W naszym nieszczęśliwym kraju wydarzenia płyną dwoma nurtami.
Jeden – widoczny w niezależnych mediach głównego nurtu, gdzie poprzebierani za dziennikarzy konfidenci tajnych służb uwijają się jak w ukropie, by dla "młodych, wykształconych, z wielkich miast" przygotować codziennie jakieś makagigi, dzięki któremu mogłoby im się wydawać, że trzymają rękę na pulsie wydarzeń i w ogóle – są świetnie zorientowani, co w trawie piszczy.
Rzecz bowiem w tym, że "młodzi, wykształceni, z wielkich miast", stanowiący najgłupszą część naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, mają pamięć dobrą, ale krótką, więc na niczym nie potrafią skoncentrować się dłużej, niż przez godzinę, a w porywach – przez dwie. To zresztą, mówiąc nawiasem, stało się przyczyną straszliwego nieporozumienia.
Oto wielu ambitnym duszpasterzom wydawało się, że masowy udział "młodych" w żałobie po Janie Pawle II i ofiarach katastrofy smoleńskiej stanowi namacalny dowód, że oto wyrosło "pokolenie JP II" stanowiące jeśli nie "wiosnę Kościoła", to w każdym razie – pozytywne zjawisko. Tych "wiosen Kościoła" było już zresztą wiele, ale większość z nich, a może nawet i wszystkie, bardzo szybko rozpłynęły się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Inaczej zresztą być nie mogło – bo cóż dobrego może wyniknąć z sytuacji, w której książęta Kościoła, od których ludzie oczekiwaliby przywództwa moralnego, zaczynają jeden przez drugiego podlizywać się gówniarstwu?
Tymczasem masowy udział w tych masowych imprezach nie dowodził absolutnie niczego, poza nawykiem "młodych, wykształconych" do imprezowania. Dzisiaj imprezujemy z okazji żałoby po Janie Pawle II, a jutro – z "Jurkiem" Owsiakiem, u którego można poćpać, pochłeptać piwka, po(g)ruchać i wreszcie – wytarzać się w błocie, a jak ktoś ma specjalne życzenie – to nawet w gównie.
Na tym tle warto odnotować list niejakiego "Adama", jaki ukazał się w "Gazecie Wyborczej". Ponieważ list stanowi typowy leninowski instruktaż dla "młodych, wykształconych", o jego autorstwo podejrzewam samego świątobliwego Cadyka.
Zresztą – mniejsza o to; Cadyk, czy nie Cadyk, przekonuje "młodych, wykształconych", że 1 sierpnia powinni pójść na występy Ludwiki Weroniki Ciccione na Stadion Narodowy, bo nie stanowi to żadnej kolizji z uszanowaniem rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Chodzi o to, że Ludwika Weronika Ciccione interesuje się kabałą, a zwłaszcza – powstaniem Judy Machabeusza przeciwko Seleucytom. Taki to ci cymes!
List stanowi charakterystyczne tandetne pomieszanie patosu z ordynarną agitacją – więc chyba jednak Cadyk – nieprawdaż?
Zatem jeden nurt wydarzeń wartko płynie korytem niezależnych mediów głównego nurtu, w których poprzebierani za dziennikarzy... – i tak dalej – zaś nurt drugi płynie sobie leniwie gdzieś za kulisami.
Niechże jednak ten pozorny bezruch nas nie zmyli. To jest tak, jak z lodowcem; on niby wcale się nie porusza, ale w ten niedostrzegalny, geologiczny ruch zaangażowane są siły tak potężne, że zmieniają oblicze ziemi, wypiętrzając góry, żłobiąc doliny i tak dalej.
Ten wartki nurt służy nurtowi leniwemu za kamuflaż, żeby nie tylko "młodzi, wykształceni", ale nawet bardziej spostrzegawczy od nich, jak najdłużej nie połapali się, co się szykuje. Więc kiedy tylko z nadania wojskowej razwiedki, która z jakichś powodów nie lubi "Szpaka" – chociaż ten dosłownie wyłazi ze skóry, żeby dowieść swojej lojalności i zgłasza się na ochotnika do "dorzynania watahy" – prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju został Bronisław Komorowski, zaraz nie tylko do Sejmu trafiły nowelizacje przepisów o stanach nadzwyczajnych, ale i policja została wyposażona w urządzenia do obezwładniania ludzi utradźwiękami, mimo że tubylcze prawo nie przewidywało możliwości używania takich środków przymusu wobec suwerenów.
Ale – jak zauważył w swoim czasie Franciszek Maria Arouet – "kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku". Toteż takimi głupstwami, jak prawo, nikt się nie przejmował, zwłaszcza że zakupom towarzyszyły pewnie jakieś "bonusy" – a zresztą Umiłowani Przywódcy wkrótce konwalidowali gaffę przy pomocy sprokurowanych naprędce pozorów legalności. Najwyraźniej razwiedka miała od swoich konfidentów sygnały, że wkrótce poziom wysokiego zadowolenia z tego całego premiera Tuska i jego komandy może spaść do poziomu krytycznego, a wtedy nie tylko trzeba będzie utrzymać suwerenów w ryzach, ale również, a właściwie nie "również", tylko przede wszystkim – zawczasu przygotować podmiankę, żeby suwerenom podsunąć pod nos gotowy zaród zbawienia w postaci nowego garnituru Umiłowanych Przywódców. To znaczy – niezupełnie nowego, bo skąd tu, a przede wszystkim – po co brać jakichś nowych Umiłowanych Przywódców, kiedy starzy nie tylko się sprawdzili, ale są całkowicie aż do bólu przewidywalni? Więc nowa będzie tylko konfiguracja, natomiast Umiłowani Przywódcy będą ci sami, co i 22 lata przedtem, kiedy to w naszym nieszczęśliwym kraju generał Kiszczak ze swymi konfidenty instalował kapitalizm kompradorski.
Oczywiście na nowelizacjach przepisów o stanach nadzwyczajnych się nie skończyło. Przeciwnie – to był dopiero początek sekwencji przedsięwzięć, przy pomocy których soldateska zamierza przywrócić w naszym nieszczęśliwym kraju ulubiony zamordyzm.
Zatem kiedy tylko siły wstecznictwa i reakcji ogłosiły zamiar odbycia Marszu Niepodległości, soldateska uznała, że oto nastręcza się wyjątkowa okazja do wykorzystania metody praktykowanej we wschodnich sztukach walki – by przeciwnika pokonać jego własną siłą. Z jakiegoś powodu nie doszło do ostentacyjnego przejęcia kierownictwa Marszu przez generała Petelickiego – chociaż zapowiadał swoją obecność – ale inne sprężyny zostały uruchomione, nie tylko w postaci trzeciego, a nawet już czwartego pokolenia ubeckich dynastii, zasilającego szeregi Nowej Lewicy, ale również – towarzyszy niemieckich z Antify.
Wprawdzie pruska dyscyplina w ich wykonaniu pozostawiała nieco do życzenia, ale zasadniczo sprawili się dobrze, tym bardziej że patronat ideologiczny trafnie powierzono Blumsztajnu Sewerynu. Wszystko udało się znakomicie, łącznie z podpaleniem samochodu TVN – więc w tej sytuacji i prezydentu Komorowskiemu nie pozostawało nic innego, jak powinność swej służby zrozumieć i skierować do Sejmu nowelizację ustawy o zgromadzeniach, a tak naprawdę – o drastycznym organiczeniu swobody zgromadzeń.
Najwyraźniej soldateska podziela pogląd, że wielu problemów można uniknąć, kiedy ludzie nie będą wychodzili z domów. Trudno jej się dziwić, kiedy obserwowaliśmy dokazywania bezbronnych cywilów w Tunezji, Egipcie czy Libii, a teraz – w Syrii, gdzie demokracja jeszcze nie może zwyciężyć. Gdyby tak i na ulicach naszych miast pojawili się bezbronni cywile, to okupacja naszego nieszczęśliwego kraju okazałaby się znacznie trudniejsza, a korzyści – problematyczne. Kto wie, czy zawiedzeni strategiczni partnerzy nie rozpędziliby tych wszystkich generałów na cztery wiatry – a wtedy co? Wydłubywać kit z okien? Z dwojga złego już lepiej, żeby suwerenowie nie wychodzili z domów.
Toteż Umiłowani Przywódcy w Sejmie w podskokach ustawę przyklepali – i kiedy wydawało się, że sprawa jest już ostatecznie załatwiona, nagle pojawiły się jakieś wątpliwości w Senacie. To znaczy marszałek Borusewicz jest oczywiście za ustawą; niechby spróbował być przeciw, to zaraz by mu przypomniano, skąd wyrastają mu nogi – ale zaprostestowało aż 167 organizacji, a wśród nich Helsińska Fundacja Praw Człowieka – na co dzień kolaborująca z wiedeńską Agencją Praw Podstawowych, czyli paneuropejskim gestapo, szpiegującym mniej wartościowe narody, czy nie pogrążają się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych.
W tej sytuacji zaprotestowali też bohaterowie opozycji demokratycznej w osobach Labudy Barbary, Bujaka Zbigniewa, Frasyniuka Władysława i Krzywonos Henryki. Zwłaszcza udział tej ostatniej wskazuje, że wystąpił jakiś brak koordynacji, bo Krzywonos Henryka została wylansowana ("a potem lansował mnie przez dwie godziny") na "legendę Solidarności" stosunkowo całkiem niedawno i w okolicznościach wskazujących na różne wzruszające wątpliwości.
Czy te wątpliwości, jakie pojawiły się w Senacie, są odpryskiem przepychanek w związku ze zmianą osób uprawnionych do dojenia Rzeczypospolitej w tak zwanym majestacie prawa – która może być zwiastunem jesiennej podmianki, czy też stanowią los ultimos podrigos wolnościowych sentymentów – przekonamy się już 25 albo 26 lipca podczas głosowania w Senacie – kiedy się wyjaśni, kto i za ile sprzedał wolnościowe sentymenta. Bo że sprzeda – to rzecz pewna tak samo, jak i to, że słynna "afera taśmowa" zakończy się wesołym oberkiem.
Stanisław Michalkiewicz
Warszawa
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!