Jak zwykle musiałem pójść podładować mój komputer do sklepu APLA w 240-metrowej długości i pewnie 60-metrowej szerokości pasażu handlowym, GUM-ie. Idąc tam, dałem się naciągnąć na fotografie z sobowtórem Stalina i Lenina.
Potem odwiedziłem Muzeum Wojny Ojczyźnianej 1812 roku. Wojna tak się zwie, bo po stronie rosyjskiej nie walczyły tylko pułki, ale spora część społeczeństwa, siekierami, widłami i czym się dało napadając na tyły wycofującego się wojsk. Oprowadzająca mało mówiła o tym, że z Napoleonem szła na Moskwę masa wojska ośmiu krajów, a powróciło z 15 procent. Najmniej ucierpiały polskie wojska, bo polskie konie były na ostro podkute i nie ślizgały się na lodzie. Też nie mówiono o przeprawie przez Borodino, gdzie przeszła część niezdemoralizowanej armii dwoma mostami, które postawili głównie polscy saperzy, używając do tego drzewa z rozebranych domów. Ciekawostką była oryginalna francuska kuchnia polowa na kołach. Palenisko podgrzewało najpierw wodę, a ta dalej podgrzewała zupę i nie było szans, by się jadło przypaliło. Oprócz mundurów, portretów generałów, broni, armat i nawet sztućców Kutuzowa był ekran, na którym pokazywano urywki z sowieckiego filmy „Woja i pokój”. Dowiedziałem się też, że Napoleon wysłał delegację do cara, ale wódz rosyjski jej do niego nie przepuścił.
Ze mną zwiedzali wystawę kadeci i okazuje się, że w Rosji jest kilkanaście korpusów.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!