1 listopada, dzień Wszystkich Świętych, zwany też przez pogaństwo Świętem Zmarłych. Dzień Wszystkich Świętych bierze się z przekonania, że zmarli przodkowie ludzi aktualnie żyjących są zbawieni, a więc – święci. Liczba świętych jest zatem wielokrotnie większa, niż liczba oficjalnie kanonizowanych, więc chociaż nie wypada modlić się do własnych rodziców, czy dziadków nie wyniesionych na ołtarze, to nic nie zabrania uważać ich za świętych, bo to nie tylko może być prawda, ale w dodatku – prawda niezwykle nobilitująca aktualnie żyjącego, skoro może poszczycić się świętymi przodkami.
W tej sytuacji nazywanie 1 listopada Świętem Zmarłych tych wszystkich przodków degraduje, bo umierają wszystkie istoty żyjące, więc fakt śmierci nikogo nie nobilituje tak, jak zbawienie. Zrozumienie tej różnicy nie jest, niestety, powszechne, ale nie to jest najgorsze.
Najgorsza jest nowa świecka tradycja, która dotarła do nas z Ameryki, no i jest intensywnie forsowana przez tubylczych snobów. Wyraz „snob” jest zbitką z dwóch słów łacińskich: „sine nobilitate”, co się wykłada, że „bez szlachetności”. Człowiek bez szlachetności stara się ten brak za wszelką cenę ukryć, a wydaje mu się, że najlepiej w tej sytuacji małpować stojących w hierarchii wyżej.
Skoro tedy w Ameryce obchodzą „halloween”, co od biedy można przetłumaczyć, jako „święto duchów”, chociaż ze względu na „liturgię” tego obyczaju, bardziej pasowałaby nazwa: „święto upiorów”, no to środowiska praktykujące snobizm bardzo obchodzą halloween. Z tej okazji hołdujący temu obyczajowi przebierają się właśnie za upiory.
Zważywszy na środowiska społeczne, które w Polsce ten obyczaj forsują, można temu snobizmowi przypisać motywację głębszą. Z obfitości serca usta mówią, więc nie jest wykluczone, że entuzjaści halloween mogą w głębi duszy żywić przeświadczenie, że ich nieżyjący przodkowie, o ile jakoś istnieją, to tylko w postaci upiorów. To by się nawet zgadzało z moją ulubioną teorią, że historyczny naród polski, który 1 listopada tradycyjnie obchodzi dzień Wszystkich Świętych, od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, która reprodukuje się w postaci kolejnych pokoleń ubeckich i innych dynastii. W tej sytuacji przekonanie, że poprzednie pokolenia polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, o ile w ogóle istnieją, to najwyżej w jakiejś upiornej postaci.
O ile w ogóle istnieją – bo taki np. Aleksander Kwaśniewski uważa, że nie ma duszy, w co chętnie wierzę, bo któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od niego?
Z okazji Wszystkich Świętych Polska pogrąża się w kilkudniowej nirwanie, bo większość pracowników bierze sobie wolny piątek, dzięki czemu już od środy aż do poniedziałku ma wolne. W tym roku stan nirwany jest jednak zakłócony intensywnymi przygotowaniami do drugiej tury wyborów samorządowych, która przeprowadzona będzie 4 listopada.
W tej drugiej turze wybierani są wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, którzy w pierwszej turze nie uzyskali bezwzględnej większości, to jest – 50 procent plus chociaż jeden głos ponadto. Jak wiadomo, wszystko to odbywa się w interesie „mieszkańców”, bo w interesie „obywateli”, to ambicjonerzy będą poświęcali się dopiero w przyszłym roku, kiedy maja odbyć się wybory do Sejmu. W tej sytuacji wybory do samorządu spełniają co najmniej dwie funkcje: z jednej strony są konkursem na obsadzenie co najmniej 50 tysięcy synekur, a z drugiej – przygotowaniem aparatu wyborczego na wybory parlamentarne i prezydenckie, które odbędą się w roku 2020. Jak zauważył Tadeusz Boy-Żeleński, charakteryzując pewnego polityka - „żadnych politycznych nie ma on przesądów; każda partia dobra, byle dojść do rządów”.
Dlatego Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński oświadczył, że PiS „pragnie łączyć”, co oznacza tylko tyle, że chciałby próbować dojść do rządów z każdym („Z każdom pciom mogę spać, z każdom pciom. Zmysły drzemiom, zmysły drzemiom – ale som” - śpiewała pewna artystka jeszcze w koszmarnych czasach pierwszej komuny) – nawet z Polskim Stronnictwem Ludowym, słynącym w świecie ze stuprocentowej, a w porywach nawet większej „zdolności koalicyjnej”.
Wprawdzie zaraz po pierwszej turze minister-ministrowicz, czyli przewodniczący Polskiemu Stronnictwu Ludowemu pan Władysław Kosiniak-Kamysz oświadczył, że działacze PSL nie powinni zlewać się po koalicjach z „ugrupowaniem antysamorządowym” - ale jeśli dla dobra Polski można nawet mordować ludzi, to – zgodnie z argumentum a maiori ad minus (komu wolno więcej, temu też wolno mniej) tym bardziej można zrobić ofiarę ze swoich niezachwianych przekonań.
Toteż w przeddzień drugiej tury pan Kosiniak-Kamysz już nie jest taki stanowczy tym bardziej, że na prowincji członkowie PSL w ogóle go nie słuchają i śmiało wchodzą w koalicje z PiS-em. W tej sytuacji nie ma on innego wyjścia, jak słuchać się działaczy, którzy przecież wiedzą swoje, to znaczy – że jak PSL nie pozwoli im objąć synekur, to za obietnicę ich uzyskania zapiszą się do PiS – i w ten sposób partia może upaść razem ze swoim przewodniczącym. Dlatego minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz zachowuje się dokładnie jak Król z powiastki „Mały Książę” autorstwa Antoniego de Saint-Exupery. Kiedy Mały Książę poprosił Króla, który przedstawił mu się jako władca absolutny i nie znoszący sprzeciwu, by zarządził zachód słońca. Król zajrzał do kalendarza i oświadczył: „zarządzam zachód słońca na godzinę 19,15 – i zobaczysz, jaki mam posłuch!”
Ale kiedy tylko zakończy się okres nirwany, do białości rozpalą się emocje związane z obchodami setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Pan prezydent Duda początkowo łudził się, że jest „prezydentem wszystkich Polaków” i w tym charakterze poprowadzi cały naród w Marszu Niepodległości - ale rychło przekonał się, że jest to niemożliwość pierwotna i obiektywna w sytuacji, kiedy historyczny naród Polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą. Toteż folksdojcze będą obchodzić rocznicę odzyskania niepodległości osobno, konfidenci WSI – osobno, mikrocefale – osobno i szabesgoje – też osobno, a jeśli zbliżą się do kogoś innego, to tylko jako zakłócający obchodzenie rocznicy odzyskania niepodległości komu innemu – specjalnie ruchowi narodowemu, który na tę okoliczność został awansowany do rangi „faszystów”, a nawet „nazistów”.
W tej sytuacji pan prezydent Duda porzucił mrzonki o przewodzeniu jakiemukolwiek Marszowi Niepodległości, być może również z obawy, że zostanie postawiony w niezręcznej sytuacji z jakimiś energicznymi feministkami, z którymi przecież nie wypada mu się tarmosić. Przewidziała to jeszcze dano temu Maria Konopnicka w nieśmiertelnym poemacie o Pimpusiu Sadełko pisząc, że „psu nie honor bić się z kotem. Co mu po tem?” - więc pewnie i pan prezydent zapamiętał tę przestrogę i ogłosił, że obejdzie rocznicę w jakimś niewielkim zakątku naszego nieszczęśliwego kraju.
Stanisław Michalkiewicz
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!