Wspomniałam dzisiaj Danusię, moją dawną koleżankę, z którą pracowałam w pewnej małej szkole na Śląsku. Danusia to była typowa Ślązaczka, śmiejąca się z moich obaw, że żyjemy w tak zanieczyszczonym środowisku. Ona nie widziała czarnych budynków, ton pyłu i smrodu powietrza. Przychodziła do mnie codziennie, nasze dzieci – dwóch chłopców w wieku 4 i 5 lat – bardzo ją lubiły. Danka była bliżej nich niż ja, ona była ich prawie koleżanką. Po dwóch latach powiedziała mi coś zadziwiającego – powiedziała, że zakochała się w moim mężu. Dziwne, bo my tego nie zauważyliśmy – ani mąż, ani ja. Od tamtego czasu przestała przychodzić.
W szkole uczyła lekcji w-f. Na sobotę i niedzielę wyjeżdżała z uczniami w góry, najczęściej ze swoją klasą, której była wychowawczynią. Uczniowie bardzo się cieszyli, ona też, ale nie dostawała za to żadnego wynagrodzenia. Robiła to dla uczniów i dla siebie także. Jakoś potem przestała, bo było niebezpiecznie, ślisko. Dotarło do niej, że tak może być. Danka nocowała czasem w domu swoich uczennic. Kiedyś przyszła matka na skargę. Z każdym rokiem Danka poważniała, a ja potem przeniosłam się do innej szkoły, bliżej mojego domu.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!