Polska pięknieje
Nad moim jeziorem, tzn. nad jeziorem, nad którym mieszkam, jest już całkiem wesoło. Ptaki, które nie odleciały na jesieni, miały całkiem dobrą zimę, nie zamarzły.
A były takie zimy, że urząd miasta najmował człowieka, który na drabince dostawał się do zakola, gdzie przebywały. Były wtedy siarczyste mrozy. Kładł słomę, aby ptaki nie przymarzały do lodu. I chyba jakieś ziarno tam zostawiał. Ludzie swoją drogą, karmili ptaki, bo droga z osiedla prowadzi nad jeziorem, więc brało się zawsze to, co zbywało w domu, zwłaszcza chleb. W Niemczech widziałam surowe tabliczki, że karmienie ptaków jest zabronione. Rzucenie ptakom chlebka to atrakcja przede wszystkim dla małych dzieci. Jest to cel spaceru babć z wózkami.
Miej serce, polityku polski
Prawie połowa maja, a zimno. W nocy też zmarzłam, okno było otwarte, a tu 11 stopni ciepła tylko.
Deszcze padają, przyroda się cieszy. Nad moim jeziorem bujna zieleń Drzewa... społeczność drzew ma się całkiem dobrze. Nikt ich nie wycina, chociaż miała tam powstać droga i zniknęłaby ta dzikość i różnorakość, która mi się tak podoba.
Moje drzewko, które kiedyś sklejałam taśmą izolacyjną i klejącą też, ma już gruby pień, ale listki jeszcze małe i niezielone.
Na moim balkonie posiałam koper, pietruszkę i szczypior. Nie ma miejsca nawet na bratka.
Koniec kwietnia
Jeszcze w maju w domu będę
Odwiedziliśmy naszą wnuczkę. Jechaliśmy pociągami, z przesiadkami. Jednak pociąg na pociąg czeka i luksusem jest taka jazda. Godzinę w jednym, dwie godziny w drugim i trochę jeszcze w trzecim i jesteśmy. Przewozy regionalne. Czasami jedzie jeden długi wagon. Są klimatyzowane. Tylko w jednym pociągu okna były pootwierane. Konduktorka wyjaśniła, że klima się zepsuła i jak się ją włączy, to działa też ogrzewanie. Jednak ogólnie same wagony są wygodne i są postępem i wygodą dla ludzi.
Nasze granice, polskie granice
Dzisiaj drugi dzień świąt w moim miasteczku na zachodzie Polski.
Pogoda gorsza niż wczoraj, dzisiaj przecież śmigus-dyngus, ale u nas minęły te czasy. Już na osiedlu nie widać od rana grupek młodzieży i dzieci z wiadrami, dużymi butelkami plastykowymi czy specjalnie kupionymi karabinami na wodę. Pytam syna, czy widział oblewających się. Tak, tylko jakieś dzieci biegały z butelkami z wodą.
Udało mi się! Święta wielkanocne spędzę w Polsce
Tydzień temu przyjechałam z Niemiec. Coraz więcej do mnie z tej Polski dociera.
Telewizja robi swoje. Dzień 10 kwietnia zawsze będzie smutny, opatrzony znakiem zapytania. Myślę, że dodatkowo jeszcze giną w Polsce ludzie, całkiem po cichu.
Kwiecień w Polsce
Wróciłam do domu. Wróciłam do Polski. Wracałam wieloetapowo.
Najpierw rodzina pana starszego niemieckiego odwiozła mnie samochodem na dworzec. Potem jechałam z nimi pociągiem. Potem pomogli mi przedostać się do miejsca odjazdu autobusu do Polski. Czekając, poznałam grupę nauczycielek języka niemieckiego, które tu przyjechały na podszkolenie się. Mówią, że nie da rady uczyć rozmowy po niemiecku, bo na maturze wymagana jest gramatyka. Więc piłuje się ją przede wszystkim.
Dziadek niemiecki coraz bardziej się ode mnie uzależnia
Wzięłam się za ogród. Przycięłam dzisiaj maliny, powycinałam suche i poprzycinałam je od góry, gdzie tez suche były. Nie musze tego robić, Niemcy się przyzwyczają i potem będą wymagać. Ale ładnie się zrobiło, ciepło i ktoś to musi robić. Ktosiem była żona, która umarła. Żona pana starszego. Dzieci jego są jakieś leniwe, do roboty w ogrodzie się nie garną.
Dzisiaj dokładnie wyjaśniłam synowi pana starszego finanse. Przeliczyłam wszystko, ile na tydzień wychodzi na jedzenie, ile na koszty dodatkowe – bo dziadek potrzebuje fryzjera, kosmetyczki do nóg. Także pieniędzy na ewentualne śniadanie w restauracji. Syn się ucieszył, że wynosi to 60 euro na tydzień, a z kosztami wszystkimi jakieś góra 80 euro.
Mam rachunek i to jest najważniejsze
Pan mnie częstuje winem, odmawiam. W zwyczaju tej rodziny jest picie szklaneczki wina czerwonego po kolacji. Mówię mu, że boję się tak pić każdego dnia, nawet pół szklaneczki, bo jestem daleko od rodziny i mogę popaść w alkoholizm. Ja już jeden nałóg miałam, a jeśli miałam, to znaczy, że jestem typem nałogowca. I muszę uważać.
Na początku mojej pracy w Niemczech wysłało mnie biuro do domu niedaleko Monachium. Była tam pani 72-letnia do opieki, bardzo uparta i nielubiąca ludzi. Widać to było i po niej i po jej sąsiadach. Jakoś ostrożnie jej się kłaniali. Wiele lat tu mieszkała, uczyła gry na flecie, także w domu, a jakoś ludzie do niej życzliwie się nie odnosili.
Do kogo to ja trafiłam?
Pan starszy pojechał na jakiś odczyt na temat rozwoju jego miasta po drugiej wojnie światowej. Ja mu to wyczytałam w gazecie, zaraz sobie przepisał najważniejsze dane, podzwonił, przyjechano po niego, a ja sama w domu i dziko mi jakoś.
Jutro mamy po południu znów jakichś gości – jakieś małżeństwo. Wyjęłam więc zamrożone wiśnie, rozmrażam je na jutro i jutro upiekę ciasto. Śmietanę dzisiaj kupiłam, taką do ubicia, bo to koniecznie musi być jako dodatek. Mogliby się Niemcy odzwyczaić od tej dobroci, bo po co to? Moje ciasto i bez tego jest dobre.
Mój niemiecki świat
Przyjechała siostra zmarłej pani starszej, jej mąż i ich zięć. Bardzo miło było. Każda rozmowa ze mną zaczyna się od tego, w jakich rejonach Polski już byli na wycieczce ostatnio oraz gdzie się urodzili albo gdzie urodził się ich ojciec czy matka. Urodzili się zazwyczaj na zachodzie Polski. A to Szczecinek, a to Koszalin...
Na Mazurach byli na wycieczce, dodatkowo wiedzą, że Kraków jest piękny.