We wtorek w nocy obudził mnie grzmot i ogromna błyskawica, która zajaśniała i rozdarła niebo na pół. Różne myśli przez głowę mi się przewinęły. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego zjawiska. Nie napisałam jeszcze nic o Włodku.
Tak w sumie to od czasu... ogromnej niezastąpionej straty... nic nie napisałam. Ale po kolei. Jak to jest, że dwa światy przecinają się między sobą? Dlaczego tak bywa, że w tej pozaziemskiej przestrzeni coś się dzieje, a my to odczuwamy? Coś nas wiąże niewidzialną nicią. Jesteśmy zależni, choć na co dzień tego nie odczuwamy. Wymiar tego pojęcia jest niewytłumaczalny. To, co na co dzień jest niemożnością, zmienia się i jest odczuwalne w tym jednym momencie. To uczucie jest niemożliwe do zamiany na cokolwiek.
Piątek był jakiś niespokojny. Szykowałam się do sobotniej audycji w radiu. Ale tak jakoś nie szło mi pisanie. Ani zapowiedzi sobie przygotować, ani normalnie pytań poukładać, choć wiedziałam, że są zaproszeni goście, którzy mieli mówić na żywo w eterze, razem ze mną oczywiście. Absolutnie nic nie mogłam zrobić. Nawet do redakcji nie szłam, myślałam, że w domu popracuję. Koło południa opanował moją głowę szalony ból. Przyszła niania i poszła z Sylwią (moją córką) na spacer. Byłam do niczego. Słowa nie układały się w zdania. Odpaliłam komputer. Chciałam porozmawiać z Włodkiem. Zawsze służył dobrą radą i pomagał. Bez niego w żaden sposób nie udawało się trudności przezwyciężać. Zaczęłam go szukać na Facebooku. Nie ma. Włączam Skype. Też go nie było. Ale to szukanie było jakieś nie takie jak zawsze. Nerwowe. Bardzo nerwowe. I w głowie było tylko jedno pytanie – gdzie Włodek? Dzwoniłam. Nie odbierał. Nie zostawiałam wiadomości, bo nie lubił ich odsłuchiwać.
Próbowałam napisać coś dotyczącego audycji. Nie szło. Żadne zdanie, nie to co artykuł czy zapowiedź do radia. Litery i słowa same skakały. A jeszcze okropny ból i uczucie, jakby z moją głową coś się działo. Tylko nie wiedziałam co. Już był wieczór. Mój wzrok padł na flaszkę wina stojącą na szafce w kuchni. Myślę – wypiję i powinno być OK. Wzięłam pierwszy łyk i przed oczyma same poleciały wspomnienia, jak to z Włodkiem i Marią przez Skypa piliśmy. Też wino. Starałam się sobie przypomnieć, o czym rozmawialiśmy. Ale nic. Tylko obrazek. Włodek. Gdzie on? Co z nim? Był w domu. Miał założone rurki. Był nawet przez nie karmiony. Ale był. Gdzie on, kiedy tak potrzebny? Dopiłam kieliszek. Poczułam się jak po dobrym pijaku. Co u licha? Przecież to był kieliszek! Napisałam kilka mało wiążących zdań. I to wcale nie przez wino. Spać też nie szło. Noc ciężka, a powietrze duszące. Gdzie Włodek?
W sobotę obudziłam się zmęczona. Ale musiałam wstać i iść do radia. Eter ma się rozpocząć na czas. Tu już ani pogoda, ani nic nie może przeszkodzić. Włodek o tym też wiedział. Myślałam o nim od rana. On mnie rozumiał. Radził, co robić w tej czy innej sytuacji, pomagał, opowiadał czy rozweselał. Pytał o Lwów. To miasto było dla niego ważne. Odległość zbliża ludzi. Chcą coś robić razem, prawie codziennie rozmawiać i czas od czasu się spotykać.
A w niedzielę rano wiadomość. Od naszej wspólnej koleżanki. Maria z żalem pisała, że mieli się spotkać za parę dni. Jak mógł nie zaczekać? I moje podobne pytania! Jak mógł nie zaczekać, aż przyjadę? Rozmawialiśmy, chciał, abym go odwiedziła. Mieliśmy się napić wódki lwowskiej, którą lubił. Coś dobrego ugotować. Mieliśmy razem jeszcze przejść się po Lwowie. Mieliśmy wespół z innymi przyjaciółmi zrobić sobie zdjęcia w centrum Lwowa, pod pomnikiem Mickiewicza, na balkonie hotelu George, gdzie śpiewał Jan Kiepura. Mieliśmy tak dużo planów. Nie tylko swoich. Dla Polski! Włodek, wszystko co robił, to było dla Polski. „Wyśmiewani za niemodny patriotyzm, wierni Bogu i ojczyźnie podnieśliśmy głowy”. To było hasło Włodka. Wszyscy je znaliśmy.
Od razu zawiadomiłam kilku naszych wspólnych przyjaciół w Polsce. Szok! Na początku dla nas wszystkich. Jak to? Taki człowiek! Za wcześnie! Co dalej? Napisaliśmy na Facebooku. A później informacja na Wirtualnej. I zdjęcie Włodka. No tak, zdjęcie. Znalazłam kilka w swoim archiwum. Jakże bez tego? Ale Włodek nie lubił się fotografować. Robił wyjątek dla przyjaciół. Nie udzielał wywiadów. Po cichu prowadził swoje wielkie dzieło – Wirtualną Polonię. Przekazywał ważną informację. Puszczał ją w świat do ostatnich dni. Żył tym. I łączył patriotów.
Patrzę na zdjęcie i widzę nas uśmiechniętych. Toć tylko parę lat minęło. To były urodziny. Włodka i Stanisława Michalkiewicza. Zawsze obchodzili je razem i wiedziałam, jakie to dla Włodka miało znaczenie. Dzień? Trudno zapomnieć! 11 listopada. Nasza Niepodległość. To dlatego mu ta Polska marzyła się wolna i niepodległa. Śmialiśmy się, że z tym dniem mamy wszyscy coś wspólnego, gdyż ja swoje pierwsze dziecięce kroki zrobiłam właśnie w dniu 11 listopada. Cieszyliśmy się razem.
Włodek, a my z nim, marzył o Polsce wolnej. Bez kłamstwa i obłudy. Z rządem, który dba o swoich obywateli. Gdzie przyświeca idea Polski wielkiej i niezależnej. Bez ubeckich i amerykańskich układów, których nie znosił. Niektórzy bali się podać mu rękę. Mógł głośno odpowiedzieć – „zdrajcom ręki nie podaję”. Miał na uwadze zdrajców Polski. I ten zdrajca czuł się przy nim, jakby był nagi. Bo wszyscy patrzą, a Pan Kuliński ręki nie podał. Stał spokojnie i patrzył.
Współfundator Nagrody Literackiej im. Mackiewicza, którą m.in. otrzymał reżyser najbardziej patriotycznego polskiego teatru „Nie Teraz” za książkę „Dom za żelazną kurtyną”. I mnie namawiał do napisania książki. Z bardzo prostym tematem – jak się żyje Polakom we Lwowie? Myślałam, że jeszcze mam czas. Powtarzał często – „mogę nie mieć co jeść, ale na tę nagrodę fundusze muszę mieć”. Wielu zabiegało o jego względy. Mam na uwadze nie tylko kobiety w tym wypadku. Jeżeli mówił o kimś dobrze, to było największym wyrazem uznania w oczach innych.
To Włodek łączył wszystkich ludzi, którzy różnili się kardynalnie. To dzięki niemu spotykali się w jednym miejscu patrioci nie tylko z Polski, ale ze Szwecji, Węgier, Brytanii, Austrii, Ameryki czy Kanady. No i plus Lwów oczywiście, bo jestem ze Lwowa – kolebki kultury polskiej, o czym nigdy nie zapominał. Przeżywał, jak sobie tu radzę. W tym roku Stanisław będzie po raz pierwszy obchodził swoje urodziny sam. Bez przyjaciela. W ubiegłym roku prawda też tak było, ale wiedzieliśmy, że Włodek ma badania. To nie tak dawno. To był listopad. Cześć Twojej Pamięci, Włodku!
A teraz? Pustka. Żal i rozpacz. Włodku, co bez Ciebie zrobimy? Cała nasza grupa Orderu Patriota? Cóż bez ciebie poczniemy? To był order, który przyjąłeś z wielkim honorem. Cieszyłeś się. To było coś wyjątkowego. Wiem, że rządowego byś nie przyjął. To był order za działalność. Dla Polski. O której marzyłeś. Aby była taka, jak należy. Której wszyscy chcemy. A bez Ciebie nawet nie wiem, jak to zrobimy...
Chociaż nie! Wiem! Będziemy działać nadal. A jeszcze napiszemy książkę. Pod tym samym tytułem co artykuł. Dla przyszłych pokoleń. I spróbujemy ponownie po roku 2020. Tak przewidział pewien jasnowidz w wiosce Tego, co mógł już kiedyś zacząć pełnić takie funkcje, aby w Polsce działo się lepiej. Ten człowiek dał nam Ordery. I wtedy obiecaliśmy wspierać się nawzajem. Osobliwie w dążeniu do wolnej Polski. To nasz obowiązek. Teraz będziemy się jeszcze bardziej starać. Czas być może na partię Y? Bo X już było. Lub na coś równie dobrego, co by Polsce i Polakom służyło. I mamy nadzieję na twoją pomoc. Wciąż i nadal, bo bez twojej modlitwy za nami u Pana, sobie nie poradzimy. Masz teraz jeszcze poważniejszą funkcję. Wierzymy, że tak będzie. A zaczniemy działać już teraz. Połączymy jeszcze więcej ludzi. Tą książką. Bo taka była twoja funkcja. I tak już pozostanie.
I niech te nasze sny o wolnej Polsce wreszcie się spełnią...
Maria Pyż
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!