Dobry wynik Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich, odgrzał temat jednomandatowych okręgów wyborczych. Okazało się, że nawet zdeklarowani niegdyś zwolennicy tej radykalnej reformy systemu politycznego, dziwnie nabierają wody w usta, ba, nawet Kukiz, który wziął na siebie realizację testamentu śp. prof. Jerzego Przystawy, niestrudzonego orędownika odbudowy społeczeństwa obywatelskiego w Polsce i JOW-ów, jakoś mniej stanowczo podchodzi dzisiaj do tego postulatu.
O co chodzi w JOW-ach?
Przede wszystkim o to, by ludzie mieli głos, to znaczy, aby ludność z danego obszaru – gminy czy miasta, mogła wybierać posła, którego zna, który jest miejscowy, a nie przywieziony w teczce, z miejsca kupionego na partyjnej liście. Miejscowego posła łatwiej chwycić za barchatki i łatwiej z nim porozmawiać, choćby przez sam fakt, że zazwyczaj mieszka na miejscu i przyjeżdża do rodziny, a nie raz na ruski miesiąc "wizytuje mieszkańców".
Oczywiście, JOW to tylko fundament reformy systemu politycznego, która pozwoliłaby oddać władzę w ręce obywateli.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!