Panika wśród ludzi oświeconych
To, co się dzieje dzisiaj w czasie kampanii przedwyborczej, winno się dziać wiele lat temu. Wrzód, który trawił społeczeństwo amerykańskie, w końcu pękł i się objawił w czasie bieżących prawyborów prezydenckich. Popularność dwu kandydatów, Donalda Trumpa i Bernie Sandersa, wskazuje, że Amerykanie nie chcą dłużej tolerować wybranych zakulisowo polityków, którzy jak marionetki podskakują na sznurkach oligarchów finansowych.
Oczywiście dwaj kandydaci, Trump i Sanders, różnią się zasadniczo. Trump portretuje siebie jako bogatego przedsiębiorcę, miliardera, który jest niezależny finansowo i który sam finansuje swoją wyborczą kampanię. Sanders natomiast przedstawia siebie jako socjalistę, tego, który po marksistowsku odbierze tym, co mają, i da tym, co im zazdroszczą. Na pojawienie się takich niezależnych kandydatów zakulisowa oligarchia nie liczyła. W prasie amerykańskiej, tej, która sama siebie nazywa opiniotwórczą, pojawiają się paniczne artykuły. Wymyślono już dla takich ludzi pejoratywne wyzwisko: "populiści". Dla tych, co na politycznej poprawności jeszcze się nie znają, wskazanie jest, żeby się nauczyli, że "populista" to jest synonim negatywny od słowa złowieszczego "faszysta" i nie należy go mylić z pozytywnym określeniem, że ktoś jest "popularny" albo "postępowy" (progressive) , jak np. Hillary Clinton czy prezydent Obama.
Odszedł wizjoner Toronto
We wtorek, 22 marca, zmarł w szpitalu Mount Sinai w Toronto były burmistrz miasta Rob Ford. Właśnie wychodziłem z pracy, kiedy w umieszczonym przy drzwiach telewizorze zobaczyłem wiadomość, że nie żyje. Przystanąłem. Głośno sam do siebie powiedziałem: "Szkoda, szkoda!". Powiedziałem też głośno: "Bardzo go lubiłem…". Stojąca obok obca kobieta stwierdziła, że też go bardzo lubiła.
Jeszcze nie tak dawno w ramach Rady Mediów Etnicznych mieliśmy spotkanie z Robem Fordem, na którym mówił z pasją o jego planach rozbudowy metra w Toronto. Krytykował pomysł budowy tak zwanej lekkiej kolejki, czyli szybkiego tramwaju. Jego zdaniem, takie pomysły są dobre dla miast na południu Stanów Zjednoczonych, ale nie dla miasta leżącego na północy, w którym panują przez pół roku niskie temperatury. Rob Ford mówił o narastającym kryzysie komunikacyjnym w śródmieściu Toronto.
Tonący brzydko się chwyta - TK w obecnej sytuacji to TyKająca bomba, która musi być rozbrojona
Z coraz większym zdziwieniem obserwuję to, co się dzieje w Polsce. Przegrani i wykopani z pozycji rządowych i licznych kierowniczych stanowisk w gospodarce, już od miesięcy nie mogą się pogodzić ze swoją klęską. Bo to była dla nich klęska tym boleśniejsza, że przez sitwę rządzącą krajem tak nieoczekiwana.
Uderzeniem obuchem w głowę było odwołanie zadufanego w sobie strażnika żyrandola. Wtedy dopiero rozległy się krzyki ostrzegawcze, że łajba platfusów może zatonąć. Pani b. premier nabrała nadzwyczajnego animuszu nagłej energii i zaczęła miotać się od ściany do ściany, i w miarę jak szacowane procenty i słupki poparcia malały, coraz bardziej histerycznie. A przecież liczne afery i polityczne błędy były tak sprawnie zamiatane pod dywan, bagatelizowane i przykrywane straszeniem PiS-em.
USA, wybory kapitana na "Titanicu"
W Stanach Zjednoczonych co cztery lata odbywają się wybory na prezydenta tego kraju.
Dwie partie wystawiają swoich kandydatów, którzy w procesie debat i wyborów stanowych wykruszają się stopniowo, by na końcu pojawił się jeden kandydat demokratów i jeden republikanów.
Wyjątek stanowi sytuacja kiedy w jednej z tych partii sprawująca urząd prezydenta osoba stara się o powtórny wybór. Wówczas tego procesu nominacyjnego nie ma.
Na początku aktualnego procesu wyborczego do prawyborów w Partii Republikańskiej stanęło kilkunastu kandydatów. W chwili, kiedy piszę ten tekst zostało ich trzech: Donald Trump, Edward Kosich i Ted Cruz. Z punktu widzenia standardów demokracji wybory (proces nominacyjny) w Partii Republikańskiej były dobre – do debat stanęło kilkunastu kandydatów.
Do wyborów w Partii Demokratycznej dopuszczono trzech kandydatów: Hillary Clinton, Bernie Sandersa i Martina O'Malleya.
Martin O'Malley wycofał się bardzo szybko z kandydowania, jak przypuszczam za namową zarządu partii. Wydaje mi się, że w Partii Demokratycznej założono, iż dopuszczenie do debat kilkunastu kandydatów mogłoby spowodować składanie obietnic, których spełnienie nie byłoby wygodne dla samej partii. Zniechęcono wobec tego ewentualnych innych kontrkandydatów Hillary Clinton. Żeby jednak stało się zadość demokracji, dopuszczono, jako kontrkandydata senatora Bernie Sandersa. Ten ostatni swoimi bardzo lewicowymi postulatami, jak zwiększenie opodatkowania najbogatszych Amerykanów, zwiększenie opodatkowania wielkich korporacji amerykańskich, ma za zadanie przyciągnąć najbiedniejszą część elektoratu, w tym pochodzącą ze społeczności afroamerykańskiej.
Skomplikowana sytuacja polityczna i ekonomiczna USA
Nigdy jeszcze w historii USA, kraj ten nie był tak zadłużony jak obecnie. Jest on w tej chwili zadłużony na nieprawdopodobną liczbę około 19 trylionów dolarów. W ciągu ostatnich 8 lat sprawowania urzędu prezydenta Baracka Obamy USA podwoiły swój dług publiczny.
Jak powiedział to w jednym ze swoich artykułów Conrad Black, USA podwoiły w ciągu ostatnich 8 lat dług w stosunku do tego, jaki zrobiły od czasu, kiedy USA powstały, czyli od 1776 roku.
Podzielam pogląd ludzi, którzy uważają, że USA właściwie nie mają żadnego długu, bo tego, który mają, i tak nie są w stanie spłacić.
Na pogarszającą się sytuację ekonomiczną USA składa się również to, że USA tracą rynki zbytu ze względu na zaangażowanie się w wojny na Bliskim Wschodzie. Biznesmeni z USA są źle widziani w krajach muzułmańskich lub o dużej liczbie ludności wyznającej islam. Kraje europejskie, przede wszystkim Niemcy, oraz Chiny wypierają z wielu rynków produkcję amerykańską. Jest to proces ukryty, a widoczny wówczas, kiedy, na przykład, po paru latach od wojny w Iraku porówna się deficyt handlu zagranicznego USA z nadwyżką wymiany handlowej Niemiec.
Na zatrzymanie procesu utraty rynków zbytu Amerykanie zdają się nie mieć dzisiaj jakiegoś pomysłu, jakiegoś lekarstwa.
Innym jeszcze problemem USA są rozbudzone oczekiwania polepszenia bytu najniższych warstw społeczeństwa, a szczególnie Afroamerykanów. Wiele osób i wielu komentatorów politycznych traktowało Baracka Obamę lekko i z przymrużeniem oka.
Socjalna rewolucja prezydenta Obamy w USA
Obama okazał się jednak politykiem sprytnym i patriotycznie nastawionym wobec grupy społecznej, z której się wywodzi. Według mojej opinii, w zamian za to, że kontynuował agresywną politykę na Bliskim Wschodzie, że wspierał Izrael, pozwolono mu na wprowadzenie ubezpieczenia zdrowotnego, którego zdobycie jest dzisiaj w zasięgu niemalże każdego mieszkańca USA. W tej chwili pokrywa ono 90 proc. mieszkańców USA. Jednak to pełne ubezpieczenie zdrowotne, jak to się potocznie w USA nazywa Obama Care, jest źródłem przyrostu wydatków budżetowych i przyrostu zadłużenia.
Prócz wprowadzenia Obama Care Obama spowodował również, by bardziej przestrzegana była równość rasowa przy zatrudnianiu pracowników.
Czarni mieszkańcy w większej liczbie dopuszczeni zostali do stanowisk pracy, których, gdyby utrzymać normalny proces rekrutacji, wielu z nich by nie otrzymało.
Z jednej strony więc, USA są bardzo zadłużone i jest tylko kwestią czasu, kiedy załamana zostanie potęga dolara amerykańskiego i kiedy inwestorzy zagraniczni od dolara się odwrócą, co z kolei pogorszy jeszcze sytuację gospodarczą USA. Z drugiej zaś strony, zostały rozbudzone oczekiwania na utrzymania tej niskopłatnej opieki zdrowotnej, czy też wręcz dalszego polepszania statusu społecznego biedniejszej części społeczeństwa USA. Te ostatnie postawy oczekiwania na pomoc ze strony państwa widać szczególnie w zachowaniu Afroamerykanów.
Obietnice i polityka wyborcza demokratów i republikanów
Wydaje się, że zarządy obu partii wybrały więc strategię, by w prawyborach nie mówić o sytuacji ekonomicznej USA, bo wszelkie uwagi mogłyby skojarzyć się z tym, że część pogarszającej się sytuacji ekonomicznej spowodowana jest polityką zagraniczną USA i zaangażowaniem w wojny na Bliskim Wschodzie.
Z kolei to skojarzenie mogłoby doprowadzić amerykańskiego wyborcę do spostrzeżenia, że wybory na prezydenta USA uzależnione są od wpływu lobby żydowskiego.
Wobec tego zarządy obu partii wymyśliły niejako tematy zastępcze i wróciły do sprawy imigracji, w tym do sprawy nielegalnych imigrantów. Kwestia ta jest wykorzystywana od dzesiątków lat przy okazji niemalże każdych wyborów prezydenckich. Wydaje się, że jest to taka sprawa, która jest popularna wówczas, kiedy niewygodnie jest mówić o pogarszającej się gospodarce czy o polityce zagranicznej USA.
Drugą sprawą, którą zarządy obu partii chciałyby zainteresować wyborców, jest terroryzm.
W jakimś stopniu oba te zabiegi mówienia o imigracji i terroryzmie się udały, bo około 20 proc. potencjalnych wyborców wskazywało w sondażach, że są to dla nich sprawy priorytetowe.
W czasie debat nominacyjnych poszczególni kandydaci prześcigali się w zaaranżowanym przez zarządy obu partii konkursie talent show na wygłaszanie płomiennych przemówień w kontekście obu zadań, czyli mówienia o terroryzmie i imigracji z Meksyku.
Zadłużenie USA, recesja, czyli niekontrolowane siły natury
Jak się wydaje, zadaniowanie kandydatów na prezydenta, by nie wchodzili na temat zadłużenia USA, to chęć przesunięcia za wszelką cenę rozpoczęcia ewentualnej recesji na po listopadzie tego roku, czyli na czas po wyborach prezydenckich. Oczywiście że przy niedyskutowaniu tego tematu większość wyborców nie dostrzeże wiszącego nad tym krajem kryzysu i niebezpieczeństwa dalszego obniżenia poziomu życia. Po wyborach zaś zwycięski prezydent powie wyborcom, że, no cóż, przyszedł kryzys i niczym niekontrolowana siła natury spowodował że trzeba zacisnąć pasa.
Donald Trump
Jedyną osobą, która z tego grona kandydatów na kandydata na prezydenta USA się wyłamała i mówiła według własnego scenariusza, był Donald Trump. On jeden przypominał w swoich wypowiedziach o zadłużeniu Stanów Zjednoczonych w wysokości 19 trylionów dolarów, on jeden powiedział, że trzeba inaczej popatrzyć na wojny w Iraku, Afganistanie i Libii; on jeden stanowczo powiedział o konieczności zawieszenia Obama Care i konieczności stworzenia innego systemu ubezpieczeń zdrowotnych; on jeden z całą mocą pytał, co mają USA z wojen na Bliskim Wschodzie?
Donald Trump także w swoich wystąpieniach mówił o złożoności konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Donald Trump zapewniał podczas debat, że uda mu się wynegocjować umowę pokojową między Izraelem a Palestyną.
Właściwie też tylko on przypomniał Amerykanom o systemie lobbowania i przekupywania polityków w Waszyngtonie i jego korupcyjnych skutkach.
Donald Trump, nieoczekiwanie dla zarządu Partii Republikańskiej, prowadzi w kampanii nominacyjnej. Nawet gdyby dzisiaj Edward Kosich przerzucił swoje głosy na Teda Cruza, to i tak temu ostatniemu brakowałoby około 100 elektoralnych głosów do prowadzącego w prawyborach Donalda Trumpa.
Jak się wydaje, właśnie to, że Donald Trump w przeciwieństwie do jego kontrkandydatów w Partii Republikańskiej nie boi się mówić, wygrywa w procesie nominacyjnym. Przy wszystkich swoich niedostatkach i tak jest bardziej autentyczny niż zawodowi politycy, senatorzy i kongresmani z Partii Republikańskiej. Zaskoczony tym obrotem sprawy zarząd partii próbuje wyeliminować Trumpa z kandydowania, ale mu się to nie udaje. Żaden z kontrkandydatów nie umie dotrzymać Trumpowi kroku.
Kto wygra wybory na prezydenta USA?
Jak wykazują sondaże, nawet gdy Donald Trump dostanie już nominację, to i tak przegra z Hillary Clinton. Ta ostatnia ma bowiem poparcie lobby żydowskiego i dużych korporacji. Ma ponadto za sobą głosy społeczności afroamerykańskiej.
Jak się wydaje, również większość wyborców hiszpańskojęzycznych również będzie głosowało na Hillary Clinton. Donald Trump i Partia Republikańska są praktycznie na straconej pozycji.
Więc o co ta walka?
Właśnie. Wygląda na to, że sednem zagadnienia jest to, by nie mówić o sprawach ekonomicznych i sprawach powiększającego się niespłacalnego długu USA, by nie mówić o zaangażowaniu USA w wojnę na Bliskim Wschodzie, by nie mówić o skorumpowaniu senatorów i kongresmanów amerykańskich.
Są to tematy tabu.
A jak bardzo trzeba będzie zacisnąć pasa? Ekonomista Peter Schiff uważa, że w najbliższej recesji dolar amerykański utraci 70 proc. swojej siły nabywczej.
Stąd też Hillary Clinton, przewidując załamanie gospodarcze i gwałtowny spadek poziomu życia w USA oraz ewentualne protesty i gwałtowne rozruchy, na zakończenie swoich wystąpień ciągle mówi o tym, że jako prezydent, ograniczy prawo do posiadania broni przez obywateli USA.
Wybory nominacyjne w obu partiach tak naprawdę przypominają wybory na kapitana "Titanica", po tym jak uderzył w górę lodową. Statek powoli tonie, orkiestra gra, ale wybory mają się dobrze, bo pasażerom wydaje się, że kapitan doprowadzi statek do portu.
Nigdy dotychczas w swej historii USA nie były w tak złej sytuacji ekonomicznej i politycznej!
Jedna grupa społeczeństwa amerykańskiego oczekuje jeszcze większych przywilejów, jeszcze większej poprawy życia, inna grupa oczekuje dalszego zaangażowania USA w konflikty na Bliskim Wschodzie i niewielka grupa społeczeństwa amerykańskiego zdaje się pojmować własne położenie, a jeszcze mniejsza grupa, ta którą reprezentuje Donald Trump, ma ochotę o tym mówić.
Rodzi się inne centrum światowej polityki, stąd niebezpieczeństwo
Żydzi muszą zdawać sobie sprawę, że po nadchodzącej recesji USA poważnie stracą na sile. To miejsce zajmie ktoś inny, być może Niemcy, być może Chiny. Wzrośnie też rola Rosji i Indii. Wzrośnie rola bogatego w ropę Iranu i Arabii Saudyjskiej. Najbliższe kilkanaście miesięcy to dla Izraela ostatni moment, kiedy może wzniecić jakiś konflikt z Iranem, dopóki jeszcze oficjalnie w świecie międzynarodowej polityki nie kontestuje się potęgi gospodarczej i militarnej USA.
Jest więc gdzieś chęć, by wywołać na Bliskim Wschodzie nowy konflikt zbrojny. Było to widać na kongresie AIPAC (American Israel Public Affairs Committee), który miał miejsce 21 marca, kiedy każdy z czterech kandydatów na stanowisko prezydenta starał się przebić w agresji wobec Iranu swojego konkurenta (w tym kongresie AIPAC nie uczestniczył będący Żydem Bernie Sanders).
Naprawdę nie ma znaczenia, kto zostanie nominowany w Partii Republikańskiej, bo i tak wygląda na to, że Hillary Clinton wygra wybory na prezydenta, ale i to ostatnie też nie ma znaczenia, bowiem tonący "Titanic" traci prędkość i pogrąża się coraz głębiej.
Szanse na to, że dopłynie do spokojnego portu, zanim zatonie, są małe.
Donald Trump zresztą powiedział o tym zagrożeniu Amerykanom.
Nawet jeśli zarząd Partii Republikańskiej boi się kandydatury Donalda Trumpa i jego długiego języka, to w to, co on mówi, wierzy może, góra, 20 proc. społeczeństwa amerykańskiego. Cała olbrzymia reszta nawet jeśli czuje, że coś może nie jest tak z ich krajem, z zadłużeniem USA, to i tak nie umie sobie tego przetłumaczyć na konkretne polityczne i ekonomiczne skutki. Znakomita większość wyborców pochodzących z Partii Demokratycznej zdaje się marzyć i wierzyć w obietnice uratowania kraju poprzez opodatkowanie najbogatszych ludzi w USA. Nie zdają sobie sprawy, że dodatkowe opodatkowanie się najbogatszych pasażerów "Titanica" już niewiele zmieni – statek i tak zatonie.
Żadna z trzech grup społecznych w USA, a więc ci, którzy chcą kontynuacji zaangażowania USA w konflikty na Bliskim Wschodzie, grupa najbiedniejszej – tych którzy chcą dalszych przywilejów i poprawy swojego bytu, oraz grupa finansistów i bankierów, nie chcą ograniczenia drukowania pieniędzy.
Donald Trump jest osamotniony w swoim przypominaniu o poważnej sytuacji. Woła na puszczy. Nikt nie chce rezygnować ze swoich pragnień i marzeń i nikt nie chce się rzucać do łatania dziur w "Titanicu".
Janusz Niemczyk
Pamiętniki zza grobu
W obliczu zagłady Półwyspu Europejskiego, najbardziej zastanawiające jest milczenie Chin. Gdzie są w ogóle Chiny? Czy oni tam w Pekinie nie widzą, że to wszystko przeciw nim jest konstruowane?
Że twór, który powstanie w perspektywie długoterminowej – w wyniku kontrolowanej transformacji – może być całkowicie zwasalizowany wobec Ameryki (Po prawdzie kondycja ontologiczna Europy poprawnie jest recenzowana w Pekinie i Moskwie jako klasyczny twór typu VASSAL STATEHOOD). Że ta sterowana destabilizacja nakręcana przez Pentagon zagraża najważniejszym interesom chińskim, że Waszyngton po prostu dekonstruuje im najnormalniej w świecie końcówkę pasa transfuzyjnego zwanego Nowym Jedwabnym Szlakiem, że niedługo to oni nie będą mieli dokąd poprowadzić tej swojej strategicznej tętnicy, bo po co prowadzić to wszystko do czarnej dziury, do doliny rozpaczy, regionu zdestabilizowanego, ogarniętego chaosem? Nie sądzę, by w Pekinie nie pojmowali tych oczywistości, że ta tranzycja nie tyle jest wymierzona w Rosję, która jest jak najbardziej zainteresowana stabilną Europą i normalnym dealowaniem z nią, ile prymarnym, pośrednim celem tej akcji jest przecież Królestwo Środka.
Chłopcy z Pentagonu po prostu stosują starą wojskową technikę spalonej ziemi. Podpalają obszar, bogatą ziemię, tak ważną dla ich wroga strategicznego, aby nie mógł on korzystać z jej dobrodziejstw, technologii, zasobów. Moim zdaniem, Moskwa i Pekin będą musiały się odwinąć i bronić Europy, jeśli marzą o utrzymaniu się na kursie, dzięki któremu zagrażają pozycji USA na świecie. Zatem, można by się zastanowić, czy początek tranzycji europejskiej nie doprowadzi do zwarcia mocarstw i do pełnowymiarowej wojny światowej. Zachodni Pacyfik i tak zapłonie, ale jeśli Pekin z Moskwą uznają, że Ameryka gra za ostro w naszym regionie, to użyją swojej dywersji, aby z tego regionu ratować tyle, ile się da. A to zawsze grozi po prostu wojną omnium contra omnes.
Kerry. Kerry jest właśnie w Moskwie (22-25 marca). Przyjechał aż na trzy dni (sic!!!!!). Co prawda wokół spotkania grana jest akcja dezinformacyjna. Amerykanie podają, że Kerry jest w Moskwie od 22 marca, zaś Rosjanie, że od 23 marca. Patrzmy uważnie, z czym wyjedzie. Tam dwie Wysokie Umawiające się Strony najważniejsze rzeczy postanowią: Wielki Bliski Wschód i nasz region ukryte pod hasłami Syria i Kraina U, jako zawoalowane temaciki rozmów. Ktoś to wam mówi w ogóle o tym, chwalą się tym? Nagłaśniają, że amerykański Ribbentrop jest właśnie w Moskwie? Najgorsze jest to, że dla Bolanda, Polin, nie ma to w ogóle żadnego znaczenia pozytywnego, czy Ribbentrop z Mołotowem się dogadają, czy nie, każda opcja jest dla nas tragiczna, każda....
Pekin patrzy na Moskwę z trwogą, bo pojmuje, że Moskwa może natychmiast odwrócić się od Chin, tak jak zrobiła to po 11 września, łamiąc wielki sojusz ledwo co zawarty z Królestwem Środka na kilka miesięcy przed "zamachem" w lipcu 2001, a czego Pekin jej nigdy nie zapomniał. Stąd i dla Ameryki, i dla Rosji potrzebne byłyby tak bardzo spektakularne zamachy w Europie. Po prostu świetna legenda dla współpracy strategicznej... poza wieloma innymi zyskami...
Z kolei w kontekście inspirowanej przez Waszyngton i Tel Awiw brutalnej europejskiej akcji wywrotowej, której desygnatami są tzw. zamachy terrorystyczne, zachodnioeuropejscy Żydzi martwią się o siebie i swoje dzieci na zachodzie Europy (http://www.timesofisrael.com/i-have-kids-here-who-will-defend-them-asks-israeli-in-brussels/), zastanawiając się, gdzie można znaleźć safe haven?
Polin, Kraina U, Białoruś, Litwa? – Rzeczpospolita Przyjaciół! Już widzę oczyma duszy swej, jak pan Juda, Poroszenko, pani Grybauskaite witają wczesnym latem tego roku umęczonych, zagrożonych nachodźców żydowskich, uciekających po wielkiej akcji pt. Wielka Tranzycja Europejska z Europy Zachodniej, wspieranych potężną narracją lokalną i zagraniczną, że nie możemy, my – katole i faszyści, i nacjonaliści, stawiać oporu i burzyć się, ponieważ to jest nasze obligum, nasz obowiązek, poniekąd dług spłacany w ten sposób wobec tych, wobec których byliśmy bardzo często bestialscy, zwyrodniali, wrogo nastawieni, to spłata naszych przewin wobec niewinnych Żydów, spłata długu morderców, oprawców Żydów wobec swoich ofiar ( i takie tam parszywe dyrdymały szczekać będą i nasi najwięksi patrioci u władzy, i Kościół w Polsce, razem z durniem Franciszkiem, masońskim pionkiem i po prostu kretynem, nie mówiąc o tradycyjnym obozie zdrady i zaprzaństwa, łotrach, bandytach i złodziejach).
Litany of doom
Natomiast tuż przed szeptami pomiędzy Ribbentropem a Kerrym, nasz drogi towarzysz Steinmeier, szef pruskiego MSZ, przybył 23 marca do Moskwy i ściskał się z Mołotowem-Ławrowem. Uśmiechy, zapewnienia, radość, że jednak Moskwa nie zostawi Berlina i, oj, chyba, jednak deal strategiczny USA-Rosja zostanie zawarty przy nienaruszaniu rdzenia systemu berlińsko-moskiewskiego, z Prusami jako podwykonawcą woli Ameryki w regionie, z usłużną rolą nachodźców żydowskich, którzy przybędą – korzystając z owoców akcji: sieć wielu aktów terroru z użyciem broni chemicznej tudzież "brudnych bomb", tj. wyżej nadmienionej Wielkiej Transgresji Europejskiej – na tereny DAWNEJ I RP, aby doglądać tu interesów amerykańskich, ale i równoważyć je z interesami rosyjskimi i niemieckimi w regionie, bo przeca o to będzie chodziło. JAKIEŻ TO LOGICZNE I KLAROWNE. Każdy bandyta z tej trójki musi w środku Europy mieć swojego notariusza doglądającego ich interesów w tych państwach pozornie własnych, a do tej roli świetnie się nadają "starsi i mądrzejsi"...
Tak na naszych oczach, jasno i czytelnie klaruje się nowy układ i nowy porządek. Przyznam, z ogromną, ogromną ciekawością przyglądać się będę wizycie Ribbentropa-Kerry'ego u Mołotowa-Ławrowa, to najważniejsza wizyta. Najważniejsza dla nas. Wielkie rzeczy dzieją się na naszych oczach, a większe i groźniejsze jeszcze przed nami...
To zapowiedź echa przeraźliwej trąby sądu ostatecznego. Wszyscy patrzą dziś na Moskwę. Wszyscy. Tam, w stolicy TRZECIEGO RZYMU, w Wielki Tydzień wypełni się nasz los. W całości. W Wielki Piątek ogłoszą nam nasze przeznaczenie... Ileż symboliki w tym wszystkim. Nawet o to dbają. W tym kontekście, jakże żałośnie nijako i pusto wyglądają te rzeczy, którymi żyją nadwiślańscy autochtoni napędzani przez lokalne wszawe media jakimiś mirażami, kwestiami drugorzędnymi przez tę polityczną bandę, która razem z nami zsunie się do zsypu.
Siedzę teraz tuż u brzegu Wisły, po praskiej stronie, w chaszczach, widzę całą panoramę lewobrzeżnej Warszawy, dokładnie naprzeciwko padał Czerniaków w 1944, widzę wylot Wilanowskiej, tam gdzie Niemcy wybili niemal do nogi bataliony "Zośka" i "Parasol" i czytam biografię Sulejmana Wspaniałego oraz legendarny, legendarny z roku 1939 artykuł Józefa Goebbelsa napisany tuż przed wybuchem wojny, kiedy to Polska nie pojęła, o co biega w prawdziwym rozdaniu, i wystawiła się z poduszczenia angielskich lordów na zagładę, w której tkwimy do dziś, pt. "Quo vadis Polonia?". Jakże aktualny, trafny i prawdziwy tekst.
Napisany w dniu wygłoszenia przez naszego ministra spraw zagranicznych w sejmie swojego durnego i fatalnego, pustego i głupkowatego przemówienia (nawiasem mówiąc, bardzo kiepski speech, bardzo kiepski speech podsumowywał bardzo kiepską politykę Warszawy, wśród oklasków posłów i Polaków zgromadzonych przy radioodbiornikach wchodziliśmy – w wyniku prowadzenia – podobnie jak dziś – bezalternatywnej polityki – z własnej głupoty wprost do mielącego młyna). Cóż za konsekwencja i ciągłość. 1939–2016.
"Quo vadis Polonia?" Ja nie potrzebuję już odpowiedzi na to pytanie. Odpowiedź bowiem znam. Rzucam kamieniami w nurt Wisły i wiem, że tkwię w okrutnym czarodziejskim pałacu, z którego nie mogę się wyrwać. Jestem zakładnikiem. I wiem, że – tak jak tylu przede mną – pójdę z bronią w ręku walczyć o Polskę, bez żadnej już wtedy goryczy i żalu, bez żadnego filozofowania (mięso armatnie nie filozofuje), bo kiedy już to nadejdzie, to nie będzie już miejsca i czasu na roztrząsanie i gadanie, pamiętać bowiem wtedy będę słowa Hitlera, że "Armaty zawsze mówią właściwym językiem". W sumie będę bić się dla moich dzieci... I dla Tej, Której jestem to winien.
Szef bezpieki amerykańskiej: James Clapper 9 lutego br. przed senacką komisją, wymieniając zagrożenia czyhające na Zachód w najbliższym czasie, nazwał tę listę "Litany of doom," wydaje mi się to niesłychanie trafnym określeniem tego, co nas czeka niedługo.
Najbardziej mnie przejmuje to, że nas nie będzie. Tranzycja czekająca nas bowiem zmieni oblicze Europy w podobny sposób do tej w 1914. Upadną królestwa i trony, wielu się nie podniesie i wielu zniknie. Europa finalnie w 2016 dokona swego uprzedmiotowienia i wypełni definitywnie wszystkie warunki aktu desuwerenizacji. I najgorsze, że na czele spisu pt. "Must do" jest nasz kraj. Słaby, bezbronny, bez czujności, z durniami i infamisami u władzy...
Kiedy wczoraj szedłem z córką ulicą Francuską na Saskiej Kępie, to patrzyłem w twarze mijających mnie nie ludzi, ile w twarze trupów. Łapałem się na tym, że zastanawiałem się, który z nich przeżyje tę transgresję, a który – nie. Tak. Wczoraj na Francuskiej chodziłem w słońcu wśród martwych, nieżywych, którzy funkcjonują de facto na oparach istnienia, na resztkach danego im czasu... Zaglądałem im w oczy, samemu nie mając nadziei na przetrwanie. To moje pisanie po prawdzie, to "Pamiętniki zza grobu". Litany of doom...
A potem, kiedy przebijaliśmy się z Lenką na Powiśle Poniatowszczakiem, to nuciliśmy "Reis glorios". Unosząc się nad Wisłą, nie mówiliśmy nic do siebie, świat nie miał w sobie nic z piękna ani nie był zaczarowany, byliśmy jak drzewa, które wypuściły ledwo co młode zawiązki listków, jasnozielonych, a które nie zdają sobie sprawy, że to nie wiosna, ale Królowa Śniegu nadchodzi, aby zamienić nasze serca w bryły lodu. I nie będzie żadnej Gerdy, która przybędzie, aby ratować nasze dusze.
"My dear companion, whether you wake or sleep,
Rouse yourself up; it's time to vigil-keep;
For in the orient - I know it well -
I see the star that makes the day come on -
And soon will come the dawn.
My dear companion, singing I call your name:
Sleep no more, for I've heard the bird exclaim
That goes in quest of day throughout the wood;
And I fear that the jealous one will make you pawn,
For soon will come the dawn.
My dear companion, open the window wide -
Look at the stars waning in the sky!
See if I bring a true picture to your eyes;
If you don't rush; all hope will soon be gone,
For soon will come the dawn.
My dear companion, since you parted from me,
I haven't slept, haven't left my knees;
No, I have prayed to God, Saint Mary's Son,
To let your loyal comanionship go on;
For soon will come the dawn."
Powiśle, Wielka Środa, 23 marca 2016
Tekst jest częścią przygotowywanej właśnie do druku książki.
Kukieły brukselskie i krakowskie
Niedawny zamach w Brukseli odbił się szerokim echem w całej Europie, w tym również – w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym – z uwagi na toczącą się II wojnę o inwestyturę – natychmiast przełożył się na tak zwane potępieńcze swary. Ale incipiam. W związku z brukselskim zamachem warto zwrócić uwagę na kilka spraw.
Z doniesień medialnych wynika nie tylko, że sprawcy co najmniej od roku mieszkali w Belgii, ale również – co całej sprawie nadaje szczególnej pikanterii i skłania do refleksji nad objawami degeneracji współczesnych państw policyjnych – byli doskonale policji znani. Byli znani – i nie doznali ze strony policji żadnych przeszkód w przygotowaniu i przeprowadzeniu zamachów, w których zginęło co najmniej 34 obywateli, a ponad 200 odniosło rany? Wytłumaczyć ten fenomen można tylko na dwa sposoby.
Trump - człowiek zbyt samodzielny
Kiedy kilka ładnych lat temu na firmamencie pojawiła się gwiazdka Baracka Obamy, podstawowe pytanie, jakie według relacji znajomego padło na wtorkowym obiedzie Rotary Club, brzmiało: Is he against the system? Wkrótce okazało się, że skądże znowu. Obama rozumiał swoją rolę.
Skąd więc dzisiejszy zgiełk wokół kandydatury Donalda Trumpa? Czy miliarder jest przeciwko "systemowi"? Z pewnością Trump nie wyrzuci do kosza globalizmu, nie zlikwiduje kredytowego pieniądza, nie anuluje NAFTA, TPP. Według BBC, nie można nawet stwierdzić, że stanowisko Trumpa w podstawowych dziedzinach jest jakoś szczególnie skrajne. Wielu innych kandydatów republikańskich głosiło lub głosi bardziej radykalne idee.
Nie da się zukrainizować historii
Nie da się zukrainizować historii. Ukrainizacja jest dla ograniczonych ludzi o poglądach nacjonalistycznych i zakompleksionych – mówi ukraiński politolog i dziennikarz Wołodymyr Pawliw.
Jest Pan założycielem Europejskiej Asamblei Galicyjskiej. Dlaczego ta organizacja została zawieszona w swojej działalności?
Jak większość organizacji, które zostają zawieszone, problem jest finansowy. Nie ma pieniędzy, brakuje sponsorów – to znaczy, że nie ma i działalności. Z innej strony, nie powstało odpowiednie środowisko, które by wspierało działalność chociażby uczestnictwem. Zorganizowaliśmy kilka konferencji, okrągłych stołów, happeningi poza Lwowem i ludzie przychodzili, ale nie byli specjalnie zainteresowani, dlatego że promowana przez nas idea Galicji Wschodniej jako całości, a i powrót do tej idei nie jest zbyt popularny wśród współczesnych mieszkańców Galicji, bo trudno mi ich nazwać Galicjanami.
Dom nowego człowieka
Większość ugrupowań politycznych wygrywa wybory pod hasłami "zmiany". Również w Kanadzie. Problem w tym, że o ile nowa władza coś zmienia, to w konsekwencji niczego to nie poprawia albo zmienia na gorsze.
"Zmiana" to tylko jeden z wytrychów manipulacji politycznej, skutecznie stosowanych to tu, to tam.
Mamy więc w Kanadzie i na całym świecie do czynienia z rządami, które idąc pod rękę, zaciągają coraz to nowe zobowiązania finansowe na konto nasze, naszych dzieci i wnuków, po to by je "inwestować".
W ten sposób biurokraci z dekady na dekadę bardziej etatyzują gospodarkę, przepisami podatkowymi oraz różnymi regulacjami domykając istniejące wciąż ścieżki wolności gospodarczej.
W celu "rozruszania" stękającego przemysłu wydają pieniądze w sposób wołający o pomstę do nieba. Czują, że są bezkarni i nikt ich z marnotrawstwa nie rozlicza. Przykład: w Ontario rząd wyrzucił w błoto 1500 milionów dolarów. Włos nikomu za to nie spadł, a jedyne kłopoty ma dziś jakaś biedna kierowniczka biura premiera, która za nieproporcjonalnie wielkie pieniądze zleciła konkubinowi wyczyszczenie twardych dysków w biurze.
Czy coś się stało? Nic. Grzecznie pokryjemy stratę rachunkami za prąd.
Najnowszy budżet prowincji Ontario dowalił nam podatki – na walkę z globalnym ociepleniem. Za chwilę dorzuci do tego opłaty za korzystanie z "szybszych" pasów ruchu na autostradach. Wszystko to w celu "walki o lepsze jutro".
My, ludzie z PRL-u, mamy to przerobione; wiemy, że "miś ma być drogi", a potem spisze się go na straty; wiemy, że zideologizowane państwo każe obywatelom chodzić na głowie. Powoli z taką sytuacją zaczynamy mieć do czynienia tutaj.
Inwestycje w infrastrukturę kończą się wyrzucaniem pieniędzy. Dziwne projekty w rodzaju kolei z lotniska do centrum Toronto (powinno tam jeździć metro) czy wydzielonej linii autobusowej w Mississaudze, gdzie przewozy wzrosły ostatnio o 40 proc. (Jeśli zaczyna się liczyć od pustego, to w procentach zawsze dobrze to wychodzi).
Kolejnym przedsięwzięciem, na którym obłowią się ci co zawsze, będzie budowa szybkiego tramwaju wzdłuż Hurontario; tramwaju nad jezioro. Czemu nie? W końcu w Port Credit jest bardzo ładnie… Nic to, że kłopoty z szybkimi tramwajami są już w Toronto na St. Clair, nic to, że w Edmonton szybki tramwaj zakorkował miasto...
Dynamika procesów polityczno-biurokratycznych jest taka, że mamy w nich do czynienia z coraz bardziej oderwanymi od rzeczywistości mandarynami, do tego coraz słabiej wykształconymi, zatrudnianymi według politycznopoprawnych rozpisek.
Jeśli do tego dorzucimy lansowaną dzisiaj "rewolucję" wielkich miast, czyli rozmontowywanie państw narodowych na rzecz związków metropolii, to zacznie nam świtać.
Po raz kolejny szczęście i dobrobyt zwykłych ludzi składane są na ołtarzu wizji "świetlanej" przyszłości; jesteśmy urabiani jako mięso armatnie, a czasem poświęcani na rzecz "dziejowych przemian".
Kanada z jej prowincjami to laboratorium światowego postępu. Eugenika, eutanazja, kontrola populacji, masowa migracja i wyjałowienie religijne, wielkie aglomeracje i etatyzm państwa regulującego coraz bardziej szczegółowo sfery życia, od przedszkola po grobową deskę; przedsmak nowej organizacji globalnego świata, nowego ułożenia; Novus ordo seclorum.
Do roku 2041 liczba ludności Ontario wzrośnie o 40 proc., z tego w Durham o 93 procent, Halton o 89 procent i w Barrie o 79. Komasowanie, zagęszczanie… Samoczynne czy sterowane?
Rzeczy małe prowadzą do dużych. Tak czy owak będą nas strzyc, zostaliśmy przygotowani. Z tych klocków powstaje (nie bez oporu) piramida "lśniącego miasta na wzgórzu".
Jeszcze dużo brakuje, potrzebne są zmiany, likwidacja więzów narodowych, rodzinnych (stąd promowanie migracji); potrzebne jest zarządzanie państwową ręką procesami ekonomicznymi i rozmontowywanie ochrony lokalnych rynków. Proces ten ma stworzyć strukturę zależności i porządku, piramidę przyszłego świata. Dom nowego człowieka.
Dlatego będziemy się przesiadać do komunikacji miejskiej, zwężać ulice i czipować czoła. Budujemy, cegła po cegle...
Andrzej Kumor
Spotkanie przedstawicieli mediów etnicznych z tymczasowym szefem Partii Konserwatywnej
Tymczasowy szef Partii Konserwatywnej i lider opozycji parlamentarnej Rona Ambrose spotkała się we wtorek w biurze posła Boba Saroya MP Markham-Unionville z przedstawicielami mediów etnicznych zrzeszonych w Narodowej Radzie Prasy i Mediów Etnicznych w Kanadzie (National Ethnic Press and Media Council of Canada NEPMCC), aby przedstawić priorytety działań politycznych i parlamentarnych opozycji w związku z przygotowaniami do zatwierdzenia nowego budżetu federalnego na rok 2016.
Do najważniejszych problemów wcześniej nieprzedstawionych w platformie wyborczej Partii Liberalnej zaliczyć należy: rozszerzenie zadłużenia budżetowego o ponad 10 mld dolarów, zmianę w podatkach dla małych biznesów, wzrost cen energii elektrycznej na skutek proponowanych podatków od zapylenia i zadymienia (carbon tax), który może nas kosztować ponad 1,5 mld i prowadzić do konfliktów między prowincjami, oraz nieudolne wprowadzanie zgody na sprzedaż marihuany, którą wiele sklepów już oferuje, wyprzedzając ustawowe ustalenia. Dodatkowo dotychczas wydano 3,5 mld dolarów na programy rządu, które nie były poruszane w platformie wyborczej.