Back to the Future
Jednym z podstawowych elementów odróżniających wolne społeczeństwo od dyktatury i zamordyzmu jest wolność słowa. Ojcowie założyciele obecnego postmonarchicznego „świeckiego” porządku uznali, że ludziom trzeba dać mówić.
Debata jest najlepszym sposobem na rozwiązywanie problemów między wolnymi (i wówczas zazwyczaj uzbrojonymi) ludźmi, po to by nie skakali sobie do gardeł i nie prali po pysku. Człowiek wolny winien móc wyłożyć, co mu leży na sercu.
Ten ideał jeszcze do niedawna kształtował życie publiczne „wolnego świata”. Przypisywane Wolterowi słowa „nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć” ponoć są autorstwa angielskiej pisarki Evelyn Beatrice Hall sumującej poglądy Encyklopedysty na temat wolności wypowiedzi.
To właśnie ta teza była mieczem, którym szermowali wszelkiej maści liberałowie, libertyni i libertarianie, by rozwalać tradycję, niszczyć kulturowe tabu, wprowadzić do głównego nurtu wszelkie bezeceństwa, które ponoć musimy tolerować w imię wolności wypowiedzi.
To w imię swobody ekspresji – mówiono nam – musimy tolerować nawet najbardziej idiotyczne czy odrażające poglądy. No bo nie powinniśmy zakazywać, tylko dyskutować i przekonywać...
Ale świat się zmienił. Dla kogoś pamiętającego lata 50. ubiegłego wieku, zmienił się nie do poznania. Czy jednak rzeczywiście w krajach Zachodu powiększyły się sfery wolności? Czy zniesiono wszelkie tabu i możemy pleść, co tam nam się przywidzi, a ślina na język przyniesie?
Proszę spróbować!
Obawiam się, że eksperyment może zakończyć się w „ośrodku deradykalizacyjnym” (jakoś nazwa ta blisko kojarzy się z obozami reedukacyjnymi, w których Wietkong leczył zakażonych Zachodem Wietnamczyków). Debatę publiczną zastąpiła orwellowska politycznie poprawna mantra.
Kto jej nie chce klepać, z automatu klasyfikowany jest jako wróg ludu, terrorysta i element niepewny. Kaganiec założono nam delikatnie i powoli. Dzisiaj dzieci wychowane po nowemu nie są już w stanie pomyśleć rzeczy obrazoburczych, kwestionować zasad systemu. Kulturowi bolszewicy zaatakowali wolność słowa na wszystkich poziomach, od programów przedszkolnych zaczynając.
W poniedziałek federalna minister zamówień publicznych Judy Foote zakazała poczcie dostarczania do domów gazety „Your Ward News”, którą kilka grup, m.in. Standing Together Against Mailing Prejudice, uznało za antysemicką. Pismo ponoć szerzy rasizm, homofobię, mizoginię i antysemityzm. W wiosennym numerze możemy przeczytać m.in. o tym, że „komunistyczni Żydzi zamordowali w Związku Sowieckim ponad 50 mln chrześcijan”, i zobaczyć na okładce rysunki satyryczne, jak Bernie Farber, działacz społeczny i były dyrektor Kanadyjskiego Kongresu Żydowskiego, sypie srebrniki miejscowemu posłowi do legislatury Ontario Arthurowi Pottsowi wykonującemu salut rzymski – rzeczywiście są to niesmaczne rzeczy. Wcześniej poczta wykazywała – o dziwo – zdroworozsądkowe podejście, twierdząc, że nie odpowiada za treść gazet, które roznoszą do domów listonosze, i jak komuś się coś nie podoba, to może iść do sądu. Minister, której podlega przedsiębiorstwo, wydała jednak administracyjny zakaz na znanej nam z „Misia” zasadzie „tych klientów nie obsługujemy”. Sądy nie orzekły po myśli, to załatwi się sprawę inaczej…
Jak się nazywa taki system? Otóż, Drogi Czytelniku, system taki nazywa się dyktatura. Kiedy prawo tworzy pozory, a administracyjni pałkarze leją po głowie „kogo trzeba”.
Gipsowanie ust odbywa się również w Internecie, gdzie najwyraźniej wolność słowa złapała na chwilę oddech. Właściciele głównych przedsiębiorstw „forumowych” twittera, fejsbuka i innych, zgodzili się z kierownikami systemu, że będą likwidować mowę nienawiści i inne bezeceństwa. Oczywiście, w imię wolności i bezpieczeństwa nas wszystkich. Problem jak zawsze tkwi w szczegółach, czyli w tym, kto i jak będzie definiował, co jest mową nienawiści, a co nie; co jest dozwoloną aluzją, a co nienawistną. Należę do pokolenia, które pamięta, jaki urząd mieścił się na Mysiej, ale w tamtych czasach zapisy były precyzyjne, choć tajne. W zamordyzmie komunistycznym nie wolno było, na przykład, informować o „utrzymującym się na rynku braku korków elektrycznych i żarówek”, ani pisać o „»cudzie« w miejscowości Piotrków w powiecie radziejowskim, gdzie zauważono jakoby »cudowny« odblask na wieży miejscowego kościoła”.
Było konkretnie i po nazwiskach, dzisiaj zaś człowiek sam nie wie, czym może się narazić. Tym bardziej że według jednego z orzeczeń sądowych, sam fakt, że dana informacja jest prawdziwa, wcale nie oznacza, że nie jest mową nienawiści!
Żyjemy więc w dyktaturze – na razie jeszcze „miękkiej”, ale to może się zmienić. Żyjemy w dyktaturze nazywanej demokracją, ale przecież czy my, „ludzie wschodu” (Siekiera), którzy demokrację socjalistyczną mają za paznokciami, powinniśmy się dziwić? My to już przerabialiśmy. Wiemy, że o pokój walczy się do ostatniego naboju; wiemy, że wybory to piknik, od którego niewiele zależy, a rządzący zazwyczaj są „oderwani od społeczeństwa”. Wiemy także, że o pewnych rzeczach można mówić jedynie w gronie przyjaciół, a o innych można jedynie wymieniać porozumiewawcze spojrzenia; wiemy, jak to jest, kiedy mimo doskonałych kwalifikacji, stanowisko, o które się staramy, dostaje idiota według klucza z układu...
Nasza przeszłość jest naszą przyszłością. I chyba nie jest to jedyne deja vu.
Andrzej Kumor
To lubię, rzekłem – to lubię!
Był sobie chłopak z Białorusi, Polak – bo za takiego się uważał – i dlaczego nie mielibyśmy mu wierzyć? Imię też za tym przemawiało.
Czesio Wydrzycki, utalentowany muzycznie, rozwinął swoją wokalną karierę, przybierając romantyczny nickname Niemen. Drzewiej była taka piosenka: „Za Niemen, za Niemen, ach po cóż za Niemen...?”, odzwierciedlająca też romantyczne ciągoty rodaków do ziem kiedyś naszych (a może litewskich?) utraconych z winy utracjuszy szlachecko-arystokratycznych, którzy szarogęsili się w Pierwszej Rzeczpospolitej trojga narodów – polskiego, litewskiego i ruskiego. Zawsze podkreślam, że wielcy panowie, arystokracja, w większości nie byli polskiego, ale kresowego chowu. Darli polskie sukno pod siebie.
Stare Kiejkuty konsolidują opozycję
Tegoroczne obchody Dnia Konfidenta były wyjątkowo okazałe, więc nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania; lepiej...” – no, mniejsza z tym), że gdy tylko z pomocą Unii Europejskiej Wojskowe Służby Informacyjne odzyskają również przyczółki zewnętrznych znamion władzy, chwilowo zajęte przez przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości, to 4 czerwca, jako Dzień Konfidenta, z pewnością zostanie świętem państwowym.
Taki właśnie postulat wysunął Komitet Obrony Demokracji, a podpisało się pod nim w tej samej chwili aż 1400 osobistości, prawie samych autorytetów moralnych („a my wszyscy za Dniem Konfidenta!”), więc nikt nie będzie ani mógł, ani chciał zlekceważyć takiego drgnienia serc gorejących.
Nie zawracajmy dzieciom głowy
Kiedyś Stanisław Michalkiewicz lansował tezę Zbigniewa Brzezińskiego o „konwergencji systemów” – przenikaniu bolszewizmu do zachodnich instytucji. Dzisiaj widać, jak wielkim był prorokiem. Dożyliśmy czasów, kiedy problemem stają się tak proste rzeczy, jak co mówić w domu do dziecka. W obliczu urawniłowki programów edukacyjnych orwellowskie dwójmyślenie staje się faktem.
Dawniej szkoła i dom rodzinny „pracowały” wychowawczo ręka w rękę, dzisiaj, szkoła jest zadaniowana na odcinku wdrukowywania w młode płaty mózgowe politycznie poprawnej papki, w związku z czym, zamiast krytycznego myślenia i zaspokajania głodu wiedzy, zręcznie lasuje mózgi, tłumacząc problemy świata jedynie słusznymi stereotypami.
Jeśli więc dziecko będzie cały czas zadawać „głupie” pytania, jeśli będzie kwestionować „prawdy” podawane w szkole do wierzenia – dostanie po łapach. W naszej, tutejszej, kanadyjskiej szkole.
Szkoła produkuje dzisiaj ludzi, którzy mają być sprawnymi trybami aparatu. „Krytyka ma być, ale panie tak, jakby jej nie było, tylko aplauz i zaakceptowanie”.
Przesadzam? Proszę porozmawiać z dziećmi. Proszę porozmawiać o tematach tabu. Bo w naszej super liberalnej otwartej na wszystko kulturze wolnego słowa, możemy mieć inne zdanie, ale tylko tam, gdzie „partia pozwoli”.
Kocham spór i krytyczne myślenie, kocham argumenty i celne puenty, dlatego żal dzieci, które nie mogą się pospierać nad wielkimi obszarami naszej spuścizny intelektualnej z obawy o bycie rasistą, antysemitą czy Bóg wie kim jeszcze.
Nasza zachodnia cywilizacja popełnia w ten sposób harakiri – no bo wiadomo, że jakie młodzieży chowanie… Kierownicy systemu uznali, że wiedza nie jest potrzebna, potrzebne są tylko umiejętności, dlatego szkoła nie wykształca najważniejszych narzędzi krytyki i kwestionowania.
A przecież wiedza obowiązuje jedynie do chwili, gdy zostanie zrefutowana przez nowe doświadczenia – i nie może być traktowana jak prawda objawiona. Wiedza to proces. I to nawet ta o klimacie, która było nie było, ma aspiracje do „ścisłości”.
Jeśli więc nie można w kanadyjskiej szkole powiedzieć, że Murzyni są mniej inteligentni od Żydów, jeśli nie można zakwestionować teorii o zmianach klimatu dokonywanych ludzką ręką, kiedy nie można badać psychologicznych skutków wychowania dzieci przez pederastów czy kwestionować „prawa” do zabijania nienarodzonych, to przepraszam bardzo, ale wchodzimy w miękką dyktaturę. Miękką, bo na razie w tworzonych właśnie ośrodkach deradykalizacyjnych nie zamyka się malkontentów. Na razie.
No więc co ma robić rodzic, który usiłuje bronić zdrowego rozsądku i fundamentalnych wartości?
Czy łamać młodemu człowiekowi karierę, wymagając, aby myślał i mówił, co myśli?!
Czy może radzić, by myślał, ale zachowywał to dla siebie (bo przecież każdy chce mieć w miarę normalny dom, rodzinę, dzieci?). Czy może w ogóle nic nie mówić i położyć na tym wszystkim pieczęć świętego spokoju – no bo przecież kijem Wisły nie zawrócisz, a nasze potomstwo, bez ingerencji rodzicielskich frustracji, będzie mniej zestresowane i bardziej przystosowane do otoczenia?
Jak się zachować?
Śmieszne w tym jest to, że takie same dylematy mieli nasi rodzice w PRL-u. Różnie je rozwiązywali. Syn działacza niepodległościowego, więzionego w stalinizmie, Tadeusza Płużańskiego, dowiedział się o historii ojca na początku lat 90., gdy był dorosły. Inni mówili: tylko nie opowiadaj w szkole tego, co słyszysz. Jeszcze inni po prostu pozostawiali dzieci na łup propagandy – sądząc, że takie są czasy...
Odpowiedź na pytanie zależy od tego, po co żyjemy? Jeśli po to, by lekko, łatwo, przyjemnie przepłynąć przez życie „bezstresowo”, to rzeczywiście powinniśmy oddać dzieci na wychowanie do nowych bolszewików… Jeśli jednak życie jest po co innego, to bez prawdy nie ma sensu. Właśnie prawda jest tu głównym wyznacznikiem.
System coraz częściej wymaga od nas drobnych kłamstw, wymaga skinienia głową, tam gdzie powinniśmy się oburzyć i zaprotestować. Cena protestu na razie nie jest wysoka; wchodzimy w tę wodę powoli, na razie przygotowuje się grunt...
I dlatego tak ważne, by dzieciom mówić prawdę, by nie rezygnować z ich wychowania. Dla ich dobra. A dobro nie polega na tym, że nie ma problemów i zmartwień.
A więc uczmy tego, czego szkoła nie uczy – pokazujmy, jak argumentować, pokazujmy właściwe książki, kierujmy ku lekturom z historii świata. Nie bójmy się własnych myśli i rozmawiajmy o nich z dziećmi. Tłumaczmy złożoność procesów świata, i zróbmy wszystko, by nie dawały sobie odbierać wolności, by były krnąbrne, niezależne, wierne wartościom i posłuszne wyłącznie Panu Bogu.
Niezależnie od tego, jak potoczą się ich losy, naszym głównym zadaniem jest przekazanie im prostej prawdy – życie jest piękne, nie dlatego, że jest spokojne, wygodne, bez bólu, lecz dlatego, że jest walką – walką o nas samych, o nasze człowieczeństwo.
Wychowanie bez tego przekonania to zawracanie głowy.
Andrzej Kumor
Starsi i młodzi – o co wam chodzi?
Hydrze wciąż chytrze
odrastają głowy – brzydsze.
„Widmo krąży po Europie...”. Kto z czytelników zgadnie lub pamięta, z jakiego wiekopomnego dzieła pochodzi ten cytat? Tak, to są pierwsze słowa „Manifestu komunistycznego” niemieckiego Żyda Karola Marksa, który jednak na stare lata upodobał sobie Anglię i jest pochowany w Londynie.
W połowie dziewiętnastego wieku czarno-brodaty, jak nie przymierzając dzisiejsi islamscy ajatollachowie, w końcu też Semici i jak oni nawiedzony, widocznie nie czuł się dobrze pod prusko-bismarckowskim drylem i Kulturkampfem rodzącego się niemieckiego nacjonalizmu. Potrafił przewidywać przyszłość? Mądrala. Poza wspomnianym manifestem, dzieło swojego życia, „Kapitał”, stworzył już chyba (?) w Anglii. Stał się on biblią, żeby nie powiedzieć koranem, rodzących się ruchów socjalistycznych. Kierunkiem rozwoju myśli (niestety) w drodze do utopii.
Niezbędnie narodowy charakter demokracji, suwerenności i integracji
Wypada przychylić się do zdania klasyka politycznego realizmu Winstona Churchilla i przyjąć, że choć demokracja jest ustrojem ułomnym, to na dziś trudno zastąpić ją czymś, co byłoby naprawdę lepsze.
Skoro tak, należy zatem uczynić ją maksymalnie bezpieczną dla suwerena oraz skuteczną w rzeczywistej obronie jego interesów, przede wszystkim przez przywrócenie stałych i budujących punktów odniesienia.
Na skrzydłach pocisków manewrujących
Demokracja to słowo, które na salonach zastąpiło socjalizm, jako sam miód i dobro. Każdy dziś wie, że tam, gdzie nie ma demokracji, panują mroki zniewolenia.
Tak przynajmniej wynika z obowiązującej narracji trzech minionych dekad. Demokracja jest tak dobra, że w jej imię można bombardować wszędzie tam, gdzie jej jeszcze nie ma. Demokracja niesiona na skrzydłach pocisków manewrujących to znak naszych czasów. Dlatego dzisiaj, mieszkańcy Trypolisu, Bagdadu, Kabulu, Aleppo, czy nawet Kijowa mogą chodzić uśmiechnięci, wiedząc, że do nich też puka demokracja, że demokracja o nich nie zapomni i nie zostawi na pastwę spokoju…
* * *
Patrząc z boku, demokracja to tylko krótki fartuszek legitymizacji władzy, w sytuacji gdy nic innego jej już nie legitymizuje. Spod tego fartuszka coraz częściej zaczyna jednak prześwitywać golizna, czyli naga prawda.
Tak się stało w rezultacie wyborów, w jakże demokratycznie ugruntowanej Austrii, gdzie o mały włos wygrał nie ten co trzeba, zmuszając siły demokracji do błyskawicznego zwarcia szeregów, tak by w ciągu kilkudziesięciu godzin mogło się odnaleźć kilkaset tysięcy głosów korespondencyjnych - m.in. również z zaświatów, co kandydatowi światłości przywróciło demokratyczną moc i wyniosło ku władzy, spuszczając szlaban na mrocznego nacjonalistę.
Najwyraźniej tym razem w Oesterreichu siły światłości nie grały na dwa ognie. Zazwyczaj jest tak, że kandydaci z prawa, z lewa i ci pośrodku są nasi, aby nie było jakichś niepotrzebnych zawirowań. Zresztą demokracja coraz bardziej nam dojrzewa i tanieje. To znaczy, że ci co trzeba wygrywają coraz mniejszym kosztem.
Dawniej trzeba się było napracować, kupić media, zmajstrować kilka kampanii czarnego pijaru, wygrzebać kilka skandali obyczajowych czy finansowych. Dzisiaj jest lepiej.
Dobrze to sumuje zdanko pewnego polskiego szczekacza, który otwartym tekstem stwierdził, że gdyby w Polsce byli uchodźcy, Kaczyński nie miałby szans.
To prawda!
Nic tak nie poprawia demokracji jak wielkie mieszanie. Tzw. uchodźcy, gdy tylko staną się siłą polityczną (a nie tylko seksualną) w Niemczech i nauczą się obchodzić z kartką do głosowanie, zmienią niemiecką politykę. I o to chodzi masonom i innym sorosopodobnym globalistom, którzy ich tam ślą. Wymieszanie kultur i mniejszości etnicznych, likwidacja państw narodowych to jedynie słuszny kierunek, znoszący utrudnienia, jakie monolityczne państwa z ich instytucjami, wyborami, referendami etc. stawiają na drodze oberplanetarnej rozpiski.
Popatrzmy na to, co się dzieje w Kanadzie, gdzie pod wodzą premiera-dzieciucha rządzi nami klika tych, co to chcą nam zrobić dobrze. Oczywiście najpierw sięgając głęboko do portmonetki.
Elita ta nauczyła się prostych chwytów manipulowania mniej lub bardziej zmobilizowanymi środowiskami wyborczymi, co przy bierności nowych imigrantów daje w miarę sprawne i skuteczne narzędzie uzyskiwania pożądanego rezultatu wyborczego.
Demokracja to dzisiaj jeden z wielu telewizyjnych spektakli, do których notabene nasz premier-dzieciuch jak najbardziej się nadaje (ma nawet w tym kierunku trochę wykształcenia). A że czasem poniosą go emocje i traci cierpliwość w obliczu nudnych jak flaki z olejem procedur parlamentarnych, no to może nawet i lepiej, bo rośnie atrakcja całego przedstawienia.
Upolityczniając uchodźców, imigrantów i generalnie ludność napływową, której bezpośredni interes nie jest związany z tradycyjnymi interesami danego kraju, ułatwiamy mieszanie całego kotła.
Doświadczenia austriackich wyborów pokazują, że jest to słuszna droga, i nie zdziwiłbym się, gdyby nowy, zielony prezydent znalazł się w jakimś komitecie powitalnym.
Bo jak to wygląda, żeby takie karkołomne fałszerstwa trzeba było robić?! Choć widać już pewną ewolucję ku miękkim metodom. Przecież poprzednio, gdy wybory nie wyszły, trzeba było gościa motoryzacyjnie rozkwasić na jakimś domu. Teraz wystarczyło proste podsypanie głosów (może trafiła się fucha Polakom z PSL-u, kto wie?).
Ciekawe też, jak będzie wyglądać demokracja w wyborach prezydenckich w USA? Możliwe, że system gra na dwa ognie - bo jak zauważył Marek Chodakiewicz, Trump potrafi być poważny, i w poważnych sprawach, do ludzi poważnych mówić ludzkim głosem - o czym świadczy chociażby wystąpienie na forum American Israel Public Affairs Committee. Być może błaznuje na pokaz, bo jest medialny i potrafi grać telewizją. Jeśli jednak przez przypadek (nie można tego wykluczyć) Trump jest autentycznym politykiem spozasystemowym, to wówczas - jeśli w porę nie złoży krwawej parafki na podśmierdującym siarką kwicie, dołączy do klubu, jaki tworzą Lincoln, Garfield, McKinley i Kennedy.
Demokracja musi zwyciężyć. Zawsze!
Andrzej Kumor
Na wszelki wypadek
Kowalstwo profesja zacna, wszelako wymagająca ponadprzeciętnie. Weźmy jeden tylko element: albo kowal wie, co i kiedy na kowadło położyć, oraz jak długo i mocno młotem uderzać, albo kowalem nie jest.
Ilmarien kowalem był z dziada pradziada. Co ważne, był też Finem. Każdy wie, że Finowie różnią się od wszystkich innych nacji, ale nie wszystkim znana jest niezwykle oryginalna cecha fińskiego charakteru, tożsama z takąż samą cechą jedynie u Węgrów i Polaków. Mianowicie, gdy któryś z przedstawicieli trzech wymienionych narodów spostrzeże napis „ciągnąć”, na czymkolwiek by owego napisu nie wykonano, wtedy tak długo pcha, póki tego czegoś nie przepchnie. I że dopiero przepchnąwszy, czegokolwiek by nie pchał, pracą swą mocno sponiewierany, wręcz upodlony, ze wstrętem odwraca wzrok od pustej już butelki.
Egzekucja odłożona
A to ci dopiero siurpryza, podobna do tej wyśpiewanej przez Wojciecha Młynarskiego w piosence, jak to „w słynnej prowincji Guadalajara istniała według najlepszych wzorów, szalenie droga i bardzo stara szkoła dla przyszłych torreadorów”. W tej szkole kładziono specjalny nacisk na „sztukę uników”: „Sukcesów sens przy walce byków polega na sztuce uników”... Aliści jeden z wzorowych uczniów się zbuntował i oświadczył: „Marzę jak wy o walce byków, lecz gardzę tą szkołą uników (…) Nie będzie byk gonił mnie wkoło, od pierwszych chwil stawię mu czoło (…) Rzucił muletę, wydobył szpadę, a byk nadbiegał, byk był tuż-tuż. I spójrzcie państwo – nic się nie stało. I tłumom zamarł na ustach krzyk, bo audytorium nie przewidziało, że unik zrobi byk!”.
Komisja Europejska wyznaczyła w ubiegłym tygodniu polskiemu rządowi pięciodniowe ultimatum, którego termin upływał 23 maja. Jeśli do tego czasu polski rząd nie przedstawiłby Komisji Europejskiej jakiegoś sposobu udelektowania prezesa TK, pana prof. Andrzeja Rzeplińskiego, to Komisja wyda druzgocącą opinię oraz zalecenia. Jeśli polski rząd ich nie wykona, to die polnische Frage zostanie przeniesiona na wyższy stopień eskalacji, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wydawało się, że przyszła kryska na Matyska, tym bardziej że rząd, ustami swego rzecznika, oświadczył, że termin ultimatum jest „zbyt krótki”.
Jesteś uchodźcą? Zapraszamy do policji!
W Bawarii rusza kampania zatrudniania policjantów obcego pochodzenia, niezależnie od tego, czy mają niemiecki paszport, czy nie Akcja ma na celu pomoc rozwiązanie fali przestępstw z udziałem imigrantów.
Wiadomość została ogłoszona przez ministra spraw wewnętrznych Bawarii Joachima Herrmanna.
"Nasze doświadczenie pokazuje, że pracownicy o zagranicznych korzeniach są bardziej skuteczni w znajdywaniu właściwego podejścia do imigrantów", powiedział minister, cytowany przez Bayerische Rundfunk.
"Jestem optymistą, że w ten sposób możemy poprawić naszą zdolność do rozwiązywania przestępstw i zmniejszyć atmosferę konfliktu. Musimy uświadomić sobie, że nie byłoby źle, gdybyśmy mieli więcej zagranicznych kolegów. "
Choć kwestia paszportu nie jest już tak ważna, kandydaci do policji w Bawarii nadal będą musieli przejść trudne testy wstępne, Herrmann ostrzega i dodaje, że zasady te nie zostaną zmienione dla kandydatów zagranicznych.
W Bawarii policja zachęca migrantów się zapisać, ponieważ władze lokalne, którzy znajdują się w ostrej opozycji do polityki otwartych drzwi Angeli Merkel wobec azylantów.
Niemcy przyjęły w 2015 roku 1,1 mln uchodźców