A+ A A-
piątek, 02 marzec 2018 07:48

Niemcy lubią swoją kartoflankę

Ratajewska        Na obiad kartoflanka, niemiecka kartoflanka. Nie odcedza się od ziemniaków wody, gniecie się je, dodaje trochę mrożonego pokrojonego pora, trochę masła, śmietanki i łyżeczkę bulionu ze słoika. 

        Niemki mają łatwą kuchnię, i w gotowaniu, i w sprzątaniu po obiedzie. Zaproponowałam dzisiaj, że zamiast bulionu podsmażę cebulę, ale pani się oburzyła na takie traktowanie kartoflanki. Zamilkłam więc, zła na siebie za tę niepotrzebną propozycję, ale po obiedzie opowiedziałam jej, jakie ja zupy robię, np. ogórkowa z ukiszonych ogórków. Tu pani się skrzywiła, jak można coś takiego jeść. Dodajemy do niej warzywa i ziemniaki, i śmietanę kwaśną – dodałam szybko, ale to już pani nie obchodziło. Robię też pomidorową, dodaję warzywa i ryż. Ryż? – pani zdziwiona. Albo taki krupnik – na kaszy jęczmiennej, grzyba wrzucam suszonego, a wcześniej namoczonego, dużo warzyw i ziół. Jem na obiad i czasem na kolację. 

        – Kto gotuje mojej mamie, gdy ja tu jestem? – Mój mąż, on lubi gotować –  odpowiadam. – O której moja mama wstaje? Odpowiadam, że śpi, ile chce. Czasami wstaje o 8. rano, czasami o 11. Czasami ma ciekawy program telewizyjny i on jest ważniejszy od jedzenia. 

 Przed chwilą, w czasie kolacji, opowiadałam pani starszej niemieckiej, której brakuje tlenu, opowiadałam jej o rodzinie niemieckiej, u której miało być dobrze, a nie było dobrze. Byłam u niej kilka lat temu jako opieka całodobowa. Rodzice – starsi ludzie, sprzedali dom w Berlinie i przeprowadzili się do miasta na zachodzie Niemiec. Kupili tam trzy mieszkania w sąsiedztwie – jedno dla nich na parterze i dwa dla dwóch córek z rodzinami swoimi. Zamieszkali więc blisko siebie. Jednak między tymi córkami wywiązała się wrogość, a chodziło o niesprawiedliwie podzielony majątek po rodzicach. Koniec końców, jedna z córek przestała rodziców odwiedzać i im pomagać, a mieszkała piętro wyżej. Rodzice o wszystkim pomyśleli. Mieszkanie ich było dostosowane do ludzi starszych, było bez progów. Niedaleko park, kościół, przystanek autobusowy, market i przychodnia. Nie pomyśleli jednaj o równym podziale majątku. Biedniejszej dali więcej, bogatszej mniej. 

        Byłam chora, cztery dni chora i w robocie. Co prawda, do pracy nie musiałam dojeżdżać,  bo jestem wciąż w pracy, bo nocuję w pracy, bo moją pracą jest dom pani starszej niemieckiej, więc niemiecki dom, tym razem na zachodzie Niemiec. 

        Mam nadzieję, że nie zarażę po powrocie do domu w Polsce mojej rodziny. Żyliśmy sobie bez chorób i nawet katarów i gdybym wiedziała, że podłapię grypę, tobym nie wyjeżdżała. Nie było pilnego powodu, tylko że nadarzyła się okoliczność krótkiej pracy, bo dwutygodniowej. To wystarczy nam na razie, trochę zasili domowy budżet.

        Dodatkowo, nie wiem, czy to grypa, czy przeziębienie było, czy może pani starszej choroba, którą ma od dwóch lat i musi być wciąż na tlenie. 

        Popijam herbatkę na przeziębienie, taką specjalną, i siedzę w pościeli. Jestem na górze domu, nikt mi tu nie wejdzie. 

        Następnego dnia. Wydaje mi się, że jestem tu wieczność, a przynajmniej dwa miesiące, tymczasem jest to dopiero 12 stycznia. Dzisiaj zauważyłam błąd na kartce, którą zostawiła mi opiekunka, która tutaj jest na stałe i zmienia się ze swoją siostrą. Pierwsza uwaga to taka, że powinna wyszczególnić mi leki, które pani starszej trzeba dawać – ważna jest także godzina. Ona mi wszystko napisała na jednej kartce, leki między krojeniem jabłka i cebuli i sprzątaniem itd. Ominęła dawkowanie jednego leku, wieczorem. Pani starsza się czasem upominała się o ten lek, myślałam, że po prostu potrzebuje go tego dnia. Dzisiaj się dogadałyśmy i muszę napisać porządnie, na osobnej kartce, jaki lek i kiedy ona bierze. Dzisiaj mnie taka głupota spotkała – bo tak muszę napisać. Pani ma leków dużo, różne wziewne inhalacje, a do tego tabletki. Są one ważne, inaczej kaszle, bo ona ma chyba ze trzy choroby, w tym jedna istotna – chroniczne zapalenie oskrzeli, podobno niezaraźliwe – o tym zapewnił jej syn. 

        W tamtym roku pani starsza upadła przez kota, który kręcił się jej pod nogami, i kot nie jest już teraz wpuszczany do domu. Druga jego zima naokoło domu. Niby w garażu ma swój kocyk, ale tam zimno. Chodzę tam dawać mu dwa razy dziennie jeść z puszki. Nie wygląda on zdrowo, a domaga się głaskania. 

        Dzisiaj nie mam chyba wolnego, ale jutro mam, więc zamienię zioła, które kupiłam. Chciałam Gingko, a kupiłam Gingko z dodatkami. Jutro późnym wieczorem przyjeżdża busik i przywozi nową opiekunkę, a bierze mnie, z moim kufrem, i zawozi mnie do domu. Boję się tej jazdy, jak zawsze. Żeby tylko nie było ślisko i żeby śnieg nie padał. W tę stronę, gdy jechałam, było prawie wiosennie. Jazda taka trwa ponad 12 godzin, bo jedzie się zygzakiem, od domu do domu. Moja znajoma mówiła, że jechała przez Polskę w ten sposób 24 godziny. Ona zawsze jeździła tylko busikiem, bo kupowała w Niemczech różne pachnidła – pachnące płyny czy proszki do prania. W Polsce woda jest twardsza, musiała ona więcej dodać takiego płynu, potem wietrzyła te uprane ciuchy przez dwa tygodnie, bo za mocno pachniały.

        Kot złapał mysz, pochwalił się nam nią, ale tylko ja go podziwiam. 

        Jutro stąd wyjeżdżam. Kupiłam trochę ziołowych tabletek. Myślę, jak wszystko spakować, bo kupiłam też orzechy włoskie, batony marcepanowe w kształcie jajek wielkanocnych, orzechy laskowe – dla tych domowników moich, którzy nie lubią włoskich. Kilka czekolad i to wszystko. 

        Oby ta druga przyjechała mnie zmienić, oby szczęśliwie tutaj dojechała, bo ja już chcę do domu. 

        Jutro będę sprzątać, pakować się, czekać i myśleć. Ostatni dzień tutaj, a noc w podróży. Jutro już nie będę miała czasu pisać, więc kończę i wysyłam. 

        Mama moja też napisała tekst, ale bardzo smutny. Luty kojarzy jej się zawsze z rozstrzelanym na Pawiaku bratem, młodym chłopakiem, za młodym. Mama rozmyśla, co by było gdyby… Może on by przeżył, gdyby nie to i gdyby nie tamto. Mama nadal nie pogodziła się z jego śmiercią, chociaż od wojny minęło już tyyyle lat. Nigdy nie powiedziała swoim rodzicom o tym, że wie, że on nie żyje. Oni czekali na wiadomość od niego – jeszcze gdy ja byłam mała. Jak mama moja to znosiła? Powinna była im to powiedzieć, ale było to dla niej za trudne. Za to była sama, dźwigała tę prawdę o Januszku sama. To byłby mój wujek 

        Poniżej lutowy tekst mojej mamy, ona ma 95 lat. 

        Tytuł: Co by było gdyby?

        Mój brat i kilku jego kolegów AK-owców zostali aresztowani po zabójstwie Kutschery 2 lutego 1944 roku. Po dwóch tygodniach ich wyprowadzili z Pawiaka i rozstrzelali już nie w ulicznych egzekucjach, lecz podstępnie – w ruinach getta. 

        Po 64 latach najmłodsza moja córka przypadkowo natrafiła na nazwisko jednego z tej grupy w książce telefonicznej Warszawy. Okazało się, że tylko dwóch chłopców przeżyło aresztowania 1944 roku i egzekucje zakładników i powstańców. Ten wtedy 80-letni już kolega mego brata opowiedział mi, że nawet mieszkał trzy ulice dalej i często bywał w naszym mieszkaniu. Już teraz nie obowiązywały tajemnice wojskowe, więc włosy mi się jeżyły, słuchając jego opowieści. 

        W kilka lat później zadzwoniła do mnie kuzynka, którą ostatnio widziałam latem 1939 roku. Teraz już, jako 90-latki, rozmawiamy tylko przez telefon. Od Zosi dowiedziałam się po tylu latach, że 1 lutego 1944 roku w dniu zamachu na Kutscherę – Januszek przyszedł późno wieczorem na Solec. Prosił też ciocię Zosię, żeby pozwoliła mu przenocować. Niestety, ciotka odmówiła, obawiając się o bezpieczeństwo swojej rodziny. Januszek kilka kilometrów biegł na Czerniaków i zjawił się w domu już po godzinie policyjnej. 

        Już ciotka dawno nie żyje, ale myślę często, co by było, gdyby mój brat ocalał z aresztowania o świcie 2 lutego. Może walczyłby później w powstaniu i przeżył jak ci dwaj wspomniani koledzy. A może spotkałby go los Witka wziętego z domu kilka lat później. A może jeszcze gorszy los Jacka, który miał pracę nocną na kolei w dniu 1 lutego. Niestety, ujęty po paru miesiącach na ulicy i przewieziony na Szucha, nie wytrzymał tortur i zdradził. Kryjówkę Witka. Tutaj wycierpieć jeszcze musiał obelgi – wykrzykiwane przez szesnastoletnią narzeczoną Witka. Jak bolesne dla tego biednego dziewiętnastolatka były hańbiące słowa tej dziewczyny, że jest tchórzem i zdrajcą. Tymczasem i starszy spiskowcy nie wytrzymywali tortur gestapowców i zdradzali swych towarzyszy. Tylko Witek nie okazywał koledze potępienia, bo rozumiał sytuację. A może mój brat zginąłby w walkach powstańców na Woli i zostałby bestialsko zamordowany przez ukraińskie pułki „Rona” – wspólnie z Niemcami – razem z bezbronnymi mieszkańcami. A może zginąłby bezimiennie jak mój dwudziestodwuletni kuzyn Zbyszek i nigdy rodzina nie odnalazła po wojnie jego grobu w Warszawie. 

        Wiele lat łudziliśmy się nadzieją, że gdzieś żyje – bo nadzieja umiera ostatnia.

        To koniec tekstu mojej mamy. Widać z niego, jak ciężko było przeżyć wojnę w Warszawie. 

wandarat

Niemcy 27.02.2018

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Opublikowano w Teksty

Ratajewska        Są to kilkumetrowe cienkie rureczki, które ona za sobą ciągnie.

        Wczoraj jechałam cały dzień. Dzień był piękny, w Polsce trochę biało było na poboczu, w Niemczech już wyszło słońce. Mały busik, trzy razy po trzy osoby, w pierwszej trójce pan kierowca. 

        Najpierw zbieraliśmy ludzi w Polsce, potem tych ludzi pan kierowca rozwoził po ich domach w Niemczech. Ja byłam jako trzecia zabrana w Polsce, a ostatnia w Niemczech. 

        Przed chwilą moja pani niemiecka się tak rozkaszlała, że aż strach. Ona ma non stop doprowadzany do nosa tlen, do tego różne do inhalacji środki. Mimo to jest źle i może dlatego mam tę pracę, że Lucyna, która tu była dwa lata i zmieniała się co dwa miesiące ze swoją siostrą, może stąd uciekła, jak szczur z tonącego statku. Może tylko wymyśliła pogrzeb w rodzinie. Stan zdrowia tej pani starszej jest ciężki... a poza tym ona chce, abym wciąż przy niej była. Może tak ta Lucyna przy niej siedziała i oglądała z nią telewizję. Mnie szkoda czasu na telewizję, więc siedzę w tej chwili przy niej i piszę. Z jej nosa idą dwa przewody, suną po podłodze, aż do wytwarzacza tlenu, który stoi w przedpokoju. Śpi także z tym tlenem, ale nastawia się na mniejszy numer, czyli mniej tlenu w danym czasie do niej dochodzi. Jak taka osoba miałaby w Polsce? Tutaj jest zadbana. Tlen chyba pozyskuje się z wody, ale co z wodorem? Tlen z rozkładu wody. 

Opublikowano w Teksty

Ratajewska        Jestem spakowana, jeszcze drobne zmiany. Nie biorę sukienki, same spodnie. Żałuję że wczoraj nie poprosiłam, o telefon opiekunki, którą mam zmienić. Biorę jak najmniej i to takie rzeczy, których mam w nadmiarze, najczęściej kupione w szmateksie. Niemcy te rzeczy cenią, bo są kupione w dobrych firmach. W razie czego, mogę je zostawić, gdy nakupuję tam za dużo. 

        Boję się, następna noc nerwowa, a jutro cały dzień jazda przez Niemcy. Obok, na prawym pasie, suną wielkie TIR-y, jeden za drugim. Czasem nad ranem, około 5 tej, korek, przed którąś z dużych miejscowości. Robią  go ludzie dojeżdżający rano do pracy. Trzeba czekać, a potem suną wszystkie pojazdy najpierw wolniutko, potem coraz szybciej. 

Opublikowano w Teksty

Ratajewska        O hitlerowskich czasach  i pisane hitlerowskim piórem...

        Warszawa, 1 luty 1944. Szef Gestapo gen. Frank Kutschera był wyjątkowo okrutny wobec ludności cywilnej.  Nie było tygodnia bez publicznej egzekucji pod murami kamienic. Wśród rozstrzelanych bywali więźniowie Pawiaka,  czy katowni na Szucha,  jak i  przypadkowo złapani na ulicy obywatele – przeważnie młodzi mężczyźni. 

        Niemcy od 1943 roku zaczęli ponosić klęski na froncie wschodnim, więc mścili się na ludności okupowanych ziem. 

        1 Lutego 1944 roku AK-owcy zabili znienawidzonego gestapowca Kutscherę w Alejach Ujazdowskich. Podczas strzelaniny zostali dwaj zamachowcy ciężko ranni.  Przyjaciele przewieźli ich do szpitala na Pragę. Wielkie to było ryzyko, bo odpowiadał za to cały personel szpitalny. Pozostali zamachowcy do końca chcieli spełnić rozkaz i znów jechali na lewy brzeg Wisły. Na mieście dopadli ich gestapowcy, bo dwa tramwaje – mijając się – zatarasowały drogę. Nie chcąc poddać się Niemcom, dwaj AK-owcy zeskoczyli z mostu do słabo oblodzonej Wisły i utonęli. Tego dnia mój  18-letni brat już rano wyszedł z domu i wrócił dopiero wieczorem po godzinie policyjnej. Na moje pytanie – gdzie był cały dzień – odpowiedział – to tajemnica wojskowa. O świcie 2 lutego został wzięty prosto z domu i wywieziony na Pawiak. Tego dnia aresztowano też prawie wszystkich kolegów brata – AK-owców. Ocalało kilku, bo nie nocowali w domu. Niemcy jeździli czarnymi budami po całej Warszawie i brali zakładników z listy. W zemście za śmierć Kutschery rozstrzelano 2 lutego 100 zakładników. 20 Powieszono w ruinach getta,  tuż przy murze – dla publicznego widoku,  dla postrachu. W kilka dni później odbył się pogrzeb tego kata. Znów sterroryzowano mieszkańców Powiśla, bo tymi ulicami szedł kondukt z trumną Kutschery,  na dworzec kolejowy. Polacy mieszkający na trasie konduktu pogrzebowego musieli opuścić swoje niezamknięte mieszkania. Na ulicach Warszawy, aż czerwono było od dużych afiszy – z nazwiskami rozstrzelanych Polaków. Ale to już były ostatnie uliczne egzekucje. To nie znaczy, że Niemcy zaprzestali egzekucji. Teraz rozstrzeliwali więźniów Pawiaka i ludzi złapanych na ulicach – w ruinach getta żydowskiego. 

Opublikowano w Teksty

73. rocznica wyzwolenia Oświęcimia - pisze moja mamaRatajewska

        Mam już 95 lat i  znam niezwykłą historię takiej dwójki – małej Żydóweczki i polskiego chłopca. Żydóweczka urodziła się w stodole na Białostocczyźnie latem 1941 roku. Po niespodziewanej agresji Niemców i ucieczce wojsk sowieckich, los Żydów na tych wschodnich ziemiach polskich – został zagrożony. Pewnej upalnej nocy, trzech Żydów i żona jednego z nich, skryło się w wiejskiej stodole sąsiada. Rano już ich nie było, ale biedna samotna wieśniaczka usłyszała żałosny płacz niemowlęcia. Zaszła do stodoły i ujrzała noworodka – zawiniętego w brudną męską koszulę. Wzięła dziecko do swej chaty, a po kilku dniach zaniosła do kościoła, żeby ksiądz ją ochrzcił. Nadała tej dziewczynce imię Anna, ale nazywała ją Andzią. Domyśliła się, że jest to dziecko żydowskie, więc sąsiadom mówiła, że siostrzenica z Wołynia  umarła przy porodzie, – więc jej mąż przywiózł dziecko krewniaczce. Andzia miała typowo semickie rysy, więc stara wieśniaczka unikała ludzi. Sąsiedzi chyba się domyślali, ale nikt nie doniósł Niemcom. Mała Andzia rosła zdrowo w małej chacie wśród kur, gęsi i owiec. Wiosną 1945 roku do tej ubogiej chaty zapukał nieznany mężczyzna. Przedstawił się opiekunce Andzi i powiedział, że jest ojcem tego dziecka. To ich grupa schroniła się w stodole, gdzie jego żona urodziła córeczkę. Rano musieli uciekać do lasu, ale matka Andzi wkrótce zmarła,  a ich – trzech mężczyzn złapali Niemcy. Kilka lat spędzili w Oświęcimiu, a teraz są na wolności. Ojciec Andzi chciał ją zabrać, ale dziewczynka  płakała, wolała zostać z przybraną babcią. Po dwóch latach tata Andzi zjawił się w tej wiosce - mówiąc, że ożenił się i chce córkę zabrać. I znów Andzie nie zgodziła się, choć miała zaledwie 5 lat. Mijały lata. – Ojciec Andzi wywędrował do Izraela. Ona po ukończeniu szkółki wiejskiej przeniosła się do miasta. Dobrze się uczyła i wyrosła na ładną dziewczynę. Jeszcze stara wieśniaczka doczekała się wesela Andzi z synem sołtysa. Na ślub w katolickim kościele zaproszony był ojciec z nową żoną. I tym razem Andzia nie chciała opuścić Polski i męża Polaka.

        Historię chłopca polskiego, zabranego  do Oświęcimia za roznoszenie gazetek w Warszawie, dostarczę później.

        Pierwsi więźniowie zostali wywiezieni do tego niemieckiego obozu koncentracyjnego  w Oświęcimiu,  w czerwcu 1940 roku. Przez te cztery lata niemieccy oprawcy zamordowali tam 6 milionów ludzi różnych narodowości, – ale najwięcej Żydów, Polaków i Cyganów. Nieliczni ocaleli z tej kaźni, gdzie było też dużo dzieci

Opublikowano w Teksty

mariapyz 01        „Ukraińskie MSZ jest bardzo zaniepokojone uchwaleniem projektu zmian do ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, które przegłosowano 26 stycznia 2017 r. w Sejmie RP.

        Przykro, że ukraińska tematyka już po raz kolejny wykorzystuje się w wewnętrznej polityce polski, a tragiczne strony naszej wspólnej przeszłości wciąż są upolityczniane. Kategorycznie odrzucamy kolejną próbę nawiązania jedno-bocznego traktowania historycznych wydarzeń, w tym niestosownego wykorzystania w oficjalnym dokumencie RP nazwy części terytorium współczesnej Ukrainy.

Opublikowano w Teksty
piątek, 26 styczeń 2018 13:28

Jak to się wszystko pozmieniało

Ratajewska        Jak to się wszystko pozmieniało przez te 155 lat – mówię do mamy, która ma 95 lat. Piszemy to, a jesteśmy na ziemiach poniemieckich. Polska już jest i mówimy po polsku. Polskę Polacy wywalczyli, dzisiaj rocznica Powstania Styczniowego – zabór rosyjski.

        Spacer wzdłuż jeziora, tego drugiego, bo przy pierwszym mieszkamy. Jest ono położone w lesie bukowym – wysokie drzewa, ale dalej jest małe jeziorko, przy którym jest las iglasty. Jest tam pięknie, ale dzisiaj tam nie doszliśmy, bo zima, bo śnieg. 

        Spacerując, zauważyłam wielką tablicę – Osiedle Widok, a na nim namalowane piękne kwadratowe budynki, nie za wysokie, chyba dwupiętrowe. One tu mają być, na razie tylko wyburzono kawiarnię czy hotel Widok, z którego mój kolega kiedyś spadł, niestety. Schody są nadal. Ciekawe, czy gdy napiszę w Internecie – osiedle Widok, czy się coś wyświetli ciekawego… W tamtym roku mieszkało tam kilku bezdomnych, teraz jest pusto, ludzie spacerują, niektórzy nawet biegają. 

Opublikowano w Teksty
piątek, 19 styczeń 2018 14:39

O wszystkim po trochu (3/2018)

Ratajewska        Wspomniałam dzisiaj Danusię, moją dawną koleżankę, z którą pracowałam w pewnej małej szkole na Śląsku. Danusia to była typowa Ślązaczka, śmiejąca się z moich obaw, że żyjemy w tak zanieczyszczonym środowisku. Ona nie widziała czarnych budynków, ton pyłu i smrodu powietrza. Przychodziła do mnie codziennie, nasze dzieci – dwóch chłopców w wieku 4 i 5 lat – bardzo ją lubiły. Danka była bliżej nich niż ja, ona była ich prawie koleżanką. Po dwóch latach powiedziała mi coś zadziwiającego – powiedziała, że zakochała się w moim mężu. Dziwne, bo my tego nie zauważyliśmy – ani mąż, ani ja. Od tamtego czasu przestała przychodzić. 

        W szkole uczyła lekcji w-f. Na sobotę i niedzielę wyjeżdżała z uczniami w góry, najczęściej ze swoją klasą, której była wychowawczynią. Uczniowie bardzo się cieszyli, ona też, ale nie dostawała za to żadnego wynagrodzenia. Robiła to dla uczniów i dla siebie także. Jakoś potem przestała, bo było niebezpiecznie, ślisko. Dotarło do niej, że tak może być. Danka nocowała czasem w domu swoich uczennic. Kiedyś przyszła matka na skargę. Z każdym rokiem Danka poważniała, a ja potem przeniosłam się do innej szkoły, bliżej mojego domu.

Opublikowano w Teksty
piątek, 12 styczeń 2018 07:51

Przez te oczy, te oczy zielone…

Ratajewska        Przez te oczy, te oczy zielone – piosenka w radiu leci. Lubię ją. 

        Mamy Nowy Rok, już 2018. Czy jestem już stara? Mam ponad 60 lat i mąż mówi, że już zaczynają brać z naszej półki. Rzeczywiście, przed kościołem trzy klepsydry. Jedna – ponad 80 lat, druga – ponad 70 lat i trzecia, to nasza półka. Ciekawe, co tam jest dalej, a jestem przekonana, że jeszcze ciekawiej niż na tym świecie. Bo najważniejsze, aby było ciekawie. Ciekawie jest wtedy, gdy człowiek musi do czegoś dążyć, coś odkrywać. 

Opublikowano w Teksty
czwartek, 04 styczeń 2018 23:58

Między Wigilią a Sylwestrem.

Ratajewska        Dzień Wigilii. Nie wszyscy już powstawali. Syn z daleka przysłał zdjęcie makowca, którego pierwszy raz w życiu zrobił. Makowce to nasza specjalność, naszego domu i goście dostawali jeszcze do domu po makowcu. Teraz on to ciągnie. Jestem z niego dumna. 

        Mąż próbuje coś oglądać w telewizji. Co mi się podoba, to jemu nie i na odwrót. Gdyby kiedyś była taka mnogość programów i filmów, to chybabyśmy tak zgodnie do tego ślubu nie poszli. Mieliśmy wtedy jeden pokój, a w nim jeden telewizor. Nie zgodzilibyśmy się. Program telewizyjny zaczynał się grubo po południu. Gdy ja czekałam na czwartek, na teatr telewizji, to mąż go zawsze przesypiał. Kiedyś wyszliśmy z kina z filmu Felliniego, bo mąż się na nim nudził. Wtedy do mnie nic jeszcze nie docierało, że tacy jesteśmy inni. No nie, Rysiu? Tak jest, zgadzasz się ze mną na pewno. Mąż zazwyczaj czyta moje teksty. 

Opublikowano w Teksty
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.