na akcję tę przyszli specjalnie z Będzina i Sosnowca, znęcali się w niemożliwy sposób nad ludźmi, bijąc i kopiąc ich. Jeden z nich szczególnie wyróżniał się pod tym względem brutalnością, (…) zauważył mnie jeden z gestapowców i zapytał, wskazując na to, co robi milicja żydowska, jak mi się to podoba i co ja o tym sądzę. Powiedział on, że ordnerzy żydowscy zachowują się znacznie gorzej niż gestapowcy i że wzywa mnie na świadka, że gestapo w ogóle ludzi nie bije, że robią to wszystko żydowscy ordnerzy, jak sam zresztą widzę (…). Po skończonej likwidacji okazało się, że w kryjówkach znajduje się cała masa Żydów (…). Kryjówki zazwyczaj były z góry przygotowane tak dobrze, że odkrycie ich przez Niemców było niemożliwe. Wynajdywali je jednak, prześcigając się w gorliwości, żydowscy ordnerzy, doprowadzając tych ludzi na punkt zborny. A ludzi ukrywających się (…) dołączono automatycznie do transportu oświęcimskiego. Każdy Żyd, spotkany w tym czasie na ulicy getta, był narażony na śmierć przez zastrzelenie na miejscu”.
Nieżyjąca już dzisiaj Janina Cyra (z domu Kocjan) tak kilka lat temu wspominała Mariana Głuszeckiego:
„Autor powyższej relacji ginekolog Marian Auerhahn był bardzo cenionym Żydem-lekarzem. Powrócił do Olkusza w 1945 r. Zmienił wtedy nazwisko na Głuszecki. Zdobył tytuł naukowy doktora medycyny. Pracował w klinice ginekologicznej w Krakowie. Wszystkie kobiety z ciężkimi przypadkami z Olkusza trafiały do tej krakowskiej kliniki, gdzie pracował jako ordynator. Byłam jedną z jego pacjentek”.
Nie ma żadnych źródeł – co warto jeszcze raz podkreślić – które pozwalałaby sformułować takie stwierdzenie, jak to uczynił Jan Tomasz Gross w „Upiornej dekadzie”, że Polacy z Olkusza masowo mordowali Żydów podczas akcji wysiedleńczej prowadzonej przez Niemców w tym mieście, noszącym wówczas niemiecką nazwę Ilkenau.
Masowe mordy popełnione przez olkuszan na swoich sąsiadach Żydach są wymysłem i pomówieniem, nierzetelnego badacza, jakim w tym wypadku okazuje się Jan Tomasz Gross, autor wątpliwej jakości książek „Strach” (2008 r.) i „Złotych żniw. Rzecz o tym co się działo na obrzeżach zagłady Żydów”” (2011 r.), opublikowanych przez wydawnictwo „Znak” w Krakowie.
Bibliografia (zobacz i porównaj):
Jan Tomasz Gross, Upiorna dekada. Eseje o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców, komunistów i kolaboracji 1939-1948, Kraków 2007; Adam Cyra, Mieszkańcy ziemi olkuskiej w hitlerowskich więzieniach i obozach koncentracyjnych, Oświęcim-Olkusz 2005; Adam Cyra, Upamiętnienie Żydów olkuskich. 65. rocznica likwidacji getta w Olkuszu, Oświęcim-Olkusz 2007; Krzysztof Kocjan, Zagłada olkuskich Żydów, Olkusz 2002; Olkusz: zagłada i pamięć. Dyskusja o ofiarach wojny i świadectwa ocalałych Żydów (pod red. Ireneusza Cieślika, Olgerda Dziechciarza i Krzysztofa Kocjana), Olkusz 2007; Janina Cyra, Kolejne udowodnione kłamstwo Jana Tomasza Grossa, „Nasza Polska” nr 17 z 29 kwietnia 2003 r.; Janina Cyra, Olkusz nie był Jedwabnem, „Słowo Żydowskie” nr 7-8 z 17-30 kwiecień 2004 r.; Kazimierz Czarnecki, Moje doświadczenia życiowe, „Biuletyn Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem” nr 50 z kwietnia 2007 r.
Oświęcim, dnia 7 lutego 2018 r.
tekst nadesłał Autor
Adam Cyra
Polski historyk ur. w Krakowie 27 marca 1949 r. W 1972 r. ukończył studia historyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim i podjął pracę w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. W 1996 r. na Uniwersytecie Śląskim obronił pracę doktorską pt. „Rotmistrz Witold Pilecki (1901-1948). Życie i działalność na tle epoki”. Jest autorem kilku książek i kilkuset artykułów, poświęconych historii Auschwitz. Od 12 stycznia 2012 r. prowadzi blog historyczny.
Czego Polska szuka na Bliskim Wschodzie?
Dr Leszek Sykulski jest wykładowcą, geopolitykiem, publicystą, autorem książek, ma za sobą epizod pracy w administracji prezydenta Lecha Kaczyńskiego jak również w komisji likwidacyjnej WSI. Przedstawiamy jego wystąpienie na konferencji w Warszawie dotyczącej Bliskiego Wschodu, a zorganizowanej przez posła Roberta Winnickiego.
- Niech będzie mi na wstępie wolno podziękować panu posłowi Robertowi Winnickiemu za zaproszenie. Bardzo się cieszę, że spotkaliśmy się tutaj w szerokim gronie wykładowców, publicystów i polityków. Geopolityka nie ma barw partyjnych. Dopóki nie zrozumiemy tego w Polsce, będziemy rozgrywani przez tych, którzy to rozumieją.
Nie bez przyczyny od końca ubiegłego roku trwa w Polsce bardzo zaciekła nagonka na geopolitykę geopolityków; próba rozwijania niezależnej myśli strategicznej w Polsce, zakazanej w okresie PRL-u, niestety jest sekowana współcześnie. Wynika to z prostego mechanizmu; nie tylko mocarstwa ościenne, nie są zainteresowane tym, aby Polacy myśleli samodzielnie o stosunkach międzynarodowych, o polityce zagranicznej i bezpieczeństwie.
W okresie PRL-u Polacy mieli być wykonawcami rozkazów płynących z Moskwy i studia nawet prowadzone w Moskwie dla polskich badaczy, oficerów, były ograniczone do poziomu najwyżej taktyczno-operacyjnego; nigdy Polacy nie byli dopuszczani do poziomu strategicznego.
Niestety z bardzo podobnym mechanizmem mamy do czynienia współcześnie. Myślę, że nasi rządzący nie potrzebują niezależnych ekspertów, którzy myślą w sposób samodzielny, którzy mogliby analizować politykę zagraniczną w kontekście wielowektorowym, a nie tylko jednowektorowym, nie tylko politycznie poprawnym.
Chciałbym tu nakreślić zaledwie geopolityczną grę mocarstw - oczywiście, w kontekście Bliskiego Wschodu, bo to nas najbardziej interesuje, ale niech będzie to taki szerszy obraz z lotu ptaka na szkicowanie tej sytuacji geopolitycznej, w której obecnie się znajdujemy i próba postawienia pytań o to, w jakim miejscu w kontekście sytuacji na Bliskim Wschodzie i geopolitycznej gry mocarstw znajduje się nasz kraj; jakie interesy narodowe ma nasz kraj; jaka jest Polska racja stanu w tym kontekście, z punktu widzenia geopolityki a przede wszystkim z punktu widzenia realizmu politycznego, czyli takiego podejścia, które przede wszystkim preferuje mówienie o interesach, a nie o wartościach na arenie międzynarodowej.
Geopolitycy uważają, że podmioty polityczne kierują się przede wszystkim interesami, jeżeli wartości występują w narracji na poziomie międzynarodowym, to są one instrumentem realizacji konkretnych interesów.
I to jest bardzo ważny punkt, ponieważ ja będę starał się mówić nie o wartościach, nie o tym czy Polska powinna brać udział w imię jakichś wartości w konflikcie bliskowschodnim, ale będę starał się odpowiedzieć na pytanie, jakie interesy konkretnych państw kryją się za tą narrację o wartościach.
Jedna bardzo ważna uwaga; w kontekście geopolitycznym patrzymy na Bliski Wschód znacznie szerzej niż to przeważnie zwykło się na kartach książek historycznych czy geograficznych spoglądać - raczej rozpatrujemy to przez pryzmat obszaru nazywanego w literaturze akronimem MNA, od anglojęzycznej nazwy Środkowo Północna Afryka, bardzo często także patrzymy na cały Półwysep Arabski w kontekście właśnie połączeń między Afryką a Eurazją. Tutaj ważna jest cieśnina Bab al-Mandab, Morze Czerwone, Kanał Sueski, cieśnina Ormuz czyli te newralgiczne połączenia, ten -można powiedzieć - krwioobieg transportowy tej części świata, który jest kluczowy, jeśli chodzi o handel w Eurazji.
Spojrzenie geopolityczne na obszar Bliskiego Wschodu to tzw. trzy fale geopolityczne w ostatnich 100 latach.
Pierwsza fala geopolityczna to okres właściwie od układu Sykesa–Picota z 1916 r., czyli tajnego porozumienia francusko-brytyjskiego dzielącego strefę wpływów na obszarze Bliskiego Wschodu. Ten układ rok później został ujawniany przez Lwa Trockiego. Ten układ okazał się fiaskiem i załamanie się Imperium Otomańskiego po I wojnie światowej kończy tę pierwszą falę geopolityczną.
Druga fala geopolityczna to zakończenie epoki europejskiego kolonializmu na obszarze Bliskiego Wschodu, czyli mamy okres II wojny światowej.
Współcześnie mamy do czynienia z tak zwaną trzecią falą geopolityczną na Bliskim Wschodzie i ona stoi pod znakiem wycofywanie się wpływów amerykańskich. Widzimy to przede wszystkim bardzo wyraźnie, można powiedzieć okiem nieuzbrojonym, od roku 2011.
Koniec 2010. to początek; Tunezja, początek tak zwanej arabskiej wiosny, ostatecznie nieudany program geopolityczny, stworzenia tak zwanego Większego Bliskiego Wschodu. To także bardzo ważny zwrot amerykański ku Azji. Ogłoszenie zwrotu ku Azji i drugie bardzo ważne wydarzenie czyli ogłoszenie inicjatywy jednego pasai jednej drogi w końcu 2013 r. przez Xi Jinpinga. Te dwa ważne procesy mają swoje bardzo istotne znaczenie w geopolitycznej grze mocarstw na Bliskim Wschodzie, a także w naszej polityce zagranicznej.
Koncepcja Większego Bliskiego Wschodu była koncepcją destabilizacji; stworzenia łuku państw zdestabilizowanych od Marakeszu do Bangladeszu; od Sahary zachodniej aż do Pakistanu. Metoda tzw. kolorowych rewolucji technika świetnie opanowana przez amerykańskie służby specjalne, która w sposób istotny zdestabilizowała Afrykę Północną po dziś dzień. Po dziś dzień widzimy skutki tej destabilizacji. Ostatecznie ten projekt jednak nie udał się i jest to ściśle związane z dwoma mechanizmami mającymi także bardzo duże znaczenie, jeśli chodzi o rywalizację na Bliskim Wschodzie. Tym pierwszym mechanizmem jest tak zwana pułapka Tukidydesa; bardzo często współcześnie powtarzamy w geopolityce to pojęcie.
Czym jest mechanizm rywalizacyjny między hegemonem, w tym przypadku Stanami Zjednoczonymi, a pretendentem, głównym rywalem czyli Chińską Republiką Ludową? Z punktu widzenia interesów Pekinu, najważniejszym czynnikiem wpływającym na politykę zagraniczną tego państwa w stosunku do Bliskiego Wschodu jest zapewnienie drożności szlaków handlowych, szlaków morskich, które wiodą z Bliskiego Wschodu właśnie do Chin, dlatego że właśnie na Bliskim Wschodzie występuje około 62% zasobów ropy naftowej.
Chińska gospodarka jest uzależniona od dostaw surowców energetycznych z obszaru Bliskiego Wschodu. Przez Cieśninę Malakka płynie około 80% dostaw tych surowców. W związku z tym obecność czy drożność szlaków handlowych wiodących przez Ocean Indyjski jest dla Chin kluczowa.
Z tego względu bardzo ważnym elementem jest kolejny mechanizm, w geopolityce określany mianem pułapki Kindelbergera. Jest to mechanizm odchodzenia dominującego mocarstwa od wysuniętej obecności w wielu częściach świata. W tym przypadku mamy do czynienia ze stopniowym wycofywaniem się Stanów zjednoczonych ze wysuniętej obecności w Afryce Północnej na Bliskim Wschodzie i w części tak zwanego rimlandu czyli obszaru brzegowego Euroazji. W historii ten mechanizm, ta pułapka bardzo często prowadziła do konfliktów w skali globalnej. I dzisiaj również stawiam tezę, że mamy do czynienia z toczącym się konfliktem hegemonicznym między Stanami Zjednoczonymi a Chinami.
Ponieważ zwrot amerykański ku Azji, przenoszenie strategicznej uwagi Stanów Zjednoczonych z innych części świata do Azji Wschodniej i na zachodni Pacyfik powoduje bardzo duże zaniepokojenie sojuszników Stanów Zjednoczonych, przede wszystkim Izraela i Arabii Saudyjskiej. Te wydarzenia, które obserwujemy od 2015 r. czyli wojna w Jemenie, największa katastrofa humanitarna w XXI wieku, to jest skutek tego mechanizmu geopolitycznego. Bardzo często analizując konflikt bliskowschodni koncentrujemy się na uwarunkowaniach czy to religijnych, czy to kulturowych czy to polityczno-militarnych, a umykają nam te szersze mechanizmy globalne, które tutaj zaledwie w pigułce przedstawiam.
Jeśli chodzi o głównych graczy geopolitycznych, którzy mają obecnie swoje interesy na Bliskim Wschodzie, to już wspomniałem o Arabii Saudyjskiej i Izraelu, które tworzą koalicję antyirańską - natomiast mamy do czynienia z bardzo ważnym trójkątem, bardzo ważną osią: Moskwa – Ankara – Teheran. Właśnie jutro, 14 lutego, w Soczi odbędzie się konferencja turecko - rosyjsko - irańska.
Od czasu fiaska projektu Większego Bliskiego Wschodu i nieudanego puczu wojskowego, który zagrażał władzy prezydenta Erdogana mamy do czynienia z taktycznym zbliżeniem się interesów turecko-rosyjskich.
Turcja ma swoje spory czysto geograficzne, choćby z Izraelem dotyczące złóż gazu ziemnego na Morzu Śródziemnym. Ten sojusz turecko-rosyjski jest sojuszem taktycznym, ponieważ oba państwa mają swoje bardzo liczne rozbieżności, jeśli chodzi o udział i zaangażowanie polityczne w Azji Środkowej, natomiast w tym konflikcie obecność rosyjska jest na rękę Turcji, zwłaszcza jeśli chodzi o to zagrożenie separatyzmem kurdyjskim.
Wspieranie separatyzmu kurdyjskiego przez Stany Zjednoczone, wspieranie sekty Fethullaha Gülena zostało odczytane bardzo negatywnie w Turcji i wpłynęło na ochłodzenie relacji wewnątrz NATO.
Tutaj pojawia się pytanie czy jeśli chodzi o spór z Iranem, mamy do czynienia ze wspólnotą transatlantycką, czy mamy do czynienia z jednym głosem Stanów Zjednoczonych, szeroko pojętej anglosfery i Unii Europejskiej? Wszystko wskazuje na to, że nie. Te interesy stawały się rozbieżne przez szereg lat, przez które słyszeliśmy o wspólnocie transatlantyckiej. Niestety widzimy na niej rysy. I to nie tylko na stosunkach amerykańsko-tureckich, ale także amerykańsko- francuskich i amerykańsko-niemieckich.
Warto tutaj wspomnieć, że pod koniec stycznia tego roku doszło do inicjatywy tak zwanej grupy E3 czyli Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec, które utworzyły spółkę celową mającą za zadanie handlować z Iranem z ominięciem sankcji amerykańskich nałożonych na Islamska Republikę Iranu.
W tym kontekście pojawia się pytanie jaką politykę powinna prowadzić Polska?
Polska mająca tradycyjnie dobre relacje ze światem islamu, wyłączając oczywiście wojny, przede wszystkim wojny XVII wieku z Turcją, ale jeśli chodzi o stosunki z Iranem czy też przed rewolucją islamska z Persją. Polska nawiązała kontakty dyplomatyczne z Persję w końcu wieku XV. W wieku XVII mieliśmy tak naprawdę bardzo dobre możliwości, okazje geopolityczne, do tego, aby szachować Turcję sojuszem taktycznym z Persją, co niestety nie nastąpiło.
Współcześnie Polska nie ma rozbieżnych interesów z Iranem. Mamy zbieżny interes związany z zakupem gazu ziemnego skroplonego, który możemy odbierać w gazoporcie w Świnoujściu. Zresztą takie dostawy były, dopiero sankcje Stanów Zjednoczonych te dostawy gazu z Iranu wstrzymały czyli po prostu pozbyliśmy się tej możliwości.
Od roku 2017. mamy do czynienia ze szkoleniem żołnierzy Arabii Saudyjskiej na terytorium Rzeczpospolitej, są to żołnierze ubierani w polskie mundury za wyjątkiem beretów - berety są saudyjskie. Mówimy tutaj o Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu.
Byłem świadkiem, dwa lata temu, koniec 2017 r., byłem na ćwiczeniach doskonalenia oficerów rezerwy i widziałem pododdział żołnierzy saudyjskich śpiewający pieśni po arabsku; żołnierzy państwa, które wspiera terroryzm o czym wiemy chociażby z materiałów Wikileaks. Żołnierze saudyjscy są również szkoleni w Łodzi. Mamy też ten nieszczęsny, przepraszam za taki kolokwializm, epizod, chociaż trudno to nazwać w taki sposób, jakim były tajne więzienia CIA w Polsce.
Powstaje pytanie, czy dzisiaj powinno nam zależeć na eskalacji konfliktu ze światem islamu, czy powinno nam zależeć na tym, aby w imię jakich wartości, czy też jakich interesów wspierać państwo oskarżane o terroryzm, państwo totalitarne?
Moim zdaniem, Polska nie ma żadnych interesów w tym, żeby występować przeciwko Iranowi, wręcz odwrotnie, mamy realny konkretny interes w tym, aby prowadzić interesy z Iranem a przyjmowanie takiej postawy, jaką widzimy obecnie, przez władze Polski konfliktuje nas nie tylko ze światem islamu, ale także z państwami Unii Europejskiej. Widzimy, że Polska traci gospodarczo na wspieraniu Izraela i Stanów Zjednoczonych w tym konflikcie, a bogacą się, czy będą się bogacić na handlu z Iranem Niemcy, Francja czy Wielka Brytania.
Po raz kolejny popełniamy błąd, ja nazywam ten błąd pułapką Becka. Mechanizm polega na tym, że Polska za obietnicę wdzięczności, w roku 1936 dokonała tzw. gafy abissyńskiej - wsparliśmy Włochy, przeciwko Etiopii nie dostając w zamian absolutnie nic. Pułkownik Józef Beck po prostu chciał pokazać że jest w stanie zrobić taką przyjemność państwu włoskiemu. Z tej przyjemności absolutnie nie mieliśmy nic, co więcej Polska stała się partnerem niewiarygodnym na arenie międzynarodowej.
I drugi mechanizm, czyli mechanizm wejścia w tak zwane sojusze egzotyczne, z państwem, które nie będzie miało żadnej straty w przypadku zagrożenia całości niepodległości państwa polskiego.
Dzisiaj widzimy ten mechanizm nazywany pułapką Kindelbergera w razie zaangażowania się Stanów zjednoczonych w konflikt na Dalekim Wschodzie, konflikt w Azji wschodniej należy zadać pytanie jakie mamy realne gwarancje bezpieczeństwa?
Ja uważam, że polska polityka zagraniczna powinna być oparta, czy też bezpieczeństwo Polski, powinna być oparte na dywersyfikacji, Na polityce wielowektorowej. Widzieliśmy tę politykę jednowektorową w postaci właśnie pułapki Becka, tej nieodpowiedzialnej polityki Józefa Becka.
Uważam że dobrze się stało że spotykamy się tutaj w szerszym gronie, że pokazujemy, że nie ma monopolu tak naprawdę na jedną historię, nie ma monopolu na jedyną narrację, nie ma monopolu na jedną dominującą analizę. Przede wszystkim należy używać wielu narzędzi wielu różnych optyk wielu różnych spojrzeń, a nie ograniczać się tylko i wyłącznie do jednego związanego z polityczną poprawnością.
Tam, gdzie zaczyna się kwestia bezpieczeństwa, musi się skończyć poprawność polityczna.
Dziękuję bardzo.
Dr Leszek Sykulski
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…