Co tam, panie i panowie, w polityce?
„All depend on how the wind blows”
Tak się utarło, że polityka to raczej domena panów. Niesłusznie, bo przecież panie, nie tylko u nas, są w polityce tu i ówdzie bardzo aktywne.
Dwie premiery w Polsce ostatnio (a była i Suchocka) i także jedna tu, w Ontario. A kto trzęsie Unią „Europejsko-Niemiecką”? Angela M. - i dlatego żadnych weneckich czy innych brukselskich komisji się nie boi. Czyż któraś ośmieliłaby się wychylić przeciw Berlinowi? Budapeszt, Warszawa, Ateny - tam tylko można pokazywać siłę socbiurokracji z politpoprawnym lewackim odchyleniem. Czy wyobrażamy sobie, że germańscy i germanofilscy posłowie UE zagłosowaliby, potępiając rząd niemiecki po donosach głęboko zatroskanych o demokrację obywateli RFN? Dyktatorskimi zapędami kanclerzyny? To w ogóle w tzw. rachubę nie wchodzi. Kraft durch Freude - co po naszemu znaczy - siła przez jedność. Tak jest (niestety) za miedzą, czyli Odrą i Łużycką Nysą. POzazdrościć tylko możemy.
Wojenne dreszcze
Grają surmy bojowe. Wojenne dreszcze chodzą po ciele Europy; były szef NATO twierdzi, że w ciągu roku może dojść do nuklearnego konfliktu NATO z Rosją, analitycy amerykańskich think-tanków ostrzegają przed deeskalacyjnymi uderzeniami jądrowymi rosyjskiej armii...
Co takiego zmieniło się, że USA zaczynają nam nad głowami wymachiwać tomahawkami?
Jak z dzisiejszej perspektywy wygląda globalny układ sił?
Jaka w nim jest pozycja Polski?
Żyjemy w czasach wielkiej dezinformacji. Mimo dobrodziejstw Internetu i - wydawałoby się - szerokiego dostępu do wiadomości, większość z nas na co dzień posługuje się aktualnym matriksem wdrukowanym przez medialne operacje. Nieważne, czy wewnętrznie sprzecznym, czy nie; nieważne, czy zgodnym z lansowanym przed rokiem - pamięć „społeczna” i tak jest krótka, sięga najwyżej kilku tygodni...
Jeszcze kilka lat temu Putin, był pragmatykiem, z którym mogliśmy robi interesy, a obecny „król Europy” Donald Tusk przybijał sobie z nim „żółwika” nad trupem prezydenta Polski. Dzisiaj byłoby to nie do pomyślenia; dzisiaj obowiązuje narracja pod tytułem „umacnianie wschodniej flanki NATO” i dzisiaj jest poważna rozmowa o stacjonowania amerykańskich atombomb na polskim terenie. Co się stało?
W punktach i po kolei świat wygląda tak:
Projekt globalizacyjny realizowany przez elity Zachodu („związki tajne i bezpłciowe”) nabrał przyspieszenia. Budowa jednego światowego porządku i „świetlistego miasta na wzgórzu” została proklamowana oficjalnie przez Reagana i Busha I w momencie zwycięstwa USA - mocarstwa będącego głównym narzędziem tych elit - nad „imperium zła”. Rozpad Sowietów i „urynkowienie” gospodarki Chin sprawiły, że elity te zaczęły mieć nadzieję na szybką realizację ogólnoplanetarnego projektu.
Zataczająca się i zoligarchizowana przez żydowskich pokomunistycznych biznesmenów jelcynowa Rosja oraz Chiny grzecznie łykające amerykańskie weksle wpisywały się doskonale w ten plan. Wydawało się, że poza zgrzytami w postaci konfliktów peryferyjnych i ciągłego parcia Izraela do przebudowy Bliskiego Wschodu wszystko idzie jak z płatka…
Nowe, świeżo wzbogacone elity rosyjskie i chińskie miały doszlusować do globalnych klubów i zapewnić sprawne zarządzanie regionalnymi submocarstwami. Odbudowa podmiotowości Kremla, jaka nastąpiła za sprawą rewolty narodowego, rosyjskiego aparatu KGB (Putina), i wzrost gospodarczy Chin połączony z coraz wyraźniejszym kreśleniem ambicji geopolitycznych Pekinu zmusiły USA do rewizji.
Chiny i Rosja mimo ponawianych ofert i licznych negocjacji nie przystąpiły do amerykańskiego planu globalizacji.
Najważniejsze znaczenie mają tu Chiny. To one ze swym potencjałem produkcyjnym, ludnościowym, a coraz częściej technologicznym i militarnym zagrażają pozycji amerykańskiego hegemona. Chińczycy owinęli Amerykanów siecią uzależnień tak dokładnie, że prowadzenie z nimi wojny staje się coraz bardziej kosztowne i trudne.
W 2011 roku kierownictwo ChRL ogłosiło oficjalnie przygotowywany od lat projekt strategiczny Nowego Jedwabnego Szlaku - zjednoczenia Eurazji, przy pomocy integracji gospodarczej i połączeń komunikacyjnych; scalenie w jedno europejskich (czytaj: niemieckich) technologii, rosyjskich zasobów surowcowych i chińskiego potencjału produkcyjnego. Takie mocarstwo oznaczałoby kres hegemonii amerykańskiej na wszystkich frontach i zepchnięcie USA (głównego narzędzia globalizacyjnego elit Zachodu) do roli regionalnej. Byłoby też niezależne od kontrolowanych przez marynarkę USA szlaków morskich w Azji.
Stany Zjednoczone walczą z tą inicjatywą na wielu frontach, również poprzez destabilizację Europy.
Wywołany przez Amerykę exodus imigrantów z obozów na Bliskim Wschodzie, pogrążenie w chaosie Libii, która zagrażała amerykańskim interesom w Afryce i blokowała wędrówkę ludów przez Morze Śródziemne; presja na Angelę Merkel, której dossier prawdopodobnie znalazło się w aktach Stasi przekazanych przez szefa enerdowskiego wywiadu Marcusa Wolfa CIA w Berlinie Zachodnim, połączone z destabilizacją wschodu Europy przy pomocy sfinansowanego kosztem 5 miliardów dolarów przewrotu na Ukrainie i wyparcia z władz kraju frakcji rosyjskiej, wszystko to stanowi elementy nowego układu, powstrzymania wypierania USA z Europy oraz podbijania stawki negocjacji z Rosją (liczba wizyt dyplomatów USA na Kremlu nie ma w minionych miesiącach precedensu).
Bez Rosji w antychińskiej koalicji, ograniczenie ambicji Państwa Środka tak na drodze pokojowej, jak i militarnej nie jest możliwe.
Nad naszymi głowami toczy się więc agresywna gra z Rosją i na stole są wszystkie karty, wszystkie atuty i elementy nacisku, w ostateczności również w postaci militarnej - ograniczonej wojny NATO (a raczej Polski i Ukrainy) z Rosją, która znacznie podroży koszt polityki realizowanej przez Putina i być może pozwoli na wymianę jego ekipy.
Podobnie jak stratedzy ZSRS w czasach płk. Kuklińskiego zakładali możliwość wojny nuklearnej na terenie Polski bez wywołania wymiany nuklearnej przy pomocy rakiet strategicznych i zagłady planety, tak dzisiaj to samo zakładają amerykańscy planiści. Nasz problem polega na tym, że niezależnie od efektu, Polska poniesie olbrzymie straty, w rezultacie których będzie miała znikome szanse na odrodzenie jakiejkolwiek regionalnej podmiotowości; zostanie wyeliminowana.
Obecne władze w Warszawie, które są wykonawcami tego planu na polskim odcinku, prawdopodobnie nie mają wielkiego pola manewru. Amerykanie są w stanie osadzić nad Wisłą dowolny rząd, polska „demokracja” (jak w wielu innych krajach) to fikcja, i to wcale nie z tych powodów, o jakich krzyczą odspawani od koryta skorumpowani beneficjenci poprzedniego rozdania, dając przy okazji do ręki zagranicy narzędzie do kontroli obecnego rządu. Kompromitowanie poprzedniego, a tym samym utorowanie drogi bardziej narodowemu, antyrosyjskiemu układowi (afery podsłuchowe), odbyło się przy udziale służb amerykańskich i żydowskich.
Po co zmiana w Warszawie? Do wojennej, antyrosyjskiej mobilizacji społeczeństwa. Poprzedni, złodziejski i do cna skorumpowany rząd do tego się nie nadawał. Czy mobilizacja będzie potrzebna? Nie wiadomo. Piłka jest wciąż w grze, ale patrząc na zaangażowane środki, USA tym razem nie blefują. Wojna na terenie polskim, białoruskim i ukraińskim jest w kartach.
Być może obecny polski rząd (środowisko obecnej władzy) sądzi, że w takim konflikcie (którego wybuch i tak pozostaje poza naszą kontrolą) Polska będzie w stanie ugrać coś dla siebie; że towarzyszące mu osłabienie Niemiec i Rosji pozwoli rozewrzeć tradycyjne antypolskie szczęki, sojusz niemiecko-rosyjski, i otworzy Warszawie drogę do prawdziwej regionalnej podmiotowości...
Być może tak jest, bo o tym właśnie, jesienią ubiegłego roku, mówił w wywiadzie dla „Gońca” obecny minister obrony narodowej Antoni Macierewicz: Koncepcja Jedwabnego Szlaku, ekspansji Chin itd. jest częścią całościowej koncepcji porozumienia Europy Zachodniej z Rosją i z Chinami i wyeliminowania z obszaru eurazjatyckiego wpływów Stanów Zjednoczonych oraz zlikwidowania jako niepodległego podmiotu Polski. Bo to Polska, jako największy kraj na styku między wpływami rosyjsko-chińskimi i niemieckimi, jest jedynym potencjalnym krajem mogącym zorganizować alternatywę wobec takiej eurazjatyckiej superpotęgi.
Polska budująca alternatywę dla eurazjatyckiej superpotęgi? „Jedna atomowa, druga wodorowa i wrócimy znów do Lwowa”? Po ciele idą dreszcze…
Andrzej Kumor
Wojny z Rosją nie będzie
Tak się składa, że ruską duszę z powodu powiązań rodzinnych rozumiem lepiej niż inni Polacy.
I tak jak byłam na sto procent pewna, że Putin oficjalnie zaanektuje Krym, bo kto by nie wziął takiego prezentu, a wszyscy mówili, że nie, że głupoty gadam, po co mu to, teraz się rządzi wpływami politycznymi i gospodarczymi, tak myślę, że tej wojny nie będzie, bo ona Rosji nie na rękę w tej chwili. Wojny o Krym nie będzie, bo choć oficjalnie nikt tego nie uznał, tak praktycznie o Krymie już nikt nie mówi, sytuacja jest nieoficjalnie zaakceptowana. Problemem jest Donbas. Tej wojny chcą tylko Żydzi, nie Amerykanie, nie Rosjanie i nie Chińczycy. Pytanie, na ile ich wpływ, tzn. Żydów, będzie silny, jakie prowokacje będą.
Oni się siłują przy stoliku, tak, to prawda. Jakie karty tam są grane, nie wiemy. Wiem jedno, Putin jest wielkim przywódcą, choć skażonym bolszewizmem, który się objawia pogardą do człowieka, nawet własnego obywatela, ale myślę, że ma wizję nie na dziesięć lat do przodu, a na sto.
Tradycyjny sojusz z Niemcami – tak, ale tylko na 20-30 lat. Europy później już nie będzie. Będzie islam i Rosja w morzu tego islamu otoczona ze wszystkich stron, ze swoimi problemami z demografią włącznie. I moje myślenie jest takie, że Polska, jeśli utrzyma jednoetniczność, stanie się przedmurzem, będzie Rosji potrzebna, żeby Rosja ocalała. Ja to przedmurze widziałam jeszcze przed tą falą uchodźców, nie myślałam, że to tak przyspieszy. I Rosja będzie nas prztykać, ale nie niszczyć, bo za te kilkadziesiąt lat będziemy jej bardzo potrzebni. Nie będzie tradycyjnego sojuszu z Niemcami, bo nie będzie Niemiec. Będą resztki cywilizacji łacińskiej w Europie środkowowschodniej, i będzie bizantyjska Rosja, będziemy bardzo potrzebni, pierwszy raz w historii. Putin, jeśli go dobrze oceniam, to wie. I może się tam migdalić z Żydami, ale mało kto się orientuje, że prawdziwymi antysemitami są właśnie Rosjanie. Oni mają wgraną w geny niechęć do Żydów i pogardę. I do Arabów. Przez wieki Chazarowie im bruździli.
I teraz pytanie, jak Putin ocenia, co jest korzystniejsze dla Rosji w dalszej perspektywie w tej wojnie chińsko-amerykańskiej, zwycięstwo Ameryki czy Chin? Według mnie, on nie ocenia, jakie korzyści odniesie Rosja doraźnie, popierając tego czy owego, w ciągu najbliższych lat. Oczywiście gra i będzie korzystał, ale decyzja, do kogo się przyłączyć, nie będzie podyktowana tymi doraźnymi korzyściami wyłożonymi na stoliku, tylko analizą na sto lat do przodu, co jest dla Rosji lepsze.
Bo Putin kocha Rosję i jeśli, znowu, dobrze go oceniam, myśli sto lat do przodu. Nigdzie nie znalazłam analiz, czy dla Rosji w tej perspektywie lepsze byłoby chińskie światowe mocarstwo, czy amerykańskie. Nie wiem tego, ale myślę, że on to wie. Ale jedno wiem, że mimo że tam się prztykać będą o Donbas, o Ukrainę, szachować kartami, Putin Polski nie zniszczy, jeśli myśli sto lat do przodu. Będzie chciał tu mieszać i rządzić, ale nie będzie chciał tak osłabić, żeby padła albo żeby Żydzi tu rządzili kompletnie. PanaBraunowa wizja Polski jako kondominium niemiecko-rosyjskiego pod żydowskim zarządem powierniczym była koncepcją aktualną dwa lata temu. Nie teraz.
Sytuacja się tak zmieniła diametralnie w ciągu dwóch lat, że wszystko ulega przewartościowaniu. Tej wojny nie będzie, tak to widzę z rosyjskiej perspektywy. Oczywiście jeśli moja ocena Putina jest prawdziwa.
Co powinna zrobić Polska? Analizować, co dla Rosji jest lepsze, supermocarstwo chińskie czy amerykańskie i jaką decyzję Rosja podejmie, a na najbliższą przyszłość nie wpuścić żadnego islamisty do kraju, zachować neutralność, nie dać się sprowokować i nie dać się wciągnąć do wojny. Myśleć sto lat do przodu, a nie jakaś wschodnia flanka NATO.
Cywilizacja nam ginie, a Polska tylko przy okazji.
Więc wojny nie będzie, chyba żeby Putin umarł.
Aleksandra Krukowska
O wyższości wojsk zaciężnych…
Pokutuje w polskiej mentalności przekonanie, że politycy powinni być jak Siłaczka czy dr Judym, a politykę robi się pospolitym ruszeniem. I jest w tym wielka wartość, jeśli na ołtarzu starań politycznych składamy całopalną ofiarę własnego życia, poświęcając na dokładkę dzieci i rodzinę.
Nasza historia obfituje w piękne klęski, w których „zwyciężaliśmy moralnie”. Niestety, owe „zwycięstwa” nie tylko, że nie przybliżały nas do narodowego sukcesu, ale jeszcze powodowały olbrzymi ubytek polskiego majątku i przetrzebienie najwartościowszych pokoleń.
Wszystko to jest oczywiście efekt pokarania nas zaborami przez Pana Boga. Było szlachcie za dobrze, przestała kształcić dzieci, no a potem nie dało się już wiele zrobić. Przez rozbiory polska państwowość powstawała dziwacznie i zbyt późno, by móc wykształcić nowoczesne myślenie polityczne.
Jedną z jego podstawowych zasad jest to, że polityka wymaga zapewnienia finansowania działalności. Kto ma czym płacić, ten działa. Potwierdza to dzisiejsza polska rzeczywistość, potwierdza to również polska historia.
Jeśli chce się działać niezależnie trzeba mieć niezależne środki.
Przykład pierwszy z brzegu - polskie państwo podziemne. Oficerowie Armii Krajowej otrzymywali pensje. Bo nie można poważnie walczyć za kraj jedynie „po godzinach”, jednocześnie tyrając na cały etat. Kurierzy wozili więc z Londynu instrukcje, ale przede wszystkim złoto i dolary. Zresztą nie tylko podczas okupacji niemieckiej, ale również po zakończeniu wojny z Niemcami, kiedy to owe złoto i dolary często lądowały w kieszeniach ubeckich prowokatorów.
Uświadomił mi to lata temu porucznik NSZ Tadeusz Siemiątkowski, który opowiadając o rozmowach scaleniowych z AK, stwierdził: - Ponieważ większość oficerów to byli piłsudczycy, to oni to wszystko później zaczęli przejmować i ta Służba przerobiła się na Związek Walki Zbrojnej. Ta organizacja robiła się największa, bo miała pieniądze. (...) A potem już w 42 roku zaczął się pęd do scalenia tych wszystkich kół, zwłaszcza zaś nacisk ze strony Londynu, który miał pieniądze i czasami kupował. (....) Londyn przysyłał pieniądze i oni mogli szeroko działać. I działali! W każdym razie delegatura AK przekupiła po prostu... Wie pan, ja panu to mówię, ale nie mam na to dowodów - ja to słyszałem, to było głośne...
Politycy narodowi, którzy weszli w ten „kwadrat”, dostali „zapomogi” - tak się to nazywało. Nie wiem tam ile, może z dziesięć tysięcy dolarów miesięcznie - dla całej organizacji politycznej. Zresztą dowództwo, oficerowie, którzy weszli, byli od razu na pensji. No i były pieniądze! Londyn dawał, nie miał dużo, ale dawał!
Nawet najbardziej zbożna działalność wymaga pieniędzy, o czym od wieków wie Kościół katolicki, głosząc wiernym, że muszą Kościół utrzymać. Znów podeprę się wspomnieniami, tym razem księdza, który pracował na misjach wśród Pigmejów i powiedział, że tubylcom od początku tłumaczy się, że to nie jest „kultura cargo”, trzeba misję wspierać i jeśli nie mają kurki czy jakiegoś owocu, to powinni choćby przyjść popracować.
Polityka to jest działanie dla dobra wspólnego, ale pro publico bono nie oznacza, że za darmo. Z patriotycznego czy ideologicznego uniesienia można działać krótko i kiedy nie ma się innych obowiązków. Nawet ukraińscy superideowi banderowcy-majdanowcy mieli zapłacone za koczowanie na kijowskim placu. W przeciwnym razie rozeszliby się po tygodniu, szukając jakiegoś dochodowego zajęcia. Jak się później okazało, płacili im przez pośredników Amerykanie.
Dlaczego to przypominam? Bo właśnie w miniony weekend przez Warszawę przeszły marsze KOD-u i antyKOD-u. Okazało się, że KOD-u było wiele więcej. Wywołało to lekką konsternację antyKODowej strony, skoncentrowano się jednak na podważaniu informacji o frekwencji KOD-owego pochodu, zamiast zająć istotą rzeczy.
To, co ma tutaj największe znaczenie, to fakt, że KOD był i jest “umocowany” finansowo, a antyKOD nie, słowem, jedna strona przyjechała do Warszawy za partyjne pieniądze, z opłaconą wyżerką i dźgnięta w tyłek groźbą dąsów aparatu, druga zaś była goła i wesoła. Patrząc z zewnątrz, nikogo nie interesuje, która strona była bardziej ideowa - ważne jest, jaki przekaz został osiągnięty. A przekaz był taki, że manifestacja KOD-u była masowa.
POLITYKA BEZ PIENIędzy jest niemożliwa! Co więcej, polityka bez pokazania źródeł pieniędzy jest podejrzana. Bo kto płaci, ten najczęściej wymaga. Często jest to sponsor ukryty.
Dlatego właśnie w wielu państwach zakazuje się działalności tajnych zagranicznych lobbystów, różnych organizacji „pozarządowych”, aby nie dać sobie robić dywersji.
I dlatego trzeba sobie zapewnić trwałe źródła finansowania polskich działań. W kraju, który już od kilkuset lat boryka się ze zdrajcami opłacanymi przez obce ambasady, jest to absolutna konieczność. Bieżące wypadki pokazują to z całą ostrością.
Andrzej Kumor
Niesławna pamięć na długo pozostanie
„Mimo rezolucji
Komisji Europejskiej
bociany po pewnym wahaniu
przyleciały do Polski.”
Będą potrzebne!
Przedrozbiorowy sejm I Rzeczpospolitej nazwano niemym. W milczeniu zgodzili się posłowie (shame) na podporządkowanie Ojczyzny obcym. Jednak za tym nie głosowali. Imiona tych przekupionych czy wystraszonych niemot pokrył pył historii. Ale Polacy zapamiętali nazwiska niektórych wielmożów, polityków tego okresu.
Oni w zamian za zagwarantowanie im posiadanych specjalnych przywilejów (w co naiwnie uwierzyli!), niewprowadzanie w życie zasad demokratycznej na owe czasy, drugiej na świecie, Konstytucji 3 maja - bezwstydnie i bez honoru rodaków zdradzili. Warto dodać, że ówczesna magnateria nie całkiem była polskiego chowu. To głównie rody litewsko-ruskiej (ukraińskiej) proweniencji, którym demokracja szlachecka pomogła, w wieloetnicznym państwie, dorobić się fortun na dzikich kresowych polach - których nawet „okiem sokolim nie zmierzysz”. Znaleźli się też jednak wśród nich patrioci. Książę Czartoryski podzielił wtedy współobywateli na tych, którzy cenili Ojczyznę wolną i niepodległą, i tych, którzy dla własnej prywaty, pod fałszywymi pretekstami dążyli do upodlającego obcego panowania. Tfu! Wkrótce patrioci, symboliczni kosynierzy, spróbowali się tej podłości przeciwstawić. Prosty lud lepiej się sprawdził, bo polski.
Konstytucja to za mało
Można śmiało powiedzieć, że tyle jest Polski, ile polskiej własności. Wszystkim nam, Polakom, marzy się silne, dobrze rządzone państwo, problem w tym, że w świecie rządzą interesy materialne. Bez polskiego kapitału, polskich przedsiębiorców, polskich korporacji, możemy sobie jedynie opowiadać bajki przy grillu i wspominać okresy dawnej chwały.
Pierwsza Rzeczpospolita była Polską panów, polską właścicieli ziemskich - do tej kategorii zaliczało się prawie 10 proc. ludności zamieszkującej polski obszar geograficzny.
Druga Rzeczpospolita była suwerenna także gospodarczo, bo wielkim wysiłkiem podnoszono polski przemysł, powstawały polskie marki.
Trzecia Rzeczpospolita została zrujnowana przez utratę polskiej własności państwowej - jedynej, jaka po komunizmie się ostała, a którą oddano w obce ręce.
Resztki zaś trafiły do rąk kompradorów - drugiego albo trzeciego pokolenia gauleiterów komunistycznej Polski przysłanych przez Stalina na czołgach.
Za sprawą naszej historii często mamy tendencję do myślenia o sprawach polskich górnolotnie, bez zawracania sobie głowy pieniędzmi i interesem gospodarczym. Tymczasem pieniądz kupuje ludzi, idee i stanowiska. W Polsce ceny są niskie, wystarczy mieć browar, by wstrząsnąć sceną antysystemową, wystarczy mieć miliard dolarów, aby ministrów traktować jak chłopców na posyłki. Takie jest życie, taki poziom polskiej polityki. Polskie korporacje odbudowują się powoli, polskie marki z trudem przebijają się na globalną orbitę. A na tym przede wszystkim powinien skupić się patriotyczny wysiłek. Dzisiaj sny o potędze, wspomnienie dawnej świetności bywają wykorzystywane do patriotycznego wzbudzania Polaków w cudzym interesie. Na terenie polskim działają siły globalne, obecni są poważni gracze. Niewiele jesteśmy w stanie im przeciwstawić. Gdyby przyszło co do czego, Niemcy są w stanie zamknąć gospodarczo pół Polski, a banksterzy przemielić złotego na szaro, robotnik najemny pracuje tam, gdzie mu więcej płacą - w Irlandii, Holandii czy RFN. Aby Polska była Polską, nie wystarczy pięknie śpiewać ze łzami w oczach, trzeba nie bać się wciskać między największych, trzeba ich podgryzać, wypierać, wykorzystywać jednych przeciwko drugim. Przede wszystkim zaś nie wiązać własnych nadziei z żadnym z nich. Łaska Pańska na pstrym koniu jeździ - zwłaszcza ta geopolityczna. Żyjemy w czasach globalnej przebudowy i podważania jednobiegunowego świata wymyślonego przez Amerykanów po upadku Sowietów; żyjemy w czasach wykładniczego wzrostu potęgi Państwa Środka. W tej grze nie ma sentymentów i nie ma przyjaciół, całe państwa traktowane są jak pionki, miliony ludzi padają pod bombami podgrzewanych z zewnątrz konfliktów. Jeśli Polska nie będzie silna, zostanie tak potraktowana, użyta i porzucona. Popatrzmy na Bliski Wschód, popatrzmy na Europę Zachodnią. Nie jesteśmy wyjątkowi. Amerykańskie plany wojenne, mimo „tradycyjnej przyjaźni z Polakami” i wielomilionowej diaspory polskiej w USA, zakładały nuklearne spustynienie PRL podczas atomowej wojny z Sowietami w Europie. Dzisiaj w grach wojennych, jakie ćwiczy się w Waszyngtonie, tereny Polski i Białorusi również uważane są za obszar starcia z Rosją. Taki mamy klimat, taka jest geografia. Oto jeden z ćwiczonych scenariuszy: po jednej stronie Polska, Łotwa, Estonia, Litwa i Ukraina, wspierane przez USA, po drugiej Rosja i Białoruś. Czas trwania - 3 tygodnie. Straty polskie - 100 tys. Konflikt kończy deeskalacyjne rosyjskie uderzenie jądrowe na warszawskie mosty, po którym strony siadają do rozmów pokojowych. Dobry scenariusz? Nie dla Polski. Jesteśmy więc tylko pionkiem, dlatego na wszelkie sposoby, tajne, jawne, legalne i te mniej, musimy zdobywać siłę militarną i gospodarczą. Tylko po to, aby stawać się „droższym” pionkiem, podnosić cenę zagrywek odbywanych naszym kosztem.
Krzepnie nowa polska elita trzydziestolatków. Młodzi Polacy widzą mechanizmy świata, w którym przyszło im żyć, wyrywają się z zaczadzonego kręgu poprzednich pokoleń wychowanych w izolacji demoludów. Polska odzyskuje swą dynamikę, zaczyna pewniej stąpać po europejskich salonach, zaczyna uczyć innych Europejczyków znaczenia słowa „nie”. Mimo to struktury władzy i instytucje państwa są nadal wątłe, nadal niewiele można. A gra idzie o to, by porządek przyszłego świata, jaki wykluwa się na naszych oczach, nie powstał kosztem Polaków; byśmy potrafili obronić swoje miejsce i swój sposób życia.
Stawka jest olbrzymia, bo trą się płyty tektoniczne geopolityki, jeden z miniuskoków przebiega przez wschód Europy. Stany Zjednoczone chcą zagwarantować sobie poparcie Rosji w starciu z Chinami. W tym celu mogą nawet prowadzić z Rosjanami proxy-wojnę, jak to zrobili w Syrii. Ostatecznie bowiem - co otwartym tekstem stwierdził prezydent Obama: zmieniają się reguły gry, i Stany Zjednoczone, a nie Chiny, powinny je pisać.
Nie oczekujmy, że polskie wysiłki odwracające desuwerenizację będą miały dobrą prasę. Wystrzegajmy się pochwał obcych. Jeśli chwalą, to znaczy, że czegoś chcą albo właśnie coś od nas uzyskali. Polski duch, sposób życia, wiara, dziedzictwo - polskość muszą wreszcie uzyskać pewny fundament, twardy grunt siły pieniądza i wojska, byśmy mogli po polsku kształtować tę część świata.
Andrzej Kumor
Kanada uskrzydlona polskością
Rok temu przez grupę osób z naszej polskiej społeczności do Order of Ontario zgłoszona została pani Margaret Maye. Niestety, kapituła Order of Ontario tego odznaczenia jej nie przyznała. Czy na pewno niestety?
Kiedy rozmawiałem na ten temat z jedną ze znanych osób w Polonii, powiedziała mi, że nie chce by była ona sama zgłoszona ani do odznaczenia Order of Ontario, ani do odznaczenia Order of Canada.
Hmm, to prawda. Oba te odznaczenia dużo straciły na wartości. Order of Canada stracił na wartości od momentu, kiedy przyznany został Henry’emu Morgentalerowi, lekarzowi, który poprzez swoją sprawę sądową doprowadził do zalegalizowania aborcji na żądanie w Kanadzie.
Donald Trump jest amerykańskim katechonem
Trump nie jest ideałem. Mało kto w polityce jest. Jednak nie o ideały idzie tutaj gra.
Pomimo zmasowanego ataku propagandowego, w tym, jak podaje sam zainteresowany, około 60 tysiącom reklam i spotów skierowanych przeciwko niemu, Donald Trump wygrał republikańskie prawybory w Indianie, co w dużej mierze przyczyni się do jego prawdopodobnej nominacji podczas konwencji Partii Republikańskiej w Cleveland.
Na kanwie tej wygranej, poczynię małą obserwację.
NATO spotyka się w Toronto
Na początku lipca 2016 roku planowany jest w Warszawie zjazd-szczyt członków Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ma to być największa i najbardziej prestiżowa międzynarodowa impreza odbywająca się w Polsce od czasu upadku komunizmu. NATO ma aktualnie 28 członków. 26 członków to kraje europejskie, 2 członków to kraje północnoamerykańskie: USA i Kanada. Do Polski przyjadą szefowie państw członków NATO z ministrami obrony narodowej i dowódcami wojskowymi.
W Toronto 27 kwietnia odbyła się na Uniwersytecie Torontońskim jedna z wielu, jak przypuszczam, imprez poprzedzających wielki szczyt. Hasło imprezy: „Wzmocnienie NATO – Szczyt Warszawski i nie tylko” (Strengthening NATO – Warsaw Summit and Beyond). Impreza na Uniwersytecie Torontońskim była w większości opłacona przez polską ambasadę. Czyli tłumacząc na polski, zaproszone osoby wypowiadające się w panelach, przede wszystkim zaś cywile, opłaceni byli przez stronę polską. Wdzięczność z ich strony widoczna była w słowach podziękowania lub zwracania się z szacunkiem to ambasadora Polski w Kanadzie Marcina Bosackiego.
Mieć mózg i go nie używać
Trudno jest zachować spokój, gdy człowiek interesuje się choć trochę tzw. polityką, czyli poznaje decyzje ludzi odpowiedzialnych za tzw. rządzenie. Oto przykład, pierwszy z brzegu i dotyczący nas wszystkich. Po raz kolejny w Ontario od 1 maja rośnie cena energii elektrycznej. Cena prądu - jedna z ważnych rzeczy przy decyzjach o lokowaniu produkcji czy zakładów - jest w prowincji najwyższa w całej Ameryce Północnej i szybko rośnie.
Dlaczego?
Ponieważ rządzą nami politycznie poprawni, niedokształceni wandale, którzy w imię ideologii i za sprawą różnych podszeptów rujnują to, co odziedziczyli; na dodatek z uśmiechem na twarzy przekonują nas wszystkich, że tak być musi, bo to dla naszego dobra.