Ludzie z rodzaju człowiekowatych, czy – trzymając się systematyki formalnej – z rzędu człowiekowatych (nie mylić z rządem), coraz częściej postępują nikczemnie, wpadając w lej znieuczciwienienia.
Utrzymują przy tym, że nie, nic podobnego, to nie boli. Nic a nic. W każdym razie nie od razu boli – dodają znacznie później i dużo ciszej, i wyłącznie ci, których uda się na powrót przyciągnąć do aksjologii. Powiedziałbym: ci, których na aksjologię uda się nawrócić. Pozostali giną w czarnej dziurze anomii, bezpowrotnie. Niestety: uczciwość to nie jest coś, o czym wiemy, że właśnie ją tracimy, czy że postradaliśmy ją już dawno. W końcu kto dziś przejmuje się aksjologią? To już większa grupa naszych bliźnich ogarnia tematy w rodzaju splątania kwantowego czy tak zwanych upiornych oddziaływań na odległość.
Właśnie ta niewiedza, o potrzebie i roli w egzystencji każdej wspólnoty wartości niezmiennych, trwałych i nie poddających się relatywizacji, najskuteczniej zabija. Nie samego człowieka, fizycznie, tylko człowieczeństwo w tymże człowieku. Zamieniając nieszczęśnika w... no właśnie, w co? W taboret? W kabriolet na pewno nie. I w tym samym kontekście: w tych okolicznościach przyrody koniecznie należy mówić to, co wymaga wypowiedzenia. Pamiętając, że to, co wymaga wypowiedzenia, tym bardziej wymaga przypominania. Więc.
Przypominam więc, że “Dobra zamiana”, czy jak tam brzmi to teraz, ukrywa całą serię działań, idących w poprzek zapewnieniom, oświadczeniom, deklaracjom i obietnicom adresowanym do środowisk, które Prawo i Sprawiedliwość wyniosły do władzy. Weźmy tylko tę jedną kwestię, która – jestem o tym przekonany – stanie się gwoździem do trumny PiS, to jest kwestię cichej realizacji programu imigracyjnego. Mówię “cichej”, ponieważ realizowanej bez informowania opinii publicznej. Wspomniałem o tym przed tygodniem: urzędnik ministerialny, wypowiadający zaledwie kilka zdań prawdy (czy Polska musi przyjmować imigrantów? Polska i musi, i nawet jeśli nie chce, to powinna chcieć; albo: lepiej przyjmować tańszych pracowników i utrzymywać niskie koszty produkcji przez to będziemy konkurencyjni), stracił stanowisko. Premier Morawiecki skinął dłonią (“Zagalopował się pan Chorąży”) i głowa spadła. Aha, aha. Znaczy: nadmierna szczerość nie popłaca? Trzeba wiedzieć, co powiedzieć, kiedy powiedzieć i do kogo mówić? Czy jak?
Otóż tylko w pierwszej połowie tego roku, rząd wydał kilkanaście tysięcy pozwoleń na pracę w Polsce dla imigrantów z Indii, Nepalu i Bangladeszu. Mamy już w Polsce Filipińczyków, i mamy mieć ich więcej. Przyjadą Uzbecy. Nawet pomijając miliony Ukraińców, widać wyraźnie w czym rzecz: chodzi o oswajanie Polaków z rzeczywistością, metodą salami. Czy lepiej: metodą małych kroków. Program “Multikulti plus” można powiedzieć – a wszystko to Prawo i Sprawiedliwość. I wszystko to “Dobra zmiana”. Z czego mianowicie na co, zapytajmy tradycyjnie, acz już nie dla żartu.
Z drugiej strony, skoro między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca tak zwana demokracja zaczyna się po wskazaniu przez prezesów partii “miejsc biorących” na listach wyborczych, a tym samym po namaszczeniu faktycznych zwycięzców wyborów, czy taki system wypada w ogóle nazywać demokracją? Po mojemu – nie wypada, nawet gdy nas do takiego nazywania przekonano. Do multi-kulti też będą nas przekonywać. Poseł Krystyna Pawłowicz w programie Marcina Roli powiedziała wszak prawdę: w Polsce “brakuje pracowników, a imigracja zarobkowa to nie to samo co nielegalna”. I weź teraz coś z tym zrób.
Tymczasem rząd robi, czyli “zwiększa działania mające zapobiec załamaniu gospodarczemu, które w świetle obecnych statystyk jest nieuniknione z powodu braku rąk do pracy”. Okoliczność, że spoza tych działań wyłaniają się imigranci w ilości, która zmieni Polskę podobnie jak zmieniła kraje Europy Zachodniej, choć zwali się na nas konsekwencjami później, niż nastąpiło to na zachód od Odry i na północ od Bałtyku, to już zdaje się nikogo nie interesować. Innymi słowy, naród wciąż pije szampana ustami swych przedstawicieli, ale na niestrawność cierpieć będzie w samotności. O co, jak o co, ale o to akurat nie warto się zakładać.
“Do multi-kulti też będą nas przekonywać” – napisałem parę zdań wyżej? De faco już zaczęli. Portal TVPinfo, i przepraszam za przydługi cytat: “Gdy rząd Morawieckiego wprowadził politykę wspierania legalnej imigracji do pracy w Polsce, środowiska narodowe zaczęły bić na alarm i oskarżać Prawo i Sprawiedliwość o to, że oszukał wyborców. Tyle, że to nieprawda. Warto przestać powtarzać bzdury i uporządkować pojęcia. PiS nigdy nie deklarowało, że Polska nie będzie przyjmować uchodźców, w tym muzułmanów. Nigdy również nie twierdziło, że nie wpuści do Polski żadnego muzułmańskiego imigranta. Obóz rządzący w Polsce deklarował natomiast, że nie pozwoli na to, by przyjeżdżali do naszego kraju nielegalni imigranci, których tożsamości nie można zweryfikować. Dlatego właśnie rząd nie godził się i nie godzi na relokację (...). Nie ma żadnej sprzeczności między tym, że Polska sprzeciwia się relokacji i przyjmowaniu osób, o których nie wie, kim są, a które nie uciekają bezpośrednio ze strefy konfliktu, a tym, że jednocześnie coraz bardziej otwiera się na azjatyckich pracowników czy też studentów z Bliskiego Wschodu. Różnica jest bowiem fundamentalna. W przypadku legalnej imigracji doskonale wiemy, kogo przyjmujemy i po co. Fakt, że są wśród tych osób muzułmanie, jest bez znaczenia, bo – wbrew narracji oszczerców – Polska nie jest ani islamofobiczna, ani rasistowska. Nie będzie jednak w Polsce żadnych stref szariatu czy zgody na rozwój ruchów islamistycznych. Istotne są tu proporcje. Nie jest to migracja masowa, która mogłaby zagrozić bezpieczeństwu kulturowemu Polski”, koniec cytatu.
Leksykalia to potęga. Rzecz w tym, by dobrać odpowiednie słowa, a następnie ułożyć je w zdania, wywołujące u odbiorcy określone emocje. Tak działa świat. Całą powyższą gadaniznę najcelniej podsumowała pewna internautka: “Niezwykle mnie ten artykuł uspokoił. Będziemy przyjmować muzułmańskich imigrantów, w związku z czym w Polsce nie będzie stref szariatu ani rozwoju ruchów islamistycznych. Dziękuję TVPinfo za rzeczowe wyjaśnienie genialnej strategii rządu”.
Kończąc: w Polsce nie ma problemu rąk do pracy, jest za to realny problem z płacami i pojęciem “dobra wspólnego”, gdy wskaźniki w rodzaju “płacy średniej” nie wyjaśniają, lecz utrudniają wyjaśnianie biegu zdarzeń w sposób odpowiadający prawdzie, a nie tylko zgodnie ze statystyką. Albowiem źle się dzieje, gdy ekonomia do spółki ze statystyką nasze “razem” zamieniają w “obok siebie”, a wspólnota przekształca w zbiór elementów nie połączonych niczym wiarygodnym. Wówczas “my” szybko obumiera, a wkrótce potem w ogóle przestaje istnieć. Zdycha, po prostu. A wracając jeszcze do pani poseł Pawłowicz i jej przekonania, że nad Wisłą “brakuje pracowników, a imigracja zarobkowa to nie to samo co nielegalna”, to co to właściwie za różnica, Pani profesor? Czy proces zmian kulturotwórczych przebiegnie inaczej, jeśli imigranci nie będą nam narzucani przez Berlin i Brukselę, tylko zapraszani do pracy przez nas samych? Od imigrantów zarobkowych zaczynały wszystkie państwa Zachodu. Gdzie teraz są i z jakimi problemami się borykają? Więc? Więc zapytałem o to panią profesor i od tamtej pory czekam na odpowiedź.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!