Po jakiego czarta ludziom konstytucje? Czy aby na pewno społeczeństwa piszą je dla ochrony praw tak w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym?
Większość odpowie „tak, właśnie po to”. Czyli odpowie błędnie. Bo konstytucja to tylko litery poukładane w słowa i zapisane w formie zdań, prawo zaś to po prostu interpretacja tychże zdań, autorstwa sędziów, zwanych przez niektórych kuglarzami. Jak to ujmował niegdysiejszy minister sprawiedliwości: między Odrą a Bugiem w dowolnej sprawie można uzyskać dowolną interpretację prawną. W tym kontekście o sprawiedliwości możemy mówić dopiero wtedy, gdy interpretacja zdań zapisanych w tej czy innej konstytucji jest tą właściwą.
Ale sięgnijmy jeszcze dalej w tym samym kierunku, próbując związać kontekst „właściwej interpretacji” zapisów konstytucyjnych z próbą odpowiedzi na pytanie fundamentalne w charakterze, mianowicie czy działalność polityczna powinna być moralna. Bo że nie jest, co do tego nikt sprzeczał się nie będzie (najlepszym przykładem kondycja nadwiślańskiego wymiaru niesprawiedliwości). Już wyjaśniam: jedynie bandyci, złodzieje i oszuści, którym zależy, by ludzie legitymizowali ich bandyctwo, oszustwo i złodziejstwo, mogą utrzymywać, że skuteczna polityka nie musi być etyczna. Człowiek rozumny i przyzwoity natychmiast zauważy, do jakich konsekwencji prowadzi rugowanie moralności z tego czy innego obszaru ludzkiej działalności oraz jak bardzo taka postawa ów obszar dewastuje, dewastując zarazem człowieka. I jak prędko. Dla przykładu: czy podział wspólnotowych pieniędzy może odbywać się z wyłączeniem kwestii etycznych? Bez zakorzenienia w moralności? Jak poza etyką rozstrzygać, co w proponowanym podziale środków byłoby godnym pochwały działaniem podejmowanym dla budowania dobra wspólnego, a co oznaczałoby oszustwo, złodziejstwo, a generalnie: wspieranie zła? I tak dalej, i tak dalej.
Zauważmy: w nadwiślańskim, czarcim gnidowisku, zapadają w anomię biznesmeni, politycy, dziennikarze, lekarze, profesorowie Polskiej Akademii Nauk i rektorzy wyższych uczelni, krawat w krawat. Oraz sędziowie – toga w togę. Cóż stycznego z działaniem na rzecz dobra wspólnego mogą mieć do kości robaczywi etycznie sędziowie?
Stąd właśnie bierze się gorzkie pytanie: jak leczyć, jak do wielkości przywracać, jak skutecznie zrywać łańcuchy tresury narodu, którym przez wiele dekad kierowało stado fałszywców? Przecież to, w czym tkwimy dziś, cała ta nasza skomplikowana i chora teraźniejszość, to tylko konsekwencje zdarzeń minionych. Zarówno tych, na które wcale nie mieliśmy wpływu, jak i takich, które wydarzyły się w wyniku naszej obojętności i naszych zaniechań.
(mig)
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!