A+ A A-

Związek Polaków na Łotwie został założony przed II wojną światową – w roku 1922. Po osiemnastu latach działalności władze sowieckie, w listopadzie roku 1940 podjęły decyzję o jego likwidacji – jako jednej z ostatnich polskich organizacji na Łotwie.
Związek reaktywowano dopiero w niepodległej Łotwie, w listopadzie 1989 roku. W czasach sowieckich polityka państwa była kierowana na zagładę byłego dorobku kulturalnego. Zamknięto wówczas wszystkie polskie szkoły, stopniowo niszczono pałacyki, folwarki, ogrody, cmentarze i inne pomniki kultury polskiej na Łotwie.


W latach siedemdziesiątych XX wieku działał na Łotwie Klub Kultury Polskiej "Polonez". Jego założycielką (1978) była Wanda Puķe. "Polonez" istniał w Domu Kultury Budowniczych w Rydze. Z niego, w roku 1988, powstało Towarzystwo Kultury Polskiej. Podobne Towarzystwa zaczęły też powstawać w innych miastach: Daugawpilsie (dawnym Dyneburgu), Rezekne (dawnej Rzeżycy), Iłukście i Jełgawie. Wszystkie one połączyły się następnie w Związek Polaków na Łotwie.

Obecnie Stowarzyszenie "Związek Polaków na Łotwie" jest społeczno-kulturalnym dobrowolnym związkiem osób, utworzonym dla dobra publicznego i realizacji celów, określonych statutem, nieskierowanym na osiągnięcie dochodu i działającym zgodnie z przepisami prawa Republiki Łotewskiej. Działalność Związku Polaków na Łotwie prowadzona jest w sposób otwarty, demokratyczny i konstytucyjny. Związek Polaków na Łotwie przeciwdziała wszelkim poczynaniom, noszącym cechy rasizmu, dyskryminacji i szowinizmu. Związek Polaków na Łotwie jest prawnym spadkobiercą (polskich) organizacji przedwojennych (1900–1941), w tym również polskich zjednoczeń katolickich. Związek uzyskuje osobowość prawną po rejestracji w registrze stowarzyszeń i zjednoczeń.


Celem działalności Związku jest: zachowywanie tożsamości etnicznej oraz rozwój języka i kultury Polaków mieszkających na Łotwie; identyfikacja i ochrona zabytków kultury polskiej; wszechstronny rozwój kultury polskiej jako niezbywalnego elementu dorobku kulturalnego narodów Republiki Łotewskiej; restytuowanie i rozszerzenie sieci polskich placówek oświatowych i sportowych; organizacja nieskrępowanego rozpowszechniania i wymiany informacji o działalności Związku i innych organizacji polonijnych za pośrednictwem prasy, radia, TV i innych środków przekazu, również w języku polskim; działalność charytatywna i wreszcie popieranie dążeń narodu Łotwy w stworzeniu niezależnego, demokratycznego i samorządnego państwa.

1. Polacy na cmentarzu w DaugavpilsieŁatgalia
Fot. Polacy na cmentarzy w Daugawpilsie


Faktyczne jednak ponowne odrodzenie polskości nastąpiło na Łotwie jednocześnie z łotewską "Atmodą" ("Przebudzeniem"). Symbolem polsko-łotewskiej jedności była, jest i będzie śp. Ita Maria Kozakiewicz (1955–1990) – pierwszy prezes Związku.
W tym samym czasie zaczęły powstawać polskie szkoły. Pierwsze klasy istniały w łotewskiej średniej szkole nr 3 w Rydze, a w Daugawpilsie przy Uniwersytecie. Dziś mamy pięć szkół: trzy średnie – w Rydze, Daugawpilsie i Rezekne oraz dwie podstawowe – w Krasławie i Jekabpiłsie (dawne Jakubowo).


Organizowano też chóry, prezentujące polski folklor, które istnieją dziś w kilku miejscowościach: w Rydze (Polonez, Wisła), w Daugawpilsie (Promień), w Rezekne (Jutrzenka) i w Krasławie (Strumień). Na Łotwie występują ponadto mniejsze lub większe zespoły taneczne polskiego tańca ludowego. Najlepszy z nich to "Kukułeczka" działający przy Polskiej Średniej Szkole im. J. Piłsudskiego w Daugawpilsie pod kierownictwem Żanny Stankiewicz.


Na Łotwie mieszka obecnie ponad 60 tysięcy Polaków i osób polskiego pochodzenia. Największe ich skupiska znajdują się w Rydze i Daugawpilsie w Łatgalii – we wschodniej części Łotwy. Niestety, bardzo wielu z nich, na skutek wieloletniej rusyfikacji, słabo zna język polski.
Związek Polaków na Łotwie posiada swoją siedzibę w Rydze w gmachu Towarzystw Kultur Narodowych Łotwy im. Ity Kozakiewicz. Związek Polaków to dziś instytucja jednocząca wszystkich rodaków na całej Łotwie. Wielu z nich ściśle współpracuje z łotewską społecznością i jednocześnie podtrzymuje więzi ze swoją historyczną ojczyzną. Cechą charakterystyczną łotewskich Polaków jest mocno rozbudowana świadomość narodowa. Jest ona wynikiem silnego związku emocjonalnego ze starą ojczyzną i z jej historią. Polaków łączy również przynależność do Kościoła katolickiego i aktywne życie religijne. Życie społeczności polskiej na Łotwie można uznać za pozytywny przykład procesu integracji.
Obok Związku Polaków działają na Łotwie: Liga Polskich Kobiet – zajmująca się pracą charytatywną; Dom Polski w Daugawpilsie; Przedszkole Polskie w Daugawpilsie oraz polskie szkoły: Polska Szkoła Średnia im. Ity Kozakiewicz, Polska Szkoła Średnia im. Józefa Piłsudskiego w Daugavpilsie, Polska Szkoła Średnia im. Stefana Batorego w Krasławiu oraz Polska Szkoła Podstawowa w Rēzekne i Polska Szkoła Podstawowa w Jēkabpils.
Od stycznia 1998 roku na Łotwie działa też Związek Młodych Polaków. Jego celem było początkowo gromadzenie i jednoczenie młodych ludzi polskiego pochodzenia oraz tych, którzy interesują się polską kulturą, językiem i współczesną polską rzeczywistością. Zorganizowanie ZMP na Łotwie dało młodzieży możliwość regularnego spotykania się oraz komunikowania w gronie swoich rówieśników polskiego pochodzenia mieszkających na Łotwie. Dzięki tej organizacji młodzi ludzie mieli również możliwość brania udziału w różnych międzynarodowych imprezach.


Tekst i zdjęcia
Leszek Wątróbski
Szczecin

Opublikowano w Życie polonijne

Polonia gruzińska należy do najstarszych na świecie. Wzajemne zainteresowanie obu naszych krajów trwa od ponad 500 lat. W roku 1495 na dwór wielkiego księcia litewskiego Aleksandra przybyło poselstwo od cara Konstantyna szukającego sojuszników w walce przeciw Osmańskiej Turcji. Do wspólnych działań jednak nie doszło.


Polacy, którzy znaleźli się na Kaukazie, byli głównie zesłańcami politycznymi. Pierwsza ich fala na tzw. ciepłą Syberię dotarła tam już w roku 1794. Byli to przeważnie uczestnicy powstania kościuszkowskiego. Następną falę zasilili polscy jeńcy z wojsk napoleońskich, których liczbę określa się dziś na kilka do kilkunastu tysięcy. Większość z nich powróciła jednak do Polski po manifeście cara Aleksandra I.
Szczególnie duży napływ Polaków nastąpił dopiero po upadku powstania listopadowego i po stłumieniu powstania styczniowego. Zesłańcy przybywali w tamte rejony również w okresach między powstaniami, po spisku Szymona Konarskiego i Piotra Ściegiennego.
Oprócz polskich żołnierzy-zesłańców, od lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku do Gruzji przybywali dobrowolni emigranci, przedstawiciele różnych zawodów. Najwięcej było wówczas lekarzy, nauczycieli, urzędników, kupców i ludzi interesu. W połowie XIX wieku w samym tylko Tbilisi mieszkało 900 Polaków. Większymi skupiskami naszych rodaków były również Kutaisi, Gori, Telawi, Batumi i Signahi.
Ostatnia wreszcie fala Polaków przybyła na Kaukaz na przełomie XIX i XX wieku – w celach zarobkowych, w okresie rozkwitu gospodarki rosyjskiej. Byli to w przeważającej mierze fachowcy: inżynierowie, nauczyciele, muzycy, malarze, a nawet akuszerki. Polacy pozostawili wiele śladów swojej działalności w tamtym regionie, również w samej Gruzji.
I tak np.: naczelnym inżynierem budowy najdłuższego tunelu na Kaukazie – Suramskiego, był Ferdynand Rydziewski, założycielem znanego rezerwatu w Kacheti (wschodnia Gruzja) biolog Ludwik Młokosiewicz, jednym z pierwszych profesorów tbiliskiego Konserwatorium Lucjan Truszkowski. W Gruzji przez długie lata tworzył słynny polski malarz Zygmunt Waliszewski. Nie sposób dziś wymienić wszystkich zasłużonych dla rozwoju tego regionu.


Polacy, którzy tam zamieszkali, kupowali nieruchomości, często przejmowali gruzińskie tradycje i wiązali swoje dalsze losy z tym krajem. Przed wybuchem I wojny światowej, na terenie obecnej Gruzji mieszkało ok. 8 – 9 tyś. Polaków, w większości (ok. 5 tys.) w Tbilisi, ponadto w Kutaisi, Achalcyche i Suchumi. Przekrój tej grupy społecznej był niezwykle zróżnicowany. Obok znakomicie wykształconych, byli i tacy, którzy nie potrafili czytać i pisać. W Tbilisi Polacy skupieni byli wokół kościoła katolickiego, wybudowanego w latach siedemdziesiątych XIX wieku, istniejącego po dziś dzień, którego proboszczem jest polski ksiądz.
Pierwsza organizacja polonijna "Dom Polski" powstała w roku 1907, a po rewolucji lutowej w 1917, kilka następnych. Zaczęto wydawać w języku polskim czasopismo "Tygodnik Polski".


W wyniku repatriacji, w latach 1918-1924, większość ludności polskiej opuściła południowy Kaukaz. Według oficjalnych danych, w roku 1926 w Gruzji pozostało zaledwie 3159 Polaków. Z pewnością jednak nie jest to liczba precyzyjna. Ówczesne władze przypisały wielu Polakom narodowość ukraińską lub rosyjską. Również sami Polacy w latach trzydziestych ukrywali swą narodowość w obawie przed represjami.
Polska jako jedna z pierwszych uznała niepodległość Gruzji. W marcu 1920 roku do Tbilisi przybyła Misja Specjalna RP z wiceministrem spraw zagranicznych Tytusem Filipowiczem na czele. Polski rząd nie uznał aneksji Gruzji dokonanej w 1921 roku przez Rosję sowiecką i utrzymywał kontakty z osiadłym w Paryżu gruzińskim rządem emigracyjnym. Kilkudziesięciu gruzińskich oficerów służyło także w polskim wojsku. Brali udział w wielu operacjach wojskowych, m.in. kampanii wrześniowej i powstaniu warszawskim. Współcześnie, według danych oficjalnych pochodzących z powszechnego spisu ludności, polską narodowość zadeklarowało 870 osób. Po dołączeniu zaś danych z Abchazji, liczbę wszystkich osób polskiego pochodzenia można w przybliżeniu określić na ok.1100. Zdaniem Manany Gelashvilli – dawnego dyrektora polskiej szkoły w Tbilisi, w chwili obecnej Polonię w Gruzji szacuje się na ok. 8. tys. osób, zamieszkujących głównie stołeczne Tbilisi. W Gruzji nie ma dziś zbyt wielu osób, które deklarują, że są Polakami. Większość z nich uważa się już za Gruzinów posiadających polskie korzenie i mających polskiego przodka. Mimo że czują się Gruzinami, to jednak mają głęboką świadomość polskiego pochodzenia. Od samego też początku Polacy byli w Gruzji bardzo dobrze przyjmowani. Gruzja była zawsze krajem bardzo gościnnym, a Polaków darzyła bardzo dużą solidarnością. Oba bowiem nasze narody mają podobne spojrzenie na patriotyzm i podobną historię. To nasze wzajemne współczucie sobie, w dobrym tego słowa znaczeniu, sprawia, że Polacy i Gruzini czują się sobie bardzo bliscy.
Polonia gruzińska stanowi integralną część wielonarodowościowego społeczeństwa gruzińskiego. Widoczny jest wpływ kultury gruzińskiej i rosyjskiej, toteż znajomość języka polskiego wśród Polonii należy do rzadkości. Głównymi ośrodkami polonijnymi pozostają dziś nadal: Tbilisi, Achalcyche, Gombori, Batumi, Kutaisi i Suchumi. Do mniejszych należą: zaś: Cchinwali, Lagodechi i Poti.


Polonia gruzińska zalicza się do wykształconej grupy społecznej, reprezentuje głównie inteligencję humanistyczną i techniczną. Do najważniejszych organizacji polonijnych należą: Związek Kulturalno-Oświatowy Polaków w Gruzji "Polonia", Związek Polonii Medycznej w Gruzji oraz Polska Szkoła Sobotnia im. św. Królowej Jadwigi – wszystkie w Tbilisi. Są także organizacje polonijne poza stolicą w tzw. terenie: Związek Polaków Południowej Gruzji w Achalcyche, Związek Polaków w Kachetii, im. L. Młokosiewicza w Lagodechi czy Stowarzyszenie Dom Polski im. Ludwiga Młokosiewicza też w Lagodechi oraz dwa w autonomicznej republice Abchazji należącej dawniej do Gruzji, w Suchumi: Centrum Kultury Polskiej "Biały Orzeł" i Związek Polaków w Abchazji "Wspólnota Polska".


Najdynamiczniej działa dziś w Tbilisi Polska Szkoła Sobotnia im. św. Królowej Jadwigi. Szkoła mieści się w budynku wynajmowanym dzięki dotacji ze Stowarzyszenia "Wspólnota Polska". Są tam cztery sale lekcyjne oraz jedną z dużą sceną. Tam odbywają się próby i występny polonijnego teatrzyku dziecięcego "Melpomena". Dzieci grają głównie bajki, zarówno polskie jak i gruzińskie, tłumaczone na język polski. Wystawiają też poważniejsze sztuki, np. Aleksandra Fredry.
Na dużej sali odbywają się także wszystkie akademie, związane z uroczystościami państwowymi i religijnymi w kalendarzu polskim. W polskiej szkole nauczany jest: język polski, historia i geografia Polski. Prowadzone są też zajęcia teatralne i nauka tańca. Jest ponadto chór i zespół pieśni i tańca "Orlęta".


Kilka lat temu w polskiej szkole sobotniej było ponad stu uczniów w wieku od 7 do 8 lat aż do 18. roku życia. Zajęcia prowadzone były w sześciu grupach, według zaawansowania i wieku, przez cztery nauczycielki.
Przy polskiej szkole wydawany jest kwartalnik "Kaukaska Polonia", który zamieszcza dużo informacji nt. współczesnej Polski, o znanych Polakach i Gruzinach, którzy mieli styczność z Polską.


Leszek Wątróbski – Szczecin

Opublikowano w Życie polonijne
piątek, 10 sierpień 2012 11:29

Wakacje w Polsce (2)

RatajewskaBabcia u nas – niedziela, 8 lipca
Siedzi teraz przed telewizorem i mnie zachęca do oglądania wiadomości. Dałam jej już bluzkę, którą kupiłam, bo była fioletowa, więc babcina. I sukienkę też. Siwa, pasuje do jej włosów.

Poniedziałek, 9 lipca 2012
Mamy już nie ma, wróciła wczoraj do siostry. Mieszka tam od dwóch lat i bardzo się z nimi zżyła.
Kiedyś była bliżej ze mną. Jestem zazdrosna, o mamę? Tak, zawsze byłam, nigdy jej nie miałam w nadmiarze. Pracowała rano, pracowała po południu, w wieczorówce. Nigdy nie miała czasu, zawsze zalatana. Domu nie lubiła. Nie umiała sobie poradzić z bałaganem ani ze swoim mężem, prawie zawsze złym i w złym humorze. Zwłaszcza gdy widział swoje dzieci.
Dzieci, uważał, że miał za dużo. I mama zawsze stała po ich stronie. Nie pozwalał jej wstawać w nocy do płaczącego dziecka.
Szukam pracy dla syna. I szukam tej pracy w Polsce. Może by było lepiej dla niego, gdyby z tej Anglii wrócił. Język angielski już umie. Teraz mógłby zacząć pracować w swoim zawodzie. Przeszkodą jest to, że nie ma żadnego stażu pracy. A jest już po 30-tce. Ale coś znajdę. Jeden kolega już wrócił z Irlandii i będzie pracował w dużym mieście obok nas.
Wysłałam mu smsa i na e-mail dwa linki z pracą. Jeden w Simensie Poznań, jeden w Anglii, ale poza obecnym jego miejscem zamieszkania, więc pewnie nie będzie chciał, bo sam.. bo bez kolegów.
Patrzymy z mężem na wyniki rekrutacji na studia naszej córeczki, co tak ciężko pracuje w niemieckiej restauracji. Na Politechnikę Poznańską się nie dostała, zabrakło jakieś 10 procent punktów.
Wszystko zależy od matury. Nie ma już egzaminów na studia. Istotna jest dla córki matematyka i fizyka. Matma poszła jej bardzo dobrze, fizyka słabo. Punkty się sumuje.
Jutro będą ogłoszone w Internecie wyniki rekrutacji na Politechnikę Gdańską i Szczecińską. Ta szczecińska to już nawet się nie nazywa politechnika. Tam najłatwiej się dostać.


Córka miesiąc temu wyjechała do Niemiec, do pracy, razem z koleżanką. Ja też wyjechałam i dopiero teraz mam czas, po powrocie, żeby przetłumaczyć sobie jej umowę o pracę. One się skarżą, że wszyscy pracownicy restauracji otrzymali już pensję, a one nie.
Wczoraj córka napisała mi smsa, że jest tak bardzo, bardzo zmęczona. Napisała – umarłam, ręce mnie bolą, nogi mnie bolą. Popłakałam się, że na taką poniewierkę córkę wysłałam. Odpisałam, żeby wracała, ale ona napisała potem, że właściwie to ta praca jej się podoba, bo jest w niej kontakt z ludźmi. No to już przestałam płakać.


Ja staram się o pracę na jeden miesiąc, na sierpień. Znów jest to inne miejsce, gdzieś w Niemczech
Dzisiaj byłam u fryzjerki. Obcięła mi tylko trochę włosy. Mieszka w domku, na osiedlu domków jednorodzinnych. Domki są ciasno, blisko siebie, ale wszyscy myślimy – tym ludziom się udało. Mają swoje własne domy i czują się jak ktoś lepszy od mieszkańca blokowiska.
Nie mogłam znaleźć domu fryzjerki. Miałam numer domu, ulicę, ale ulica sobie zakręcała, rozgałęziała się i była to nadal ta sama ulica. Tego nie wiedziałam. Jednak z daleka zobaczyłam zielony dom, który się wyraźnie tym kolorem wyróżniał. Pomyślałam, że to musi być dom fryzjerki. I rzeczywiście. Ma troje chłopców, mama się nimi zajmuje, jak ona włosy fryzuje. Jeden prosił, żeby go puściła do kolegi. Puściła. Drugi prosił o to samo, a był na rowerze. Puściła. Został malutki Filipek i babcia, narzekająca, że Filipkiem jest już zmęczona.
Mąż fryzjerki jest kierowca tira i widzą się raz na trzy tygodnie. Teraz, już niedługo, zjedzie do domu na urlop i fryzjerka się zastanawia, jak to będzie, bo nie są przyzwyczajeni być razem.


Szłam do domu obok cmentarza. Przed bramą cmentarza siedzą dwie panie, po obu jej stronach. Otoczone są sztucznymi kwiatami i zniczami. Mają takie proszące spojrzenie, żeby od nich coś kupić.
Nie kupiłam nic, ale na cmentarz weszłam, poszłam na grób mojej babci i mojego ojca. Leżą obok siebie, w osobnych grobach. Chyba już się nie kłócą? U taty było 5 róż ładnych w wazonie, u babci nie było nic. Dwie róże od taty dałam do wazonu babci. Pomodliłam się, spojrzałam na drzewo wysokie i uschnięte, ale w tym roku jakby trochę zielone. Na nim bocian ma gniazdo, usłyszałam klekotanie. Jak tatę chowali w roku 2008, to nad tym drzewem w pewnym momencie widać było błysk, ale burzy nie było. Chyba wtedy, w tym momencie przyjęto go do nieba. Tak sobie myślę.
Potem z mężem poszliśmy na targ po wiśnie. Kupiliśmy 3 kilo, kilo tu, kilo tu i kilo tu. Te ostatnie okazały się w domu najlepsze. Na targu jakaś starsza pani się przestraszyła, że pobrudzę sobie wiśniami moją biała gdzieniegdzie bluzkę. Powiedziałam jej, że wcale tym się nie martwię, bo wystarczy potem zalać plamę z wiśni gotującą się wodą z czajnika. Nie mogła uwierzyć, że jest jakiś dobry sposób na plamy z owoców. Jak dobrze z ludźmi rozmawiać, powiedziała.
Od kogo ja się dowiedziałam, żeby tak usuwać plamy? Od teściowej mojej siostry. Szkoda, że wcześniej nie znałam tego sposobu. Tyle było kaftaniczków naszych malutkich dzieci zmarnowanych.
Rodzina męża dzwoniła znad morza. Dobrze im tam. W ogóle im dobrze. Ona przysłużyła się zakładowi i jego właścicielowi, bo pozwalniała zbędnych pracowników. Zwolniła nawet osobę z naszej rodziny, która się na dobre 10 lat za to pogniewała. Właściciel zakładu jest właścicielem jeszcze kilku innych zakładów. Zakochał się w młodszej, rozwiódł się z żoną. Zakłady się jakoś ostały, a ludzie już się bali, że nie będą mieć pracy. Moja szwagierka, bo tak nazywa się żona brata męża mojego, jej się należy ten odpoczynek, zwłaszcza psychiczny. Mąż, tak samo jak mój, od roku nie pracuje. Dba więc o dom, jeździ na rowerze. U nich osiedle jest zbudowane na polach, więc z jednej strony dużo bloków, a z drugiej strony pola, po których wieją wichry i można pospacerować.


Mój syn, który się izoluje, puścił właśnie jakąś bębniącą muzykę. Jak sąsiadka to wytrzymuje. Kiedyś latała po wszystkich sąsiadach, jak u nich było za głośno. Odkąd odchowała dzieci, jest już inna, mniej nerwowa.
Dzisiaj pogoda już taka typowo polska. Nie ma upału, ale wykąpać się można by było.
Zaszłam dzisiaj do szmateksu. Spotkałam tam wiele moich znajomych. Tylko w szmateksie są ludzie chcący coś kupić, coś upolować. To sklep z używanymi ubraniami, ale można czasem tanio coś kupić. Ceny zaczynają się od 60 złotych za kilogram i z każdym dniem maleją do 40 zł, 30, 20, 10, aż do najniższej ceny 5 złotych. W niektórych szmateksach w dniu, w którym jest najtaniej, można kupić jedną rzecz za 1 złotówkę.
Kupiłam sobie zawiązywany bezrękawnik z czarnej koronki.


Była Halina. Halina jest to daleka znajoma, którą poznałam z moim znajomym Niemcem.
Poznałam ich, żeby on przestał myśleć o mnie. Ale, jak się zaczęło. Kiedyś czytałam sobie niemieckie gazety i jakieś małżeństwo napisało, że wieczory spędzają w Internecie, na stronie ludzi starszych. Zapisałam adres strony i zapomniałam. W końcu weszłam, zarejestrowałam się i od początku zaczął do mnie pisać i dzwonić starszy pan. Rok potem poznałam go z Haliną. Pojechała nawet do niego i była tam kilka miesięcy. On potrzebował żony, a ona męża. Oboje wcześniej owdowieli. Potem ona wróciła. Nie nauczyła się tam języka, chwyciła tylko kilka słów. Dziwne, bo w szkole, dawno temu miała niemiecki. Dzisiaj przyszła do mnie z prośbą, żebym pouczyła ją niemieckiego i przygotowała na pytania biura, które wysyła opiekunki do pracy. Jutro mają do niej dzwonić. Moja znajoma chce jechać do Niemiec jako opiekunka. Chce być blisko niego, chce mieć swoje pieniądze, nie chce być na jego utrzymaniu. Myślę, że to dobry pomysł. Nauczy się może niemieckiego. Ona teraz pracuje w szpitalu. Mało zarabia. On codziennie do niej dzwoni, ale każe jej uczyć się języka. Mogłaby tam pracować w domu starców. Chyba nie będę już miała spokoju. Ona chce, żebym ją odwiedziła jutro. A ja mam moje sprawy, przyjadą moje dzieci. Trzeba gotować i piec. I smażyć, i kupować, i oczekiwać.
Potem on do mnie zadzwonił, żeby się spytać , co ona powiedziała.
A potem, jak miałam wolne popołudnie, to sama do Haliny zadzwoniłam, żeby przyszła na naukę j. niemieckiego. Dwie godziny ją uczyłam i wyraźnie poszła do przodu.
Miałam satysfakcję, że jej pomogłam. A właściwie, to im pomogłam. Może znów będą razem. Niemiec z Polką.


Wanda Rat
Polska

Opublikowano w Teksty
piątek, 04 maj 2012 10:23

Samorząd Polski na Węgrzech (2)

wegry- Jakie są cele Ogólnokrajowego Samorządu Mniejszości Polskiej na Węgrzech? - Na dziś mamy jeden cel: przetrwanie. Chodzi tu mianowicie o obecną sytuację ekonomiczną w Europie i na Węgrzech, która stwarza nam nowe perspektywy: być albo nie być. Jeszcze kilka lat temu dostawaliśmy od państwa węgierskiego spore pieniądze, aby udowodnić światu i sąsiadom, jak Węgry są hojne wobec swoich mniejszości narodowych. Z tą pomocą finansową można było robić różne ciekawe rzeczy. Po pewnym czasie Węgrzy zauważyli, że ich działania nie przyniosły zamierzonych efektów. Mało tego, zauważyli również, że samorządy zakładali ludzie nie należący do żadnej mniejszości, chcący zdobyć łatwo dotacje na swoją działalność. Wystarczyło założyć jakąś mniejszość i wystąpić o dotację. - Co Ogólnokrajowemu Samorządowi Mniejszości Polskiej na Węgrzech udało się zrobić? - Zrobiliśmy naprawdę dużo. Wyliczę tylko kilka najważniejszych udanych przedsięwzięć. Pierwsze z nich to Ogólnokrajowy Samorząd Mniejszości Polskiej na Węgrzech, drugi to Muzeum i Archiwum Węgierskiej Polonii, posiadające filie w Andrástanya oraz Derenku, i wreszcie Ogólnokrajowa Szkoła Polska na Węgrzech działająca w ramach węgierskiego systemu oświatowego. W końcu ubiegłego roku w Muzeum Węgierskiej Polonii w Budapeszcie miało miejsce otwarcie wystawy pt. "15 lat spełniania marzeń", ukazującej dorobek 15-lecia Ogólnokrajowego Samorządu Mniejszości Polskiej (OSMP), który został wybrany, po raz pierwszy w 1995 roku, w myśl ustawy LXXVII z 1993 roku "O prawach mniejszości narodowych i etnicznych" Republiki Węgierskiej. Obecnie zbliża się ku końcowi czwarta kadencja jego działalności. Okolicznościową wystawę przygotował były prezes OSMP, a obecnie dyrektor Muzeum – dr Konrad Sutarski. Podkreślił on, że jednym z najważniejszych naszych osiągnięć było stworzenie podstaw autonomii kulturalnej Polonii na Węgrzech. Ważnym elementem w życiu społeczności polonijnej jest też Dom Polski (własność Stowarzyszenia św. Wojciecha; odzyskany w 1998 roku) czy polska parafia personalna. Polonia węgierska ma też własne czasopisma: miesięcznik "Polonia Węgierska" oraz kwartalnik "Głos Polonii"; własną stronę internetową www.polonia.hu i cotygodniowy program radiowy. W imprezie uczestniczyli przedstawiciele samorządów mniejszości polskiej z Budapesztu i całych Węgier. O historii, teraźniejszości oraz o perspektywach samorządności mniejszościowej rozmawiali ambasador Roman Kowalski oraz przedstawiciel władz węgierskich w osobie Antala Paulika, wicedyrektora Departamentu Mniejszości Narodowych i Etnicznych w Ministerstwie Administracji Publicznej i Sprawiedliwości Republiki Węgierskiej. Na podkreślenie zasługuje fakt, że liczba samorządów mniejszości polskiej wzrosła w odniesieniu do 1998 roku prawie dwukrotnie. Po ostatnich wyborach, które miały miejsce w październiku 2011 roku, powstało dalszych 49 samorządów stopnia podstawowego. Podobnie jak w poprzednim cyklu mniejszość polska reprezentowana będzie także przez samorząd stołeczny, wojewódzki (województwo Borsod-Abaúj-Zemplén) oraz samorząd ogólnokrajowy. W październiku mieliśmy też dużą imprezę Poznań-Budapeszt 1956 – w pięćdziesiątą piątą rocznicę poznańskiego października. Zorganizowaliśmy dużą wystawę poświęconą tej rocznicy. - A co się nie udało? - Przyciągnąć młodego pokolenia do pracy w samorządzie i innych organizacjach polonijnych. Oni wprawdzie są, ale do wykorzystania wyłącznie na jakąś konkretną imprezę, która odbywa się jednorazowo. Robiliśmy np. akcję pielgrzymki do Częstochowy. Robili to tylko i wyłącznie młodzi ludzie: młodzi Węgrzy i trochę naszej Polonii. Zrobiliśmy też konkurs rysunkowy z okazji polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Rozdaliśmy tematy i otrzymaliśmy niesamowitą liczbę rysunków – blisko 10 tys. To było dla nas wielkie zaskoczenie. Niestety, młodzi nie potrafią zająć się innymi sprawami – tymi, których chce Polonia mojego pokolenia. Starsi ludzie uważają, że metody działania młodzieży w organizacjach polonijnych rozbijają je od wewnątrz. Stawiają sobie też często pytanie: po co ci obcy, młodzi ludzie tu właściwie przychodzą? Osobiście uważam, że te dwa pokolenia: ludzie starsi i młodzież, są nam dziś tak samo bardzo potrzebne i że musimy je z sobą pogodzić. Także opieka nad starszymi członkami naszych organizacji jest dziś bardzo ważna, a bez młodych nie da się tego przeprowadzić. Samo zdobycie środków na tę pomoc jest dziś na Węgrzech bardzo trudne. Biednych widać dziś na wszystkich ulicach. Biedna jest także Polonia węgierska. Jej także problemy ekonomiczne nie ominęły. Dawniej nie było dla nas żadnym problemem wysłać dziecko na kolonie do Polski. Dziś jest inaczej. Ludzi na ten luksus już nie stać. Warto więc, aby te dwa pokolenia się porozumiały. - Kto jest Waszym sojusznikiem? Kto Wam pomaga? - Nasze sukcesy zawdzięczamy bardzo dobrym stosunkom z polską ambasadą. Jest wiadome, że jak się zwracam do władz węgierskich, to im zawsze mówię o pomocy, jaką na dany projekt obiecała nam polska ambasada. Węgrzy wówczas pękają i zaczynają się zastanawiać, jak nam pomóc. Dzięki ambasadzie RP mamy też bardzo dobry kontakt z Senatem. Dobre stosunki mamy również ze Stowarzyszeniem "Wspólnota Polska". Podpatruję też inne mniejszości narodowe w Budapeszcie i proszę nasze węgierskie władze o taką samą pomoc. - Czy są jeszcze jakieś ważne sprawy, o które Pani nie zapytałem? - Czasem odnoszę wrażenie, że brakuje koordynacji pomiędzy organizacjami zarządzającymi funduszami dla Polonii. Czasem wydaje mi się, że łatwiej można zdobyć pieniądze na jakiś zbędny cel niż na coś ważnego. Rozmawiał Leszek Wątróbski

Opublikowano w Życie polonijne
niedziela, 29 kwiecień 2012 21:06

Samorząd Polski na Węgrzech

Rozmowa z przewodniczącą ogólnokrajowego samorządu mniejszości polskiej na Węgrzech dr Haliną Csúcs Lászlóné.

wegry

- Jak i kiedy trafiła Pani na Węgry?


- Pochodzę z Kalisza. Na Węgry przyjechałam ponad 40 lat temu. W owym czasie modna była w Polsce wymiana korespondencji z innymi krajami Europy. Zaczęłam więc pisać, po rosyjsku, z Węgrami. Tak się zaczęła moja znajomość z późniejszym mężem.
W roku 1969 wzięliśmy ślub i dwa lata później, w 1971, zamieszkałam na Węgrzech na stałe. Mamy trzy córki i trzech zięciów i czterech wnuków, z których każdy zaczyna rozmawiać, jako pierwszym językiem, po polsku.
Wszystkie moje dzieci rozmawiają doskonale po polsku. Dwie córki: najmłodsza i średnia, mieszkają obecnie na Węgrzech, najstarsza w Polsce.
Jeszcze w Polsce, w Poznaniu, skończyłam pedagogikę specjalną. Doszłam potem do wniosku, po dwu latach nauki języka węgierskiego, że trzeba tu także coś skończyć. Wybór padł na pedagogikę specjalną i przez wiele następnych lat pracowałam w tym zawodzie. Później pracowałam jako tłumacz i prowadziłam tu różne polskie firmy. Robiłam różne rzeczy przez wiele lat.

Opublikowano w Życie polonijne
Strona 47 z 47
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.