Są tacy, którzy wierzą ślepo w to, że jak się będzie bardzo lewicowym, że jak się będzie promowało różne fanaberie seksualne, eutanazje i ekstremizmy narkotykowe, to świat będzie zauważał Kanadę, będzie mówił o Ontario i Kanadzie. I będzie mówił, że to taki piękny demokratyczny kraj!
Na oficjalnych spotkaniach z politykami dziennikarskim zwyczajem jest zadanie jednego – dwu pytań. No i dziennikarz stoi przed dylematem, jakie pytania wybrać?
W oficjalnej części spotkania z premier Ontario Kathleen Wynne i ministrem finansów Charles’em Sousą oraz innymi posłami do sejmu prowincji Ontario, jakie miało miejsce 4 kwietnia, zadałem dwa pytania dotyczące Ontario i protekcjonistycznej polityki prowadzonej przez kolejne rządy USA oraz skutków tego protekcjonizmu dla prowincji Ontario. Moje pierwsze pytanie dotyczyło tego, czy są przez rząd Partii Liberalnej prowadzone badania dotyczące tego, jakie są wskutek protekcjonizmu straty produktu brutto i dla prowincji Ontario oraz jaki procent z tych 300.000 miejsc pracy, jakie prowincja Ontario straciła w ostatnich latach, można przypisać amerykańskiemu protekcjonizmowi?
Minister Charles Sousa powiedział, że takie badania nie są prowadzone i że nie może określić, jakie są straty prowincji Ontario w produkcie brutto i straty w miejscach pracy w wyniku protekcjonistycznej polityki USA.
Moje drugie pytanie dotyczyło tego, czy w związku ze stałym wycofywaniem się USA z kolejnych klauzul umowy o wolnym handlu w Ameryce Północnej (NAFTA) jest możliwość odwołania się do jakiegoś sądu międzynarodowego, jakiegoś trybunału? Minister Sousa odpowiedział, że nie ma wiedzy o możliwości odwołania się do jakiegoś międzynarodowego arbitrażu.
Po oficjalnej części spotkania była możliwość zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia z politykami, w tym i z ministrem Sousą. Skorzystałem z tego, żeby zadać ministrowi pytanie, które od dawna chodziło mi po głowie, a które również z powodu wydarzeń w Polsce nabrało szczególnej ważności.
Janusz Niemczyk: Przepraszam, że zadam to pytanie, i proszę się nie obrażać, ale czy nie zamierzacie przywrócić emerytur dla posłów sejmu prowincji Ontario, emerytur zlikwidowanych przez premiera Mike’a Harrisa? Zadaję to pytanie w związku z tym, że na przestrzeni lat obserwuję, że do polityki w Ontario wchodzą coraz słabsze osoby.
Minister Charles Sousa: Nie, nie obrażam się. Ma pan rację – skinął głową. – Nie, nie mamy zamiaru przywrócić Defined Benefit Pension Plan.
Charles Sousa: Dla kogo mam napisać dedykację?
Janusz Niemczyk: Dla „Gońca”. Dziękuję.
Pytanie o emerytury dla polityków nękały mnie od paru lat, kiedy to emerytowany wieloletni poseł na sejm z ramienia Partii Liberalnej skarżył mi się w rozmowie na swoją małą emeryturę, no i na Mike’a Harrisa, który pozbawił posłów na sejm prowincji Ontario tych emerytur. Zapytałem wówczas tego emerytowanego polityka Partii Liberalnej, czy nie żałuje, że krytyka, jaka wówczas spadła ze strony Partii Liberalnej i ze strony NDP na Partię Konserwatywną i na ówczesnego premiera Ontario Mike’a Harrisa, była za duża, i czy czasem obie te partie nie przesadziły z tą krytyką? Nic nie odpowiedział na mój komentarz do jego pytania.
Jaka jest moja opinia w tej sprawie? Na bezpardonowej, często absurdalnej krytyce ówczesnego premiera prowincji Ontario Mike’a Harrisa skorzystali najbardziej członkowie dwu związków zawodowych: związku zawodowego pielęgniarek i związku zawodowego nauczycieli. Politycy, posłowie do sejmu Ontario, tak naprawdę stracili najbardziej. Ale stracili też na tym Ontaryjczycy. W dłuższym okresie okazało się bowiem, że do polityki prowincji Ontario garną się coraz słabsi kandydaci. Na przestrzeni ostatnich 20 lat, od czasu kiedy Harris był premierem Ontario, zmieniły się również wyzwania, przed jakimi stanęli Ontaryjczycy. Od czasu prezydenta Reagana, kolejni prezydenci USA mieli już bardziej protekcjonistyczne podejście do umowy o wolnym handlu między Kanadą a USA. To można było najbardziej zauważyć najpierw po znikających rafineriach ropy naftowej w Kanadzie, aż do chwili obecnej, kiedy to niemalże z zegarkiem w ręku, co kilka miesięcy, prezydent Donald Trump wycofuje się z poszczególnych paragrafów umowy o wolnym handlu. To stawia poważne wyzwania dla Kanady, dla Ontario, dla polityków reprezentujących naszą prowincję. To stawia wymagania wobec Ontaryjczyków, żeby głosowali na najlepszych, najinteligentniejszych, najlepszych patriotów.
Ale co mają zrobić Ontaryjczycy, kiedy dobrych kandydatów nie ma? Nie ma dobrego narybku. Są tacy, którzy wierzą ślepo w to, że jak się będzie bardzo lewicowym, że jak się będzie promowało różne fanaberie seksualne, eutanazje i ekstremizmy narkotykowe, to świat będzie zauważał Kanadę, będzie mówił o Ontario i Kanadzie. I będzie mówił, że to taki piękny demokratyczny kraj! Kraj wolności? Świat będzie mówił, bierzmy z niego przykład! Pokazujmy go w mediach! I jako skutek tych informacji obiegających świat o Ontario i Kanadzie, Amerykanom trudniej będzie narzucać Kanadzie swoją wersję sprawiedliwości ekonomicznej. Może taki jest zamysł rządzących Kanadą i Ontario przedstawicieli Partii Liberalnej? Co do jego skuteczności, jestem sceptyczny.
Z drugiej strony, jeśli nawet jednak przyjmiemy taką wersję tego, co politycy Ontario i Kanady chcą zrobić, to dlaczego nie ma jakiejś intelektualnej dyskusji na ten temat? Mamy działania polityków, którzy na przykład jadą na drugi koniec świata ubrani w strój ludowy krainy, którą odwiedzają, ale nie ma za tym żadnej dyskusji dziennikarskiej, profesorskiej, żadnego pytania o to, czy jest to dobre i czy służy to dobrze Kanadzie? No cóż, politycy zostali wybrani na kandydatów do okręgów wyborczych w wyborach we własnych partiach. To więc w poszczególnych partiach ma miejsce dobór słabszych kandydatów.
Skąd ta inflacja kandydatów się bierze? Kiedyś słyszało się w kręgach partyjnych, że na kampanię wyborczą, obojętnie czy do sejmu prowincji, czy też do sejmu federalnego, trzeba wydać 200.000 dol. Poseł do sejmu Ontario w roku 2017 zarabiał przeciętnie 116.000 dol. rocznie (tyle samo co w roku 2008). A więc po podatkach zostawało mu na rękę 81.000 dol. Żeby więc spłacić swoją kampanię wyborczą, musi być posłem przez przynajmniej dwa i pół roku. Jego emerytura to CPP. Po spłaceniu pożyczki zaciągniętej na kampanię wyborczą zostaje mu na rękę po czterech latach kadencji sejmowej około 120.000 dol. A więc dzieląc tę kwotę przez cztery lata kadencji, poseł zarabia rocznie netto 30.000 dol. Może teoretycznie przy pewnym szczęściu oczywiście odkuć się w jakiejś spółce skarbu państwa (Crown Corporation), no ale do tego trzeba, by jego partia wygrała najpierw wybory. Jeśli jego partia wyborów nie wygra, to posłowi zostają dobre wspomnienia tego, że był posłem, politykiem, no i zapewne zostaje mu i stary samochód na stare lata jako pamiątka. Jeśli natomiast przegra wybory, to zostanie mu do spłacenia dług zaciągnięty na kampanię wyborczą. Ludzie liczą więc zarobki i kalkulują, co wybrać. Politykę, czy nie politykę?
Z drugiej strony, partie też kalkulują i zastanawiają się, co zrobić, by obniżyć koszty kampanii wyborczej. Pozostaje nominowanie kandydata na posła z ramienia danej partii po linii pochodzenia, po linii etnicznej. Bo etnicy pójdą zagłosować murem za swoim. Tutaj przypomina mi się rozmowa sprzed ponad dziesięciu lat z moim znajomym z dużego kraju leżącego w Azji. Kiedyś mówiąc mi o swojej ojczyźnie, a sam będąc z najwyższej kasty, mówił mi: tamci, z tamtego innego klanu, to oni korumpują nasz kraj... Tak się złożyło, że parę miesięcy później były wybory prowincyjne i w jego okręgu wyborczym kandydatem był właśnie człowiek z tego klanu, na który mój kolega wcześniej narzekał. Siedzimy sobie przy herbacie i rozmawiamy o polityce. No to mówię do niego: Masz problem. Na kogo będziesz głosował? No, będę głosował na tego gościa z tego klanu, bo on jest z mojego kraju przecież!
I tak ze względu na słabą motywację finansową odpadają z polityki potencjalni dobrzy kandydaci. Przy tym nie mówię, że etnicy mogą być czy są słabsi niż inni kandydaci. Mówię, że liczba chętnych do stanięcia do konkurencji wyborczej w sposób nienaturalny się zmniejsza. A przed Ontario i przed Kanadą stanęły zupełnie nowe wyzwania. Świat się zmienił. Paru już kolejnych prezydentów USA prowadzi protekcjonistyczną politykę gospodarczą. Przy tym Donald Trump w ogóle przestał się z Kanadą bawić w ładne słowa i zdaje się wprost mówić: płaćcie i już! Bo mi się tak podoba!
I politycy kanadyjscy zdają się nie wiedzieć, jak intelektualnie sprostać takiemu wyzwaniu. Zachowują się jak struś, który w obliczu niebezpieczeństwa chowa głowę w piasek. Politycy kanadyjscy trochę inaczej, bo chowają się za parawan lewicowej postępowości, czyli legalizacji marihuany, eutanazji, budowy wiatraków, ubierania się w ludowe „powłóczyste szaty”, rozdawnictwa pieniędzy podatników. Właśnie, ale jeśli już chodzi o pieniądze podatników, to jednak jest chyba najwyższy czas ku temu, by podnieść zarobki posłów i ich emerytury, żeby zatrzymać ten marsz Ontario i Kanady po intelektualnej równi pochyłej? Zresztą jak mówi Nowy Testament, „robotnik powinien być zapłacony”.
Janusz Niemczyk
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!