Jadę do Berlina
Już nie będę odbierać od innych firm żadnych telefonów, z innymi propozycjami. Jestem zdecydowana tam właśnie jechać. Do tych ludzi, do Berlina. I nie jest ważne dla mnie, czy się narobię, czy nie. Ważne, że zadzwonili. Że się poznaliśmy.
Rozumiałam prawie każde ich słowo. Dzięki temu mam pracę. Mieli zadzwonić przedwczoraj – tak mówiła pani z firmy. Zadzwonili jednak niespodzianie. Myślę, że boją się tego, że inna osoba w Polsce może z nimi rozmawiać, a potem przyjeżdża opiekunka, która nic nie rozumie po niemiecku. Czytałam o takich sytuacjach, firmy proszą, aby tak nie robić. Bo często zamiast matki, która ma wyjechać, córka podejmuje rozmowę albo sąsiadka. Potem Niemcy są rozczarowani.
Metro w Seulu
"Mów ciszej", mówię koledze, "prawie krzyczysz". Patrzy się dookoła, "rzeczywiście, jest tu bardzo cicho".
Kolega odwiedza mnie z Kanady i pierwszy raz jedzie metrem w Seulu, jeszcze nie wie, że to jest prawda, iż ludzie z Ameryki Północnej są głośni. Przesuwamy się bliżej drzwi, żeby wysiąść na następnym przystanku, "przepraszam" mówi mój kolega do dziewczyny przy drzwiach. "Tak się nie mówi." Patrzy na mnie skonfundowany, tłumaczę, "że to jest metro w Korei...".
W stosunku do metra w Toronto metro w Seulu jest przynajmniej dziesięć lat do przodu. Bardziej zaawansowane, bardziej zorganizowane, i większe. Jest to jedna z najlepszych metod, żeby się poruszać po tak dużym mieście i jego peryferiach. Jeśli chodzi o organizację, nie ma porównania. Jeśli chodzi o kulturę, no to czasem bym zamieniła Seul na Kanadę.
O wszystkim po trochu
5 czerwca 2013
Zniknęło moje wczorajsze pisanie. Dałam na zapisanie pliku i przepadło.
Dzisiaj cała Polska, która włączyła rano telewizor, mogła zobaczyć katowanie chłopca na dworcu, bitego i kopanego po głowie przez trzech mężczyzn. Byli oni jednakowo ubrani i mieli na sobie białe koszule. Przyglądali się temu trzej masywni ochroniarze w kamizelkach i nie reagowali. Wzywali policję, a bandziory nimi się nie interesowali, jakby wiedzieli, że oni nie mogą zareagować.
Kefir w Seulu
"Kefir w Seulu" – wpisuję w Google'a mając nadzieję, że jakieś informacje znajdę, nie mam jednak dużo szczęścia...
Gdzieś w Korei jest ten kefir, ale oprócz Internetu, nie mogę znaleźć, gdzie go kupić. Takie samo małe miałam szczęście z różnymi serami, z chlebem żytnim i z makiem. Czasem wydaje się, że nie można niczego znaleźć w tym kraju.
Mieszkając w Kanadzie, byłam przyzwyczajona do tego, że Polacy są wszędzie. Gdzie można znaleźć Polaków, to można znaleźć polskie sklepy, polskie kościoły i społeczność polonijną.
Wychowana byłam w Kanadzie, ale jedzenie polskie, szkoła polska i przyjaciele nigdy nie byli daleko, najbliżej to pięć minut od domu, a najdalej w sąsiednim mieście. Wszystko co potrzebne raczej można było znaleźć od ręki.
W zupie jest ryż...
Oprócz pytania, skąd jestem albo czy jestem Rosjanką, najczęściej spotykany komentarz w Korei to zawsze "jesteś cudzoziemką, więc...". Nieważne, czy to chodzi o jedzenie ostre, spanie na podłodze czy mówienie po koreańsku, wszystkim się wydaje, że niemożliwe jest, żebym ja, cudzoziemka, była do tego przyzwyczajona. Często mają rację; nie znam koreańskiego i nie lubię jedzenia ostrego, ale częściej niżbym się sama spodziewała, wychodzi mi na to, że "w Kanadzie tak nie jest, ale Polacy...".
Na pierwszy rzut oka Korea i Polska to są drastycznie inne kraje. I być może że dla tych, którzy się urodzili i wychowali w Polsce, to są kraje, które nie mają nic wspólnego. Ale ja nie jestem wychowana w Polsce, tylko w Kanadzie.
Znowu w Polsce i znowu w domu
Przyjechałam akurat na mojego męża urodziny. Kupię więc dzisiaj spód tortowy w sklepiku piekarni, a krem już sama zrobię. Krem musi być zawsze czekoladowy i troszkę z alkoholem.
Pamiętam takie torty z mojej pierwszej pracy w szkole. Przynosiła je na każdą konferencję pani od polskiego. Była bardzo gruba i nie pozwoliła sobie nawet zwracać za składniki na tort. Ona lubiła swoimi tortami częstować, miała satysfakcję. No i wspomina się te jej torty przez wiele lat. Torty kakaowo-alkoholowe.
Ale wtedy paliłam papierosy, i to w dużej ilości, więc musiałam mieć czas także na palenie. Wszyscy wtedy paliliśmy, całe grono pedagogiczne.
Ciężki miałam dzień
"5...4...3...2...1...0" krzyczę do dzieci już kolejny raz, mają liczyć do zera, żeby się uspokoić.
"Próbuję wam wytłumaczyć zasady gry, jeśli nie wytłumaczę, to nie zagramy. Jeśli nie zagramy, to czyja będzie strata? Nie moja. Więc radzę siedzieć cicho i słuchać" – już prawie straciłam panowanie nad sobą.
A do tego momentu to ledwie dotarłam, ciężki miałam dzień.
Zawsze tak jest, kiedy próbuję w klasie coś nowego lub niezwykłego. A dziś, ze względu na tzw. otwartą klasę, którą wicedyrektorka szkoły wizytowała, ja z koleżanką postanowiłyśmy zrezygnować z podręczników i zaplanowałyśmy lekcję trochę bardziej interaktywną. Jakoś zapomniałyśmy, że jest jednak powód, dla którego nie robimy tego częściej.
W kraju znanym z dobrych ocen i dyscypliny w nauce oczekiwałam, podobnie jak inni, że dzieci, choć to dzieci, ale będą mnie słuchały i szanowały. Jest to wstrząsające, jak bardzo czasami jest to dalekie od prawdy.
Poruszyła mnie swastyka w szafie
Maj 2013
Przyjazd do tego domu niemieckiego był pechowy. Będę bez pracy. Nie poinformowano mnie, że ta pani jest tak chora. Od sześciu dni jest w klinice. Pomijając inne choroby, to pani ma wodę w płucach. Syn jej chciałby zmianę opiekunki, twierdząc, że pani tego chce. Jednak moja firma pisze mi, że mam być na swoim miejscu. Jestem przez nich delegowana.
Dzisiaj kupiłam za trzy euro tackę dużych malin i zawiozłam pani. Zjadła trzy. Każdą malinę podawałam jej do dwóch palców jej ręki i ona jakoś to sobie brała do ust. A ja w napięciu, aby malina nie spadła i nie pobrudziła białej pościeli.
Pani ma w klinice bardzo dobrze, bo to prywatna klinika dla bogatych. Jest sama w dużym pokoju, wielka łazienka i pyszne jedzenie. Tak pyszne, że przestałam jej nosić do szpitala przeze mnie upieczone ciasto czy jogurty.
Jedynie frykasy albo kwiaty mogą ją zadowolić.
Na pewno jest wciąż na morfinie. Jakoś trudno mi dlatego znaleźć w niej prawdziwą – ją. Uśmiecha się, ale jakoś pusto. Bez przerwy coś chce, czego otoczenie nie może zrozumieć.
Dzieci uczą się na okrągło
"Paula, lubimy cię," mówi mi pani, z którą pracuję, "rozumiesz koreańskie poglądy na edukację". Nie bardzo pewna, czy to prawda, odpowiadam coś o tym, że rodzice z Polski. "No ale chodziłaś do szkoły w soboty! To nie jest typowe zachowanie cudzoziemców."
Ma pani punkt.
Jest to dobrze znane na świecie, że studenci w Korei, i w sumie we wszystkich krajach azjatyckich, bardzo dużo uczą się i uzyskują wyjątkowo wysokie wyniki na egzaminach.
Nawet Obama zwrócił uwagę na to, że w Korei Południowej dzieci chodzą w ciągu roku o jeden pełny miesiąc dłużej do szkoły niż w Stanach i mają lepsze wyniki.
Na pierwszy rzut oka to rzeczywiście wydaje się prawdą, że dzieci bardzo dobrze się uczą, że to generalnie mądry kraj i że jakoś system edukacyjny działa lepiej niż nasz.
Większość moich uczniów wie dużo więcej o Ameryce niż moi znajomi w Kanadzie; dzieci w szóstej klasie już się uczą "quadratic equation," coś czego mnie uczono dopiero w szkole średniej, a kiedy poznaję nowych ludzi i wspominam coś o Polsce, od razu pytają, czy rodzina z Warszawy, czy z Krakowa, a może z Bydgoszczy?
Ciężka praca przy ciężko chorej
Dzisiaj niedziela
Rano przyjechała Turczynka, ta co pomaga od lat pani starszej i kocha ją bardzo, jak swoją matkę.
Szybko wzięła się do roboty, a mi kazała zmykać. Miałam wolne. Poszłam w miasto, na piechotę, w butach na płaskim obcasie. Poszłam zwiedzać kolejne niemieckie miasto. Miasto bogate, domy tutaj to gmaszyska o dużych oknach. Byłam w trzech kościołach, a w kościele katolickim załapałam się nawet na dużą część mszy. Dużo ludzi tutaj idzie do komunii, tworzą regularne kolejki. Nie ma tu konfesjonałów.