Zbigniew Brzeziński napisał kiedyś książkę „Wielka szachownica”, bo też porównanie geopolityki do gry w szachy jest jednym z bardziej adekwatnych.
Geopolityczna gra toczy się na całej planszy i dlatego, aby mieć pełny obraz, trzeba wiązać odległe zdarzenia.
I tak, zablokowanie przez Rosję operacji wymiany władzy w Syrii spowodowało zafalowanie w naszej politycznej czasoprzestrzeni, doprowadziło do wypadków ukraińskich; sfinansowanego przez służby specjalne Stanów Zjednoczonych przewrotu i rosyjskiej reakcji w postaci rewolty w Donbasie i aneksji Krymu. Po prostu, jeśli „ty nam tak, to my ci tak”; Putin ruszył białymi w Syrii, USA oddały mu czarnymi na Ukrainie, stwarzając Rosji problem „bliżej domu”. Zablokowanie amerykańskich (izraelskich) manewrów na Bliskim Wschodzie doprowadziło do zerwania dotychczasowej polityki resetu Zachodu z Rosją i nowego rozdania politycznego również w Polsce, gdzie ciekawscy kelnerzy uzyskali kompromaty na główne pacynki kraju.
Realizowana przez Izrael strategia gruntownej przebudowy „Większego” Bliskiego Wschodu (patrz wypowiedź gen. Wesleya Clarka z 2007 roku: www.youtube.com/watch?v=9RC1Mepk_Sw), a zatem obejmującego również Libię, Algierię, Maroko i Egipt, sprowadza się do poszatkowania państw i sił politycznych regionu, tak aby nie mógł powstać jednolity ruch zdolny zagrozić hegemonii państwa żydowskiego.
Ta układanka obejmuje w oczywisty sposób również Iran, bo to Iran od ładnych kilkudziesięciu lat jest głównym celem izraelskiej polityki regionalnej. Jest to jedyne państwo, które po wykluczeniu Iraku, Egiptu, Libii, a obecnie Syrii, może realnie konkurować z Izraelem o panowanie w regionie.
Stąd poparcie Stanów Zjednoczonych via Arabia Saudyjska dla dysydenckich ruchów wewnątrzislamskich i wewnątrzarabskich osłabiających tamtejsze państwa, stąd wojna domowa w Libii i w Syrii.
To właśnie wejście na tę arenę, a raczej powrót na nią Rosji spowodował nowe podziały również w Europie; to poparcie, jakiego Rosja udzieliła Syrii, ale również Iranowi, stanowi główny problem omawiany podczas spotkań polityków izraelskich i rosyjskich.
Syryjska wojna doprowadziła do wykrystalizowania linii podziałów, po jednej stronie są siły popierane przez Stany Zjednoczone i Izrael, a także Europę Zachodnią, po drugiej stronie zaś popierane przez Rosję, w tym uznawane wciąż międzynarodowo państwo syryjskie, a także Iran i Hezbollah. W tle zaś jest tak zwane Państwo Islamskie oraz powstające kurdyjskie. To ostatnie wspierane przez Izrael w nadziei na uzyskanie dobrej platformy konfliktu z Iranem, a zwalczane przez Turcję ze względu na własną mniejszość kurdyjską.
W innym rejonie szachownicy, ale w ścisłym związku mamy zamrożony obecnie konflikt ukraińsko-rosyjski, który stanowi proxy wojnę sił amerykańskich (tak starej, jak i nowej administracji) oraz Izraela (pieniądze żydowskie sfinansowały gros banderowskich oddziałów frontowych) z reżimem Putina. Sytuacja jest płynna, w każdej chwili zimna wojna może się stać gorąca. Tym bardziej że USA coraz częściej wspominają o militarnym rozwiązaniu problemu Korei Północnej, co generalnie otworzyłoby poszukiwanie nowej równowagi świata.
Wiele zależy też od ruchów na Bliskim Wschodzie, w Syrii, gdzie niczym dawniej podczas wojny w Wietnamie, starcia zbrojne prowadzone jest wobec szczegółowej rozpiski porozumień stron sponsorujących poszczególne grupy walczące w terenie.
I tak na przykład, Izrael może bombardować zgrupowania Hezbollahu, ale nie rosyjskie, a bardzo rzadko syryjskie. Rosjanie zaś, bombardują tak zwane Państwo Islamskie, ale rzadziej tak zwaną opozycję demokratyczną i żołnierzy sił specjalnych Zachodu (w tym Polski) uczestniczących „półoficjalnie” w tym konflikcie.
Przypomina to walkę z jedną ręką zawiązaną do tyłu. No ale nie jest to pierwszy konflikt militarny, w którym tego rodzaju zasady obowiązują.
Do tego dochodzi cały bałagan i rozkojarzenie polityki amerykańskiej którą prezydent Trump miał ambicje zmienić, a która znów wpada w stare koleiny. Pokrywałoby się to ze stwierdzeniem byłego doradcy prezydenta Trumpa Steve’a Bannona, który uznał, że ta administracja już się „skończyła”, czyli że zapowiadana zmiana jest już niewykonalna. Trump usiłował wrócić do „pierwszeństwa” interesów Ameryki, jej mieszkańców, a tymczasem Ameryka od dłuższego czasu miotana jest na życzenie przez grupy lobbingowe.
Interesem amerykańskim nie jest wojna z Iranem, lecz wyjście obronną ręką z coraz bardziej przytłaczającego konfliktu z Chinami. Tymczasem prezydent USA pod naciskiem Izraela właśnie „decertyfikował” układ z Teheranem, który zapewniał kontrolę programu nuklearnego tego państwa. Jak określił to Philip Giraldi, były specjalista ds. walki z terroryzmem w CIA, a obecnie publicysta, obecna strategia Trumpa wobec Iranu to: „Israel-First”, „Saudi-Second” And „America-Last”.
Widać, że rewolucja Trumpa niczego nie zmieniła i Izrael nadal posiada szeroko rozwiniętą zdolność do eskalacji i deeskalacji konfliktu w wielu rejonach Bliskiego Wschodu i Afryki.
Jedną z figur na zarysowanej w ten sposób szachownicy jest koncepcja „Międzymorza”, która miałaby blokować, a z pewnością równoważyć tradycyjne rosyjskie i niemieckie kierunki wpływu. Koncepcja napompowania siły państw środka Europy w dzisiejszym ustawieniu, możliwa jedynie przy kurateli mocarstwa amerykańskiego, moderowanej przez interesy izraelskie w ramach strategicznego nacisku na Rosję. I znów zdolność do eskalacji i deeskalacji ewentualnych konfliktów zależeć będzie od innych pól globalnej szachownicy. „Trójmorze” w tej koncepcji to rodzaj elementu przetargowego gry z putinową Rosją, a także zablokowania chińskiej polityki transkontynentalnej, wiążącej Niemcy i Rosję z Państwem Środka.
Czy Polacy powinni się cieszyć z takiego Międzymorza? Gdyby Warszawa była cwana, to mogłaby trochę ugrać. A czy jest cwana? Nie mam takich informacji.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!