W roku 2001 było blisko milion Polonii kanadyjskiej. Nie wiem dokładnie, ile jest w Korei, ale w Wikipedii jest napisane, że stu. W naszej grupie facebookowej, "Polacy w Korei" jest 127 członków, ale nie wszyscy są Polakami, są też studenci, którzy studiują język polski oraz inni, którzy są związani z Polonią, na przykład poprzez małżeństwo. Troszkę ponad stu ludzi w kraju 50-milionowym to niewystarczające, żeby sklep polski, nawet w stolicy, miał rację bytu.
Więc powstaje pytanie, jak mam przeżyć rok bez Milki i pączków? Oczywiście, niektóre rzeczy można przysłać pocztą z Kanady, ale tego co nie można, trzeba twórczo poszukać.
Polaków dużo w Korei nie ma, ale dzięki działaniom Rosji i Japonii we wczesnych latach dwudziestego wieku, jest trochę Rosjan oraz Koreańczyków wychowanych w krajach Azji Centralnej. Może nie ma ich dużo w stosunku do całego kraju, ale ponad 10 tysięcy, a to jest wystarczające do stworzenia dzielnicy Dongdaemun – tak zwanej dzielnicy rosyjskiej.
W Dongdaemunie są restauracje rosyjskie, uzbeckie, kazachskie, mongolskie i kirgiskie. W mojej ulubionej restauracji uzbeckiej – "Samarkand" – można dostać gołąbki, barszcz i kotlety, dokładnie takie jak robione przez Mamę.
W restauracji rosyjskiej, "Gościnny Dwór", jadłam ostatnio vareniki, okroshke i chleb żytni. A pod spodem, w "Russian Mart", można dostać różne zupy, wódkę – której często w Korei się nie widzi – i ogórki kiszone. Jeśli się poszuka jeszcze dalej, to schowane w małych uliczkach Dongdaemunu można znaleźć chleb żytni, polskie ogórki i galaretkę w czekoladzie. Było mi też powiedziane, że gdzieś jest ser biały, wafle tofu i kokosowy korsarz, ale żadnych z tych jeszcze nie znalazłam.
http://www.goniec24.com/goniec-reportaze/item/2379-kefir-w-seulu#sigProIdf8a65e3c07
Oczywiście, gdyby mi bardzo zależało na jednej z tych rzeczy, to mogłabym się po prostu zwrócić do grupy facebookowej "Polacy w Korei". Grupa nie jest specjalnie aktywna jeśli chodzi o spotkania poza Facebookiem, ale zawsze można znaleźć informacje o tym, gdzie, co kupić albo gdzie się spotkać.
Ostatnio było ogłoszenie o wystawie polskiej ilustracji dla dzieci, otwartej przez miesiąc w Narodowej Bibliotece dla Dzieci i Młodzieży w Seulu.
Raz na jakiś czas też jest ogłaszana polska Msza św., która odbywa się raz na miesiąc w domu wspólnoty pallotynów posługujących w Korei, w mieście Bundang pod Seulem.
Msza św. ta jest nawet nadawana na żywo przez Internet dla tych, którzy nie mogą uczestniczyć osobiście. Czasem są też spotkania organizowane przez ambasadę polską. Na przykład, w grudniu było spotkanie przedświąteczne, na którym były pokazane dwa filmy dokumentalne o Polsce, uczestniczyło około 40 osób. Polska obecność tu jednak nie jest duża, ale jeśli się szuka, to można zawsze coś znaleźć, i grupa facebookowa najprawdopodobniej to ogłasza.
Ale co z moimi pączkami? No, na razie ich nie znalazłam. Niestety, bez względu na to jak bardzo i twórczo się szuka, niektórych rzeczy się nigdy nie znajdzie. Czasami trzeba improwizować i godzić się z kompromisem. Kiedy w grudniu zorganizowałam spotkanie wigilijne u siebie w mieszkaniu, to obiecałam gościom jedzenie polskie, ale szybko się nauczyłam, że jakieś odchylenia od normy trzeba zrobić.
Zamiast uszek do barszczu włożyłam "mandu", koreańskie pierogi, które smakują i wyglądają jak duże uszka. Zamiast kapusty było kimchi, koreańskie danie ze sfermentowanej kapusty. I zamiast makowca był tort ze sklepu "Emart".
Nie wszystko mogło być tradycyjne, ale za to pięć osób, które były moimi gośćmi ma dziś trochę głębsze zrozumienie polskiej tradycji. Bez tych kompromisów wigilii w ogóle by nie było. Lepiej siedzieć na podłodze i jeść pałeczkami niż nie świętować...
I tak to jest, jak się mieszka gdzieś, gdzie nie ma dużo Polaków, tradycje są zmienione, grupa facebookowa jest głównym połączeniem z rodakami i rosyjska restauracja robi się nagle najbardziej znajomym miejscem w całym kraju.
Może nie jest to idealna sytuacja, ale jest to sytuacja interesująca, dzięki której dużo można się nauczyć. Czasem jest trudno znaleźć coś, czego szukam, ale za to cieszę się o tyle bardziej, kiedy wreszcie znajdę.
I znaleźć można. Kefir się gdzieś jeszcze chowa w Dongdaumunie, przynajmniej tak wynika z Internetu. Szukam następnej rzeczy, tym razem do Google'a wpisuję "Pączki w Seulu".
Nie mam szczęścia...
Paula Agata Trelińska
Fotografie - Autorka