W koszmarnych czasach sanacji transatlantyk „Polonia” pływał na linii palestyńskiej z Konstancy w Rumunii do Hajfy, wożąc żydowskich osadników do Palestyny, no i pielgrzymów. Pierwszym oficerem był tam Karol Olgierd Borchardt i to właśnie jemu zawdzięczamy tę opowieść.
W piękną, księżycową noc miał wachtę i w pewnej chwili zwróciła się do niego para młodych pasażerów, czy nie mogliby podziwiać widoku nocnego morza z mostka, skąd było lepiej widać. Borchardt zgodził się, para pasażerów napawała się widokiem, ale wkrótce nawiązała rozmowę. – Panu to dobrze – powiedziała dziewczyna. – A komu źle? – zapytał Borchardt gwoli podtrzymania rozmowy. – Tym, co na dole wiosłują – poważnym tonem odpowiedziała panienka. – Jak to „wiosłują”? – zapytał zdumiony Borchardt. – Proszę pana – odezwali się tym razem oboje. – My nie mamy do pana pretensji, my wiemy, że panu nie wolno o tym mówić, ale my wiemy, jak panowie ich tam dręczą i biją. – Jak to dręczą i biją, jak to wiosłują? – Borchardt nie posiadał się ze zdumienia. – Nie widzicie kominów, nie słyszycie maszyn? Skąd to wszystko wiecie? – pytał zaskoczony. – Myśmy wszystko widzieli w kinie – odpowiedzieli mu pasażerowie.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!