Mówią, że Produkt Krajowy Brutto rośnie. Mówią, że portfele nadwiślańskie pęcznieją. Mówią, że bezrobocie spada. Strach otworzyć butelkę wody gazowanej, by do głowy nie uderzyła.
Premier Morawiecki obiecuje, termomodernizuje, oddymia, segreguje, i w ogóle wznosi wszystko i wszędzie, nie bacząc na chmury, coraz wyżej wznosi i wyżej, zapewne ku potędze. Czy tam ku słońcu. W tym zbożnym dziele, naszemu dzielnemu Ikarowi pomagają Ukraińcy, Uzbecy, Hindusi, Filipińczycy. Czy tam kto tam jeszcze. A co. A czemu nie. Radujmy się, bo dobrze jest, psia krew, a kto powie, że nie, tego w mordę – bo nie cieszyć się z osiągnięć Dobrej Zamiany potrafi tylko suka Connie agresywnego Władymira, nieznanego imienia dachowiec prorosyjskiego Wiktora czy tam inny szczur z berlińskiego zoologu Angeli. Cała reszta docenia.
Swoją drogą: kto miałby premierowi pomagać, jak nie obcokrajowcy, skoro tylko w ostatniej dekadzie za granicę wyniosło się dwa czy dwa i pół miliona Polaków? I nawet termin “wyniosło się” to, nota bene, eufemizm. Ich do roboty na obczyźnie dosłownie wydmuchano, w imię ekonomii i “zasad wolnego rynku”. Teraz okazało się, że milion czy dwa Ukraińców to za mało jak na ambicje pana Produktu Krajowego, należy zatem podeprzeć fundamenty gospodarcze siłą najemną. Stąd czy stamtąd, nieważne. Skądkolwiek.
“Wielka, silna, solidarna, szczęśliwa i zwycięska Polska!” – mówią nam, a mnie ciarki wędrują wzdłuż kręgosłupa, widzę bowiem, że maszerujemy wzdłuż krawędzi. Niczym po ostrzu ostrza. Wiem, że wybory samorządowe, kampania – i tak dalej, i tak dalej. Ale po gierkowsku egzaltowany ton głosu premiera przeraża. Mnie w każdym razie. Zwłaszcza, iż rząd tak rozpędził się w spełnianiu obietnic, że dziś spełnia również te obietnice, których obiecywał nie spełniać.
I w tym miejscu powtórzmy sobie dla zapamiętania: rząd Dobrej Zamiany “zwiększa działania mające zapobiec załamaniu gospodarczemu, które w świetle obecnych statystyk jest nieuniknione z powodu braku rąk do pracy”, niemniej okoliczność, że spoza tych działań wyłaniają się imigranci w ilości, która zmieni Polskę podobnie jak zmieniła kraje Europy Zachodniej, choć zwali się na nas konsekwencjami później, niż nastąpiło to na zachód od Odry i na północ od Bałtyku, obchodzi, zdaje się, niewielu. Zapamiętajmy sobie i to, zapamiętajmy koniecznie: opieranie nadziei wzrostu gospodarczego na przedstawicielach nacji obcych kulturowo w roli gastarbeiterów, zamiast nakłaniania do powrotu Polaków wydmuchanych i wciąż wydmuchiwanych w świat, to dobrze dla gospodarki dziś. W perspektywie wieloletniej to dramat. To powtarzanie błędów Zachodu. Śmiertelnych, jak się okazało po latach. Nawet kilkuset tysięcy, a tym bardziej milionów ludzi, obcych kulturowo, nie sposób zintegrować z kulturą kraju przybycia, bo ludzie ci będą woleli odtworzyć relacje znane sobie z krajów pochodzenia. Więc.
Wszystko zmierza więc w kierunku jedynie słusznym. Rząd powiększa zasoby złota składowane w Banku Anglii, totalsi opozycyjni uderzają w Mateusza Morawieckiego, przypominając jego słowa sprzed paru lat – o kopaniu i zasypywaniu rowów, o miskach ryżu, o tym między innymi, że wojna wszystko resetuje – ja zaś zaczytuję się w Oriany Fallaci “Kapeluszu całym w czereśniach”, by co kilkanaście stron ze zdumieniem konkludować jedno i to samo. Że, mianowicie, jesteśmy wspólnotą ze zdewastowanym systemem korzeniowym jak żadna inna. Że co w tym wszystkim najgorsze to fakt, iż degeneracja kulturowa jest procesem wielodekadowym i tutaj nawet sto lat to niewiele. Chociaż więc przesłanek ku rozstrzygnięciu mamy być może już dziś już bez liku, dopiero nadchodzące ćwierćwiecze jak sądzę (może dwa), pokażą, czy polskość poddana takiemu eksperymentowi jak w przypadku narodu polskiego, to jest przeniesiona 600 km na zachód od grobów swoich Przodków oraz centrów dziedzictwa kulturowego, czy polskość poddana temu eksperymentowi, powtarzam, w ogóle może przetrwać w stanie innym niż karłowaty – czy też wcześniej czy później zwiędnie, ze szczętem upaćkana w krótkoterminowy koniunkturalizm.
Swoją drogą, karłowacenie bez wątpienia zaczyna się w głowie. I wcale nie mam na myśli przypadłości zwanej karłowatością przysadkową, wywołaną awarią w przednim płacie przysadki mózgowej, czyli w miejscu wytwarzania hormonu wzrostu. Karłowacenie, czy tam skarłowacenie, to stan umysłu – gdy ekonomia chciwości i skuteczności przejmuje prym nad ekonomią wartości. Konsekwencje nadejdą, ponieważ anomia wspólnotę niszczy zaś aksjologia zawsze upomina się o swoje. Więc.
Więc PiS czy PiC? Prawo i Sprawiedliwość czy Pycha i Chciwość? Może nawet PiS, czyli Propaganda i Syjonizm? Gdyby przed rokiem ktoś zacytował powyższe wątpliwości, przypisując je mnie, parsknąłbym śmiechem. Dziś z tamtej, potencjalnej wesołości nie znalazłbym już w sobie nic. Najmniejszej kropli uśmiechu. Że o dobroduszności nie wspomnę.
Tak czy owak i to czy tamto, napięcie rośnie. Najciekawsze zaś dopiero przed nami. Boć można oszukiwać wielu ludzi bardzo długo, a niektórych z nich nawet przez cały czas, ale czy można oszukiwać bez przerwy tylu, żeby co cztery lata wygrywać wybory? Pytanie w charakterze szekspirowskie, rozstrzygniecie wkrótce.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!