Do pierwszej krwi
Parafrazując znane powiedzenie Leibniza o Bogu (gdy Bóg liczy, świat się staje), można powiedzieć: Bóg stwarza wszechświat, patrząc. W takim razie i my popatrzmy.
Dzień powoli zamiera. Ledwie przed mgnieniem powieki, Stwórca ukończył ciosanie z nicości Wyżyny Wałdajskiej, mniej więcej w połowie drogi między przyszłą Moskwą a przyszłym Petersburgiem. Teraz przysiadł na skarpie w górnym biegu Dniepru, twarzą ku zachodzącemu słońcu. Leniwy nurt obmywa Mu stopy. Nie, nie odpoczywa, pracuje nieustannie: lepi z gliny Rzeczpospolitą. To zaś, co w Boskich dłoniach zostaje, odrzuca za siebie. Hop – i rodzi się Kłuszyn. Hop – powstała Wiaźma. Dwa miasta położone tuż za wschodnimi granicami Rzeczypospolitej.
Albo Trump jako kandydat Republikanów, albo fiasko...
James Kirkpatrick pracował jako oddolny organizator dla licznych konserwatywnych organizacji oraz udziela się w konserwatywnych mediach. Pracował również jako asystent w Kapitolu. Jest stałym publicystą portalu vdare.com. Pracował też z różnymi segmentami amerykańskiej prawicy – od neokonserwatystów po libertarian i tzw. nacjonalistycznych dysydentów.
Jakie czynniki stoją za popularnością Donalda Trumpa?
Pierwszym i najważniejszym czynnikiem jest imigracja. Jest czymś niebywałym, że Partia Republikańska wielokrotnie starała się narzucić akceptację dla amnestii imigracji [nielegalnych imigrantów – przyp. tłum.] swoim własnym wyborcom. Pomimo tego, że przeszkadzano tym procesem, nie wydaje się, żeby ktokolwiek na establishmentowej prawicy wyciągnął odpowiednie wnioski. Zamiast tego, zaczęli rozprawiać się z własnymi wyborcami, posuwając się nawet wyciszania antyimigranckich patriotów na takich konferencjach jak CPAC(Conservative Political Action Conference).
Zostało to dostrzeżone przez ludzi na dołach i spowodowało wybuch frustracji, ale nie było nikogo w ruchu konserwatywnym, kto by asertywnie o tych kwestiach mówił. Nic dziwnego, skoro to, co ja nazywam Korporacją Konserwatyzm, jest finansowane przez tych samych darczyńców, którzy finansują takie osoby, jak Marco Rubio.
Trump, jako ktoś spoza establishmentowej prawicy, który nie potrzebuje finansowania, ma wyjątkową swobodę w tej kwestii. Tak więc, gdy zaczął mówić o imigracji, natychmiast doły zaczęły się gromadzić wokół niego. On jest zupełnie wyjątkowy w tym zakresie. Nikt inny nie mógł tego zrobić. Establishmentowa prawica stworzyła system, który ma powstrzymać tego typu zjawiska. Lecz nie dotyczy to Trumpa.
Drugim czynnikiem jest politycznie niepoprawny styl Trumpa. Bawi się mediami i otwarcie z nich drwi. Lewicowi aktywiści chcą uderzyć w interesy Trumpa, a on ich zwyczajnie przejeżdża niczym walec parowy. Gdy ktoś go atakuje, oddaje dwa razy mocniej. Dla konserwatystów, którzy są przyzwyczajeni widzieć, jak ich domniemani przywódcy specjalizują się w grzecznym przegrywaniu i przepraszaniu, czymś wręcz upajającym jest widzieć kogoś walecznego i odnoszącego zwycięstwa.
Trzecim czynnikiem jest zwyczajna frustracja wynikająca z apatii republikanów i braku zmiany czegokolwiek, pomimo tego, iż kontrolują Kongres. Republikanie odnieśli ogromne zwycięstwo w ostatnich wyborach, po tym jak obiecali walczyć z amnestią Obamy [dla nielegalnych imigrantów – przyp. tłum.], a potem złożyli broń. Paul Ryan, który niegdyś był dla wielu konserwatystów postacią heroiczną, zostaje wybrany na spikera Izby Reprezentantów i pierwszą rzeczą, którą robi, jest uchwalenie ustawy finansującej wszystkie programy Obamy, lecz bez środków na płot graniczny. Wiele osób zwraca się ku Trumpowi, ponieważ nie ufa nikomu w Partii Republikańskiej, czy też w ruchu konserwatywnym. Postrzegają ów ruch jako samolubne oszustwo. I mają rację.
Wreszcie, osoba samego Trumpa. Nigdy nie było takiej osoby jak on. Był już gwiazdą, więc media nie mogą go ignorować. Jest bogaty, więc nie mogą go odciąć. Ma bezpośredni dostęp do mediów. Od dekad utrzymuje relacje z wpływowymi ludźmi. Zasadniczo jest kimś z elity medialnej, kto się zbuntował. Elity nie wiedzą, jak z tym sobie poradzić – jego postawa traktowana jest w kategoriach zdrady własnej klasy społecznej i nienawidzą go za to, jednak nie może zostać ignorowany.
Trump jest też jest wyjątkowo histeryczny. Jego wiece są zabawnymi widowiskami. To tak jakby oglądać mieszankę komika stand-up, kaznodzieję i generała przemawiającego do swoich żołnierzy. Charyzma jest wyjątkowo przebojowa.
A jednak siły mu przeciwne są tak potężne, że i to może nie wystarczyć.
Co motywuje animozje różnych grup wobec Trumpa?
Różne grupy mają różne motywacje. Zwolennicy otwartych granic są oczywiście najłatwiejsi do wytłumaczenia. Trump jest bezpośrednim zagrożeniem dla nich nie tylko dlatego, że sprzeciwia się ich polityce, lecz dlatego, że zapalił wyborców, którzy są przez nich pogardzani, tj. białą klasę robotniczą i reaganowskich demokratów. (Grupa wyborców – zazwyczaj chodzi o białych robotników z północnych stanów zatrudnionych w przemyśle, którzy tradycyjnie głosowali na demokratów, lecz którzy poparli Ronalda Reagana w wyborach w 1980 i 1984 roku.)
Niektóre grupy establishmentowej prawicy, np. Club for Growth [Klub na rzecz Wzrostu Gospodarczego – przyp. tłum.], nienawidzą Trumpa ze względu na jego propozycję w dziedzinie handlu i imigracji. Najlepiej patrzeć na większość Korporacji Konserwatyzm jako grupę korporacyjnych lobbystów. Dostarczają ideologicznego dressingu dla polityki taniej siły roboczej. Trump zagraża tej grupie interesów i jej donatorom, stąd chęć pozbycia się go. W pewien sposób, establishmentowa prawica jest jednym wielkim wysiłkiem na rzecz przekonania Amerykanów ze środkowych stanów do wspierania interesów donatorów z Nowego Jorku.
Neokonserwatyści są osobną historią. Choć często są oskarżani o obsesję na punkcie Izraela, nie myślę, że akurat o to tutaj chodzi. Trumpa trudno nazwać antyizraelskim. Jest wielkim zwolennikiem państwa żydowskiego, jego córka dokonała konwersji na judaizm i wielu spośród jego bliskich zwolenników jest Żydami. Nazywanie Trumpa antysemitą byłoby szaleństwem. Trump jest również głośnym krytykiem porozumienia Obamy z Iranem i oczywiście jest zwolennikiem silnego wojska i mocnej postawy przeciwko islamskiemu terroryzmowi.
Dlatego myślę, że animozja neokonserwatystów wobec Trumpa ma swoje inne uzasadnienia. Po pierwsze, neokonserwatyści nienawidzą Trumpa dlatego, że przedstawia Izrael jako wzór do naśladowania, gdy idzie o imigrację i budowę muru granicznego. Neokonserwatyści głoszą podwójny standard, tj. "masową imigrację dla Ameryki, żadnej imigracji dla Izraela". Nie mogą jednak do końca tego tak otwarcie powiedzieć.
Po drugie, Trump nie da się kontrolować. Odnosi się wrażenie, że tacy oficjele, jak John McCain, Lindsey Graham, Marco Rubio, Jeb Bush i inni, są zwyczajnymi frontmenami dla innych osób, którzy realnie formułują program polityczny. Podobnie jak kiedyś uznawano za rzecz istotną kontrolowanie przez parlament angielski tego, kto zasiada w radzie królewskiej, tak obecnie neokonserwatyści są wściekli, że Trump mógłby obsadzić swoją administrację własnymi ludźmi, wycinając całkowicie neokonserwatystów poza proces rządzenia. A to dla ruchu intelektualnego, który nie ma oddolnych zwolenników i polega na swoim dostępie do władzy, byłoby śmiertelnym ciosem.
Po trzecie, Trump nie jest wrogo nastawiony wobec Rosji. Powiedziałbym, że animozja wobec Rosji i Władimira Putina jest obecnie główną determinantą dzisiejszego neokonserwatyzmu. Rzecz jasna, nie ma powodów, dla których Rosja i Ameryka miałyby być wrogami, i wiele powodów przemawiających za silnym sojuszem. Ale rosyjsko-amerykańskie zbliżenie zagroziłoby licznym grupom interesu wewnątrz amerykańskiego systemu.
Wreszcie, gdy idzie o innych oponentów Trumpa, myślę, że ich niechęć jest motywowana nienawiścią do jego zwolenników. Spory segment poparcia dla Trumpa pochodzi od białych reprezentantów klasy robotniczej, którzy są otwarcie pogardzani przez postępowców i konserwatystów. Są to ludzie, którzy utracili pracę z powodu albo outsourcingu, albo nielegalnej imigracji i którzy zostali swego czasu zaatakowani przez Obamę jako "przywiązani do swoich pistoletów i religii". Śp. Sam Francis określił ich mianem amerykańskich "Radykałów Środka". Teraz mają swojego rzecznika, który nie da się zastraszyć, i to doprowadza wiele osób do furii. Często zdarza się, że publikowane są szydercze eseje fotograficzne ze zwolennikami Trumpa ukazujące normalnych Amerykanów, którymi mamy jednak gardzić. Wiele z tych działań wygląda po prostu na zwykłą nienawiść do białych Amerykanów jako takich.
Pogarda wynika również z tego, że Trump odwołuje się do Amerykanów jako Amerykanów, jako członków państwa narodowego, członków tej samej drużyny, że tak powiem. Czarni, biali, Latynosi, Azjaci i inni, którzy popierają Trumpa, widzą siebie przede wszystkim jako Amerykanów. Trump rzeczywiście byłby w stanie uzyskać większe poparcie ze strony mniejszości kolorowych niż Mitt Romney. A w sytuacji, gdy dziennikarze i profesorowie uniwersyteccy, którzy zarabiają na życie z tytułu prowadzenia krucjaty przeciwko białemu rasizmowi, odrodzenie patriotyzmu i nacjonalizmu jawi się jako bezpośrednie zagrożenie.
Czy Trumpa można nazwać "następcą Pata Buchanana", który operował podobną retoryką i odwoływał się do tych samych grup społecznych w swoich kampaniach prezydenckich w 1992, 1996 i 2000 roku?
Jest to zasadne porównanie, ale są istotne różnice. Po pierwsze, Buchanan zebrał wokół siebie religijną prawicę, Trump zaś nie prowadzi krucjaty przeciwko aborcji i nie jest do końca jakimś szczególnym oponentem praw dla homoseksualistów. Po drugie, Trump nie jest znany jako przeciwnik Izraela, podczas gdy Buchanan głośno kwestionował wpływ Izraela na amerykańską politykę zagraniczną. Po trzecie, Buchanan wywodził się z oficjalnego ruchu konserwatywnego i był członkiem administracji Reagana. Trump jest prawdziwym człowiekiem z zewnątrz. Nie mogą się go pozbyć. Gdy idzie o handel z zagranicą, jednak Trump jest jak najbardziej następcą Buchanana.
Na podstawie samej jego popularności i wyników w sondażach, czy Trump ma realną szansę na zdobycie nominacji republikańskiej?
Tak. Prowadzi w krajowych sondażach, ma dobre notowania w Iowa i prowadzi w New Hampshire i w większości innych stanów. Jednak istnieje dla niego zagrożenie. Jego narracja zależy od ciągłych zwycięstw w prawyborach, więc potrzebuje przynajmniej silnego drugiego miejsca w Iowa, gdyż nawet niewielka porażka mogłaby mu zaszkodzić.
Zwycięstwo w New Hampshire, z mojego punktu widzenia, jest dla niego absolutnie konieczne. Establishment jest podzielony i nie zanosi się na to, aby Cruz tam wygrał. Jeśli przegra zarówno w Iowa, jak i New Hampshire, Trump będzie miał poważny problem, a jeśli przegra w Południowej Karolinie, to już po nim. Natomiast jeśli wygra w New Hampshire, nadal będzie faworytem i z rozmachem ruszy na Południową Karolinę. Jeśli Trump zdobędzie i Iowa, i New Hampshire, będzie rzeczą niemalże niemożliwą, aby ktokolwiek go powstrzymał. Establishment musiałby się zjednoczyć wokół jednego kandydata (najprawdopodobniej Rubio), ale obecnie, nadal skaczą sobie do gardeł.
W przypadku ustawienia gry przeciwko Trumpowi przez republikański establishment, czy mógłby wystartować jako trzecia siła w tegorocznym wyścigu? Czy byłby w stanie trwale naruszyć system dwupartyjny w Ameryce?
Zobowiązał się, że tego nie zrobi, ale jeśli ustawią grę przeciwko niemu, może to rozważyć. Ale nie myślę, że doprowadziłoby to do powstania trzeciej partii na naszej scenie politycznej, choć on sam mógłby uzyskać wiele głosów w tym jednym wyścigu wyborczym.
Trump jest pojedynczym zjawiskiem. Ma bezpośredni dostęp do mediów, gdyż był telewizyjną gwiazdą i biznesmenem-celebrytą. Posiada majątek, który może wydać na własną kampanię. Nie ma ideologii, ale ma pewien styl i charyzmę, które zdobywają serca. Jeśli Trump upadnie, ruch, który powstał wokół niego, upadnie wraz z nim. To nie Front Narodowy ani UKIP.
Albo Trump jako kandydat republikanów, albo fiasko.
Gdyby próbował swoich sił z trzecią partią, skończyłby tak samo jak Partia Reform – ideologicznie zdezorientowana i bez przywódcy, poza jedną osobistością. Skoro Buchanan nie był w stanie przekształcić Partii Reform w dobie po Ross Perocie w trzecią siłę w 2000 roku, nie widzę za bardzo, jak Trumpowi miałoby się to udać. Jeśli Trump przegra, myślę, że priorytetem dla niego będzie powrót do Trump Tower i naprawienie szkód wyrządzonych jego interesom.
Jak "weteran i uciekinier" z establishmentu i Korporacji Konserwatyzm spogląda na obecne tumulty trapiące Stary Kontynent?
Z wielką nadzieją. Zawsze żywiłem większą nadzieję w stosunku do Europy niż do Ameryki (przynajmniej do czasu pojawienia się Trumpa). Potrzebujemy partii, które są populistyczne (W kontekście anglosaskim, populizm niekoniecznie musi mieć negatywne konotacje w kulturze politycznej i debacie publicznej. Często mianem populistycznego określa się program lub ruch, który opowiada się po stronie "zwykłego człowieka". Populizm w takim rozumieniu zazwyczaj łączy elementy prawicowe i lewicowe, przeciwstawiając się wielkiemu kapitałowi, jak również stronnictwom socjalistycznym, wykorzystując raczej narzędzia reformy niż gwałtownej rewolucji. Populizm skłania się ku postawie antydemokratycznej, choć nie zawsze), odwołują się do środowisk robotniczych i eksponują twarde stanowiska nt. imigracji i spraw kulturowych w celu uratowania Zachodu. Bóg wie, że nie dokonają tego amerykańscy konserwatyści.
Prowadzenie walki w Ameryce jest nieco utrudnione, gdyż, jak wspomniałem wcześniej, ruch konserwatywny jest wytworem pieniędzy i klasa darczyńców nie ma nic do uzyskania od populistycznego, patriotycznego ruchu. Co więcej, amerykański konserwatyzm obecnie jest tak blisko powiązany z klasycznym liberalizmem, że populizm w kwestiach handlu i gospodarki byłby obsmarowany jako "socjalizm" i mielibyśmy wolnorynkowych lobbystów prowadzących kampanię reklamową przeciwko niemu. O ile istnieje prawdziwie zorganizowany ruch oddolny na prawicy, są nim religijni konserwatyści, którzy głównie zajmują się wspieraniem Izraela i walką z aborcją. Większość przywódców tzw. religijnej prawicy, de facto wspiera masową imigrację. Istnieje również dziwny amerykański tik, który trudno jest wytłumaczyć obcym. Amerykańscy konserwatyści wierzą w ową absurdalną, optymistyczną wyjątkowość, gdzie zawsze "wszystko się ułoży", niezależnie od okoliczności. Wielu amerykańskich konserwatystów jest również przywiązanych do idei, iż nie istnieje żadna prawdziwa amerykańska tożsamość kulturowa, że jesteśmy "narodem propozycyjnym" oddanym "wolności" i "swobodzie" i innym abstrakcjom. Tak więc podnoszenie takich kwestii, jak zmiany demograficzne, jest widziane jako coś w złym guście i pozapatriotyczne, nawet jeśli ma owo zjawisko realne wyborcze i kulturowe konsekwencje (jak w Kalifornii). Amerykański ruch konserwatywny ma potężne zabezpieczenia wbudowane w siebie, aby powstrzymać rozrost ruchu przypominającego francuski Front Narodowy. Jedyną nadzieją na obecną chwilę jest Trump ex machina. I proszę mi wierzyć, waszyngtońscy konserwatyści szczerze go nienawidzą, poza takimi dysydentami jak ja i moi przyjaciele.
W kontekście wspomnianego kryzysu, jak Pan ocenia postacie Władimira Putina i Viktora Orbana?
Oczywiście, popieram Putina i Orbana oraz postrzegam ich jako rozważnych mężów stanu w porównaniu z takimi katastrofami jak Merkel. Zapewne nie żywią nienawiści do własnych narodów, jak nasi przywódcy. Istnieją jednak pewne problemy. Zarówno Putin, jak i Orban przywiązani są do tego małostkowego nacjonalizmu, który może być bardzo destrukcyjny w sytuacji kryzysu w skali cywilizacyjnej. Ciężko będzie utworzyć wspólny front przeciwko destrukcji Zachodu, gdy Putin wzbudza strach we wschodniej Europie. Zapewne, gdybym był Polakiem, albo Litwinem lub Finem, miałbym inne odczucia wobec Rosji. Rozumiem, dlaczego Putin postępuje tak, jak postępuje. Przebywałem nawet w Doniecku i przeprowadziłem wywiad z prorosyjskimi bojownikami. Lecz trzeba zauważyć, że kolejny konflikt w Europie byłby ostatecznym gwoździem do trumny dla naszej cywilizacji. Mając to na względzie, uważam, że większość winy za powstałe napięcia leży po stronie rządu Stanów Zjednoczonych. Putin wykazał się wielką powściągliwością po zestrzeleniu rosyjskiego bombowca przez Turcję.
Istnieje tendencja wśród amerykańskich konserwatystów do określania ich obu – Putina i Orbana – mianem "niedemokratycznych", czy nawet "zbirów". Proszę jednak zrozumieć, że amerykańscy konserwatyści nie są świadomi, jaka polityczna represja istnieje w zachodniej Europie, gdzie nie ma prawa do wolności słowa. Mamy również do czynienia z tendencją obkładania normatywnymi pojęciami wszelkich konfliktów na polu polityki zagranicznej. I tak Rosja nie może nam się przeciwstawiać li tylko z powodu różnicy interesów, lecz dlatego, że Putin jest "dyktatorem" i "bandytą".
Uważam, że na wiele sposobów Węgry i Rosja są bardziej wolne niż Stany Zjednoczone. W obu krajach można określić polityczne centrum grawitacji. Można bardziej otwarcie dyskutować nt. istotnych kwestii bez groźby bycia zwolnionym z pracy lub fizycznie zaatakowanym. Te kraje nie są sterowane przez sojusz nadzorującej władzy, lewicowych grup litygacyjnego nacisku i histeryzujących mediów. Wolałbym być rządzony przez jednego "autorytarystę", który mógłby zostać zastąpiony, niż przez system, który wydaje się trzymać władzę niezależnie od tego, kto jest w Kongresie czy w Białym Domu.
Powiem jeszcze, że my, amerykańscy prawicowcy, zazdrościmy Polsce tak bardzo! W imię wszystkiego, co święte, nie pozwólcie im zrobić z Polski tego, co zrobili z nami. Donald J. Trump może być naszą ostatnią szansą. I szczerze wierzę, że jeśli nie on, to nikt.
Dziękuję za rozmowę.
Kim jest Gabriel "Coryllus" Maciejewski, niezwykle popularny na prawicy publicysta?
Od dziecka interesują mnie zjawiska społeczne. Owocem tego zainteresowania jest tytuł magistra politologii najlepszego polskiego uniwersytetu (uzasadniający moje prawo do bycia bezrobotnym), 25- letnia aktywność na forum publicznym (dzięki której wszyscy biorą mnie za świra) i tysiące napisanych artykułów (których nikt nie chce czytać). Zawsze moje zainteresowanie wzbudzają nowe zjawiska i osoby na scenie politycznej, szczególnie po naszej patriotycznej stronie. Jedną z takich osób jest Gabriel Maciejewski występujący pod pseudonimem Coryllus, bloger i autor wielu książek.
Gabriel Maciejewski od paru lat jest coraz bardziej widoczną postacią na prawicy, coraz częściej pełni rolę autorytetu. Swoją pozycję zawdzięcza tylko sobie, swoim tekstom na swoim blogu i wydawanym przez siebie książkom. Nie przypominam sobie, by był kiedykolwiek publicystą mediów patriotycznych lub był przez nie opisywany.
Wsi spokojna, wsi wesoła
Przekazywanie złych wiadomości to zajęcie niebezpieczne, smutne i słabo płatne. Kasandra skończyła nie najlepiej, a i w życiu najadła się nieprzyjemności. Na dodatek, mimo że prawdziwie wieszczyła, nikt jej nie słuchał.
Cóż jednak robić, skoro dookoła pogłębia się królestwo głupoty, ignorancji i bezczelności. Coraz częściej jedziemy tu, w Kanadzie, na dobrej opinii z dawnych lat i zakładamy, że jakoś to będzie. Niestety "jakoś" można zakładać, kiedy gospodarczy samograj kręci się siłą bezwładności, wypełniając każdemu miskę na obiad. Gdy jednak kołderka robi się kusa, co poniektórym będą spod niej wychodzić zmarznięte nogi.
Można mówić godzinami, dlaczego kanadyjskie państwo się psuje.
To, że schodzi na psy, nie ulega wątpliwości. W ubiegłym tygodniu, podczas zwykłych kanadyjskich mrozów, strzelił – prawdopodobnie źle policzony – most wiszący na rzece Nipigon. Kanadyjskie mosty mają to do siebie, że często nie można ich uniknąć i ten właśnie do takiej kategorii należy. 600-kilometrowy objazd przez Wisconsin nie jest dla wszystkich, bo też nie wszyscy w Kanadzie mogą bez problemów jeździć do USA. Przez most nad Nipigon, oddany do użytku (jedna nitka) w listopadzie ub. roku w ramach państwowego programu odnawiania infrastruktury, przejeżdżają dziennie towary wartości 120 mln dol. Zwis ten zaprojektowała nam firma ze słonecznej Hiszpanii… Dlaczego? Bo ja wiem. Konsorcjum, w skład którego wchodzi, jest ponoć w dobrej komitywie z prowincyjnym rządem, od którego wykupiło autostradę 407.
Zerwanie się mostu w kraju Trzeciego Świata może nikogo by nie zdziwiło, ale tu, w Kanadzie, wciąż żywa jest pamięć innych standardów...
Inna rzecz – prąd. Kiedyś był tani jak barszcz. Dzisiaj za sprawą ekobolszewizmu i ignorancji kolejnych rządów Ontario, zaczopowano energetyczne żyły prowincji. Zapłacimy zań jak za woły, co się przełoży nie tylko na chudsze portfele gospodarstw domowych, ale też na wyższe koszty produkcji przemysłowej, a co za tym idzie, wyższe koszty tworzenia miejsc pracy i mniejszą konkurencyjność ontaryjskiej gospodarki.
Ostatni kamyk do energetycznego ogródka – oto okazało się, że wprowadzane za setki milionów dolarów tzw. inteligentne liczniki prądu, które mają bezprzewodowo nadawać do centrali odczyt zużycia energii, są do kitu i nie łączą się jak trzeba. Po latach użerania się z problemem Hydro One postanowiło 36 tys. takich cacek zainstalowanych na wsi odinstalować, przywracając regularne wizyty pana inkasenta z latarką. W błoto poszły miliony. Dlaczego? Bo jakiś niedokształcony albo skorumpowany "idiot" zza biurka zafundował nam bubel. Jemu nic od tego nie będzie, wygodnie rozłoży się na państwowej emeryturze w którymś z ciepłych krajów, my zaś… Można było inaczej? Tak, w Albercie inteligentne liczniki komunikują się z centralą po przewodach elektrycznych – działa, mniej kosztuje...
Przykłady można mnożyć. Dlaczego obniżają się standardy rządzenia i administracji? Dlaczego nikt nie pilnuje wspólnych pieniędzy? Proszę się rozejrzeć dookoła.
Idą trudniejsze czasy, bo nasza surowcowa gospodarka zaczyna kichać pod naciskiem wydarzeń globalnych. Efekt jest prosty: niższa cena ropy i gazu to mniejsze wpływy z eksploatacji, to zaś nie kusi już tak bardzo inwestorów, dołując walutę. Mówi się nawet, że w tej sytuacji nasz loonie powinien oscylować około 55 centów US. Niższy kurs oznacza – podrożenie importu, także konsumpcyjnego. W Kanadzie importujemy całkiem sporo. Droższa będzie więc produkcja chińska, droższa żywność wożona z USA czy Meksyku. Przy 30-procentowym wahnięciu kursu, nikt dodatkowych kosztów nie weźmie na klatę – zapłacimy wszyscy.
W tym szaleństwie jest metoda kanadyjskiego banku centralnego, który daje do zrozumienia, że nie zamierza bronić jakichś kursowych pułapów i podnosić stóp procentowych. Gdyby tak uczynił, idąc w ślady amerykańskiego banku centralnego Fed, wówczas musielibyśmy mocno zacisnąć pasa. Droższy kredyt wywróciłby wiele pożyczek, ochłodził rynek nieruchomości, zmniejszył wpływy komunalne z tytułu podatku katastralnego. Wydaje się, że prezes Poloz wybrał inną drogę – manewrów inflacyjnych, kiedy to rosnące ceny (patrz choćby bilety lotnicze do Polski), będą wymuszały wzrost płac, ale wzrost ten będzie zawsze szedł w tyle w stosunku do wzrostu cen, obniżając stopniowo stopę życia. Inflacja jest rozwiązaniem, które koszty kryzysu przerzuca przede wszystkim na grupy o najmniejszym wpływie politycznym, jak emeryci, bo ich świadczenia waloryzowane będą na końcu.
Są to historie znane i przerabiane. System, w którym żyjemy, polega na kontroli sterowania przepływem bogactwa; tego tworzonego dzisiaj i tego nagromadzonego przez pokolenia i odłożonego. A że to sterowanie nie jest sprawiedliwe... A kiedy było?
Niech prysną troski, bo przecież mamy celebrytę na czele władz federacji, ładnego mężczyznę, z którym naród lubi się fotografować, który choć - jak to politykom każą - chodzi szybko i energicznie, ale ma też czas na sweetfocie do Instagramu czy Fejsbuka. Premier był w środę w Toronto. Wszystkim było miło, wiemy, że czuwa i o nas myśli. Nie to co ci zimni technokraci z poprzedniego rozdania.
Żałuję tylko, że pani Trudeau charakterem i urodą (choć przecież nic jej nie brakuje) odbiega od takiej Evity Peronowej, byłoby wówczas o czym wesoło pisać i w kim rozkochiwać. Bo jednak podkochiwanie się – dajmy na to – w takiej premierce Wynnowej – co poniektórym Ontaryjczykom, piszącego te słowa nie wykluczając, może przychodzić z niejakim trudem... Przynajmniej na razie.
Andrzej Kumor
Obrona Polski jest naszym najświętszym obowiązkiem
4 marca 1944 roku odbyła się w Chicago konferencja przygotowawcza przed powstaniem Kongresu Polonii Amerykańskiej, w której udział wzięli przedstawiciele całego spektrum życia polonijnego, razem z duchowieństwem i naczelnymi redaktorami prasy polonijnej. Na tym spotkaniu w charyzmatycznym przemówieniu Karol Rozmarek w prosty sposób powiedział: "Obrona Polski jest dzisiaj naszym najświętszym i najważniejszym obowiązkiem. Od nas zależy, czy ta obrona będzie tylko patriotycznym frazesem, czy będzie rzeczywistą obroną, taką, za którą Polonia amerykańska nie będzie się musiała w przyszłości wstydzić".
Na kongresie założycielskim Kongresu Polonii Amerykańskiej, który odbył się w Buffalo 28, 29 i 30 maja 1944 roku, liderzy polonijni, przy masowym niemalże poparciu 6-milionowej wtedy Polonii, nakreślili uniwersalne cele dla Polonii amerykańskiej, stwierdzając m.in.: "Jako Amerykanie, w których żyłach płynie polska krew, przyrzekamy uroczyście nieść jak najdalej idącą pomoc Narodowi Polskiemu. Aby dać realny wyraz naszym odczuciom, powołujemy do życia Kongres Polonii Amerykańskiej i w tym celu niniejsze ustawy przyjmujemy".
Chwost hańby
Ponieważ Europa wzdraga się przed użyciem przemocy w obronie cywilizacji, która Europę stworzyła, dlatego na karki Europejczyków spadną wnet topory barbarzyńców. Ci bowiem siły się nie wstydzą.
Barbaria właśnie tak ma. Jak to samo nieco inaczej ujmuje Thomas Sowell, amerykański publicysta, profesor Instytutu Hoovera na kalifornijskim Uniwersytecie Stanforda: "Ludzie, którzy nie zechcą użyć siły w obronie cywilizacji, będą zmuszeni zaakceptować barbarzyństwo". Niestety, wszystko co najgorsze ziszcza się na naszych oczach. Poszkodowane zachodnioeuropejskie kobiety starają się podobno zwalczyć objawy traumy w oparciu o tak zwany czarny humor. Najnowszy dowcip z tego gatunku głosi: "Przyjeżdżajcie do Köln, to raj dla zwierząt z Arabii i Afryki: miasta bez myśliwych". Powtarzana w zachodnioeuropejskich metropoliach w powyższym kontekście zagadka, także odległa od poprawności politycznej, brzmi mocniej: "Czy na Zachodzie zostały tylko kobiety, dzieci oraz afroarabskie zwierzęta, czy znajdzie się tam jeszcze paru mężczyzn?".
UE powołała nowego szefa misji doradczej
Unijna misja doradcza na Ukrainie ruszyła w końcu 2014 roku. Kto o tym zdecydował? Ministrowie spraw zagranicznych obradujący w Brukseli. Po co? Aby pomóc starym-nowym demokratycznym władzom w Kijowie. Z mitycznych środków unijnych, a właściwie naszych podatków, aby poszkodowane państwo ukraińskie lepiej się rozwijało.
Kto został nowym szefem wielce ważnej dla dobra europejskiego misji? Wysokiej rangi policjant litewski Kiastutis Lanczinskas. Owa poważna decyzja zapadła podczas posiedzenia komisji do spraw polityki i bezpieczeństwa UE.
Czy Unia szczeka, czy również gryzie?
"Dziś moja moc się przesili, dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny" – deklamował Konrad w "Dziadach" Adama Mickiewicza.
"Frankfurter Allgemeine Zeitung" wyraziła tę myśl nieco mniej poetycko, ale za to jaśniej – czy mianowicie Unia Europejska tylko szczeka, ale nie gryzie, czy jednak w razie potrzeby potrafi również ugryźć? Chodzi oczywiście o decyzję Komisji Europejskiej podjętą w miesiąc po kolejnej rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, czyli 13 stycznia, dotyczącą bezprecedensowego uruchomienia procedury sprawdzenia stanu praworządności w Polsce. Jest to niewątpliwie triumf polskich targowiczan, m.in. w postaci RAZWIEDUPR-a, który w ten sposób już po raz kolejny dowodzi, że dla kontynuowania okupacji naszego nieszczęśliwego kraju nie powstrzyma się nawet przed zdradą stanu.
Inna rzecz, że z subiektywnego punktu widzenia RAZWIEDUPR nie musi swoich działań oceniać w kategorii zdrady stanu. Jako polityczny kierownik polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe, poczuwa się do lojalności przede wszystkim wobec Związku Radzieckiego. Jak w swoim czasie wyznał Mieczysław Moczar, który tak naprawdę nazywał się Mikołaj Diomko, "dla nas, partyjniaków, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki". Oczywiście Związek Radziecki zmienia położenie; raz jest na wschodzie, ze stolicą w Moskwie, a innym razem – na zachodzie ze stolicą w Berlinie, ale to w lojalności RAZWIEDUPR-a niczego nie zmienia, bo nieomylnym tropizmem, takim samym, jak słonecznik do słońca – kieruje się on zawsze w stronę Związku Radzieckiego, gdzie by się on akurat w danym momencie nie znajdował.
Oczywiście polscy targowiczanie na RAZWIEDUPR-ze się nie kończą, bo drugim, ważnym elementem targowiczan jest lobby żydowskie. Ponieważ lobby żydowskie, podobnie jak RAZWIEDUPR ze swoją klientelą, jest beneficjentem sytuacji, jaka wytworzyła się w Polsce w następstwie tak zwanej transformacji ustrojowej, na naszych oczach odtworzył się sojusz "Chamów" z "Żydami". RAZWIEDUPR, czyli "Chamy", ściśle współpracuje z "Żydami", czyli lobby żydowskim, by odsunąć od siebie widmo utraty korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, niechby nawet doprowadzając do interwencji zewnętrznej w Polsce pod pretekstem "obrony demokracji". Z kolei "Żydy" liczą nie tylko na umocnienie w ten sposób swojej pozycji na terenie tubylczym, ale nawet na jej poprawę w następstwie rabunku Polski pod pretekstem tak zwanych roszczeń.
Zewnętrzna interwencja Unii Europejskiej, czyli Niemiec, w Polsce możliwość takiego rabunku zdecydowanie przybliża i w związku z tym lobby żydowskie w Polsce pozwala wykorzystywać się Niemcom na tej samej zasadzie, jak żydowska policja w gettach podczas okupacji. Wykonywała ona brudną robotę, podczas gdy Niemcy tylko się przyglądali i najwyżej zachęcali żydowskich policjantów do większej gorliwości. Historia, jak widzimy, powtarza się na naszych oczach, ale finał oczywiście zależy od tego, czy Unia Europejska tylko szczeka, ale nie gryzie, czy też jednak gryzie.
Uruchomienie procedury sprawdzania przez KE stanu praworządności w Polsce musi bowiem zakończyć się jakimiś konkluzjami. Jeśli KE dojdzie do wniosku, że z praworządnością w Polsce wszystko jest w jak najlepszym porządku, będzie to sygnał, że Unia Europejska rzeczywiście tylko szczeka, a nie gryzie. Jeśli jednak przedstawi diagnozę odwrotną, że praworządność w Polsce jest zagrożona, to przedstawi też zalecenia, które będzie trzeba wykonać, by zagrożenia usunąć. Co to mogą być za zalecenia? Ano, bez względu, czy będą dotyczyły Trybunału Konstytucyjnego, czy też przyjęcia do TVP pana red. Lisa i wypłacenia mu wielomilionowego odszkodowania za doznane zgryzoty, czy opodatkowania banków, wszystkie one będą zmierzały do utrwalenia okupacji Polski, albo jej resztówki przez RAZWIEDUPR, no i wypłacenia haraczu Żydom.
Jeśli polski rząd tę diagnozę i narzucone warunki kapitulacji przyjmie, no to nawet będzie miał pozwolenie na markowanie rządzenia, bo w końcu rezultaty demokratycznych wyborów wypada respektować. Jeśli jednak i diagnozę, i warunki odrzuci, to nastąpi eskalacja politycznej wojny w Polsce i przekazanie sprawy przez KE do Rady Europejskiej, by ta nałożyła na Polskę sankcje i inne środki dyscyplinujące. Z tym może być atoli problem, bo węgierski premier Wiktor Orban już z góry oświadczył, że nie ma mowy o tym, by Węgry poparły jakiekolwiek sankcje przeciwko Polsce – a decyzja Rady Europejskiej w takiej sprawie musi być jednomyślna.
W takiej sytuacji Unia Europejska będzie musiała ugryźć, bo inaczej utraci wszelki prestiż. W tym celu Niemcy będą musiały zmobilizować RAZWIEDUPR i lobby żydowskie do eskalacji politycznej wojny, to znaczy – przeniesienia jej na ulice i wywołania gwałtownych rozruchów.
Rząd będzie musiał jakoś na nie zareagować i to właśnie będzie mogło stać się pretekstem do uruchomienia zapisanej w traktacie lizbońskim tzw. klauzuli solidarności, która przewiduje możliwość interwencji Unii w państwie członkowskim, jeśli wystąpiło tam zagrożenie dla demokracji.
Zgodnie z zapisami traktatu lizbońskiego, taka interwencja może nastąpić wskutek zagrożenia demokracji przez terroryzm i na prośbę władz państwa zainteresowanego.
Cóż jednak zrobić w przypadku, gdy zagrożenie dla demokracji płynie z terrorystycznych działań samych władz? Wiadomo, że z żadną prośbą o interwencję w obronie demokracji one nie wystąpią, a w tej sytuacji musi zastąpić je Komitet Obrony Demokracji, który w tym właśnie celu został już zawczasu przez RAZWIEDUPR stworzony i nadymany jest nieustannie przez żydowskie lobby, przede wszystkim – przez żydowską gazetę dla Polaków pod kierownictwem pana red. Adama Michnika, który w ten oto sposób daje się instrumentalnie wykorzystywać Niemcom, niczym jakiś żydowski policjant w getcie.
Oczywiście drapuje to w kostium obrony demokracji i wolności słowa, ale żydowscy policjanci w getcie też potrafili stworzyć dla swojego postępowania jakieś pozory moralnego uzasadnienia, które nawet i dzisiaj wytrzymują próbę czasu.
Gdyby zatem doszło do uruchomienia procedur przewidzianych w ramach "klauzuli solidarności", to mogłoby dojść nawet do realizacji scenariusza rozbiorowego – bo tylko idiota przepuściłby taka okazję, tymczasem Niemcy są państwem poważnym i takiej okazji z pewnością by nie przepuściły. Nie mam przy tym najmniejszych wątpliwości, że nasza niezwyciężona armia, której najtwardsze jądro stanowi wszak RAZWIEDUPR, natychmiast stanęłaby po stronie interwentów, którzy na wszelki wypadek, jakiejś Norymbergi czy czegoś w tym rodzaju, powierzyliby jej brudną robotę – oczywiście w zamian za jakiś napiwek, podobnie jak to było w przypadku starych kiejkutów. Chętnych by nie zabrakło, podobnie jak w stanie wojennym, zwłaszcza że żydowskie lobby przedstawiłoby to opinii światowej jako walkę z terroryzmem w służbie demokracji, a wiadomo, że gdy w grę wchodzi demokracja, to nie tylko można, ale wręcz należy poświęcić wszystko inne.
Stanisław Michalkiewicz
Doktryna Breżniewa w działaniu, Kelemen i Orenstein donoszą z Warszawy
Oto ciekawy fragment tekstu z prestiżowego Foreign Affairs, nawołującego Unię Europejską do interwencji nad Wisłą
DEFENDING DEMOCRACY
Given the number of daunting challenges Europe faces—a potential British exit from the European Union; the arrival of large numbers of refugees and migrants; and the slowly festering eurozone crisis among them—it would be easy for European leaders to overlook Poland’s internal battle over constitutional politics. Doing so, however, would be a profound mistake. If the European Union fails to defend democracy and the rule of law in Poland, as it did in Hungary, it will lose credibility as a union of pluralist democracies and risk encouraging a wave of democratic backsliding in other member states.
Of course, as the European Union’s flawed record in Hungary has shown, protecting democracy in Poland will not be easy. This is mostly because the Union lacks adequate legal tools to address democratic backsliding. Article 7 of the Lisbon Treaty does enable EU member governments, acting unanimously, to strip another state of EU voting rights for serious and persistent violations of the EU’s fundamental values including democracy, the rule of law, and respect for human rights—but with Poland and Hungary both drifting toward authoritarianism, Article 7 proceedings against either state would surely fail, as each country would shield the other from a unanimous vote. What is more, because European Council President Donald Tusk is a former Polish prime minister and longstanding enemy of Kaczynski, the PiS would have an easy time characterizing EU action against Poland as an opportunistic play by its domestic rivals.
Nevertheless, the European Union is not powerless to bring about change in Poland. Indeed, many of the political obstacles to EU action against Hungary do not exist with respect to Poland. Some leaders of the powerful European People’s Party (EPP), a pan-European coalition of center-right parties of which Fidesz is a member, for example, have shielded Orban from criticism within the European Union. But PiS does not have the same advantage—the party is not a member of the EPP, and Kaczynski has fewer supporters in foreign capitals than Orbán does. That should make it easier for EU leaders to agree to act in the Polish case.
całość TUTAJ:
https://www.foreignaffairs.com/articles/poland/2016-01-07/europes-autocracy-problem
Alles kaputt!
To, co się zdarzyło na świeżym powietrzu podczas zabawy sylwestrowej w Kolonii i w Hamburgu, gdzie zgwałcono kilkaset Niemek, to papierek lakmusowy pokazujący, czym jest dzisiaj Europa i czym są Niemcy.
Po pierwsze, niemieckie środki przekazu głównego nurtu nie poinformowały o sprawie ze względu na możliwość ksenofobicznej reakcji widzów, słuchaczy czy czytelników. Mamy więc powiedziane wprost, że według kierowników tego bajzlu, telewizja i gazety nie służą do informowania, lecz do wywoływania pożądanych zachowań. Jeśli dana informacja takim zachowaniom nie sprzyja, zostaje zablokowana.
To się nazywa total i manipulacja. Tak jest w dyktaturach.
Podajemy informacje korzystne, blokujemy niekorzystne. Nawet nie trzeba do tego Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk, wystarczy telefon od kolegów braci…
Głupota dzisiejszych eurolewaków jest tak daleko posunięta i tak instytucjonalnie usankcjonowana, że tłumi nawet instynkt samozachowawczy.
Po drugie, okazało się, o dziwo, że wedle niemieckich władz, zgwałcone biedaczki są same sobie winne…
Szczerze mówiąc, to jest nowość, idąca w poprzek politycznie poprawnego dekalogu, bo jeszcze nie tak dawno przez Europę i nie tylko przechodziły różne "marsze szmat" – wyzywająco poubieranych działaczek i działaczy. Notabene impreza ma nasze kanadyjskie korzenie, jako że zainicjowana została manifestacją w Toronto 3 kwietnia 2011 roku przeciwko usprawiedliwianiu zgwałceń wyglądem zgwałconych. Początek dały słowa oficera naszej policji w Toronto, Michaela Sanguinettiego, który powiedział na York University, że "kobiety powinny unikać ubierania się jak sluts, by nie zostać ofiarami przemocy". Biednego funkcjonariusza zakrzyczano wówczas i zmuszono do odszczekania, a tu proszę, teraz to samo mówi pani burmistrz Kolonii Henriette Reker. Jej zdaniem, przyjezdni – tzw. uchodźcy – widząc "radośnie" ubrane Niemki, błędnie domniemują, że jest to zaproszenie, i rzucają się w celach seksualnych. Co ciekawe, zamiast zapowiedzieć kampanię uświadamiającą przybyszów – co by się samo logicznie narzucało – zapowiedziała wydanie poradnika dla Niemek, aby były poinformowane, co robić w zetknięciu z "imigrantami". Już widzę kumitety, co to ustalają treść tych instrukcji; już widzę tę młodą Niemkę, która patrząc na szczerzącego zęby, obślinionego imigranta, otwiera poradnik na stosownej stronie… Zresztą rozwiązanie jest całkiem proste i domyślnie oczywiste – niech założą burki, przejdą na islam i będzie po kłopocie.
Kabaret na tym się nie kończy, ponoć biedne Niemki nie mogły zaalarmować policji o tym, co się dzieje, bo bały się, że napastnicy ukradną im telefony. No niby logiczne...
Po trzecie zaś, sprawa najważniejsza; Ludzie Drodzy! W środku miasta, bandy przybłędów gwałcą lokalne Niemki; no tak było! Więc ja się pytam, gdzie w tym czasie są Niemcy? Piwo piją? Czy ci faceci potracili już całkiem jaja? Zostali kulturowo wykastrowani?
Nie wiem, może się mylę, i proszę mnie wyprowadzić z błędu, ale gdyby tak – załóżmy – w noc sylwestrową w Warszawie, podczas imprezy na placu grupa Arabów lub Murzynów zaczęła się dobierać do polskich kobiet, to nie tylko w rękach "sympatyków piłki nożnej" znalazłyby się jakieś ostre czy tępe przedmioty zdolne wyrządzać krzywdę bliźniemu. Jest to normalny, może atawistyczny, ale całkiem zdrowy odruch. Od tego jest facet, żeby bronić kobiety. Nawet nie swojej. Jeśli ten odruch zostanie w społeczeństwie wytrzebiony, jeśli kobieta nie może być pewna, że w towarzystwie mężczyzny jest bezpieczniejsza niż bez niego, no to po ptakach. Nie ma narodu. Alles kaputt! Rzeczywiście pozostaje nam wtedy zrobić jedną wielką love paradę i zachęcić panie, by w ramach gościnności rozłożyły nogi...