Po przyjeździe do Montrealu dowiedziałem się, że dwaj przyjaciele przenieśli się do kraju wiecznych i owocnych łowów.
Marka Rostworowskiego i jego żonę Clare znałem jeszcze z Polski, a w Kanadzie jeszcze bardziej się zbliżyliśmy. Bywałem u nich wiele razy, a dowiedziawszy się, że handluje nieruchomościami, poradziłem Mu, by pojechał do południowego Wietnamu i tam sprzedawał montrealskie nieruchomości. Marek, niestety, nie skorzystał z mej rady, a trochę podpadłem im, bo poderwałem opiekunkę ich syna Antosia, która została moją drugą żoną. Nie pamiętam, jak poznałem Bernarda Kmitę, który miał sklep z meblami na ulicy St. Lawrence i działał w Polonii. Jego idee fix było, by Polacy sprzedali kilka swych domów, a za zebrane pieniądze pobudowali jeden wielki w centrum miasta, który poza salami miałby jeszcze lokale handlowe na wynajem i był samowypłacający się, czego niestety się Mu nie udało zrealizować. Właśnie Bernard wciągnął mnie w życie Polonii i za to bardzo Mu dziękuję.
Po powrocie na Białoruś nie omieszkam zamówić za obu mszy i wszystkim mym znajomym radzę, bo to jedyna rzecz, którą dla bliskich zmarłych możemy zrobić.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!