Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...
Na przełomie lat 1941 i 1942 r. w miejscowości Owen Sound w Ontario istniał obóz szkoleniowy dla polskich żołnierzy i ochotników zorganizowany przez rząd Polski na uchodźstwie. Camp Kościuszko - bo tak nazywał się obóz nawiązywał do inicjatywy z I wojny światowej, która dała początek armii gen. Hallera, jednak mniej masowe zainteresowanie służbą oraz przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny odebrało wiatr z żagli tego pomysłu Kanada i Stany Zjednoczone zaapelowały do obywateli pochodzenia polskiego, aby wstępowali do armii tych krajów. Po kilku miesiącach Camp Kościuszko w Owen Sound został zlikwidowany a żołnierze trafili do Europy.
Media godne zaufania rządu
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakRząd federalny chce przyznać mediom wyróżniającym się „profesjonalnym dziennikarstwem” ulgi podatkowe o wartości 595 milionów dolarów. O tym, co uznać za „profesjonalne dziennikarstwo” i komu należą się ulgi na tworzenie oryginalnych programów, ma zdecydować niezależny panel ekspertów powołany przez rząd. Liberałowie twierdzą, że chcą w ten sposób pomagać „godnym zaufania” organizacjom medialnym.
Media konserwatywne, takie jak The Rebel Media czy LifeSiteNews twierdzą, że plan liberałów doprowadzi do konfliktu interesów. Wiceszef LifeSiteNews, Patrick Craine, podkreśla, że media fundowane przez rząd nie mogą być prawdziwie wolne i nie mogą swobodnie krytykować złej polityki rządu. Założyciel The Rebel Media, Ezra Levant, wypowiada się w podobnym tonie. Przypomina, że w przyszłym roku czekają nas wybory, czyli Trudeau próbuje sobie kupić zaufanych dziennikarzy. Takich, którzy nie zadają trudnych pytań, nie prowadzą niewygodnych śledztw, a przeciwników premiera nazywają bigotami, homofobami i islamofobami. Levant mówi, że nie przyjmie od rządu federalnego ani centa.
To nie pierwszy raz, gdy Trudeau obiecuje mediom pieniądze podatników przed wyborami federalnymi. W 2015 roku liberałowie mówili, że zwiększą roczny budżet Canadian Broadcasting Corporation/RadioCanada o 150 milionów dolarów.
Rząd ma zacząć rozdawać pieniądze mediom od stycznia przyszłego roku. Unifor, związek zawodowy reprezentujący prawie 1200 pracowników mediów, i News Media Canada, organizacja reprezentująca prawie 800 dzienników, tygodników i pism lokalnych, mają nadzieję na otrzymanie pomocy finansowej z Ottawy. Poseł konserwatywny reprezentujący okręg Carleton, Pierre Poilievre, sugeruje, że premier będzie pewnie wymagał od redaktorów podpisywania oświadczenia o „kanadyjskich wartościach”.
Dziadku, co masz w walizce?
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakAgenci służb granicznych mają patrzeć czujnym okiem na seniorów przekraczających granicę. W wewnętrznym mocno ocenzurowanym raporcie CBSA doradcy agencji ostrzegają, że niektóre starsze osoby próbują przemycać narkotyki. Seniorzy padają ofiarami różnych oszustów, którzy ich zastraszają i wyłudzają pieniądze. Bardzo możliwe, że organizacje przestępcze „zwęszyły interes” i wykorzystują nieświadomych seniorów, którzy rozpaczliwie potrzebują pieniędzy, jako przemytników. Kryminaliści wybierają osoby starsze, ponieważ te wyglądają nieszkodliwie i nie budzą podejrzeń celników. Do tego niektórzy mają w np. protezy stawów lub inne wszczepione urządzenia medyczne, które odwracają uwagę funkcjonariuszy, co pomaga podczas kontroli.
Niestety nie ma danych, które pokazywałyby skalę problemu. Większość przypadków nigdzie nie jest zgłaszana. Ofiary najczęściej nie wiedzą, co przewożą, chyba że kontrola coś wykaże. Wtedy też starają się uniknąć aresztowania, bo wstydzą się, że kolejny raz pozwoliły się wykorzystać.
Może zbilansujemy, a może nie
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakPremier Doug Ford mówi, że „być może” rządowi uda się zbilansować budżet w ostatnim – czwartym – roku kadencji. Stwierdzenie padło podczas ostatniej konwencji programowej partii konserwatywnej. Ford został zapytany przez redaktor naczelną Toronto Star, Adrienne Batrę, o to, kiedy wyeliminuje deficyt budżetowy, który według rządu wynosi teraz 14,5 miliarda dolarów. Premier odpowiedział, że zajmie to trochę czasu. Podkreślił, że w kwestii zaciskania pasa trzeba postępować odpowiedzialnie i nie zamierza wprowadzać gwałtownych cięć. Na pytanie o to, co do tej pory było dla niego największym zaskoczeniem, stwierdził, że właśnie wielkość deficytu. Jego zdaniem deficyt jest tak duży, że ogranicza możliwości działania rządu.
Podczas kampanii wyborczej konserwatyści mówili o bilansowaniu budżetu w trzecim lub czwartym roku sprawowania mandatu.
Ameryka skazana na porażkę
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakW zeszłym tygodniu w Kongresie przedstawiono raport niezależnej komisji specjalnej, która zajęła się oceną amerykańskiej potęgi militarnej na przestrzeni ostatnich 20 lat. Po krytycznym spojrzeniu na tegoroczną strategię obrony narodowej autorzy 116-stronicowego dokumentu stwierdzili, że w Stanach Zjednoczonych możemy mówić o poważnym kryzysie. Gdyby Amerykanom przyszło walczyć z Rosją w rejonie Bałtyku lub z Chinami o Tajwan, ponieśliby klęskę, pisze 12-osobowy zespół ekspertów. „Bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych od kilku dekad nie było tak zagrożone. Amerykańska potęga militarna, stanowiąca podstawę światowych wpływów, nie jest już tym, czym była jakiś czas temu. Zdolność do obrony własnej i swoich sprzymierzeńców budzi coraz większe zastrzeżenia. Jeśli kraj nic w tej kwestii nie zrobi, i to szybko, konsekwencje będą poważne i długofalowe”.
Czlonkowie komisji snują różne scenariusze, piszą m.in. o możliwości rozwoju konfliktu w krajach bałtyckich, gdzie Moskwa może powiedzieć, że musi bronić swojej mniejszości narodowej. Możliwy jest atak nuklearny. Do tego mogą dojść ataki rosyjskich hakerów np. na amerykańskie banki, a także niszczenie przez rosyjskie łodzie podwodnych transatlantyckich światłowodów. Doprowadzi to do chaosu w instytucjach finansowych.
Taka ocena sytuacji to przy okazji sygnał dla Kanady, która w ramach misji NATO wysłała na Łotwę 450 żołnierzy. Powstaje pytanie, czy rząd liberalny nie powinien przypadkiem pomyśleć o zmianie polityki obronnej. Uczestnicy International Security Forum w Halifaksie, konferencji, która odbyła się w ostatni weekend, starali się o mniej pesymistyczny ton. Peter Van Praagh, przewodniczący forum, twierdził, że Rosja jest wielkim krajem, ale jednocześnie takim, który chyli się ku upadkowi. Kanada, Stany Zjednoczone i NATO korzystają z zaawansowanych narzędzi, do których jego zdaniem Putin nie ma dostępu.
Można dopatrzeć się kilku znaków, które sugerują, że rząd federalny rozważa wprowadzenie zakazu posiadania broni bądź w wersji całkowitego zakazu posiadania krótkiej broni palnej i karabinów wszędzie, bądź tylko na terenach miejskich. Według badań opinii publicznej druga opcja ma więcej zwolenników. Premier Trudeau poprosił nawet ministra Billa Blaira o ocenę możliwości przeprowadzenia konfiskaty. Podobno nawet posłowie z terenów wiejskich są „za”. Pozostaje jednak pytanie, czy planowany zakaz będzie miał jakikolwiek wpływ na organicznie przestępczości, czy pozostanie pustym ładnie wyglądającym gestem troskliwego rządu – na pewno chwalonym w Montrealu, Ottawie, Toronto i Vancouverze, czyli tam, gdzie warto zabiegać o głosy przed przyszłorocznymi wyborami. Jeśli rząd zarządzi konfiskatę lub nakaże przechowywanie broni w centralnych magazynach, jedynymi posiadaczami broni zostaną przestępcy.
Według danych Statistics Canada jedna czwarta gospodarstw domowych ma co najmniej jedną sztukę broni. Z kolei według międzynarodowej Small Arms Survey zajmujemy siódme miejsce na świecie pod względem liczby posiadanej broni, a wśród krajów rozwiniętych jesteśmy drudzy, za Amerykanami. Jeśli jednak chodzi o odsetek samobójstw popełnionych przy użyciu broni palnej, kanadyjskie statystyki można porównać z finladzkimi, francuskimi, włoskimi, portugalskimi i australijskimi, a nie amerykańskimi.
27 października, w olbrzymim Christian Art Centre w zachodniej części Toronto odbył się wielki koncert uświetniający 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Kolejny koncert niezapomniany i trochę inny od pozostałych wyprodukowanych przez maestro Andrzeja Rozbickiego.
Koncerty maestro Rozbickiego są inne; mamy tu zawsze połączenie chórów, często śpiewają rozbudowane chóry dziecięce, są młodzi muzycy (w tym koncercie grający na instrumentach smyczkowych), czy może muzycy w wieku młodzieżowym, są sławni uznani wykonawcy, są doświadczone chóry.
W innej perspektywie, chociaż często koncerty maestro Rozbickiego są tak jak ten w swej tematyce odnoszący się do tej jedynej wypadającej raz na 100 lat rocznicy, to mają wkomponowane w siebie elementy muzyki odnoszące się do innych krajów, narodowości, kultur. Złożyć taką mozaikę żeby wyszła jakaś logiczna całość to trudne zadanie.
Dla znanego artysty, który ma swoją renomę, zaśpiewanie w towarzystwie dzieci, czy też zaczynających swoją karierę młodocianych muzyków to zawsze jakieś ryzyko, pomimo tego że ci uznani muzycy też kiedyś zaczynali swoje kariery, i też kiedyś ktoś dał im szansę.
No i w końcu inny aspekt przedsięwzięcia, jakim jest koncert na 100 rocznicę odzyskania niepodległości. Jak taki koncert zostanie zapamiętany? Kto o nim będzie pamiętał za dwa miesiące, za rok, za lat pięć, czy za lat dwadzieścia?
Mogę mówić ze swojego doświadczenia. Będąc w siódmej klasie szkoły podstawowej pojechaliśmy na szkolną wycieczkę do Warszawy. Nasze wychowawczynie pani Groń i pani Jankowska były fankami opery. Zaprowadziły naszą klasę pod budynek Teatru Wielkiego i zaczęły nam opowiadać historię tego budynku. W pewnym momencie powiedziały: o drzwi są otwarte, wejdźmy do środka i zobaczymy w środku jak to wygląda. Weszliśmy, i nasze wychowawczynie z powrotem zaczęły mówić o historii tego Teatru. Staliśmy przy kasie i w pewnej chwili podeszły do kasy i się zapytały, co jest dzisiaj w repertuarze. Była grana opera Giacomo Pucinniego – Tosca. Pani z kasy powiedziała że są jeszcze bilety na przedstawienie i że chociaż nie ma możliwości, żeby nasza 30-osobowa wycieczka siedziała razem, to że spróbuje nas rozmieścić w miarę blisko siebie. Mnie przypadło miejsce w loży na dole, zaraz na przeciw sceny. Główną arię śpiewał nie kto inny tylko będący u szczytu swej sławy bas operowy Bernard Ładysz. I to był nie kto inny tylko ojciec Aleksandra Ładysza, który przyjechał do Kanady na te dwa koncerty zwiazane z rocznicą niepodległości Polski. Aleksander Ładysz wykonywał w tym koncercie arię Skołuby z opery Stanisława Moniuszki Straszny Dwór. Wykonał ją świetnie. Ojciec Aleksandra Ładysza, Bernard oprócz tego, że był śpiewakiem operowym był wcześniej żołnierzem 27mej Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej, a później aresztowanym przez NKWD i wywiezionym na Sybir łagiernikiem.
Proszę sobie wyobrazić, że pięć lat później po obejrzeniu Tosci spotkałem w czasie spisu powszechnego w Cieplicach Śląskich śpiącego razem na jednej pryczy w łagrze syberyjskim kolegę Bernarda Ładysza. I ten opowiadał mi jak to w partyzantce i później w tym łagrze Bernard Ładysz swoim śpiewaniem przynosił im radość i nadzieję na przeżycie.
Kiedy co jakiś czas później w telewizji, czy przy jakiejś innej okazji pojawiało się nazwisko Ładysz, to zawsze przypominałem sobie tę pierwszą na żywo widzianą operę.
I tak zapewne będzie z tymi dziećmi które w koncercie maestro Rozbickiego zaśpiewały pieśń “Czerwone Maki Na Monte Cassino”. I “przejdą lata i wieki przeminą i pozostaną ślady dawnych dni” dla tych dzieci ten koncert, jestem pewny, pozostanie w pamięci do końca życia.
A dla tych uznanych artystów, jak dla Aleksandra Ładysza, ważne pozostanie to, że te dzieci przeniosą wraz ze swoim życiem pamięć o nim i o tym koncercie na następne kilkadziesiąt lat. Zapewne podobnie będzie w przypadku słuchaczy, którzy mogli z długiej listy śpiewanych pieśni, które odpowiadały najbardziej szczęśliwemu okresowi ich życia. Monika Węgiel zaśpiewała przebój Ewy Demarczyk Grande Valse Brillante z lat sześćdziesiątych. Można dzisiaj powiedzieć że Ewa Demarczyk była w swoim stylu śpiewania prekursorem rapu. Tyle że jej śpiew, jej protest songi były dużo lepiej dopracowane instrumentalnie. Ciekaw jestem czy młodsze osoby na widowni, które nie pamiętają, lub nie znają śpiewu Ewy Demarczyk, czy one nie pomyślały, że te zaśpiewane przez Monikę Węgiel piosenki były pierwowzorem dla dzisiejszego, jakże uproszczonego stylu rapu?
Upadek komunizmu i odzyskanie przez Polskę niepodległości... kto był autorem wolności? Jan Paweł II, polski Kośćiół, polskie matki? Tak możemy mówić my Polacy, my Polacy którzy cieszyli się w okresie komunizmu większą swobodą niż Rosjanie, czy inne narody bloku sowieckiego. Kto w tym Związku Radzieckim wyśpiewał ludziom tęsknotę za miłością, czyli za Bogiem?
Anna German, reinkarnacja!
Dzięki Natalii Kovalenko mogliśmy sobie przypomnieć jak było kiedyś, kiedy Bóg był prześladowany w Polsce w Związku Radzieckim, w innych krajach komunistycznych. Anna German wmówiła i wyśpiewała Rosjanom miłość której tam w ich imperium tak jej brakowało. Bez takich artystów jak Anna German komuna by zapewne też padła, ale stałoby się to wiele lat później, i kto wie, czy nie bez przelania setek litrów niewinnej krwi. To profetyczne, że maestro Rozbicki zaprosił Natalię Kovalenko do zaśpiewania piosenek Anny German do Kanady, bo Kanada tak szybko odwraca się od Boga... i kto go zastąpi?
Ale, ale, my starsi słuchacze to wiemy. czy młodsi, w tym ci urodzeni już w Kanadzie kojarzą rolę muzyki w podmywaniu komunizmu i w osłabianiu imperium ZSRR?
Na koncercie aż prosiło się o jakieś słowo wstępne, jakieś wprowadzenie słuchacza.
Zresztą nie tylko na tym koncercie. Na wielu tego typu koncertach, w tym i tych robionych w Polsce, o słowa wprowadzenia, o przypomnienie roli muzyki w cywilizowaniu komunizmu, w tworzeniu go uczuciowym, w doprowadzeniu do tego że stawał się on bardziej tolerancyjny, i w końcu w jego rozpadzie. Wiele z tych procesów zaczęło się w Polsce. Bo od Polski zaczęła się kariera międzynarodowa Bułata Okudżawy.
Bez słów wprowadzenia znakomita większość słuchaczy nie zrozumie znaczenia piosenek tak pięknie wykonanych przez Natalię Kovalenko. Nie muszę dodawać że takie wprowadzenie, ze względu na wielonarodowość słuchaczy winna jednak, jak mi się wydaje być podana w języku angielskim.
Były też piosenki o Polsce, dla Polaków młodych, dla których ta ostatnia jest tylko wyobrażeniem przekazanym w opowiadaniach rodziców i dziadków. Jak oni czują Polskę, jak ją zaśpiewają? To zadanie dostał Artur Wachnik. Na co dzień aktor, piosenkarz, dyrektor artystyczny Christian Art Centre. Piosenkę autorstwa Piotra Fogla „Powrócisz tu” i piosenkę Seweryna Krajewskiego - „Niech żyje bal” Arthur Wachnik zaśpiewał wybornie. Czy nasze wnuki tak będą śpiewały o kraju swoich dziadków? Należy podziękować Arturowi Wachnikowi. Czy go ktoś nagrał?
Witalność.
To część życia naszych ojców i matek Polek. Dlatego żyjemy. Zespół pieśni i tańca “Lechowia” zatańczył Polskę w Polonezie Niepodległości. I to była cała Polska i to było piękne. I w końcu występ tria trzech tenorów: Wojciecha Sokolnickiego, Mikołaja Adamczyka, Miłosza Gałaja. Zaśpiewali między innymi arię Nessun Dorma z opery Giacomo Pucinniego Turnadot. Ich śpiew na żywo zabrzmiał lepiej niż ten zarejestrowany na dysku, który można było kupić po koncercie. Nie ma to jak muzyka i śpiew słyszane na żywo. Coś niepowtarzal-nego. Ale, ale, obejrzałem sobie na youtube śpiewy i występy „TRE voci” na przestrzeni lat. I widać jak ci młodzi ludzi wzrastali, jak poprawiali swój kunszt śpiewaczy. I chwała im za to. Ale nie rozumiem wobec tego, dlaczego nikt tym młodym ludziom nie powiedział by tego swojego dysku jednak nie sprzedawali na tym koncercie.
To co i jak to jest nagrane na tym CD, to jest pewna zaszłość, a ci trzej śpiewacy w międzyczasie rozwinęli się i poszli dalej, reprezentując inną, wyższą jakość.
Mówiąc o organizacji i reklamie i o public relations, czyli pijarze. Kiedyś, lata temu przy okazji wówczas wykonywanej przeze mnie pracy, przyglądałem się jak tego typu imprezy organizuje inna społeczność.
No i w takiej świątyni są takie grupy “sisterhoods”. I tam potrafi być kilka takich grup powiedzmy po 20, 30 osób. I co one robią? No więc, jak jest jakaś duża impreza, podobna do tej zorganizowanej przez maestro Rozbickiego, czy są jakieś wybory, czy coś podobnego, to te osoby z tych “sisterhoods” biorą listę osób, przyjaciół, wierzących i dzwonię do tych osób na parę dni przed imprezą i przypominają o niej.
Bo wiadomo, że ludzie po prostu są zaganiani, że zapominają o ogłoszeniu które widzieli gdzieś tam przy okazji czytania gazety, czy przy zakupach. I to działa. I wiemy dobrze, że ta społeczność odnosi sukcesy na każdym polu swojej działalności.
Janusz Niemczyk
Wielu ludzi uważa, że ubezpieczenia to zbędny wydatek. Twierdzą, że ubezpieczenia to jest wyciąganie pieniedzy….
Ale dzieje się tak tylko do momentu kiedy spotka ich nieszczęście. Wówczas ci co je mają mogą w miarę spokojnie spać. Ci co nie mają ubezpieczenia potrafią być w ogromnych problemach.
Jest bardzo wiele różnych rodzajów ubezpieczeń tylko specyficznie dotyczących nieruchomości. Dziś właściwie ograniczę się tylko do trzech, moim zdaniem, najbardziej istotnych. I jak ktoś ich nie ma, to moim zdaniem, bazującym na prawie 30 latach w biznesie i na wielu tragediach, które doświadczyłem – robi błąd!
Ubezbieczenia o których napiszę to:
Mortage Insurance (Life Insurance)
Home Insurance (Fire Insurance)
Title Insurance
MORTGAGE INSURANCE Nie jest to nic innego niż ubezpieczenie na życie (life insurance).Nie jest ono obowiązkowe, ale moim zdaniem, każdy powinien je mieć. Jeśli ktoś ma pożyczkę hipoteczną ale nie ma rodziny, o którą musi się martwić lub nie jest tak zwanym głównym żywicielem rodziny – to być może ubezpieczenie na życie nie jest aż tak konieczne. Natomiast osoba, która jest odpowiedzialna za rodzinę, szczególnie z małymi dziećmi zdecydowanie powinna mieć taki typ ubezpieczenia.
Są dwa typy ubezpieczeń na życie – jeden oferowany jest poprzez banki, drugi oferowany jest poprzez niezależnych agentów ubezpieczeniowych. Są różne rodzaje ubezpieczeń (długo i krótko terminowe) i o nich powinniście Państwo porozmawiać z agentami ubezpieczeniowymi, ale jest kilka istotnych różnic pomiędzy ubezpieczeniami oferowanymi przez banki, a oferowanymi przez indywidualnych agentów, o których należy wiedzieć.
W przypadku “bankowego” ubezpieczenia – w chwili śmierci ubezpieczonego – spłacana jest tylko pozostała (nie spłacona część) pożyczki hipotecznej. Oznacza to, że rodzina nie będzie miała żadnego obciążenia na domu, ale również jeśli było to jedyne ubezpieczenie, nie będzie miała żadnych innych pieniędzy i może być zmuszona do sprzedaży nieruchomości. Jedyną zaletą tego typu ubezpieczenia jest to, że raz ustalona stawka ubezpieczenia nie ulega zmianom wraz z wiekiem ubezpieczonych oraz nie ma rozróżnienia w opłatach na palaczy i niepalących.
Natomiast w przypadku niezależnego ubezpieczenia:
W chwili śmierci ubezpieczonej osoby – rodzina dostaje ubezpieczenie do ręki i może zadecydować, co z nim zrobi.
Pożyczka może zostać spłacona przez spadkobierców w całości lub w części.
Środki mogą zostać zainwestowane, w lepszy sposób.
Wstępna wysokość ubezpieczenia może być ustalana indywidualnie – i może przekraczać wartość mortgage – co może być bardzo istotne w przypadku rodziny z dziećmi.
W przypadku zmiany instytucji finansowej (kiedy przechodzimy z banku do banku z naszym mortgagem) – polisa nie ulega zmianie – w wypadku bankowego ubezpieczenia – polisa może utracić ważność.
Polisę można kontynuować nawet po spłaceniu pożyczki hipotecznej – w przypadku bankowego ubezpieczenia – polisa wygasa wraz ze spłatą pożyczki.
Chciałbym dodać, że nie mam osobiście żadnych korzyści z namawiania, by się ubezpieczać. Nie jestem agentem ubezpieczeniowym i nie dostaję za to żadnych pieniędzy. Natomiast spotkałem się z wieloma sytuacjami, kiedy wydarzyło się nieszczęście i wówczas okazało się, żę nikt nie jest w stanie nam pomóc. Znam sporo przypadków, że nawet ludzie relatywnie młodzi zmarli nagle i wówczas rodzina pozostała w długach i kłopotach.
Innym bardzo ważnym ubezpieczeniem jest:
HOME INSURANCE. Ubezpieczenie jest tak długo obowiązkowe, jak długo mamy mortgage. Wymagane jest poprzez instytucję finansową, jako forma zabezpieczenia pożyczki. Mortgage jest pożyczką udzielaną pod zastaw nieruchomości. W przypadku, gdyby dom się spalił i nie byłby ubezpieczony – a właściciele nie mieli środków na jego pełną odbudowę – interes banku byłby poważnie zachwiany. Dlatego banki wymagają - by ubezpieczenie domu pokrywało tak zwany “replacement value”. Oczywiście, ubezpieczenie domu moim zdaniem, należy mieć nie tylko, jak się ma mortgage. Dom jest zwykle największą inwestycją życiową indywidualnego obywatela i we własnym interesie – należy mieć taką inwestycją ubezpieczoną. Ubezpieczenie domu nie jest zbyt kosztowne – wynosi około $500-$2000 w skali roku i zależy od wartości domu oraz jak w przypadku ubezpieczeń samochodowych od tak zwanych elementów polisy, jak na przykład, wysokość wkładu własnego, maksymalnej wysokości liability itd. Ubezpieczenie domu sprzedawane jest jako “package” również pokrywający inne elementy ryzyka jak na przykład włamania, pogryzienie przez psa i czy katastrofy naturalne. Ubezpieczenie za dom można połączyć z ubezpieczeniem za samochód – zwykle daje to 10% zniżkę.
Wielu naszych klientów korzystało z polisy w różnych trudnych przypadkach życiowych. Zdarzały się pożary. Zdarzały się włamania, a nawet sprawy znacznie poważniejsze. Jako przykład podam sytuację, naszego klienta, któremu doszczętnie spalił się 10-letni dom. Oczywiście, ubezpieczalnia zaproponowała odbudowanie domu według istniejących planów. Za moją poradą klient wybrał opcję taką, że wybrał pieniądze za dom i rzeczy zawarte w domu i następnie zaprojektowałem mu i pomogłem zorganizować budowę zupełnie nowego i nietypowego domu wykorzystując jedynie istniejące fundamenty. Końcowy efekt jest naprawdę bardzo atrakcyjny.
Ostatni rodzaj ubezpieczenia, o którym chcę napisać to
TITLE INSURANCE. Chroni ono przed “utratą wartości rynkowej nieruchomości” wynikającej z problemów prawnych czy innych na przykład struktualnych.
Chroni przed stratami finansowymi, które mogą wynikać z działalności oszustów na przykład rejestrującymi nie autoryzowane pożyczki na nieruchomości. Zdarza się, że w wielu komputerów, ktoś może zarejestrować pożyczkę pon nasz spłacony dom. Takie sprawy się zdarzają i oszustwa są chorobą cywilizacji.
Błędami prawników – prawnicy nie zawsze są nie omylni. Owszem możemy się z nimi sądzić jak „spieprzą” sprawę, ale jest to znacznie łatwiej robić jak ktoś (firma ubezpieczeniowa) nas wspiera i pomaga finansować poczynania.
Wstecznie naliczanym podatkiem od nieruchomości na nowych właścicieli – często się zdarza, że podatki od nieruchomości są nie rozliczone do dnia zamknięcia transakcji. Gdy to się zdarzy, to według prawa, nowy właściciel jest za nie zapłacone przez sprzedających podatki odpowiedzialny. To mogą być znaczne sumy. Raz moim klientom się przydarzyło ponad $7,000 – na szczęście Title Insurance wziął to w swoje ręce i moi klienci nie musieli niczego płacić.
Inny przykład dotyczy problemów strukturalnych. Spotkałem niedawno klientów, którzy kupili dom w Erin, i okazało się że ktoś go kiedyś rozbudował bez pozwoleń budowlanych i w dodatku tak, że dom był strukturalnie niebezpieczny i groził zawaleniem. Trwało to 2 lata, ale w końcowym efekcie otrzymali oni od Title Insurance blisko $300,000 odszkodowania, które mogą użyć na budowę nowego domu.
Koszt tego ubezpieczenia w stosunku do benefitów jakie daje jest marginalny i najważniejsze że jest tylko jednorazowy. Proszę pytać prawnika, który będzie zamykał transakcję o to ubezpieczenie. Naprawdę warto je mieć! Przy cenie zakupu domu $500,000 - ubezpieczenie wyniesie tylko około $500 - czyli bardzo niewiele.
Samotność czuło się wszędzie. W niekończących się spacerach po korytarzach, w szeptach odmawianego tu i tam różańca, w ciszy przy jadalnianych stolikach. Drzwi do pokojów były zazwyczaj pouchylane więc idąc korytarzem widziałem siedzące na łóżkach nieruchome postacie. Czekające. Samotność. Parę rodzinnych fotografii na stoliczkach przy łóżkach, oprawiony obrazek Matki Boskiej, czasem kwiatek a poza tym cisza... Dawne, uciekające życie...
Myślałem o moim bibliotecznym znalezisku, o mokotowskim adresie i z niego także wyzierała samotność. Paliła mnie myśl żeby pojechać na Wejnerta i poszukać. Znałem tą uliczkę. Moja nie istniejąca już dawna szkoła mieściła się opodal.
Przychodziliśmy do „Jodły” każdego dnia i prawie zawsze, przy przekraczaniu furtki a potem wejściowych drzwi i podczas jazdy windą myśleliśmy o tym jak to jest z tymi bolącymi decyzjami o umieszczeniu kogoś bliskiego w Domu. Ta myśl, którą wałkowaliśmy miliony razy wracała i była obecna w rozmowach z innymi wizytującymi. Przychodzili do swoich bliskich z jakimiś ekstra łakociami, czasem słoikiem domowej zupy - takiej kwaśnej, szczawiowej, z jajkiem na twardo. Przynosili ptasie mleczko, soczek, ale to były tylko takie gesty, bo zwykle stało to potem nieruszone.
Prawie zawsze mówiło się o tych naszych biednych podopiecznych, a więc matkach, teściowych, teściu czy ojcu, który - „wie pan - był zupełnie samodzielny - nawet do sklepu sam chodził. Jeszcze sobie lubił czasami wypić kielicha - a tu nagle - patrz pan - upadł! No i co? Wylew! Szpital - proszę pana - a potem w domu - to, wie pan, wzięliśmy Ukrainkę, bo sami nie dawaliśmy rady. Ojciec ciężki, cała prawa strona niewładna, ani warunków nie było żeby go pielęgnować. A żona to już - proszę pana - rąk nie czuła. I plecy ją rozbolały od tego przewracania ojca z boku na bok. Potem przyszły odleżyny. A Ukrainka kosztowała nas, że szkoda gadać. Dobrze, że żona ma brata w Szwecji bo sami to szkoda gadać - nie starczyłoby... Tu chociaż ma fachową opiekę... Ale nie mówi. Nawet nie wiem czy nas poznaje. Lekarz mówi, że ten paraliż może się cofnie, ale tak między nami - jak ma się cofnąć? 87 lat!”.
Ale to wszystko nie było takie proste i cały czas „nie zgadzało się” jakoś z polskim rozumieniem świata. Z naszą tradycją. Z przekonaniem, że stary, chory człowiek winien dokonywać swego żywota w domu.
Nawet szpital był tu czymś obcym i nie „naszym”, a co dopiero mówić o domu starców! Dom starców kojarzył się z jakimś ponurym hospicjum, w którym starzy, niedołężni ludzie leżą w korytarzach i czekają na śmierć. Z biegiem czasu coś się tam jednak zaczęło zmieniać a przede wszystkim to, że takie domy okazały się wyjątkowo dobrym interesem. Było ich więcej i więcej, a zaczem konkurencja, wyższa jakość, nawet luksusy a co za tym idzie reklama, kuszenie pensjonariuszy z zagranicy, jeszcze dodatkowe atrakcje, nawet potańcówki. Ale mimo to świadomość zmieniała się niesłychanie wolno. Ciągle jeszcze pokutowało to dawne mieszkanie trzech czy czterech pokoleń pod jednym dachem. Może brało się to także i z tego co inni powiedzą?
„Matkę oddał do domu starców! Serca chyba nie miał!”
Takie powiedzenie to nie było tylko stwierdzenie faktu. To było ciężkie oskarżenie, przed którym w wielu polskich społecznościach trudno się było obronić.
Ale wśród tych, z którymi rozmawiałem przeważało nowe. Lekarze też tak mówili.
„Nie ma co próbować. Nie dacie sobie rady. Tu jest potrzebna stała, fachowa opieka a nie wygniecione, domowe łóżko w kącie sypialni.”
Ale potem zawsze powstawał dylemat gdzie? Jaki dom? Który jest lepszy, a który droższy i co tam jest, co dają...
Przy którejś wizycie spotkałem w „Jodle” pana Jurka, który akurat przywiózł swoją mamę. Mama leżała dość przytomna, ale nie mówiła. Uśmiechała się tylko od czasu do czasu. Z panem Jurkiem byliśmy mniej więcej w tym samym wieku. Zamieniliśmy parę zdań w łazience. On mył protezy mamy a ja brałem ręczniki do wytarcia moczu, który rozlał się z przedziurawionego cewnika. Rurka zakleszczyła się jakoś w oparcie na lóżku i mocz zaczął kapać.
Mniejsza z tym.
-Wie pan - zaczął - zanim tu przyjechaliśmy sprawdziłem inne domy. Wygląda na to, że ten tutaj jest dobry. Co pan sądzi?
-Tak - opieka z całą pewnością jest bez zarzutu.
-No widzi pan - to dobrze. Nie myliłem się. Wie pan - ma się te możliwości posprawdzania tu i tam. Ja jestem ze „służb” - rozumiemy się?
-Jak to - pytałem szczerze zdziwiony - jeszcze pan pracuje? Wygląda na to, że jesteśmy z tego samego rocznika - a w każdym razie bardzo blisko - zażartowałem.
-Jakie „pracuje” - panie - ja mam już pod siedemdziesiątkę i od dwudziestu lat jestem na emeryturze. Stary portfel - stare „służby”, ale te kontakciki to się jeszcze ma he, he...
„Kontakciki” - pomyślałem.
Jakby przez mgnienie oka poczułem dziwny dreszcz, coś mi się przypomniało, jeszcze z dawnych lat, jakieś zablindowane okno, puste korytarze i szczekanie psów, ale to było tylko przez moment. Szybko się otrząsnąłem, ale odniosłem dziwne wrażenie, że sprawa powróci.
Parę dni potem przyszedł czas płacenia za kolejny miesiąc i przy tej okazji postanowiłem porozmawiać z przełożoną Domu o bibliotece i starej karcie znalezionej w książce.
-Nie wiem - pani Maria była pełna żywej chęci pomocy, ale naprawdę nie wiedziała.
-Ja tu jestem dopiero od roku a książki przynoszą rodziny naszych podopiecznych. Część przekazujemy do innych domów a część zostawiamy. Różni ludzie, różne księgozbiory. Nie sądzę żebym mogła pomóc. Mówi pan o jakiejś karcie pocztowej? Proszę bardzo - jeśli pana interesuje i chce pan odnaleźć adresata - to proszę bardzo! Jeden warunek: wszystko mi pan potem opowie i może zrobimy z tego artykuł do naszego biuletynu reklamowego - co pan na to? Zgoda?
-Jasne, że zgoda! Ale pani Mario - nie ma pani rzeczywiście żadnych informacji o rodzinach, które przynosiły książki? Przecież jakiś ślad musiał gdzieś pozostać...
- Nie, chyba nie, ale sprawdzę. Dam panu znać.
I na tym się skończyło. Co do płatności to trzeba było jeszcze zapłacić za pampersy i lekarstwa a także za kroplówki i coś jeszcze, ale ostatecznie taka była umowa.
Wychodziliśmy wczesnym popołudniem. Tuż koło drzwi nie było dziś naszego buchaltera. Żałowałem, bo chciałem się z nim umówić na oglądanie starych zdjęć. Była natomiast nieznana nam - chyba nowa pensjonariuszka, która prawie natychmiast podeszła drobnymi kroczkami i chrapliwym szeptem szybko zaczęła powtarzać:
-Weźcie mnie do domu! Weźcie! Ja chcę do domu! Weźcie mnie, weźcie!
Tego już było trochę za dużo. Jak na jeden dzień - stanowczo za dużo. Miałem „nerwy na wierzchu” i wracałem rozdygotany jak galareta.
Wcześniej jeszcze - tuż przed obiadem - był katolicki ksiądz, który obchodził pokoje z komunią świętą. Kto chciał ten przyjmował. Nie wiadomo dlaczego dziwnie się śpieszył. Wyglądało na to, że chce jak najprędzej zakończyć swój obchód.
Jakoś wytrąciło mnie to z równowagi.
Przecież każda z tych staruszek - oczywiście z tych rozumiejących - cieszyłaby się gdyby kapłan poświęcił jej więcej czasu a tymczasem musiała im wystarczyć pośpiesznie wypowiadana formułka - „żałuj za grzechy” - i już. Jeszcze ta stuła trzymana przy nosie i zakrywająca usta - tak jakby go drażnił jakiś zapach. A zapachu - o dziwo - nie było. Nie tak jak w wielu innych tego typu domach. Nie było żadnej, tak charakterystycznej woni dezynfekcji. W „Jodle” pachniało. Wszystko było nowe, salowe pucowały co mogły i rozpylały po korytarzach zapachy. Jakby rzeczywistej jodły.
Ta księża wizyta a potem staruszka błagająca szeptem o zabranie jej do domu szarpnęły moimi nerwami.
Żarliwy szept błądzącej staruszki tętnił mi w głowie. „Weźcie mnie do domu, do domu...”.
No dobrze - próbowałem się uspokoić - powiedzmy, że wszyscy mieszkańcy „Jodły” wracają do swoich domów. Czy te domy i rodziny są w ogóle w stanie zapewnić im opiekę?
Tak - wiele razy słyszałem nabrzmiałe emocjami, ciężkie od łez stwierdzenia, że dom to przecież dom, że wśród swoich, że „na własnych śmieciach” i że starych drzew się nie przesadza i tak dalej i temu podobne. A jeszcze do tego to prawie prokuratorskie pytanie:
-A gdyby tak ciebie dzieci wyrzuciły do jakiegoś domu starców to jakbyś się czuł?
Bzdury, bzdury - wściekałem się w myślach, ale starałem się opanować bo jechaliśmy wąską, dość ruchliwą drogą i trucki naciskały mnie żebym nie zwalniał.
Ileż razy wspólne mieszkanie z całkowicie niedołężną starą osobą ruinowało życia tych cierpiętniczych opiekunek i opiekunów? Ileż razy biedna, nieświadoma staruszka wiązała życie całej rodzinie?
Jednocześnie próbowałem wyłowić w swojej pamięci wszystko to z czym można było porównać nasze obecne problemy. Jak to było? Czy starość zawsze była tragiczna, cuchnąca kałem i moczem, śliniąca się i wykrzykująca nieratykułowane, agresywne dźwięki?
Stawali mi przed oczyma dawno zmarli bliscy.
Widziałem mojego pradziadzia, który przez ostatnie parę lat swojego długiego życia niemal co noc budził swoją córkę krzykiem:
-Kiniusiu - konam!
Kiniusia biegła z drugiego pokoju, podawała wodę, czy poprawiała poduszki, czasem przykładała jakiś kompres a potem wracała do łóżka.
Pradziadzio żył do 93 roku życia.
A mój ukochany dziadzio Franio? Mój ojciec chrzestny. Umierał spokojnie leżąc w wielkim małżeńskim łożu z wiązką pijawek wgryzających się w jego grubą, potężną szyję. Pijawki wysysały „złą krew”. Dziadzia wąsy sterczały z dwóch stron jak białe wiechcie. Jeden był krótszy bo babcia Wandzia korzystając z dziadzia niemocy chciała mu je któregoś dnia „po kryjomu” zgolić. Mówiła, że dla wygody przy pielęgnacji. Na jej nieszczęście w trakcie pierwszej próby dziadzio otworzył nagle oczy i czując co się dzieje popatrzył na nią takim wzrokiem, że biedna babcia omal nie zemdlała. Dziadzio nic nie powiedział bo już nie mógł mówić, ale był świadomy. Babcia przez parę dni chodziła jak widmo a wąsy pozostały niezgolone.
Umarł po paru tygodniach choroby. Leżał później na katafalku w jadalnym pokoju a świece rzucały na ciągle jeszcze nastroszone wąsy ciepłe światło. Przychodzili sąsiedzi, znajomi, klękali a potem statecznie rozmawiali półgłosem chwaląc zasługi zmarłego.
Starość, choroba, śmierć wydawała mi się podówczas normalna, zwykła. Na pewno nie groźna.
Prababcie, babcie, ciocie, niezmierzone zastępy wujów i różnych pociotków odchodzili jakoś spokojnie, cicho a nawet z humorem...Wpadłem w miłą toń sielankowych myśli i wspominków i przez krótki czas pławiłem się w niej jak w spokojnej sadzawce.
Jakiś truck jadący tuż za mną zatrąbił ze zdenerwowaniem, bo w czasie tego zamyślenia niebezpiecznie zwolniłem. Zaraz też otrząsnąłem się z głupkowatych fantazji, bo co ja tam wtedy - ośmio-dziesięcioletni smarkacz mogłem w ogóle wiedzieć
- zwłaszcza o chorobach, opiece, niedołężności i konaniu. W tamtych czasach wszyscy, którzy mieli koło sześćdziesiątki byli dla mnie potwornie starzy a siedemdziesięcioletnią babcię Kinię pytałem czy wtedy gdy była mała San już płynął. Babcia śmiała się wesoło i mówiła:
-A co ty sobie smarkaczu myślisz, że babcia jest z epoki lodowcowej?
Inna rzecz, że nikt mnie wtedy w te ciężkie, smutne tematy nie wciągał. Zdarzyło się co prawda parę razy, że byłem blisko kogoś starego a nawet umierającego, ale te wspomnienia nie miały wagi uciążliwości i smutku. Raczej pewnej egzotyki czy nawet atrakcji.