Sierżant Tadeusz Międzybrodzki był serdecznym przyjacielem mojego ojca. To było ponad 40 lat temu. Wspólnie mieli małą spółkę. Hodowali owce. Ziemię dzierżawili od aeroklubu w Jeleniej Górze. Ziemia nie była dzierżawiona na głównym lotnisku, lecz na tak zwanej Górze Szybowcowej. Ja czasem też pasałem te owce i pomagałem przy sianokosach. Kiedy padał deszcz, był czas na rozmowy. Czasami, żeby się rozgrzać, wyciągali butelkę i wypijali na rozgrzewkę po kieliszku. Pamiętam, jak pan Tadeusz siadał skulony na taborecie z papierosem w ręku i mówił jakby do siebie: panie Michale, a to było tak...
Na trzeźwo często zaczął coś opowiadać, odpowiadał na taty pytania, a później się jakby zacinał i nie kończył opowieści. Pan Tadeusz często opowiadał o swoich przeżyciach, a najwięcej o czasach drugiej wojny światowej, kiedy był żołnierzem kompanii fizylierów w 1. Pułku Piechoty 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki.
Urodził się w wielodzietnej rodzinie chłopskiej w wiosce gdzieś koło Stanisławowa w 1926 roku. Ojciec był bogatym chłopem. Stało się tak dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Tuż przed zapanowaniem w Polsce hiperinflacji, zdaje się w roku 1923, ojciec pan Międzybrodzkiego pojechał na targ do Stanisławowa, by kupić krowy. Tam dowiedział się, że hrabina z pobliskiego majątku chce sprzedać 10 hektarów ziemi. On zebrał oszczędności i kupił tę ziemie. Hrabina została niedługo potem z setkami tysięcy bezwartościowych marek polskich, a ojciec pana Tadeusza stał się bogatym jak na owe czasy chłopem. Dokupował stale ziemię. Podobno w 1939 roku miał już jej około 20 hektarów. Najstarszy syn i jednocześnie brat pana Tadeusza w międzyczasie skończył prawo na Uniwersytecie we Lwowie, ale również w międzyczasie związał się z Komunistyczną Partią Polski.
17 września 1939 roku Związek Sowiecki zaatakował Polskę w ramach układu o rozbiorze Polski, nazywanego układem Ribbentrop-Mołotow od nazwisk ministrów spraw zagranicznych obu najeźdźców. Kilka dni później oddziały rosyjskie podeszły pod wioskę, gdzie mieszkał pan Międzybrodzki. Niedaleko przechodziła droga na Zaleszczyki do Rumunii. Cały dzień trwały walki między Rosjanami a osłaniającymi drogę oddziałami polskimi. Pan Tadeusz Międzybrodzki, który wtedy pasł krowy, obserwował z daleka, jak samotny polski samolot bombardował Rosjan. Następnego dnia Rosjanie zajęli drogę. Wściekli z powodu poniesionych strat, rozstrzelali wziętych do niewoli polskich żołnierzy.
Zimą 1940 roku do domu Międzybrodzkich przyszło NKWD. Nie miało znaczenia to, że członek rodziny, brat pana Tadeusza, był komunistą i przebywał wówczas w Moskwie. Dali 30 minut na zabranie rzeczy, wsadzili do bydlęcych wagonów całą rodzinę i wywieźli na Sybir do tajgi do wyrębu lasu.
W tajdze kazali im zbudować sobie ziemianki. Panował głód. Cały czas były kontrole NKWD. Jeśli w nocy został włączony traktor, to oznaczało, że NKWD rozstrzeliwało ludzi. Pewnego wieczora w zimie ojciec pana Tadeusza poszedł do sąsiedniej ziemianki do kolegi na papierosa. Akurat przyszła kontrola NKWD. Za złamanie dyscypliny NKWD skazało go na śmierć. Wyrok wykonano tak, że oblali ojca pana Tadeusza zimną wodą, po czym potrzymali go na siarczystym mrozie przez pół godziny. W ciągu tygodnia ojciec pana Tadeusza zmarł na zapalenie płuc.
W czerwcu 1941 roku Niemcy zaatakowały Związek Sowiecki. W 1941 i w 1942 roku Rosjanie ponosili olbrzymie straty w żołnierzach. W roku 1942 rodzina Międzybrodzkich została przeniesiona do jakiegoś kołchozu na Syberii. Praktycznie wszyscy mężczyźni z tego kołchozu zostali powołani do wojska i wysłani na front. Jedynymi mężczyznami w kołchozie byli polscy więźniowie. Był głód. Pan Tadeusz pamięta, że ciągle chodził niedożywiony, głodny. Pamięta także, jak w czasie żniw w 1942 roku złapały go dwie Rosjanki, przewróciły na słomę i próbowały go zgwałcić. Ale nic z tego nie wyszło. Był głodny i słaby.
Wczesną wiosną 1943 roku on i jego bracia dowiedzieli się, że jest tworzona armia polska, czyli tak zwana armia generała Andersa. Dostali zwolnienie z kołchozu-więzienia. Wyruszyli do Kazachstanu, do Buzułuku, ale kiedy dotarli już na teren, gdzie były wcześniej oddziały armii Andersa, dowiedzieli się, że opuściły już one Związek Sowiecki. Z Kazachstanu, z Buzułuku, zostali skierowani przez Rosjan do Sielc nad Oką, do miejsca formowania się 1. Dywizji Piechoty Ludowego Wojska Polskiego. Z tego, co pamiętam, to pan Tadeusz powiedział mi że był albo 33. albo 35. żołnierzem, który zgłosił się do 1. Pułku Pierwszej Dywizji Piechoty LWP, tak zwanych berlingowców. Był w tym samym plutonie, w którym był generał Franciszek Siwicki, późniejszy szef sztabu LWP. Z okresu rekruckiego w 1. Dywizji pamięta, jak zapoznał się z późniejszym generałem pilotem Julianem Paździorem, późniejszym komendantem Wyższej Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej w Jeleniej Górze.
Pan Tadeusz nie został skierowany do szkoły oficerskiej, bo był za młody i miał skończone 6 klas ówczesnej szkoły podstawowej. Został skierowany do kompanii fizylierów 1. Pułku Piechoty.
Z okresu szkolenia poprzedzającego bitwę pod Lenino wspominał, że w czasie szkolenia politycznego zdarzały się wypadki, że żołnierze wstawali i pytali się oficerów politycznych, czy w wolnej Polsce będą kołchozy? Mówili również, że jeśli mają w wolnej Polsce być kołchozy, to oni wolą być rozstrzelani tu na miejscu, niż mieliby walczyć o taką wolną Polskę z kołchozami. Pamięta również przybycie do dywizji jej kapelana, Wilhelma Kubsza. Wilhelm Kubsz został na polecenie Stalina ściągnięty zza linii frontu, by został właśnie kapelanem 1. Dywizji Piechoty. Od tego momentu odbywały się msze polowe, w których mogli uczestniczyć żołnierze dywizji. Później, już w Jeleniej Górze, ksiądz Wilhelm Kubsz dawał ślub synowi pana Tadeusza Międzybrodzkiego.
Do dywizji przyjeżdżała również Wanda Wasilewska, która przemawiała bardzo patriotycznie.
Z okresu bitwy pod Lenino opowiadał takie zdarzenie, że 30 kilometrów przed frontem rozdano im amunicję. Mieli przejść marszem ponad 30 kilometrów w pełnym rynsztunku i obciążeni bronią i amunicją. Niedaleko niego szedł żołnierz, któremu było ciężko i zostawał z tyłu za swoim oddziałem. Tego żołnierza popychał i poganiał ciągle jakiś podporucznik. W pewnej chwili ten żołnierz odwrócił się, odbezpieczył karabin i zastrzelił tego podporucznika. Zaraz potem odbył się sąd polowy i ten żołnierz został rozstrzelany.
Potem była bitwa pod Lenino, gdzie 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki poniosła bardzo duże straty. Po bitwie pod Lenino aż do kwietnia dywizja nie brała udziału w walkach. Później razem z pozostałymi jednostkami 1. Armii Ludowego Wojska Polskiego dywizja została włączona do 1. Frontu Białoruskiego. Najpierw w drugim rzucie, a później już w końcu lipca w pierwszym rzucie po przekroczeniu rzeki Bug, czyli granicy dzisiejszej Polski. Widocznie Stalin celowo nie chciał użyć oddziałów polskich w wyzwalaniu terenów na wschód od aktualnej granicy Polski, terenów dzisiejszej Litwy, Białorusi, Ukrainy. Do czasu przekroczenia rzeki Bug odziały polskie wykonywały działania osłonowe.
Po przekroczeniu rzeki Bug dywizja brała już bezpośrednio udział w walkach z Niemcami. Z tego okresu pan Tadeusz opowiedział mi taką historię, mianowicie, że oni widzieli z daleka palącą się Warszawę. W Warszawie trwało powstanie. I oni, szeregowi żołnierze, rozmawiali z dowódcami swoich oddziałów, żeby udzielić pomocy Warszawie. I nic się nie działo. Dopiero ktoś z żołnierzy dał pomysł, żeby dokonać aktu rzucania odznaczeń bojowych grupowo „za Warszawę”. Pan Tadeusz miał za bitwę pod Lenino Krzyż Walecznych. I wówczas miał miejsce taki akt, że całymi kompaniami zbierali się żołnierze i rzucali swoje odznaczenia na kupkę „za Warszawę”. On brał w tym wydarzeniu udział. Odpiął swój Krzyż Walecznych i rzucił wraz z innymi żołnierzami na pałatkę. Uzbierała się sterta odznaczeń.
I tutaj moje wtrącenie. Później czytając książki i rozmawiając z różnymi świadkami tamtego wydarzenia, natknąłem się raz w książce wydanej jeszcze w PRL na jedną krótką wzmiankę o tym rzucaniu odznaczeń bojowych „za Warszawę”. Jeszcze jedna osoba mi o tym fakcie opowiedziała. Myślę, że komunistyczna cenzura przyczyniła się do zapomnienia tego wydarzenia i tego nieformalnego buntu żołnierzy. Dziś nikt nie pamięta o tym. Ja osobiście wiążę ten fakt rzucania odznaczeń „za Warszawę”, tego nieformalnego buntu, z decyzją generała Zygmunta Berlinga, dowódcy 1. Armii Wojska Polskiego, o udzieleniu pomocy powstańcom. Generał Berling zrobił to bez zgody i porozumienia z dowódcą 1. Frontu Białoruskiego, generałem Malininem. Za to został 30 września 1944 roku zdjęty ze stanowiska dowódcy 1. Armii LWP i skierowany na trzeciorzędne stanowisko. Już nigdy nie odegrał w PRL żadnej roli. Rosyjscy generałowie i historycy, w tym generał Rokossowski, zaprzeczają pamiętnikom generała Berlinga i twierdzą, że o wszystkim wiedzieli. Zdanie generałów rosyjskich i rosyjskich historyków kłóci się jednak z faktami. Kłóci się z tym, że Warszawa otrzymała bardzo ograniczoną pomoc ze strony rosyjskiej, że rosyjskie samoloty zostały znad Warszawy w czasie trwania Powstania Warszawskiego wycofana, co umożliwiło Niemcom bezkarne bombardowanie lewobrzeżnej stolicy.
W każdym razie komunistyczna cenzura przyczyniła się skutecznie do zapomnienia postawy szeregowych żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego.
Z okresu stacjonowania w okolicach Pragi pan Tadeusz opowiedział mi takie zdarzenie: jego kompania fizylierów biwakowała niedaleko Pragi. Jednak żywność nie była podwieziona. On i kilku żołnierzy wymyślili, że pójdą ukopać ziemniaków kilkaset metrów od miejsca postoju. Tak też zrobili mimo ścisłego zakazu oddalania się od jednostki. Kopią ziemniaki, a tu drogą wiejską idzie oficer w mundurze podpułkownika z kobietą. Na jego widok pan Międzybrodzki położył się i schował między ziemniakami. Podpułkownik stanął i przywołał dwu żołnierzy, którzy kopali ziemniaki. Zaczął się o coś ich wypytywać. W pewnej chwili wyciągnął pistolet z kabury i zastrzelił tych dwu żołnierzy, tak jak stali, przy drodze. Stało się to w obecności tej kobiety. I ten podpułkownik poszedł sobie dalej, jakby nigdy nic.
Sądów polowych, skazywania na karę śmierci czy za karę do kompanii karnej, co też równało się wyrokowi śmierci, było w Ludowym Wojsku Polskim bardzo dużo.
Z tym rozstrzeliwaniem żołnierzy za byle co łączy się i inne wydarzenie, o którym mi opowiedział pan Tadeusz. Otóż w okopach w czasie służby nie wolno było spać. Za zaśnięcie na posterunku groziła kompania karna. Nie wiem, w którym miejscu w Polsce to było, ale mniej więcej pan Tadeusz opowiedział mi to tak, że był taki major, który kiedy pełnił funkcję oficera inspekcyjnego, to przyłapanych na spaniu żołnierzy zabijał. Jak złapał, że żołnierz śpi na służbie, w okopie, to niby odprowadzał tego żołnierza na tyły do żandarmerii, żeby czekał na sąd polowy, ale do żandarmerii ci żołnierze nie dochodzili, tylko znajdowano później ich trupy. Rozeszła się zła sława tego majora. Dowódcą drużyny pana Tadeusza był kapral, który był ślązakiem i był wcześniej w wojsku niemieckim, został wzięty przez Rosjan do niewoli, gdzie powiedział, że jest Polakiem, i później, kiedy już tworzyły się oddziały 1. Armii został zwolniony i wcielony do 1. Dywizji Piechoty. Ten ślązak miał niemiecki pistolet maszynowy, tak zwanego schmeissera, którym się posługiwał, o ile znalazł do niego amunicję. Zresztą pan Tadeusz mówił mi, że posługiwanie się bronią niemiecką było powszechne, ponieważ była ona lepsza od broni sowieckiej, od tak zwanych pepesz. Kiedy pepesza się nagrzała po paru seriach, pociski z niej wystrzelone były bardzo niecelne. Pan Tadeusz widział, jak jakieś 70 metrów przed sobą te wystrzelone z pepeszy pociski lądowały w ziemi i wzbijały kurz. Trzeba było strzelać pojedynczym ogniem lub krótkimi seriami. Ale to było trudne w zdenerwowaniu. Pepesze nie miały przełączenia na ogień pojedynczy.
Więc ten kapral pewnego dnia mówi: Słuchajcie, nic nie mówcie, ja się na niego przyczaję, tylko musimy razem się umówić i jak tylko ten major będzie na inspekcji, to dajmy sobie znać i ja udam śpiącego.
No i tak się stało. Pewnej nocy ten major wpada do okopu na inspekcję. Już podali do przodu i szepnęli kapralowi, że nadchodzi major, że ma inspekcję. ślązak niby to udał śpiącego. Major podszedł do niego i mówi: Co, śpicie żołnierzu? Idziecie ze mną. I poszli na tyły. Po ponad godzinie ślązak wrócił i mówił później, że miał wielkie szczęście, bo ledwo zdążył. Kiedy ten major wyciągał pistolet z kabury, zahaczył pistoletem o metalową sprzączkę od pasa i ślązak to usłyszał. Miał już odbezpieczonego schmeissera i obracając się, pociągnął po majorze serią. Później zakopał broń i wrócił do plutonu. Tylko żołnierze w drużynie wiedzieli o tym, co się stało, i może jeszcze wiedział ktoś w plutonie z szeregowych żołnierzy. Było potem krótkie dochodzenie, ale stwierdzili, że jakiś nocny patrol zwiadu niemieckiego natknął się na majora, bo znaleźli łuski i pociski po schmeisserze i na tym się dochodzenie skończyło. Zabijanie śpiących żołnierzy na służbie również się skończyło.
Ta brutalna dyscyplina miała też swoje skutki. Były częste dezercje. I tu kolejna opowieść. Pan Tadeusz kilka razy opowiadał o dezercji z wojska członka jego rodziny i raz mówił, że to był jego brat, innym razem, że to był jego kuzyn. To już było na ziemiach polskich, zdaje się w zimie 1945 roku. Kiedyś mówi do mojego taty: Michał, będę jechał na wesele do swojego brata, i podał miejscowość. Mnie parę dni nie będzie. A ja tak stoję obok i słucham, bo to ta miejscowość, gdzie miał mieszkać jego kuzyn.
I mówię: Panie Tadziu, to pan jedzie do swojego brata, czy do swojego kuzyna?
Pan Tadziu popatrzył na mnie i nic nie odpowiedział. Kiedy o tym mówił, to już było dobrze ponad 30 lat po zakończeniu wojny.
Z dezercjami w Ludowym Wojsku Polskim łączy się i inna historia, którą słyszałem przy okazji rozmowy mojego taty z innym byłym żołnierzem, który walczył w Ludowym Wojsku Polskim w czasie drugiej wojny. Otóż na pytanie mojego taty, czy wiedział o tym, że na stronę amerykańską zdezerterował i przeszedł cały pułk, ten były żołnierz fakt potwierdził. Nigdzie w książkach czy artykułach na tę informację później nie natrafiłem, ale kilkanaście lat temu, tu, w Toronto, spotkałem Ukraińca, który pochodził spod Krosna i którego ojciec został wcielony do Ludowego Wojska Polskiego i walczył na wojnie. Powiedział mi, że właśnie jego ojciec wraz z całym pułkiem przeszedł na stronę amerykańską. W latach pięćdziesiątych udało się jego ojcu ściągnąć jego matkę, a swoją żonę do Kanady. Więc takie zdarzenia masowej dezercji miały miejsce. Cenzura znowu skutecznie zatarła ślady. Może nie zdezerterował cały pułk, może ta historia została wyolbrzymiona przez żołnierzy, ale oprócz pojedynczych dezercji, zdaje się, że miała miejsce jakaś większa masowa dezercja żołnierzy mających w pamięci brutalną dyscyplinę w LWP i pamięć Syberii.
Myślę, że Instytut Pamięci Narodowej mógłby potwierdzić takie wypadki, śledząc raporty stanu pułków i jednostek LWP pod koniec drugiej wojny światowej. Komunistyczna cenzura zatarła w skuteczny sposób prawdę o sytuacji, jaka panowała wówczas w czasie wojny w Ludowym Wojsku Polskim.
Później pan Tadeusz walczył na tak zwanym Wale Pomorskim. Tymczasem część oddziałów 1. Armii Wojska Polskiego brała udział w wyzwalaniu Pomorza i Gdańska. Ten najstarszy brat pana Tadeusza Międzybrodzkiego był kapitanem i dowódcą samodzielnej kompanii chemicznej, która wchodziła w skład 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. W trakcie przemarszu na Pomorzu, w kierunku Gdańska, kompania chemiczna natknęła się na oddział niemiecki, który wyrwał się z okrążenia na półwyspie Sambia i starał się dogonić wycofujące się inne oddziały niemieckie. Żołnierze kompanii chemicznej nie byli ostrzelani, a się Niemcom poddali. Niemcy rozstrzelali na miejscu oficerów, w tym i kapitana Międzybrodzkiego, a resztę szeregowych żołnierzy puścili wolno. Pamiętam, że pan Tadeusz kilka razy mówił: jak można było się tak od razu poddać?
Pan Tadeusz Międzybrodzki razem z 1. Dywizją wziął udział w walkach na tak zwanym Wale Pomorskim. Został ranny. Obie łydki zostały przestrzelone. O ile dobrze pamiętam, to powiedział mi, że stało się to w okolicach Mirosławca.
Zapytałem pana Tadeusza, gdzie było najciężej w czasie jego drogi bojowej? Odpowiedział, że pod Lenino i na Wale Pomorskim. Pod Lenino, bo Niemcy byli silni, a na Wale Pomorskim, ponieważ wydano żołnierzom po 3 magazynki amunicji i kazano atakować praktycznie bez wsparcia artylerii, samolotów i czołgów.
Z Wałem Pomorskim łączy się i inne jego świadectwo. Wycofujący się Niemcy zostawili olbrzymie stogi siana. Wojsko przyjechało zabrać je dla koni. W stogach znaleziono 30 ukrywających się żołnierzy niemieckich. Pan Tadeusz był świadkiem ich rozstrzelania. Nie wiadomo, dlaczego taka decyzja została podjęta. Czy w odwecie za wcześniejsze spalenie żywcem 32 polskich żołnierzy wziętych do niewoli przez Niemców w Podgajach, czy też dlatego, że przy jednym z żołnierzy niemieckich znaleziono karabin strzelca wyborowego? Na tym karabinie było kilkadziesiąt nacięć na kolbie. Te nacięcia oznaczały zabitych, których zastrzelił ten niemiecki strzelec. Niemieckich żołnierzy zastrzelił, o ile dobrze pamiętałem jego nazwisko, chorąży Szweps albo Szwec.
Pan Tadeusz kilka razy wracał do tego wydarzenia. Nie zgadzał się na rozstrzeliwanie jeńców. Mówił też, że na ogół Niemcy chętniej poddawali się Polakom, natomiast z Rosjanami walczyli do końca.
Później, po wyjściu ze szpitala, pan Tadeusz już nie wrócił do piechoty. Lekarze orzekli, że będzie miał kłopoty z bieganiem i chodzeniem, i został skierowany na szkolenie na kierowcę. Później przewoził ciężarówką amunicję. Opowiadał, że nakrywał maskę samochodu kocami, na koła zakładał dodatkowe specjalne nakładki i w ten sposób na jedynce po cichu, w nocy podwoził amunicję na pierwszą linię frontu.
Pan Międzybrodzki brał udział w szturmie Berlina, ale już jako kierowca. Opowiadał mi, że żołnierze polscy mówili, iż na Bramie Brandenburskiej pierwszy flagę, biało-czerwoną, zawiesił żołnierz polski. Później została ona ściągnięta przez Rosjan i Rosjanie na filmie pokazali, że to ich flaga była pierwsza.
Pan Tadeusz awansował do stopnia plutonowego. Z pobytu w Niemczech pamięta takie zdarzenie. Było w zwyczaju, że żołnierze nosili na mundurach bojowe odznaczenia. Jeszcze w czasie pobytu w Niemczech jego ciężarówka została zatrzymana przez wojskową kontrolę drogową. Sierżant, Rosjanin, który był pijany, mówiąc do niego, kto dał ci te medale, zerwał je. Doszło do bijatyki. To było o tyle groźne, że mogło skończyć się sądem polowym i rozstrzelaniem.
Kiedy oddziały polskie wycofywały się z Niemiec, na moście na Odrze stała kontrola wojska rosyjskiego i odbierała tak zwane trofiejne rzeczy żołnierzom polskim. Doszło do strzelaniny między Rosjanami a Polakami. Kilku Rosjan zginęło, ale później kilku polskich żołnierzy zostało również rozstrzelanych w wyniku decyzji sądu polowego.
Po wojnie, po powrocie do Polski, pan Tadeusz został jeszcze przez prawie rok na służbie. Nie został zdemobilizowany. Brał udział w ściganiu żołnierzy WiN. Opowiedział mi, że kompania, której pluton żołnierzy przewoził, została otoczona. Praktycznie bez walki kompania poddała się żołnierzom WiN. Żołnierze zostali rozbrojeni i po rozbrojeniu i zabraniu butów oraz mundurów puszczeni wolno.
To zdarzenie i niechęć do walki z tak zwanymi leśnymi tłumaczyłoby, dlaczego zaraz po wojnie z Ludowego Wojska Polskiego zostały wydzielone jednostki i stworzono oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jednostki KBW podlegały Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, a nie Ministerstwu Obrony Narodowej.
Odchodząc z wojska, pan Tadeusz otrzymał stopień sierżanta. Jako były żołnierz, dostał na wsi koło Jeleniej Góry dom i ziemię. Ożenił się. Jego żona, która była zza Buga, na zebraniu wiejskim wypowiedziała się publicznie na temat Katynia. Powiedziała między innymi tak: To kto w końcu rozstrzelał polskich oficerów w Katyniu? Bo Rosjanie mówią, że Niemcy, a Niemcy mówili że Rosjanie?
Parę dni później przyszli do domu państwa Międzybrodzkich oficerowie Urzędu Bezpieczeństwa i żona pana Tadeusza została aresztowana. Nie pomogło to, że pan Tadeusz przeszedł cały szlak bojowy 1. Dywizji LWP od Lenino do Berlina, że był odznaczony. Siedziała w więzieniu, a była w szóstym miesiącu ciąży. Pan Tadeusz sprzedał dom i gospodarkę, żeby zapłacić adwokatom i mieć pieniądze na łapówki dla oficerów UB, żeby żona wyszła. Dzięki temu udało się ją wyciągnąć z więzienia. O ile dobrze pamiętam, to pan Tadeusz wymienił kwotę 180.000 złotych, za którą sprzedał dom i ziemię. To było już po wymianie pieniędzy w 1950 roku. Wówczas średnia pensja wynosiła 400 złotych. Pan Tadeusz znalazł małe poniemieckie mieszkanko. Pracował później jako mechanik samochodowy. Kierowcą nie mógł być, ponieważ po tym, jak zostały mu przestrzelone łydki, drętwiały mu nogi i nie mógł w ówczesnych samochodach ciężarowych wciskać sprzęgła.
Jako mechanik był autorem pomysłu na tłoczek hamulcowy w ciężarówce. Te tłoczki, które były używane w ciężarówkach, ciągle ciekły i bez przerwy trzeba je było naprawiać. Na pomysł wpadł z kolegą z pracy. Po zamontowaniu nowych tłoczków hamulcowych i po sprawdzeniu ich działania pokazał te nowe rozwiązanie komuś z dyrekcji w zakładzie, gdzie pracował. Z Warszawy przyjechała później jakaś delegacja, obejrzeli pomysł. Powiedzieli, że nie można go zastosować, i dyrektor zakazał im obu mówić o tym pomyśle. Później pan Tadeusz widział, że w ciężarówkach polskich (Lublin) i sowieckich montowano usprawnione tłoczki hamulcowe właśnie takie, jakie zrobił ze swoim kolega. Oczywiście nikt im nie powiedział, że to jest zrobione według ich pomysłu.
Pan Tadeusz Międzybrodzki nowe mieszkanie otrzymał dopiero w połowie lat siedemdziesiątych.
Później, w 1981 roku, syn pana Tadeusza wyjechał do Austrii, a z Austrii do Australii.
Pan Tadeusz Międzybrodzki zmarł w latach dziewięćdziesiątych w Jeleniej Górze.
Janusz Niemczyk
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!