Z okazji świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku miałem przyjemność spotkać się kilkakrotnie z zasiedziałymi tu polonusami emigrantami jeszcze sprzed mojej "młodej" emigracji solidarnościowej z lat 80. O ile wśród nas dyskusje polityczne obracają się wokół doktryn prezentowanych przez POpaprańców i PiSiorów z dodatkiem, szczyptą opinii drobniejszego płazu (cyt. z Michalkiewicza), to w gronie emigrantów tzw. "Niezłomnych" wciąż ścierają się opinie o to, kto miał rację w sporze Dmowski – Piłsudski. A to już przecież prehistoria. Ale lubię – chociaż nieczęsto już mam okazję – słuchać opinii starszych od siebie. Uzurpuję sobie prawo do zabierania głosu w tym temacie (cyt.), bo już cieszyłem się obecnością na tym najlepszym ze światów za życia obu sławnych adwersarzy. Kiedy umierał Marszałek, miałem ponad pół roku, a aż trzy latka, gdy odszedł Dmowski.
Tak się przeważnie składało w zacnych gronach dyskutantów, że trzy czwarte zebranych było zwykle zwolennikami Marszałka. Cóż, Kresowiacy z ziem wschodnich bliskich Piłsudskiemu. Ja, wychowany między Bugiem, Odrą i Nysą, uważam się za narodowca. Kresowe historie – gdzie wprawdzie rósł bursztynowy świerzop i gryka jak śnieg biała – z lat 1939 do 1945 – jeżą włosy na całym ciele. Ba, także dużo wcześniejsze, co opisuje Sienkiewicz. Działo się tam, oj działo!
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!