Muzułmanie zdobywają władzę w USA
Niewielka amerykańska miejscowość, a właściwie dzielnica Detroit, o nazwie Hamtramck w stanie Michigan, to dawny bastion polskości.
Przed dekadami w 90 proc. zamieszkiwali ją nasi rodacy. Nieprzypadkowo więc to tutaj w kwietniu 1989 r. prezydent George H.W. Bush przedstawił swój "pakiet pomocowy" dla Polski, gotującej się do pierwszych, częściowo wolnych wyborów po 1939 r. "Pakiet", który potem zyskał miano "miniplanu Marshalla", niesławnej operacji pozorowanego zabezpieczenia socjalnego "terapii szokowej" Jeffreya Sachsa.
Prawyborcza meta
Przed świętami RNC i DNC, kierownictwa dwóch głównych partii w USA, zorganizowały swym kandydatom debaty prawyborcze. W lutym republikanie stoczą aż trzy takie pojedynki, ale już ostatnie. Atmosferę tych debat podgrzeją wyniki prawyborcze napływające z Iowa, New Hampshire, wreszcie z Karoliny Północnej. W lutym 2016 r. przyjdzie kres sondażowych igrzysk i poznamy co najmniej trójkę liczących się konkurentów Hillary Clinton, głównego kandydata demokratów. Kandydata objętego aktualnie śledztwem FBI...
Pomyślałby kto, że w kraju tak wybitnie demokratycznym, partia stawia na kandydata, który popełnił poważne federalne przestępstwo, za które ledwo wysilił się "przeprosić". Nie chce wygrać wyborów, czy jak? Ale jeśli posłuchać kandydatów republikańskich i demokratycznych, jednym głosem prawiących o oligarchicznej władzy Wall Street i "klasie miliarderów" – w amerykańską demokrację w USA nie wierzy już chyba nikt. Nawet kandydaci w największym stopniu sponsorowani przez tę oligarchię, Hillary Clinton i Jeb Bush, też mówią o nieprawidłowościach. Clinton chce nawet ukarać Wall Street, nakazując bankierom zapłacić ich "fair share", przez co rozumie 30-procentowy podatek. Nikt się jednak nie nabiera. Bankierzy z radością zapłacą jakiś podatek, byleby tylko nikt nie zabrał się za deregulację i reformowanie sektora. W Polsce dzieje się podobnie, ale tu poświęcać się aż tak nie muszą. Bankierzy wolą finansować "komitety obrony demokracji", niż płacić podatek, np. bankowy.
Korytko czy demokracja?
Mija właśnie okres świąteczny, który lekko tylko przysłonił strach przed nadchodzącymi Germanami, na których tarczach widnieje napis KOD i półksiężyce; zupełnie jak w niedalekiej przeszłości, kiedy na ich wojskowych pasach widniał napis "Gott mit uns". Na ten drobny element wyposażenia zwrócił moją uwagę Andrzej, żołnierz Powstania Warszawskiego, który podczas walki wpadł do dołu, gdzie leżał martwy "kałmuk" z taką klamrą. Powiedział on: ..."był to moment, który naruszył moją katolicką wiarę". Przypadek Andrzeja był inny, bo walczył on z otwartym śmiertelnym wrogiem naszego narodu.
Przypadek walki o trybunał (kojarzony z demokracją jedynie ze względu na fakt, że obsadzony był pupilami PO), to zupełnie inna sprawa i obawiać się tego nie musimy, bo ten przypadek jest grubymi nićmi szyty. Kruk krukowi nic tam nie wydziobie. Mamy podpisany traktat lizboński, zapewniający opiekę nad nami, i żadnemu z nas włos z głowy nie spadnie, a zwłaszcza członkowi partii sygnującej ten traktat; choć było ciężko dopchać się do stolika, jednak jeden złapał za pióro, a drugi za inkaust i to ich pogodziło. Ponadto prezesowi TK uczynił zadość przedstawiciel KK, wręczając mu medal, co z pewnością upewniło medalistę, że nadszarpnięty mu autorytet powrócił na właściwe miejsce. Dalszy upór prezesa może znaczyć tylko jedno, że walka idzie o jeszcze wyższą emeryturę. Dla świętego spokoju zrzucimy się jeszcze po złotówce i kłopot z głowy.
W odpowiedzi na ten KOD-owany ruch, zaszumiało w Polsce, a nawet i dalej, a germańska unia pozwoliła sobie na machanie nam palcem przed nosem, zapowiadając przywrócenie porządku demokratycznego. Oczywiście w statystykach mówiących, ile jest demokracji w demokracji poszczególnych landów, oceniono nas bardzo nisko, lecz żaden brukselski bonzo zdawał się tego nie dostrzegać. Toć rudy folksdojcz z dobrymi korzeniami nie powinien być nagabywany o jakieś tam nieprawości i basta.
Przytoczę zatem sens głównego obronnego hasła demokratów, czyli atakowanej partii rządzącej:... " KOD-owanym nie chodzi o obronę demokracji, a tylko o powrót do korytka". O ile z korytkiem można się zgodzić, to już z resztą tego kontrhasła nie. Takie sentencje są błędem, bowiem sugerują, że gdy walczą o korytko, to źle, a gdyby rzeczywiście walczyli o demokrację, to byłoby dobrze...
Demokracja w wypełnionej satrapami przeszłości mogła być marzeniem społeczeństw, jednak teraz marzeniem być nie powinna. Przemawia za takim stwierdzeniem logika i nabyte już doświadczenie. Doświadczenie pierwsze to "demokracja ludowa", którą przeżyliśmy. Wyhodowane na uniwersytetach autorytety, tj. wielu sławnych filozofów, uznały ten monstrualny system za demokrację i wstawiono go do wykazu. Drugim doświadczeniem jest obecna liberdemokracja, którą PiS chce, zdaniem KOD, podobno obalić – co nie jest prawdą. Ta nowa demokracja różni się od ludowej tylko tym, że wtedy łapka szła zgodnie do góry niejako z pamięci, a teraz pretorianie selekcjonowani na listy wyborcze mają kłopoty z pamięcią (z powodu dwutlenku) i głosuje się z kartki dostarczonej przez egzekutywę.
O żadnym obalaniu mowy być nie może, bo nie na darmo morduje się miliony ludzi pod hasłami wprowadzania demokracji ("dla dobra mordowanych"), by jakiemuś wasalowi pozwolić odejść od tego bardzo praktycznego systemu. System jest praktyczny, bowiem sztandar demokracji stanowi doskonały szyld dla depopulacji świata przy jego wprowadzaniu, jak i później. Szyld ten kreowany jest przez media (będące w rękach dewiantów), jako szyld troski i miłości do ludzi (dokładnie jak komunizm). Wielu uwierzyło w tanie hasła, nie zdając sobie sprawy, że najcenniejsze jednostki poszczególnych społeczeństw topione są w masie "bezwartościowych" piwoszy. Napisałem bezwartościowych, bowiem w dobrze zorganizowanym społeczeństwie, każdy powinien znaleźć miejsce zgodne z kwalifikacjami i talentem, a każda pracująca jednostka jest społecznie wartościowa, jednak większość społeczna nie posiada kwalifikacji wyborczych, stąd ta bezwartościowość. Społeczeństwo w swej masie, dobrze obeznane z ceną pietruszki czy smakiem piwa, nie powinno w sposób bezpośredni decydować o wyborze swego przywódcy. Taka demokracja mogła mieć miejsce w wyborach szczepowych – też zresztą niezupełnie, bo przywódca wyłaniał się sam, poprzez swą bojową sprawność czy zalety łowieckie i te jego zalety znane były wszystkim członkom tej małej społeczności, ale sprzeciwiać się silniejszemu było ryzykiem. Świat się zmienił od czasu, kiedy żył wynalazca demokracji. Wrogowie człowieczeństwa w ostatnich stuleciach odkryli, iż demokracja w połączeniu z rozpasanymi mediami są znakomitym nawozem w hodowli globalnej i manipulacji społeczeństwami, tak by przestały społeczeństwami być. Jedyną zaletą demokracji jest złudne wrażenie, że ma się jakiś wpływ na wybór np. prezydenta, i satysfakcja, w przypadku gdy faworyt został wybrany. To przyćmiewa u wielu świadomość, że jest się półinteligentem, który głosował najpierw na Bolka, potem Kwaśniewskiego, potem Palikota, a ostatnio na Petru.
Masy im mają gorzej, tym głośniej wołają o demokrację, nie rozumiejąc, że nie jest to hasło ich dobra, a hasło wypełnione myślą instytutów, fundacji czy lóż masońskich planujących budowę NWO (nowego porządku świata). To porządek pozwalający podporządkować sobie całą populację świata i zrealizować własny raj. Ta myśl w połączeniu z wężowym mechanizmem wyborczym opartym na mętnych zapisach konstytucyjnych, tworzy system niszczycielski. "Pieniężna mniejszość" walczy tak zajadle o wprowadzanie i utrzymanie demokracji, bo jest to najlepsza droga do nakładania na społeczeństwa kagańca. Typowym przykładem niech będzie droga dochodzenia do władzy niejakiego Petru.
Bylibyśmy zaskoczeni tragicznym wynikiem sondy ulicznej w Polsce na temat polskiej ordynacji wyborczej.Trudno się dziwić wiedzy Polaków, jeżeli we wszystkich ogólnodostępnych mediach słychać, że w Polsce jest wzorowa demokracja, a krytyki tej sekciarskiej ordynacji można doszukać się tylko w Internecie. Słyszymy dalej, że USA i Ska wprowadzają w Egipcie demokrację, a na Białorusi podły satrapa (mimo wysiłków panny Agnieszki Romaszewskiej – trzymającej nazwisko "bojownika o demokratyczną wolność"), nie chce demokracji wpuścić.
Czyż nie wiemy, że jąkała jest od ponad ćwierćwiecza najlepiej rozumianym człowiekiem pod polskim niebem? Jeżeli taki jest stan wiedzy politycznej w państwie położonym w centrum Europy, to łatwo sobie wyobrazić, jaki jest on w biednych krajach Afryki czy Ameryki Południowej. Stąd ta łatwość manipulacji i zdobywania lemingów, gdy posiada się media.
Reasumując, demokracja tak, ale nie w wydaniu żadnej z dotychczasowych jej wersji – a zatem pozostawmy ten miły dla planistów "globalu" i ludzkiego ucha słowotwór, ale wypełnijmy go własną narodową treścią.
Polska powinna stworzyć własny system konstytucyjny i bardzo dobrze, że powstał poselski zespół w tym właśnie celu. Jest to moment, kiedy wszyscy posiadający twórczy talent i wizję choćby wycinka naszego życia, który powinien być objęty zapisem konstytucyjnym, winni poczuć się zobligowani do wysłania swych przemyśleń do tego zespołu parlamentarnego (o co prosili jego członkowie). Ich reakcja będzie cennym wykładnikiem, wskazującym, czy ponownie mamy do czynienia z blagierami, czy nie, i nawet jeśli te propozycje nie przejdą, wiadomo będzie, kto i na którym szczeblu je utrącał. Udział Jerzego Jachnika w tym zespole parlamentarnym budzi pozytywne nadzieje, ale nie jest on tam sam.
Jednym z poważnych punktów zawartych w konstytucji, powinien być jasny zapis, że Państwo Polskie nie może zaciągać żadnych pożyczek. Jest bardzo złym pomysłem upoważnianie rządu do podpisywania pożyczek na konto społeczeństwa, zwłaszcza bez żadnych rękojmi a tak się właśnie dzieje. Jeżeli obecna konstytucja zezwala na pożyczanie to znaczy, że tworząc ją przewidywano żebraczy charakter państwa, czy też system złodziejski pozbawiony odpowiedzialności. Państwo w gromadzie innych państw jest podobne do członka zwykłej zbiorowości ludzkiej, gdzie biedak w sytuacjach krytycznych musiał pożyczać, co z reguły miało tragiczne skutki bo już tonąc, dokładał sobie kamień lichwy.
Jest mi trudno mówić spokojnie o uniwersyteckich "rycerzach" błądzących po labiryntach oszukańczej gry, labiryntach budowanych przez władców finansowych. O ludziach robiących doktoraty i profesury w dziedzinie papierowego śmiecia, służącego jedynie jako narzędzie do usprawnienia wymiany towarowej między członkami społeczeństw. Ludzie ci jako pierwsi powinni zaprotestować, widząc zamiary złodziejskiej bandy – jednak milczeli.
Cała ta nauka finansów, to wkładanie do młodych mózgów zawiłości złodziejskich gierek, by później obsadzać absolwentów na pozycjach naganiaczy do kupna tzw. funduszy inwestycyjnych czy gry giełdowej. O giełdzie mówi się jawnie "gra giełdowa", "fundusze inwestycyjne" są tym samym. Prowadzenie gry wymaga specjalnych zezwoleń, tak jak i loterii prowadzić nie można, gdy nie jest się wybrańcem. Gdyby totalizator przegrywał, natychmiast zostałby zamknięty, podobnie z loteriami, giełdą itp. – wiadomo, kto zwycięzcą być musi. Giełdy międzynarodowe to miliardy.
Ob. Balcerowicz wpuścił nas do tej gry (wymyślonej przez jego współbraci prowadzących).
Jestem pewny, że pan ten został dobrze poinstruowany o zamiarach doradców i znał cel własnego działania. Dlaczego bezprawie i brak odpowiedzialności dotyczy właśnie tej dziedziny???
Jeżeli most się zawali, projektodawca inżynier (nawet z tytułem profesorskim) czy wykonawca inżynier idzie do więzienia. Jak to się dzieje, że "inżynierowie" naszego życia w Ojczyźnie, rwący się do tej roboty bez wymaganych kwalifikacji, są zwolnieni od odpowiedzialności??? Powinniśmy jako Polacy wyjść z tego chocholego tańca i jako pierwsi zbudować własny system, który spowoduje, że szeregi chętnych do rządzenia stopnieją całkowicie. Zajdzie wówczas potrzeba wysyłania zaproszeń do najwartościowszych członków społeczeństwa z prośbą, by podjęli się tej odpowiedzialnej pracy, jako specjaliści zatrudnieni w firmie POLSKA.
Pozdrawiam wszystkich Polaków i życzę najlepszego w roku 2016.
Ryszard Szkopowski
Kanada, Kolumbia Brytyjska
PSYOP nad Wisłą
Życie to nie je bajka – powiem po czesku na początek nowego roku – to gorąca kuchnia, gdzie łatwo o poparzenie. Mamy wiele pomysłów na życie i niestety, w każdym pokoleniu są beserwisserzy, którzy "walcząc o lepszą przyszłość", nie chcą zostawić nas w spokoju, urządzając świat na siłę.
Od kiedy za rewolucji francuskiej uznano, że porządek Boży można między bajki włożyć, i zaczęto poprawiać nasz padół łez, wymordowano do obecnej pory setki milionów ludzi. Nic tak nie pomaga w realizacji wizji "dobrego i sprawiedliwego świata dla nas wszystkich" niż wyprawianie w zaświaty malkontentów, którzy tego nie rozumieją.
Widziane z perspektywy: Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć
Dawno, dawno temu w tak odległych i innych czasach, których już nawet najstarsi górale prawie nie pamiętają – urodziłem się ku radości moich Rodziców jako pierworodny syn w familii "Jan Trzeci" w ciepłą wrześniową noc we wsi podkrakowskiej, która obecnie jest dzielnicą tego stołecznego grodu.
Opatrzność, a jej wyroków nikt nie uniknie, zażyczyła sobie, żebym żył w ciekawych czasach. I to się spełniło. Mogę też dodać – długo i szczęśliwie także. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgodzić trzeba. Nie będę tu oczywiście rozwodził się nad moim życiorysem, wspomnę tylko, że w wieku pięciu lat umiałem już czytać, pisać i rachować, więc żebym się "społecznie wyrobił", posłano mnie do szkoły zwanej wówczas powszechną. Po przesłuchaniu przez dyrektorkę szkoły – od razu do klasy trzeciej. To ważne, bo przez lata, kiedy rosłem, jeszcze na studiach, i kiedy kształtowało się to moje społeczne wyrobienie, byłem zawsze co najmniej o dwa lata młodszy od kolegów. Co najmniej, bo czasem różnica wiekowa sięgała nawet dziesięciu lat. To skutek tego, że okresowo na różnych terenach w czasie zawieruchy wojennej nie wszędzie szkoły działały i młodzież musiała to potem nadrabiać. Mnie się udało nic nie stracić aż do klasy przedmaturalnej, kiedy na wzór przodującej nauki radzieckiej wprowadzono zamiast 12-latki 11-latkę, a moja klasa już się na reformę nie załapała i w rezultacie zdawaliśmy maturę z tymi, którzy byli poprzednio o rok niżej.
Krótka ławka
W kraju trwają wielkie porządki w administracji państwowej. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie, czytając żółte i czerwone paski na kanałach informacyjnych, oglądając relacje z tłumnych demonstracji "obrońców demokracji" i jeszcze tłumniejszych wieców obrońców rządu oraz obserwując reakcje zachodnich korespondentów.
Ostatni dostali jakiejś odmiany wścieklizny. W ręce wpadł mi niedawno komentarz niejakiej Barbary Wesel, korespondentki kanału Deutche Welle w Brukseli. Otóż Wesel, posługując się prusko-nazistowskim językiem swych przodków, stwierdziła: "Jeżeli Jarosław Kaczyński uważa, że bezczelnie może postawić się ponad tymi regułami, trzeba go pouczyć. Niestety w UE prawie nie ma możliwości nałożenia oficjalnych sankcji finansowych. Ale może znajdą się błędy w przyszłych polskich wnioskach… Do tak grubego pnia, jakim okazuje się szef PiS-u, trzeba i grubej siekiery".
Czego potrzebuje Polonia amerykańska w dobie zmian w Polsce?
Przedstawiamy Państwu przedruk materiału, który ukazał się w "Nowym Dzienniku", ponieważ opisane problemy są właściwe również dla Polonii kanadyjskiej.
Minęły prawie trzy lata od momentu, w którym napisałem artykuł pt. "Okiem niepoprawnego optymisty, czyli jak uzdrowić Kongres Polonii Amerykańskiej?". Został on przedrukowany w wielu polonijnych gazetach.
Gratulowali mi tego tekstu polonijni dziennikarze i kilku urzędników z polskiego MSZ. Wiele osób zostało zainspirowanych do działalności. Inni po prostu pisali do mnie i proponowali dalsze pomysły. Jeszcze inni wylewali narzekania, wskazując dużo nieprawidłowości, o czym nie chcę mówić w tym artykule. Przedstawiłem wtedy 9-punktowy program naprawy KPA. Istotne jest jednak, co tak naprawdę zmieniło się w tej znanej organizacji przez te trzy lata?
Odpowiedź jest prosta. Nic.
Czy mamy się bać?
Podsumowanie i wieszczenie – tak można w skrócie określić noworoczne refleksje. Ponieważ wróżką nie jestem, pozostaje spojrzenie wstecz.
Jest o czym opowiadać i nad czym się zastanawiać. Świat wyskoczył nam z koryta i szuka nowego leża, zaś stałym elementem coraz częściej jest tylko zmiana. Zacznijmy więc od polskiej "bliskiej zagranicy".
Sytuacja na wschodzie jest nieciekawa. Rosną zagrożenia, bo – jak podaje w korespondencji Pan Nikt – na Ukrainie spadek PKB wyniósł 7,5 proc. w 2014 i 11 proc. w tym roku, zadłużenie w MFW i w BŚ, upadek finansów publicznych, skandalicznie wysokie ceny – podwyżki za ogrzewanie i gaz nawet o 300 proc. – i wybiedzenie społeczne sprawiają, że jest to państwo upadłe. Co z tego dla nas, Polaków, wynika?
Otóż, "gdy się rypnie", niezadowolenie uzbrojonych banderowców może zostać bardzo prosto przekierowane na zachód. "Módlmy się – stwierdza Pan Nikt – aby złość i nienawiść banderowców nie została skanalizowana w kierunku Wisły, bo będzie po nas w obliczu immanentnej słabości Polski."
Tego rodzaju scenariusz w świetle niezadowolenia demoliberalnych elit z jaskółek polskiego odrodzenia narodowego za granicą, może być jedną z możliwych dróg przebudowy naszego obszaru Europy. Na Ukrainie i w Polsce aktywne są te same siły zewnętrzne, które podchodzą instrumentalnie tak do banderowców, jak i Polaków.
No właśnie, Polska! Widać wyraźnie, że zmiana polityczna dokonana przez stronnictwo amerykańskie nie jest w smak lokalnym "puławianom", którym majaczy się wizja oderwania od koryta. To "internacjonalistyczne" środowisko jęło więc lamentować u braci na Zachodzie w Ameryce, że nad Wisłą "biją naszych". Zobaczymy, co lament przyniesie, no bo przecież nie interwencję Bundeswehry, może więc lokalną ruchawkę "w obronie demokracji". Eurokołchoz ma wiele możliwości nacisku, od kabaretowych po sieriozne w rodzaju wstrzymania transferu środków. Ostatecznie, pozostaje wizja warszawskiego "majdanu", tym razem już nie za pieniądze Defense Intelligence Agency. Szubrawców chętnych do koczowania za 100 papierów na dzień w Polsce nadal nie brakuje…
Świat się zmienia… Wszyscy szukają inicjatorów imigracyjnej inwazji na Stary Kontynent. To, że sorosowe dutki kupiły pontony czy przewodniki dla bliskowschodniego młodzieżowego aktywu pieszego, to tylko taktyka. A gdzie strategia? Kilka możliwości.
Po pierwsze, "syryjska" fala jest głównie wymierzona w Niemcy. Być może jest to element amerykańskiej strategii temperowania geopolitycznych zakusów europejskiego hegemona, swego rodzaju kiwanie palcem, że próby eurazjatyckiej ucieczki Niemiec w kierunku Moskwy i Pekinu są źle widziane. Postawa Angeli Merkel może zaś w tym kontekście być zupełnie zrozumiała w świetle posiadania przez CIA pełnego archiwum Stasi, przekazanego przez Markusa Wolfa w Berlinie Zachodnim. Ot, takie domysły… Do tego oczywiście dochodzą głupoty w rodzaju masońskiej wizji mieszania wszystkiego, a więc obydwa czynniki idą tutaj, trzymając się pod ramię.
Bliski Wschód jest obecnie najbardziej zapalnym punktem globu. Militarne zaangażowanie się Rosji, ryzykowna gra Turcji (którą Putin otwartym tekstem oskarżył o lizanie pewnej części ciała Amerykanom) znacznie zwiększyły ryzyko eskalacji, obniżając rangę decydentów; Putin wydał ostatnio rozkaz, aby "działać bezwzględnie" (Rozkazuję działać bezwzględnie. Wszelkie cele, które zagrażają grupie lub naszej infrastrukturze naziemnej, mają zostać natychmiast zniszczone). Równolegle trwają rozmowy deeskalacyjne z Kerrym, które mają wyłonić nowe ułożenie na Bliskim Wschodzie i na Ukrainie. Karty są na stole i nic nie jest przesądzone.
USA przygotowują się do wielopoziomowego hamowania ambicji Państwa Środka, co nie wyklucza otwartego konfliktu. Aby mieć szanse, Waszyngton musi mieć Rosję po swojej stronie, a więc musi zmniejszyć atrakcyjność prochińskiego ciążenia.
No właśnie, Chiny! Jeśli Pekinowi (który działa naprawdę długofalowo i spokojnie w myśl tradycyjnych zasad chińskiego imperializmu), uda się wybudować nowy Szlak Jedwabny – czytaj zjednoczyć Eurazję osią Pekin– Moskwa-Berlin – hegemonia amerykańska przejdzie do historii. Siła chińskiej koncepcji jest gigantyczna; demografia jednych plus surowce drugich i technologia trzecich tworzy magiczny eliksir. W tym wszystkim pojawia się pole manewru dla mniejszych państw jak Polska, które balansując między interesami mocarstw – mogą coś ugrać, jeśli tylko będą potrafiły. Na razie na plus zaliczyć trzeba prezydentowi Dudzie smalenie cholewek do ChRL. Co prawda, dziennikarskie pieski w Polsce natychmiast zajazgotały, że inwestycje chińskie zagrażają polskiemu bezpieczeństwu. Co jest i śmieszne, i kuriozalne; ale śmieszna i kuriozalna jest dziś cała polska scena politycznego teatru, gdzie za państwowe pieniądze Polacy mają jeden z lepszych kabaretów.
Amerykanie usiłują więc włożyć kilka kijów w szprychy kół chińskiego projektu na raz, działając coraz gwałtowniej, bo mają pod górkę. Między innymi z powodu chińskiej infiltracji własnego kraju…
Ciekawych obszarów można by wymieniać wiele więcej, bo na świecie naprawdę się dzieje.
Ciekawie jest również tu, w Kanadzie, gdzie w piwotalnym okresie do władzy doszła cała plejada niedokształconych dużych dzieci (ach, gdzież ta masoneria starej szkoły?), co w konsekwencji może jeszcze bardziej ograniczyć kanadyjską podmiotowość i podkopać gospodarcze fundamenty północnej części kontynentu.
Czy to wszystko znaczy, że mamy się bać? Ależ skądże znowu! Przecież bez żadnego wieszczenia wiemy, co będzie i jak żyć!
Wiemy to wszystko, bo na świat 2016 lat temu przyszedł Zbawiciel; wiemy, ponieważ objawiona nam została historia. Dzięki temu, że jest żłóbek i stajenka, wiemy, kim jesteśmy i co mamy robić. A reszta? Reszta to pisk ludzkiej pychy pompowanej pustymi obietnicami Lucyfera. Szatan oferuje rzekomo drogę do wywyższenia, tylko po to by ostatecznie ciepnąć człowiekiem o glebę.
To wszystko naprawdę jest bardzo proste. Dlatego kiedy już z pełnym brzuchem uklękniemy na pasterce przy żłobie Dzieciątka, pomódlmy się, abyśmy pamiętali, kim i po co jesteśmy na Ziemi.
Gloria in Excelsis Deo! Wesołych Świąt!
Andrzej Kumor
Maria Le Pen i wybory regionalne we Francji
Ponad trzydzieści lat temu wybuch stanu wojennego w Polsce rzucił mnie do małego miasteczka w Prowansji na południu Francji. Znalazłem się z dnia na dzień na Lazurowym Wybrzeżu. Pomogli mi tam Francuzi zgrupowani wokół jednego z kościołów w miasteczku.
Później w trakcie rozmów z mieszkańcami okazało się, że dużo z nowo przyjezdnych do Prowansji to ludzie, którzy opuścili północną Afrykę, w większości przypadków w końcu lat pięćdziesiątych i początku lat 60. ubiegłego wieku. Wyjechali z Maroka, Tunezji, ale głównie z Algierii. Oprócz nich na południu Francji mieszkało i pracowało bardzo dużo rdzennych Marokańczyków, Arabów.
Żydowska grabież kolejna ciekawa recenzja Jana Peczkisa
Znany polski recenzent amazon.com pisze w odniesieniu do książek T.Grossa, o żydowskiej grabieży na zajmowanych terenach w Palestynie omawiając książkę 1949: The First Israelis by Tom Segev
Looting Was No More a Polish Disease Than it Was a Jewish Disease. Implications of the Deir Yassin Massacre, December 14, 2015
By Jan Peczkis
This review is from: 1949: The First Israelis (Paperback)
There are many reviews of this item. They freely inform the reader about the general features of this book, and I will not repeat them. Instead, I approach this book from an entirely different angle.
LOOTING: A COMMON OCCURRENCE
This subject has been brought to public attention by Jan T. Gross (especially his GOLDEN HARVEST) and a sympathetic media. Poles were widely portrayed as some sort of heartless and primitive people because, during and after the war, some of them had looted Jewish property.
In actuality, looting is an unremarkable phenomena, especially in times of war or other social upheaval, and it knows no specificity in terms of nationality. [For more on this, see the first Comment.]
Tom Segev, the author of this book, and an Israeli journalist-historian, takes the question of looting to a new level. That is what I focus on in this review.
1949-ERA JEWISH SOLDIERS AND CIVILIANS LOOT PALESTINIANS
The following statements are repeated directly from this book. Where necessary, I have provided explanatory comments [in brackets].
[Regarding Israeli soldiers stealing from an Arab dry goods store]: The company commander explained later that his experience in the occupied neighborhoods had taught him that in such cases it is impossible to control the men. (p. 68).
[A generalized phenomenon]: During the war and afterwards plundering and looting were very common. "The only thing that surprised me," said David Ben-Gurion at a Cabinet meeting, "and surprised me bitterly, was the discovery of such moral failings among us, which I had never suspected. I mean the mass robbery in which all parts of the population participated." Soldiers who entered abandoned houses in the towns and villages they occupied grabbed whatever they could. Some took the stuff for themselves, others "for the boys" or for the kibbutz. They stole household effects, cash, heavy equipment, trucks and whole flocks of cattle. (p. 69).
In Haifa, Jaffa and Jerusalem there were many civilians among the looters. "The urge to grab has seized everyone," noted writer Moshe Smilansky. "Individuals, groups and communities, men, women and children, all fell on the spoils. Doors, windows, lintels, bricks, roof-tiles, floor-tiles, junk and machine parts. ..." He could have also added to the list toilet bowls, sinks, faucets and light bulbs. (p. 70).
The Military Governor of Jerusalem, Dov Yosef, wrote Ben-Gurion: "The looting is spreading once again. ...I cannot verify all the reports which reach me, but I get the distinct impression that the commanders are not over-eager to catch and punish the thieves. ...I receive complaints every day.” (p. 70).
całość tutaj: