Polskę, kraj zdesuwerenizowany na niemal wszystkich poziomach, nie czeka nic nowego ani przełomowego, co mogłoby wydobyć nas ze stanu paranoidalnego niby-życia. Raczej spodziewać się można zagrywek coraz bardziej fosylizujących status quo państwa pozornie własnego z silnymi tendencjami do całkowitej waporyzacji resztek potencjału, który tkwi w odizolowanych enklawach wolności.
Te enklawy funkcjonujące w trzecim obiegu, tworzące co prawda prawdziwe kontrelity wobec gównianej operetki eksponowanej w quasi-realu, nie mają – i dobrze mieć tego świadomość – żadnego znaczenia ani szans na przechwycenie wysoko sunącej po nieboskłonie komety o nazwie Bolanda, trwoniącej w zatrważającym tempie swoje zasoby i potencjał, z powodu immanentnej słabości, braku woli walki oraz znikomego rozeznania w grach wielkich bandytów. Nie ma w nas wielkiej wiary, ani wielkich idei, nie ma w nas ani prawdy, ani pokory, więcej zaś pysznej trwogi i "pierdolenia" w kółko tych samych kocobałów z głupkowatą fascynacją, że niby "wiemy więcej". Że rozpoznajemy duchy i że to już coś.
Zapominamy, że ganiamy jak planety i asteroidy wokół jakiejś gwiazdy w układzie, który został nam stworzony, aby kanalizować w ten sposób nasze tęsknoty, marzenia, chęć buntu. Tyle w nas patriotyzmu i miłości do Ojczyzny, co kot napłakał. Zmarginalizowana banda zdeheroizowanych pi...d i szurów. Czyż nie jest to dowód na ostateczne zwycięstwo programu zatytułowanego: "Załatwić Polskę?". Grupki przeindoktrynowanych niedojd pławiących się we wzajemnie wymienianych opisach rzeczywistości, starających się skrajnie amatorsko ratować swoje nędzne istnienia. Biedne ofiary wypadku, które w posttraumatycznym szoku, na połamanych nogach, z licznymi obrażeniami wewnętrznymi, postępującym obrzękiem mózgu, jak zombie, chodzą wokół wraku samochodu i krwawiącymi rękoma próbują złożyć do kupy walające się dookoła resztki auta w nadziei, że się jeszcze da, że ruszą w dalszą podróż, że upakują z powrotem do środka rozbite w puch foteliki dziecięce i posadzą w nich swoje nieprzytomne, pokaleczone i umierające dzieci, że usiądą za pogiętą kierownicą, z której smutno zwisa pokrwawiona poduszka powietrzna. I kiedy, tkwiąc jeszcze w głębokim szoku, siądą na fotelach i zanim wydadzą z siebie to ostatnie tchnienie, przejmujący i porażający ostatni wydech, którego nie można pomylić z czym innym, kiedy opadnie im głowa pełna powbijanych w nią kawałków szyby, zacznie dochodzić do nich tuż przed zgonem ten przejmujący ból, świadomość, że gówno to wszystko było warte i jak ch...owe było ich życie. Bohaterowie naszych czasów…
***
Tymczasem Gliński profesor Piotr w rozmowie ze Szczerskim profesorem Krzysztofem w 120. numerze socjalistyczno-masońskiego dwumiesięcznika "Arcana" już na początku tego roku sygnalizuje tym, do których skierowany jest ten komunikat, w jaki sposób PiS widzi swoje szanse w objęciu Władzy. W istocie kluczem do dopuszczenia do lokalnego stołu podwykonawców, wg Glińskiego profesora, byłaby współpraca i koegzystencja z lokalnymi postsowieckim służbami specjalnymi oraz posiadanie swojego własnego zewnętrznego suzerena.
Pan Gliński profesor Piotr bawi jednocześnie skrajną naiwnością i otwartością w tym wywiadzie, używa – och, siła środowiskowego przyzwyczajenia – jakichś głupkowatych kategorii rodem ze słownika Michnika Adama. Mówiąc o dogadaniu się z drugą stroną sporu, a w istocie z tutejszą bezpieką, Gliński z ujmującą prostotą prawi: "Ale rozmowa z jej bardziej przyzwoitymi przedstawicielami musi być oparta o pewne zasady. Musimy ustalić kanon wartości dla nas niepodważalnych; i jeżeli grzesznik chce wrócić do wspólnoty, to musi spełnić pewne warunki, na przykład tkwiące w kulturze chrześcijańskiej. My sami jednak powinniśmy przygotować nasze sumienia do przyjęcia osób z drugiej strony. Powiedziałem kiedyś panu Siemiątkowskiemu, przy okazji dyskusji panelowej o polskich elitach: przecież my nie chcemy wam paznokci wyrywać. Wyście to robili, ale my nie chcemy tego robić. Wręcz przeciwnie, to jest wbrew naszym wartościom. Jesteśmy otwarci na wszelkie powroty. Wiadomo, że musi być szczery żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, zadośćuczynienie bliźniemu. To są w zasadzie takie proste, wspaniałe, uszlachetniające działania".
Czyż nie proste i piękne? A jaki "ubaw" podczas lektury!
Co do postawy służebno-agenturalnej elit pisowskich, naszych potencjalnych nowych władców, Pan Gliński profesor i niedoszły premier wykłada: "Zwycięstwo jest funkcją naszej pracy. Uważam, że jest szansa, jest potencjał, że dużo już żeśmy zrobili, zwłaszcza w ciągu ostatnich czterech lat. Przeciwnik zaś jest jednak wciąż bardzo silny, bo ma także potężne zasilanie zewnętrzne. A my wciąż nie potrafiliśmy zbudować własnego zasilania zewnętrznego, co jest naszą olbrzymią słabością; mimo wszelkich obiektywnych trudności, moglibyśmy być znacznie bardziej aktywni w polityce zagranicznej naszych środowisk. Wtedy bylibyśmy lepiej przygotowani na ewentualną korzystną zmianę zewnętrzną, a nawet ją jakoś prowokowali. Mówiliśmy tu nieprzypadkowo o zmianach globalnych, że też są dla nas niekorzystne, więc nie jest łatwo. Ale to nie znaczy, że jest beznadziejnie – jest coraz lepiej. Powiedziałbym, że wykuwa się to w trudzie, ale szansa na realną zmianę istnieje. Zwyciężymy, gdy odrobimy naszą ciężką, organiczną pracę domową". Nie sądzę, aby był potrzebny jakiś większy komentarz do słów naszego profesora, mówią same za siebie.
***
Jutro – 23 października – w Wiedniu rozmawiać będą Kerry i Ławrow. O układance bliskowschodniej, o Krainie U oraz o rosnącym napięciu w Palestynie. Dam głowę, że nie piśnie nikt nawet sylaby jednej w sprawie Bolandy, bo wszystko już zostało przez Wysokie Umawiające się Strony czas pewien temu w kwestiach wspólnych i ważnych ustalone, i Bolanda nie powoduje jakiegoś napięcia pomiędzy Stronami i obie Wysokie Strony wiedzą, jak ma tu być, żeby było dobrze. Nie ma tu sporu. Zatem w ten weekend nie zadzieje się nic zmieniającego w układankach obu Stron.
Nie przeleci nad Tatrami w kierunku morza żaden L'uccel divino – ptak boży, nie zagrzmią trąby jerychońskie, nie pojawi się żaden ognisty krzyż na niebie, nic z tych rzeczy. Władza stanowiąca tu prawa i ustalająca zasady jest gdzie indziej. Położymy się do łóżek skuleni jak dzieci w zimowy wieczór, uciekające przed przemocą w sen, budzące się potem w nocy i idące do pokoju rodziców, aby utulić się w ich ramionach, ale nienapotykające w ich sypialni niczego oprócz ciemności…
Wilno, 22 października 2015 r.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!