Przed świętami RNC i DNC, kierownictwa dwóch głównych partii w USA, zorganizowały swym kandydatom debaty prawyborcze. W lutym republikanie stoczą aż trzy takie pojedynki, ale już ostatnie. Atmosferę tych debat podgrzeją wyniki prawyborcze napływające z Iowa, New Hampshire, wreszcie z Karoliny Północnej. W lutym 2016 r. przyjdzie kres sondażowych igrzysk i poznamy co najmniej trójkę liczących się konkurentów Hillary Clinton, głównego kandydata demokratów. Kandydata objętego aktualnie śledztwem FBI...
Pomyślałby kto, że w kraju tak wybitnie demokratycznym, partia stawia na kandydata, który popełnił poważne federalne przestępstwo, za które ledwo wysilił się "przeprosić". Nie chce wygrać wyborów, czy jak? Ale jeśli posłuchać kandydatów republikańskich i demokratycznych, jednym głosem prawiących o oligarchicznej władzy Wall Street i "klasie miliarderów" – w amerykańską demokrację w USA nie wierzy już chyba nikt. Nawet kandydaci w największym stopniu sponsorowani przez tę oligarchię, Hillary Clinton i Jeb Bush, też mówią o nieprawidłowościach. Clinton chce nawet ukarać Wall Street, nakazując bankierom zapłacić ich "fair share", przez co rozumie 30-procentowy podatek. Nikt się jednak nie nabiera. Bankierzy z radością zapłacą jakiś podatek, byleby tylko nikt nie zabrał się za deregulację i reformowanie sektora. W Polsce dzieje się podobnie, ale tu poświęcać się aż tak nie muszą. Bankierzy wolą finansować "komitety obrony demokracji", niż płacić podatek, np. bankowy.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!