W dzisiejszych czasach wrogiem numer jeden dla stabilności naszego kraju są ludzie w podeszłym wieku, którzy zamiast starczej sklerozy, mają dobrą pamięć. Tacy ludzie są dla panującej elity bardzo niebezpieczni, gdyż pamiętają, co politycy powiedzieli kilka lat temu albo jak przeszli metamorfozę z pacyfistów lub komunistów na żądnych krwi i władzy militarystów, lub oligarchów, jak to miało miejsce w Rosji.
Jak na razie nie stanowią oni wielkiego zagrożenia dla centrum władzy, ktokolwiek tym centrum jest. Wrogami dla panującej władzy są, z jednej strony, starzy wywrotowcy, którzy przed śmiercią wymieniają wywrotowe opinie w Internecie, a z drugiej strony, naukowcy, którzy pracują nad tym, jak by takim starym wywrotowcom przedłużyć życie. Na szczęście, jak na razie naukowcy nie rokują szybkiego sukcesu w niebezpiecznym dla władzy przedłużeniu życia i pamięci ludzi starych, a dostęp do notatek zrobionych przed śmiercią w Internecie może być ustawowo ograniczony, jak wskazują posunięcia władzy w stosunku do tych, co dmuchali w gwizdek, takich jak Snowden i Assange. Dla tych, co już zapomnieli, kto to oni, pozwalam sobie przypomnieć, że jeden z nich biwakuje w Moskwie, a drugi ukrywa się od czterech lat w Ambasadzie Ekwadoru w Londynie.
Od dłuższego czasu trapi mnie pytanie, kto tu w Ameryce rządzi i jak ja mam się ustawić, aby płynąć z wiatrem, a nie pod wiatr, jak to miało miejsce w ciągu uprzednich 50 lat. Jak sobie przypominam, kiedy miałem lat czternaście, mój ojciec wziął mnie na poważną rozmowę i mi dał wskazówkę, że moje dotychczasowe zachowanie przysporzy mi wiele kłopotów w dorosłym życiu. Synu mój, powiedział, „słuchaj przełożonych i się z nich nie naśmiewaj”. A miał do tego powody, jako że w Częstochowie, gdzie mieszkałem, wyrzucano mnie ze wszystkich możliwych szkół. Niestety, mój krnąbrny charakter uniemożliwił mi postępowanie zgodnie z mądrością mego ojca i skazał mnie na wiecznego tułacza zmieniającego kraje i kontynenty, aż na starość osiadłem w Ameryce, jak wiadomo kraju pepsi i coca-colą płynących.
Tu właśnie wybiło mi lat wiele i zrozumiałem, że już najwyższy czas na zmianę swego zachowania i stosunku do władzy, szczególnie teraz, z okazji wyborów prezydenckich.
Po wskazówki jak poprawnie winienem się zachowywać, włączyłem telewizor i wybrałem kanał Fox News, szanowany wśród braci konserwatystów, jako kanał konserwatywną prawdą wiodący. Ku własnemu zdumieniu ujrzałem na nim kilkanaście fotografii młodych kobiet, które były obiektem zniewagi seksualnej określanej jako „niewłaściwe dotykanie“ przez Donalda Trumpa. Panie te miały teraz skomplikowane życie i nocne mary z powodu tego „niewłaściwego” dotykania. Fox News zaprezentował nawet znanego prawnika, profesora, który „pro bono”, czyli po polsku „za frajer”, będzie reprezentował te panie, jeśli Donald Trump poda je do sądu, chyba z powodu prawdy przejaskrawienia.
Zmieniłem więc kanał telewizyjny na rządową publiczną telewizję, PBS, i tam także usłyszałem o skandalicznych dotykaniach Donalda Trumpa. Podobnie było z innymi kanałami TV o skłonnościach zwanych tu liberalnymi, takich jak CBS, NBC, CNN.
Na kanał Disneya dla dzieci i Playboya z postępową pornografią już nie patrzyłem, jako że spodziewałem się tego samego. To samo w prasie tak zwanej opiniotwórczej, a jest jej zaledwie trzy, czy cztery gazety z wiodącym „New York Timesem”, „Washington Post”, „The Wall Street Journal” i „The Financial Times”. Nie pozostało mi więc nic innego niż sięgnąć do moich wspomnień i rozważyć, czy ja sam jestem bez winy i czy moje dotyki w stosunku do płci odmiennej w ciągu kilku uprzednich dekad były „właściwe”, czy skandalicznie „niewłaściwe”.
O ocenę mego zachowania poprosiłem moją małżonkę, która stwierdziła, że może zaświadczyć, że poziom mych „dotyków niewłaściwych” był bliski zeru, a „dotyków właściwych” rażąco niewystarczający. Żona mi zagroziła, że jeśli nie poprawię częstotliwości „właściwego dotykania”, to będzie rozważać możliwość rozwodu. Kiedy już się uspokoiłem, że przynajmniej żona moja nie poda mnie do sądu i nie puści mnie gołego w skarpetkach, nagle inny problem zaczął zakłócać mój sen, a mianowicie podejrzenie, że jakaś niewidzialna ręka skasowała różnice między Partią Demokratyczną i Republikańską i obydwie partie się „zlały” w jedną Zjednoczoną Partię Republikańsko-Demokratyczną zwaną od dzisiaj jako ZPDR. Proszę nie mylić z inną podobną partią zwaną ZSRS. Zjawisko to jest podobne do zlania się Polskiej Partii Robotniczej i Polskiej Partii Socjalistycznej w partię PZPR, w tak zwanej Polsce Ludowej. Jak tu mam głosować na Zjednoczoną Partię (ZPDR), która oficjalnie nie istnieje, ale jej niewidzialna ręka dyktuje, co mają mówić spikerzy w TV i co pisać dziennikarze w „wiodących” gazetach?
Może ta partia objawi się na dzień przed wyborami albo pozostanie w cieniu. Może wybory to tylko gra cieni, a ktoś inny rozdaje karty. Stalin kiedyś miał powiedzieć, że nie jest ważne, kto jak głosuje, najważniejsze jest, kto liczy głosy. Kiedyś głosowałem na Obamę, licząc, że on coś zmieni w gospodarce opartej na długach i zaprzestanie idiotycznych wojen z zamiarem wprowadzenia demokracji na Bliskim Wschodzie. Niestety, w miesiąc po wyborach Obama otoczył się tymi samymi ludźmi, którzy byli odpowiedzialni za kryzys z roku 2008, z którego do dzisiaj nie możemy się podnieść, i wysłał kolejnych 30 tysięcy naszych żołnierzy z Iraku do Afganistanu, aby wprowadzić tam demokrację, której się nie udało jego poprzednikowi G.W. Bushowi. Jak jednak wiadomo, po 15 latach wojny w Afganistanie ciągle tam z talibami w sandałach przegrywamy.
Powracając do mej starczej pamięci. Mimo że staram się pewne fakty zapomnieć, powracają one do mnie jak zły szeląg, szczególnie nocą. Otóż trapią mnie zjawy, w których pojawia się Hillary Clinton w czasie przemówienia do Kongresu przez prezydenta G.W. Busha, który oznajmił, że wydał wojnę Saddamowi Husajnowi, który w Iraku zagraża nam „bronią masowej zagłady”. Otóż w czasie tego przemówienia nasza droga Pani Hillary razem z senatorem Liebermanem z Connecticut, zaczęli bić niemilknące oklaski, popierające wiekopomną decyzję prezydenta G.W. Busha. Jak się później okazało, Saddam tej broni nie posiadał i to, że nie posiadał, było powszechnie wiadome. Tak jak już dzisiaj widomo, że wojna w Iraku była początkiem wielu innych przegranych wojen na Bliskim Wschodzie, których wynikiem jest dzisiejsza wojna z islamskimi terrorystami. A jaki z tego wniosek?
Ano taki, że Donaldowi Trumpowi można zarzucić, że poklepywał tyłki młodych kobiet, natomiast odnoszę wrażenie, że Hillary Clinton chce być Żelazną Damą, coś jak Bismarck w spódnicy, która się nie zawaha ich wysłać w mundurach na morderczą wojnę w jakimś kraju, którego większość nie potrafi znaleźć na mapie. Jeśli Hillary zostanie prezydentem, młodzi Amerykanie, jeśli żywi, po powrocie z wojennej służby nie będą pytani, czy wolą klepanie po tyłku, czy życie na wózku inwalidzkim.
Wedle mnie, to jest podstawowe kryterium w wyborze prezydenta dla tak wielkiego kraju dysponującego arsenałem 4500 głowic atomowych. Wszystko inne, łącznie z gospodarką, jest drugorzędne.
Do wyborów pozostają mi jeszcze dwa tygodnie. W międzyczasie będę pracować nad sobą, aby wypaść jako człowiek „progresywny”, globalistyczny, popierający wszystko, co jest politycznie poprawne, oczywiście na dzień dzisiejszy, antypopulistyczny i gotowy do samokrytyki, jeśli się okaże, że mam jakieś atawistyczne uprzedzenia co do rodzin męsko-męskich czy żeńsko-żeńskich. Jak nam przyjdzie stawić czoło rosyjskiej agresji, to nie zawaham się potępić Putina i zagrozić mu bombą atomową, jedną z 4500, jakie mamy w zapasie.
Jeśli jednak nasza Zjednoczona Partia (ZPDR) przegra i Donald Trump zostanie prezydentem, będę musiał wszystko odkręcić i stać się takim, jakim jestem, czyli człowiekiem, który chce mieć prawo do własnego wyboru bez mydlenia mych oczu przez „wiodące”, partyjne media. Nie będzie to łatwa transformacja, ale jak wiele podobnych, możliwa.
Jan Czekajewski
Columbus, OH, USA
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!