A+ A A-
czwartek, 29 październik 2015 23:41

WŁADZA

nikt44-1Polskę, kraj zdesuwerenizowany na niemal wszystkich poziomach, nie czeka nic nowego ani przełomowego, co mogłoby wydobyć nas ze stanu paranoidalnego niby-życia. Raczej spodziewać się można zagrywek coraz bardziej fosylizujących status quo państwa pozornie własnego z silnymi tendencjami do całkowitej waporyzacji resztek potencjału, który tkwi w odizolowanych enklawach wolności.

Te enklawy funkcjonujące w trzecim obiegu, tworzące co prawda prawdziwe kontrelity wobec gównianej operetki eksponowanej w quasi-realu, nie mają – i dobrze mieć tego świadomość – żadnego znaczenia ani szans na przechwycenie wysoko sunącej po nieboskłonie komety o nazwie Bolanda, trwoniącej w zatrważającym tempie swoje zasoby i potencjał, z powodu immanentnej słabości, braku woli walki oraz znikomego rozeznania w grach wielkich bandytów. Nie ma w nas wielkiej wiary, ani wielkich idei, nie ma w nas ani prawdy, ani pokory, więcej zaś pysznej trwogi i "pierdolenia" w kółko tych samych kocobałów z głupkowatą fascynacją, że niby "wiemy więcej". Że rozpoznajemy duchy i że to już coś.

Zapominamy, że ganiamy jak planety i asteroidy wokół jakiejś gwiazdy w układzie, który został nam stworzony, aby kanalizować w ten sposób nasze tęsknoty, marzenia, chęć buntu. Tyle w nas patriotyzmu i miłości do Ojczyzny, co kot napłakał. Zmarginalizowana banda zdeheroizowanych pi...d i szurów. Czyż nie jest to dowód na ostateczne zwycięstwo programu zatytułowanego: "Załatwić Polskę?". Grupki przeindoktrynowanych niedojd pławiących się we wzajemnie wymienianych opisach rzeczywistości, starających się skrajnie amatorsko ratować swoje nędzne istnienia. Biedne ofiary wypadku, które w posttraumatycznym szoku, na połamanych nogach, z licznymi obrażeniami wewnętrznymi, postępującym obrzękiem mózgu, jak zombie, chodzą wokół wraku samochodu i krwawiącymi rękoma próbują złożyć do kupy walające się dookoła resztki auta w nadziei, że się jeszcze da, że ruszą w dalszą podróż, że upakują z powrotem do środka rozbite w puch foteliki dziecięce i posadzą w nich swoje nieprzytomne, pokaleczone i umierające dzieci, że usiądą za pogiętą kierownicą, z której smutno zwisa pokrwawiona poduszka powietrzna. I kiedy, tkwiąc jeszcze w głębokim szoku, siądą na fotelach i zanim wydadzą z siebie to ostatnie tchnienie, przejmujący i porażający ostatni wydech, którego nie można pomylić z czym innym, kiedy opadnie im głowa pełna powbijanych w nią kawałków szyby, zacznie dochodzić do nich tuż przed zgonem ten przejmujący ból, świadomość, że gówno to wszystko było warte i jak ch...owe było ich życie. Bohaterowie naszych czasów…

***

Tymczasem Gliński profesor Piotr w rozmowie ze Szczerskim profesorem Krzysztofem w 120. numerze socjalistyczno-masońskiego dwumiesięcznika "Arcana" już na początku tego roku sygnalizuje tym, do których skierowany jest ten komunikat, w jaki sposób PiS widzi swoje szanse w objęciu Władzy. W istocie kluczem do dopuszczenia do lokalnego stołu podwykonawców, wg Glińskiego profesora, byłaby współpraca i koegzystencja z lokalnymi postsowieckim służbami specjalnymi oraz posiadanie swojego własnego zewnętrznego suzerena.

Pan Gliński profesor Piotr bawi jednocześnie skrajną naiwnością i otwartością w tym wywiadzie, używa – och, siła środowiskowego przyzwyczajenia – jakichś głupkowatych kategorii rodem ze słownika Michnika Adama. Mówiąc o dogadaniu się z drugą stroną sporu, a w istocie z tutejszą bezpieką, Gliński z ujmującą prostotą prawi: "Ale rozmowa z jej bardziej przyzwoitymi przedstawicielami musi być oparta o pewne zasady. Musimy ustalić kanon wartości dla nas niepodważalnych; i jeżeli grzesznik chce wrócić do wspólnoty, to musi spełnić pewne warunki, na przykład tkwiące w kulturze chrześcijańskiej. My sami jednak powinniśmy przygotować nasze sumienia do przyjęcia osób z drugiej strony. Powiedziałem kiedyś panu Siemiątkowskiemu, przy okazji dyskusji panelowej o polskich elitach: przecież my nie chcemy wam paznokci wyrywać. Wyście to robili, ale my nie chcemy tego robić. Wręcz przeciwnie, to jest wbrew naszym wartościom. Jesteśmy otwarci na wszelkie powroty. Wiadomo, że musi być szczery żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, zadośćuczynienie bliźniemu. To są w zasadzie takie proste, wspaniałe, uszlachetniające działania".

Czyż nie proste i piękne? A jaki "ubaw" podczas lektury!

Co do postawy służebno-agenturalnej elit pisowskich, naszych potencjalnych nowych władców, Pan Gliński profesor i niedoszły premier wykłada: "Zwycięstwo jest funkcją naszej pracy. Uważam, że jest szansa, jest potencjał, że dużo już żeśmy zrobili, zwłaszcza w ciągu ostatnich czterech lat. Przeciwnik zaś jest jednak wciąż bardzo silny, bo ma także potężne zasilanie zewnętrzne. A my wciąż nie potrafiliśmy zbudować własnego zasilania zewnętrznego, co jest naszą olbrzymią słabością; mimo wszelkich obiektywnych trudności, moglibyśmy być znacznie bardziej aktywni w polityce zagranicznej naszych środowisk. Wtedy bylibyśmy lepiej przygotowani na ewentualną korzystną zmianę zewnętrzną, a nawet ją jakoś prowokowali. Mówiliśmy tu nieprzypadkowo o zmianach globalnych, że też są dla nas niekorzystne, więc nie jest łatwo. Ale to nie znaczy, że jest beznadziejnie – jest coraz lepiej. Powiedziałbym, że wykuwa się to w trudzie, ale szansa na realną zmianę istnieje. Zwyciężymy, gdy odrobimy naszą ciężką, organiczną pracę domową". Nie sądzę, aby był potrzebny jakiś większy komentarz do słów naszego profesora, mówią same za siebie.

***

Jutro – 23 października – w Wiedniu rozmawiać będą Kerry i Ławrow. O układance bliskowschodniej, o Krainie U oraz o rosnącym napięciu w Palestynie. Dam głowę, że nie piśnie nikt nawet sylaby jednej w sprawie Bolandy, bo wszystko już zostało przez Wysokie Umawiające się Strony czas pewien temu w kwestiach wspólnych i ważnych ustalone, i Bolanda nie powoduje jakiegoś napięcia pomiędzy Stronami i obie Wysokie Strony wiedzą, jak ma tu być, żeby było dobrze. Nie ma tu sporu. Zatem w ten weekend nie zadzieje się nic zmieniającego w układankach obu Stron.

Nie przeleci nad Tatrami w kierunku morza żaden L'uccel divino – ptak boży, nie zagrzmią trąby jerychońskie, nie pojawi się żaden ognisty krzyż na niebie, nic z tych rzeczy. Władza stanowiąca tu prawa i ustalająca zasady jest gdzie indziej. Położymy się do łóżek skuleni jak dzieci w zimowy wieczór, uciekające przed przemocą w sen, budzące się potem w nocy i idące do pokoju rodziców, aby utulić się w ich ramionach, ale nienapotykające w ich sypialni niczego oprócz ciemności…

Wilno, 22 października 2015 r.

Opublikowano w Teksty
czwartek, 29 październik 2015 23:37

Aleppo Soap


nikt44Zbroić się, pieniądze nie mogą odgrywać żadnej roli. Podczas kryzysu rozstrzyga bowiem broń, a nie weksle z pokryciem lub nie. Józef Goebbels: "Dziennik", 2 grudnia 1936 r.

Wieczna Rosja. Dynamicznie ekspandujące alternatywne centrum przyciągania w ciągu ostatnich trzech tygodni logicznie i konsekwentnie w sposób niezwykle skuteczny i widowiskowy dochodzi swego. Domyka kwestię uznania przez Waszyngton swoich interesów, stref wpływów oraz finalizuje projekt realnego zbliżenia między mocarstwami, które głęboko niepokoi Chiny, czują one bowiem, że ta współpraca oznaczać może poważne problemy dla Królestwa Środka.

To zbliżenie idzie jak po grudzie, ale jednak idzie. Strategiczny kierunek wyraźnie został obrany, trwają jeszcze normalne przepychanki i negocjacje, które czasem wymagają, jak zawsze, machnięcia kiziorskim nożem przed oczyma "partnera" w dealu.

Opublikowano w Teksty

Wydawca i redaktor naczelny Magazynu Polsko-Niemieckiego "REGION EUROPA". Czasopismo wydawane jest od 2000 roku w Polsce. W Niemczech od 2011 roku. Dostępne jest w salonach EMPiK, RUCH i INMEDIO w całej Polsce. Ukazuje się w dwóch wersjach językowych, po polsku i po niemiecku.

W końcu 2010 roku Thilo Sarrazin, wieloletni członek zarządu Bundesbanku, obecnie 70-letni polityk lewicowej SPD, wydał książkę "Niemcy likwidują się same – o tym, jak własnymi rękami wystawiamy nasz kraj na niebezpieczeństwo". Natychmiast stał się wrogiem publicznym nr 1 niemieckich polityków oraz mediów.

Książka ostrzegała przed poważnym kryzysem imigracyjnym. Sprzedaż tej bardzo dobrze udokumentowanej pozycji (liczne dane statystyczne i tabele) osiągnęła w Niemczech w pierwszych czterech miesiącach zawrotną liczbę około miliona egzemplarzy. Do dnia dzisiejszego sprzedano około 3 milionów sztuk tej książki. W sąsiedniej Austrii była także hitem, praktycznie nieosiągalnym w księgarniach. To nie beletrystyka, lecz próba poważnego podejścia do problemu migracji i integracji nie tylko w Niemczech.

Opublikowano w Teksty
piątek, 23 październik 2015 13:48

Od dziecka był ładny...

kumorDzięki minionym wyborom federalnym mogliśmy zobaczyć na przykładzie, jak działa demokracja – czerwona, liberalna fala zalała kraj od wschodu do zachodu, wynosząc do władzy seksownego – tak piszą – 43-letniego Justina Trudeau.

"Naród ma zawsze rację" – zażartował sobie z szerokim uśmiechem ustępujący premier Stephen Harper, uznając klęskę ugrupowania.

Dzisiaj demokracja to jest wypadkowa nastrojów. Liczy się gra na emocjach, bo z rozumu niewiele już ludziom pozostało – m.in. za sprawą nowoczesnej edukacji. I to nie tylko w Kanadzie. Jak mówił mi prof. Ryba, dawniej uczyliśmy się historii, poznając daty, osoby, wydarzenia, potem zrezygnowano z dat, ograniczono się do procesów, dzisiaj uczy się przez skojarzenia, nauczyciel wyciąga obrazek – powiedzmy Tadeusza Kościuszki, a dzieci mają poprawnie go skojarzyć. Szczerze mówiąc, jest to metoda prosta jak zasada działania cepa i skuteczna, poczynając już od szympansów...

Tak więc dzisiaj demokracja to po prostu "operowanie światłem i dźwiękiem". Dlaczego konserwatyści przegrali, no bo się przejedli, nie odświeżyli wizerunku, przestali kojarzyć się z sukcesem, zmurszeli, spatynowali się, obrośli pretensjami. W takiej sytuacji człowiek może się napinać jakimiś programami, propozycjami w polityce zagranicznej czy wewnętrznej, ale kogo to interesuje? Ludzie i tak na tym się nie znają. Dla nich takie pojęcia, jak deficyt czy budżet, to abstrakcje odległe od tego, co mają na stole. Jak się natomiast powie, że się zalegalizuje marihuanę – to dla naszego licealisty jest konkretna sprawa.

Polityka jest grą toczoną przez kilka ośrodków, m.in. te szarpiące kasę w państwowym łańcuchu pokarmowym. No i nasz sexy Justin Trudeau okazał się człowiekiem pomocnym i na czasie, o wiele bardziej kukiełkowym od odchodzącego premiera Harpera.

Dlaczego? Przede wszystkim za sprawą wyjątkowego pochodzenia i braku doświadczenia.

Mimo nazwiska, Justin, minglujący się od dzieciństwa na samym szczycie światowej piramidy, nie odebrał porządnego wykształcenia. Tata, pochodzący ze starych pieniędzy, mimo że był niezłym politycznym gangsterem, znał klasykę, mówił po łacinie, orientował się jak stary lis w tropach naszej zachodnioeuropejskiej kultury, które świadomie rozwalał. Syn, mimo zapału do boksu i umiejętności instruktażu w skokach na gumie, jest niestety typowym produktem epoki lat 70. wychowanym w dzieciokwiatowym środowisku, bez stresu i dyscypliny.

Syn ma też i ten feler, że od najmłodszych lat był podziwiany i lubi się podobać. Justin Trudeau jest uroczy, kocha ludzi, lubi się pokazywać i ma naturalną populistyczną zdolność oczarowywania, dobrze działa na nastroje, problem jedynie w tym, co ma w głowie. Bo tam ma raczej pstro, co widać było po kilku wywiadach i wypowiedziach na nieco poważniejsze tematy niż powszechny dostęp do marihuany czy "prawa transseksualistów".

Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Moja teoria jest taka, że Justin będzie rządzony z tylnego siedzenia przez stare rodziny. Bo w rzeczywistej władzy nie liczy się poziom "wrażenia" i "nastrojów", lecz twarde efekty. Wycofanie kanadyjskich CF-18 z bombardowania ISIS – jak najbardziej – podejmiemy taką decyzję, po czym samoloty z załogami zostaną wydzierżawione kolegom z południa. – To tylko domniemanie, ale tak mniej więcej się to załatwia.

Tak się robi w twardej polityce. Na razie, premier elekt oprócz pozytywów w rodzaju zrobienia sweet-foci na stacji metra (jak każdy rasowy milioner jeździ subwayem do roboty) – zasłynął kilkoma zapowiedziami jawnie godzącymi w kanadyjskie interesy gospodarcze.

Po pierwsze, wycofuje się z budowy rury z Alberty do amerykańskich rafinerii nad Zatoką Meksykańską – co jest posunięciem po myśli kilku poważnych interesów zagranicznych; po drugie, zapowiada radykalną walkę za zmianami klimatu, co oznacza dodatkowe opodatkowanie i tak już ledwie zipiącej gospodarki surowcowej Kanady; po trzecie – i tu najbardziej cieszą się japy silnych grup krajowych – zapowiada całą gamę inwestycji infrastrukturalnych, po to by nas jeszcze bardziej zapożyczyć, a dutki dać w te same lepkie rączki, co to zawsze widać na styku państwowo-prywatnym. Na tym styku robi się bowiem prawdziwie wielkie interesy.

Będziemy musieli wszyscy zjeść tę żabę, ponieważ naród, który "ma zawsze rację", tak właśnie sobie zażartował. Sam z siebie.

•••

Czasem się dziwię, czy ja jestem prorok jakiś czy co... 26 września napisałem w tekście "Gry i gierki", że "tak wielka fala uchodźców poddanych procesowi obróbki imigracyjnej pozwala na lepszą penetrację wywiadów, a być może skaperowanie, po przeszkoleniu, jakiejś blisko-wschodniej armijki do walk »o wyzwolenie«, czytaj: o cele Zachodu czy Izraela".

Tymczasem kilka dni temu Waldemar Pawlak wystąpił w Polsce z takim właśnie projektem, stwierdzając, że dzisiejsi przybysze do Europy powinni zostać wyposażeni w broń, by mogli wrócić do swoich krajów i przy wsparciu europejskich armii uwolnić je od terrorystów. Pawlak zastrzega, w wypowiedzi dla "Faktu", że "oczywiście powinno to dotyczyć jedynie mężczyzn, a nie kobiet i dzieci". Na razie wypowiedź wzbudziła pukanie w czoła i pytania o to, "co bierze były premier", tymczasem być może Pawlakowi, jak kiedyś Lepperowi o Klewkach, coś się tam wypsło...

Świat całkiem darmo dostarcza świetnej rozrywki.

Andrzej Kumor

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 23 październik 2015 13:36

Droga do Damaszku (II)

Franciszek, tj. kilka słów o jego wizycie w domu diabła oraz kilka uwag o wizycie Xi w Babilonie

I podniósł jeden potężny anioł kamień, duży jak kamień młyński,
i wrzucił go do morza, mówiąc:
Tak jednym rzutem zostanie strącone wielkie miasto Babilon,
i już go nie będzie.
Apokalipsa wg św. Jana

Wielu wolnych Polaków sądzi, że znajdą odpowiedź na większość trapiących ich kwestii polityczno-socjologiczno-cywilizacyjnych dzięki prostemu odnalezieniu właściwych recept na odwrócenie upadku Polski, chodząc na spotkania, szukając prawd po necie, sądząc, że znajdzie się ktoś, kto powie im, jak samodzielnie robić tynkturę, "działającą esencję" zmieniającą podłą jakość ontologiczną narodu i ich kraju, że odkryją gdzieś jakiś zaczyn tego, co – jak za pomocą czarodziejskiej różdżki – dokona bezwysiłkowej transmutacji ich politycznego istnienia naznaczonego grozą i smutkiem w egzystencję pełną roztropności, sprawiedliwości, wstrzemięźliwości i męstwa. W rzeczywistości parają się jakąś naiwną magią polityczną, jakąś tęsknotą do posiadania pierścienia władzy, łudząc się, że to wystarczy. Są podobni do heretyckiego szwedzko-niemieckiego generała Pawła Würtza, gubernatora Krakowa z poręki Karola X Gustawa, który podczas oblężenia tego miasta przez Polaków w 1657 roku w akcie rozpaczy spoglądał posępnie wieczorami w mroczne zwierciadło, szukając tam podpowiedzi na temat przyszłości. Biegną oni do przodu pozornie tylko, w istocie cofając się i zapominając o korzeniach. Są tacy, którzy o Źródle pamiętają i są mu wierni, nie potrafią jednak przekroczyć granic swojej hermetycznej oazy i skazują się na trwanie w niebycie, w zawieszeniu, szlachetnym wykluczeniu i z braku rozeznania pierwsi skazani są na zagładę, ponieważ biorą grożących ich istnieniu wrogów za przyjaciół, podobnie jak przedwojenne elity polskie, o których Zygmunt Jerzy Gąsiorowski pisał: "Przywódcy polscy czuli się dumni, że są realistami, a poili się iluzjami".


Pius XII w encyklice w trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli: "Invicti Athletae Christi" kierował 16 maja 1957 roku do Polaków te słowa: "Postępujcie nadal mężnie, ale z tą odwagą chrześcijańską, która idzie w parze z roztropnością i z tą mądrością, która umie bystro patrzeć i przewidywać. Wiarę katolicką i jedność zachowujcie. Wiara niech będzie »przepasaniem biódr waszych«; niech ona głoszona będzie po całym świecie, niech wam będzie tym »zmartwychwstaniem, które zwycięża świat«. A uczynicie to wszystko, patrząc na Jezusa (…) Tak postępując i to osiągniecie, żeby wszyscy święci, osobliwie ci, co z waszego rodu wyszli, z tego i wiekuistego szczęścia, jakim się obecnie cieszą, wraz z Królową Polski, Bożą Rodzicielką Maryją, na was i na ukochaną Ojczyznę waszą łaskawie spoglądali, by opiekować się nią i jej bronić".

Zachowując tę perspektywę, łatwiej nam oceniać czyny i słowa innych. Jest ona co prawda doskonałą pozycją wyjściową dla naszych czynów i słów, ale tylko pozycją wyjściową. Początkiem, nie końcem.

I tak wizyta Franciszka w Stanach Zjednoczonych po raz kolejny potwierdziła, że człowiek ten stanowi zagrożenie dla jedności Kościoła katolickiego. Wg mnie, jego rola w odnowie naszej wspólnoty jest pomimo wszystko jednak szczególna. On – bezwiednie i niezgodnie z intencjami – swoimi słowami i czynami doprowadzi do podziału w łonie Kościoła, ponieważ jego kłanianie się możnym tego świata, nieortodoksyjność oraz pogubienie bazujące nie tyle może na silnych brakach intelektualnych, ale na naiwności i wartościach wyznawanych przez południowoamerykańskie środowisko umysłowe zdegenerowane przez naiwne oglądy nt. lewackich idei, z którego się wywodzi Bergoglio, rozpocznie proces realnej odnowy naszej wspólnoty, która być może ponownie zejdzie do katakumb i pośród nowych prawdziwych świętych, którzy dawać będą swoim życiem i posłaniem wiarę, nadzieję i miłość, pozwolą nam przetrwać do czasu, kiedy może otrzymamy pomoc od tych, którzy wyprowadzą nas z tych podziemi, np. od naszych braci z Afryki. Tam bowiem rośnie Kościół dynamicznie i stamtąd może przyjdą Ci, którzy poprostują nam drogi nasze. Tak. Franciszek bezwiednie i niezgodnie z intencjami tych, którzy uplasowali go na Tronie Piotrowym, paradoksalnie dokona nowego otwarcia, ale nie popadajmy w tanie prorokowanie, ponieważ

(…) Nasze bowiem słowa są ułomne
I nie dosyć są wielkie, i za mało skromne,
Nie dość żeśmy cierpieli, za mało walczyli,
Byśmy mogli cośkolwiek powiedzieć w tej chwili.

Bezsprzecznie Franciszek – w zamierzeniu zepsutego establishmentu watykańskiego – to "konstruktywna" wersja "Nowego Otwarcia". Ten establishment rojący sobie, że przechytrzy zepsuty świat i powstrzyma jego pogrążanie w nihilizmie dzięki miękkiemu współgraniu z Molochem poprzez postawienie na czele Kościoła religijnej wersji Obamy, mającej ocieplać wizerunek Kościoła i samej wiary, nie pojmuje, że sam pełen jest pychy i zepsucia i zapomina w swoim planowaniu o słowach św. Piotra – "Skoro to wszystko ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyśpieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość" (2 P 3,11-13).

Purpuratom watykańskim wydaje się, że wchodząc w układy z tytanami, uda się im uniknąć pazurów ryczącego lwa. Naiwniacy. Stając się "konstruktywną opozycją", nie mogą liczyć na nic więcej, niźli na zwasalizowanie i finalnie – zniesienie ze szczętem.

Bergoglio w sposób skandalicznie płaski i mało wysublimowany wkracza w polityczność, działając na szkodę Kościoła, osłabiając jego pozycję, doprowadzając do zamętu wśród wiernych. Jego wizyta u wielkiego szatana stanie się chyba symbolem tego nieszczęsnego pontyfikatu, symbolem słabości i pogubienia, symbolem oportunizmu i dekonstrukcji. Jakże żałośnie smutno wyglądało powitanie Franciszka na lotnisku przez rodzinę Obamów. Te zabawne stworki witały się z nim, jakby witały się z jakimś Bono. Choć po prawdzie nie są odlegli w sposobie postrzegania Bergoglio. On jest takim Bono w wersji religijnej. Dla tych zachodnich biedaków pogrążonych w ciągłym melanżu, w bełkocie znaczeniowym, tkwiących w studni otchłani, dla których "ten pan w białym stroju" jest tylko kolejnym celebrytą, jakimś takim laickim świętym, czymś na kształt Mahatmy Gandhiego lub Martina Luthera Kinga tudzież Michaela Jacksona. Bergoglio niestety akceptuje i "wchodzi" w tę figurę znaczeniową sprokurowaną dla niego i przez watykańskich macherów z zaplecza, i przez samych masonów w sposób miękki. On jest odpowiedzią watykańskich elit na zapotrzebowanie barachła zachodniego, jałowych westerneńczyków, jest ukłonem w ich stronę, ale ten ukłon zmienia się w czołobitną trwałą postawę. Bergoglio to młot na nas. Rok po rozpoczęciu pontyfikatu przez Franciszka nasi przyjaciele, na których zawsze można liczyć, czyli amerykańska wersja "Gazety Wyborczej, tj. "New York Times", opublikowali wyniki badań Pew Research Center – zatytułowanych, a jakże, "Jak Franciszek zmienia postawy amerykańskich katolików". I tak, wg badań: 6 na 10 amerykańskich katolików oczekuje zmiany stanowiska Kościoła wobec kontroli urodzeń do 2050.

Połowa spośród nich uważa, że księża powinni mieć możliwość ożenku.

Czterech na dziesięciu – że kobiety mogłyby być księżmi. 2/3 badanych sądzi, że do 2050 Kościół mógłby uznawać małżeństwa tej samej płci.

70 milionów katolików USA poddawanych o wiele bardziej złożonej, wysublimowanej i perfidnej opresji propagandowej, niż tej stosowanej w Sowietach, w tej ankiecie podsumowało stan swojej świadomości i poziom ortodoksyjności. Nie dziwi zatem to, że Upadek przyjmuje Franciszka jak swego. Tego człowieka Moloch używa do okładania katolików i utrwalania destrukcyjnych zmian w ich wierze. Jakież to perwersyjnie i żałośnie proste…

Bergoglio w dziwny sposób akomoduje politykę Watykanu do polityki amerykańskiej. Najpierw dał się wykorzystać jako podkładka i wsparcie moralne w akcji zbliżenia jankesko-kubańskiego, angażując do tego dyplomację watykańską i nie zdając chyba sobie do końca sprawy, że został użyty instrumentalnie przez Waszyngton, dla którego wciągnięcie Kuby w swoją strefę wpływów zabezpiecza interesy imperium w bliskiej zagranicy i w zachodniej hemisferze poprzez immunizowanie Hawany na ewentualne objęcie jej protektoratem chińskim lub rosyjskim, co mogłoby skutkować tym, że mocarstwa te w perspektywie zbliżającego się zwarcia mogłyby ponownie, jak w latach 60., wykorzystywać tę wyspę, jako czynnik destabilizujący bliskie otoczenie Ameryki, podobnie jak zrobiły to Stany Zjednoczone wobec Moskwy w Krainie U. Tak. Przed nadchodzącą wojną trzeba koniecznie wyjaśnić wszelkie wątpliwości na swoim podwórku i Watykan wybitnie w tym zbliżeniu Ameryce pomógł.

Ale przede wszystkim Franciszek na ideologicznym froncie – co jest niezmiernie smutne – staje ramię w ramię z postliberalną wersją współczesnego Związku Sowieckiego, żyrując stosowanie przez niego na globalnej scenie aksjologicznej i politycznej narzędzi opresji, m.in. takich jak Climate Change, który w powszechnie akceptowanym bełkocie nazywany jest i przez Obamę, i przez Xi, i nawet przez Putina critical issue to the world. I głowa Kościoła w ten postnowoczesny bełkot wchodzi i daje do tego swoją twarz, co natychmiast zostało wykorzystane przez Waszyngton w warstwie politycznej, bo Obama, czy Kerry, cytując jego stanowisko i słowa, skwapliwie używają argumentu w postaci stanowiska Franciszka zdefiniowanego w kongresie nt. zmian klimatycznych na spotkaniach dyplomatycznych z innymi państwami.

Wystąpienie Bergoglio w Kongresie było wielkim nieszczęściem nie dlatego, że w warstwie formalnej podobne było do jakichś wystąpień w atmosferze skeczów z Monthy Pythona, ale dlatego, że Bergoglio w ogóle zgodził się na przemówienie w centrali masońskiego państwa, w domu diabła, w laickiej świątyni, w samym centrum Babilonu. On przyszedł oddać pokłon nierządnicy. On głośno podczas tego nieszczęśliwego speechu w masońskiej świątyni wyartykułował prośbę, niczym Sikorski w Berlinie, skierowaną do tytanów, czyli establishmentu amerykańskiego, aby ten wziął sprawy w swoje ręce i expressis verbis prosił ich o działanie na rzecz lepszego świata.

Uznał tym samym wyższość i nadrzędność imperium nad tym, co zostało mu powierzone pod pasterską opiekę. Od razu zostało to podchwycone przez tych, którzy oczekiwali takiego komunikatu i którzy na łamach "New York Timesa" za pośrednictwem pióra jednego z redaktorów łaskawie przyjęli ten hołd złożony im publicznie i w ich pałacu: "Pope Francis, the spiritual leader of 1,2 billion Catholics, challenged Congress and by extension THE MIGHTEST NATION IN THE WORLD (podkreślenie moje) on Thursday to break out of its cycle of paralysis and use its power to heal the »open wounds« of planet torn by hatred, greed, poverty and pollution".

Ten pontyfikat, niestety, jest pełen picu. Głowa Kościoła myśli, że tanimi sztuczkami – jak jeżdżenie małym fiatem lub pisanie farmazonów na fejsie – kupi sympatię tłumów i za pomocą tanich i płytkich gestów, które naprawdę mają niewiele wspólnego z czystością i naturalnością franciszkańską, uda mu się odnowić duchowo Kościół. Nie. To, co robi i czyni, udowadnia nam, jak bardzo źle jest w Watykanie i w tym kontekście zrozumiałe jest odejście Benedykta XVI, który, zdaje się, nie miał sił walczyć z kunktatorskim otoczeniem (zmuszono go?). Nigdy bym wcześniej nie pomyślał, ile prawdy jest w hasłach formułowanych w kierunku państwa watykańskiego przez heretyków amerykańskich zarzucających Watykanowi głębokie zagenturalizowanie masońskie i kłanianie się wielkim tego świata…

***

Chińczycy nie osiągnęli nic podczas wizyty prezydenta Xi w Stanach Zjednoczonych. Przyjechali z ofertą dogadania się taktycznego z Waszyngtonem, aby zyskać więcej na czasie. Rozumieją oni bowiem, że Ameryka coraz bardziej skłania się ku uderzeniu na Królestwo Środka i czas ten jest bliski, przez co zawęża się pole manewru Chin. Powoli sytuacja zmierza ku temu, że Chińczycy zostaną postawieni przez Amerykanów pod ścianą jak Japończycy na przełomie lat 30. i 40., stąd Xi, uciekając do przodu, przyleciał z ofertą "nowego modelu relacji głównych krajów" (major countries relations), które miałyby być oparte na pokoju, szacunku i współpracy, i stałym wzroście gospodarczym, a w istocie chodziłoby o równorzędne podzielenie się strefami wpływów, o klasyczny duopol. Ale w Waszyngtonie nikt nie chciał słuchać starej, cwanej i zwodniczej chińskiej śpiewki o tym, że na kooperacji z nimi można zarobić i osiągać obopólne korzyści.

Chinom zajęło zaledwie pół wieku wejście do pierwszej ligi i zagrożenie wiodącej pozycji Ameryki i w Waszyngtonie mają już dość tej prosperity. Nikt tam nie chciał potakiwać, kiedy Xi: stwierdzał, że "nie ma innego wyboru dla dwóch stron jak współpraca typu win-win". Żadnego win-win nie będzie. Nic z tych rzeczy.
Pentagon i Chiny szykują się do wojny. Obie strony wiedzą, że to je czeka, zatem najistotniejszą de facto kwestią podniesioną przez Xi podczas jego wystąpień publicznych w USA był key message do Amerykanów, aby na tym etapie obie strony nie popełniły błędu miscalculation and misunderstanding, co już obecnie w sytuacji dużego napięcia może skończyć się tragedią z powodu nieoczekiwanego i nieadekwatnego do intencji i do sytuacji wybuchu wojny. Po prawdzie obie strony boją się właśnie niepotrzebnego, bo zbyt wczesnego wybuchu konfliktu zbrojnego. Innymi słowy, Xi w istocie mówił do waszyngtońskich decydentów: "OK, jak i wy, wiemy, że będziemy się bić, ale jeśli już to nastąpi, to niechaj się to stanie z jakiegoś istotnego, poważnego powodu. Do tego momentu możemy współpracować na wielu poziomach ze sobą, a nuż się uda i wspólnie doczekamy chwili i tak się ułożymy, że jednak wojna nie będzie potrzebna"10. Jednak Waszyngton wie, że jest to dezinformacyjna gra chińska. Pekin potrzebuje po prostu jeszcze trochę czasu, tak aby w nieodległej przyszłości Xi, za Stalinem, mógł użyć jego słów z 3 lipca 1941 roku: "Co wygraliśmy, zawierając z Niemcami pakt o nieagresji? Zapewniliśmy naszemu krajowi półtora roku pokoju i możliwość przygotowania swych sił do stawienia oporu na wypadek, gdyby faszystowskie Niemcy zaryzykowały wbrew paktowi napaść na nasz kraj. Jest to wyraźny zysk dla nas i strata dla faszystowskich Niemiec". Waszyngton nie chce popełnić błędu Hitlera i pomimo pięknie brzmiących deklaracji o ogromnej wadze wzajemnych relacji, dąży do zwarcia. Amerykanie chcą uderzyć wczesną wiosną 1941 roku, a nie – latem. Bezsprzecznie status quo relacji jankesko-chińskich można obecnie nazwać "zbrojnym pokojem". Słowa Obamy, które w głębokiej ciszy i napięciu wybrzmiały w sali Zgromadzenia Ogólnego ONZ trzy dni po spotkaniu z Xi11, zrozumiano właściwie w Pekinie i w Moskwie: "Nigdy nie zawaham się użyć wojsk w obronie swojego kraju czy sojuszników unilateralnie i wtedy, kiedy będzie to konieczne". Chińskie przysłowie mówi, że okazja puka do drzwi tylko raz. Tą okazją – w optyce Królestwa Środka – była propozycja chińska. W Białym Domu nikomu nawet nie przyszło na myśl, aby otworzyć jej drzwi i wpuścić ją za próg.

Powiśle, 6 października 2015 r.

PRZYPISY

8. Tak, w polityczność wkraczali zawsze także poprzedni papieże, bo taka jest m.in. rola Kościoła, który nie może i nie powinien uchylać się od zabierania głosu w sprawach bieżących, publicznych, czego m.in. dobrym przykładem twardej jego postawy były czasy nazistowskich Niemiec, kiedy to właśnie Kościół katolicki był jedyną ostoją oporu i którego hierarchia , zwłaszcza ta niemiecka, nie bała się zabierania głosu przeciw neopogańskiej, satanistycznej quasi-religii, jaką był socjalizm narodowy. Nikt i żadna instytucja nie miała odwagi opierać się tak zdecydowanie Hitlerowi w Niemczech lat 30. i 40., jak Kościół katolicki, i to właśnie Kościół katolicki był jednym z głównych znienawidzonych przez elitę niemieckich neopogan konkurentów dla ich parareligijnego systemu i był pierwszy na liście do całkowitej likwidacji po wygranej przez Niemców wojnie, ponosząc przy tym ogromne straty personalne i będąc jednym z głównych celów opresji dokonywanej na nim przez pacynki księcia tego świata. Heretyckie Kościoły w Niemczech weszły we współpracę z demonami ziemskimi i część ich przedstawicieli współtworzyła m.in. państwowy Niemiecki Kościół Narodowy, a zdecydowana większość przedstawicieli – z nielicznymi wyjątkami – Kościołów heretyckich milczała wobec zła lub popierała władzę socjalistów. Pomimo faktów, niektóre kłamliwe psy potrafią pisać i dziś o rzekomej współpracy Piusa XII z niemieckimi nazistami. W sferze politycznej Bergoglio działa w sposób niepokojąco co najmniej nieporadny i naiwny, czyniąc strategiczne szkody dla Wspólnoty, której jest wikariuszem Bożym, a z racji tego, że jest tym, kim jest, nie sposób rozdzielić polityki od religii. Ten człowiek wpisuje się w krajobraz kreowany przez masonerię i zajmuje pozycję zarezerwowaną dla niego przez wielkich macherów z zaplecza, pozycję "białego misia", który używa nawet ich nowomowy (wpis Franciszka na Twitterze skierowany do Obamy: "Mr. President I find it encouraging that you are introducing an initiative for reducing air pollutiuon. Climate change is a problem that can no longer be left to a future generation") i daje kryszę moralno-religijną dla ich posunięć i działań, stając się "użytecznym autorytetem" potrzebnym do okładania adwersarzy – przede wszystkim opornych katoli.

9. Stanowisko Franciszka w kwestii Climate Change zostało m.in. użyte jako argument w przemówieniu Kerry'ego podczas lunchu z prezydentem Xi w siedzibie Departamentu Stanu 25 września 2015 r., czyli dzień po wystąpieniu Franciszka przed połączonymi izbami Kongresu. Obama, jak i dyplomacja amerykańska wiele razy podpierała się wsparciem Watykanu w promocji swojego wielkiego wieloznaczeniowego projektu opresyjnego pt. "Lepsza, czystsza przyszłość", "Clean Planet, Better World", który jest nie tylko jednym z narzędzi potrzebnych do budowy dominacji amerykańskiej, to jeszcze pół biedy, ale przede wszystkim jest nową świecką religią, czymś na kształt socjalizmu narodowego lub komunizmu. I zrozumiałe jest, że zadeklarowanie "zrozumienia" i poparcie wyrażone przez Franciszka dla tej neopogańskiej koncepcji nosi po prostu znamiona apostazji. Nie bójmy się bluźnierstwa nazywać bluźnierstwem tylko dlatego, że czyni to głowa naszego Kościoła.

10. Xi podczas przemówienia przed Białym Domem czy w siedzibie Departamentu Stanu 25 września 2015 r. wygłaszał stałe frazy z chińskiego zasobu propagandowego: "Współpraca to zysk, konflikt to strata". Najważniejszym komunikatem do elit w Pentagonie wygłoszonym podczas tej w istocie pokazującej siłę i potęgę Chin wizyty (Xi nie przyjechał o nic błagać, on przyjechał złożyć dyskursywną propozycję, którą Ameryka podchwyci albo nie, dziś już wiemy, że się na to nie zdecydowała) był niniejszy przekaz: "Najważniejsze dziś pytanie brzmi tak: jak Chiny – największy rozwijający się kraj – mogą współpracować z USA – największym krajem rozwiniętym. Odpowiedź na te pytania związana jest z dokonaniem odpowiednich wyborów i znalezieniem odpowiedzi na dwie kwestie o fundamentalnym znaczeniu. Pierwsza to: Chiny i Stany Zjednoczone muszą zwiększyć strategiczne wzajemne zaufanie do siebie tak, by uniknąć wejścia w pułapkę niepotrzebnego konfliktu i by poprawnie odczytywać zamiary i plany strategiczne drugiej strony, aby uniknąć niezrozumienia i przeszacowania intencji adwersarza. Druga kwestia to: współpraca ma służyć obu narodom, co będzie wpływać korzystnie na porządek międzynarodowy. Współpraca na poziomie militarnym, biznesowym, prawnym, kulturalnym uczyni lepszym życie obu narodów i zbliży je do siebie (…) dzięki czemu oba kraje mogą lepiej współtworzyć światową stabilizację i bezpieczeństwo. (…) Różnice nie muszą być źródłem napięć i konfliktów. (…) Wzajemny szacunek pozwoli wznieść się ponad różnice i pomoże rozwiązać wiele problemów tego świata".

11. Te zgromadzenia, jak i cała instytucja ONZ to parszywy teatr. Kondycja tej fasadowej organizacji jest podobna do kondycji Ligi Narodów z końca lat 30. Wszyscy podtrzymują przy życiu w stanie śmierci klinicznej tego w istocie trupa, ponieważ jego zgon oznaczałby stypę zamieniającą się momentalnie w gangsterski krwawy melanż, a z braku lepszego pomysłu, wielkie mocarstwa przynajmniej za pomocą tej operetki posiadają użyteczne narzędzie do łudzenia wszystkich innych tym, że mają oni wspólny podmiot, który w przynajmniej jakimś minimalnym stopniu zabezpiecza ich interesy i miejsce, w którym wygłaszać można swoje stanowisko. W tym kontekście rację miał Beck, który uważał wszelkie układy zbiorowe za narzędzia służące najmocniejszym stronom do ingerowania w suwerenność wewnętrzną słabszych graczy. ONZ ulegnie gwałtownej dekonstrukcji w chwili tworzenia nowej architektury bezpieczeństwa światowego i zostanie zastąpiony czymś nowym tuż po zakończeniu nadchodzącej wojny światowej. Potrzebny będzie nowy teatr na nowe otwarcie, jeśli oczywiście pozwoli na to planetarny hegemon.

Opublikowano w Teksty

mariapyzPolacy zamieszkujący Ukrainę od lat domagają się podmiotowego traktowania zarówno przez historyczną Ojczyznę – Polskę, jak i przez państwo, którego są obywatelami – Ukrainę.

Dotychczasowa polityka III Rzeczypospolitej nie przyniosła poprawy sytuacji Polaków pozostających na Kresach Wschodnich. Jest to o tyle bolesne, że znaleźliśmy się poza granicami państwa polskiego wbrew własnej woli, nie porzucając zarazem swych małych ojczyzn, a nierzadko też pozostając nielicznymi już strażnikami polskości w danej okolicy. Uznanie praw narodowych i politycznych polskiej mniejszości narodowej za priorytetowe w stosunkach Warszawy z Kijowem powinno stać się zaczynem zmiany na lepsze w polskiej polityce zagranicznej. 

Prosimy rząd polski i wszystkich polityków o poparcie dla następujących postulatów:

– przyznania obywatelstwa Rzeczypospolitej Polskiej potomkom obywateli polskich sprzed 1939 roku, którzy przyznają się zarazem do narodowości polskiej, bądź nadania tym osobom praw, jakimi dysponują obywatele RP;

– weryfikacji i udoskonalenia trybu przyznawania Kart Polaka, tak aby dokumentu tego nie otrzymywały osoby nieposiadające polskiej tożsamości narodowej;

– domagania się przyznania Polakom przez władze w Kijowie statusu narodu autochtonicznego Ukrainy na szczeblu ustawowym;

– uregulowania praw Polaków na Ukrainie osobnym traktatem międzypaństwowym, odrębnym od obecnego traktatu polsko-ukraińskiego;

– wprowadzenia samorządności szkolnictwa polskiego i podjęcia starań o utworzenie polskojęzycznego uniwersytetu we Lwowie lub/i w Kijowie;

– wprowadzenia w Polsce programu wymiany młodzieży polskiej z Kresów i Macierzy celem wychowania w Rzeczypospolitej elit mających na uwadze interes rodaków na ziemiach utraconych;

– preferencyjnego traktowania w Polsce tych polskich podmiotów (np. możliwość odpisu od podatku), które decydując się na inwestowanie na Ukrainie, przeznaczają środki na funkcjonowanie tamtejszych polskich organizacji (klubów sportowych, organizacji charytatywnych, kościołów, szkół, zespołów artystycznych i in.);

– wprowadzenia politycznej reprezentacji Polaków z Ukrainy w parlamencie RP na mocy prawa polskiego;

– możliwości odbioru polskich mediów na Ukrainie i wypracowania długofalowej polityki wspierania miejscowych mediów nadawanych w języku polskim i skierowanych (przeważnie) do miejscowych Polaków;

– zwiększenia materialnej pomocy mieszkającym na Ukrainie kombatantom, osobom walczącym i represjonowanym za udział w walkach o niepodległość i integralność terytorialną Rzeczypospolitej Polskiej;

– pełnej odbudowy cmentarza Obrońców Lwowa, w tym odbudowy Łuku Chwały, uzupełnienia epitafiów poległych Obrońców Lwowa w katakumbach i nie tylko, przywrócenia posągów lwów przed Łukiem Chwały z tarczami zawierającymi napisy zniszczone po II wojnie światowej;

– wsparcia odnowy cmentarza Janowskiego we Lwowie;

– podjęcia prób zaprzestania ukrainizacji nagrobków wybitnych Polaków na cmentarzach cywilnych (np. Benedykta Dybowskiego, ormiańskiego arcybiskupa Lwowa Grzegorza Szymonowicza, Juliana Zachariewicza);

– domagania się na poziomie międzypaństwowym zwrotu kościoła św. Marii Magdaleny i domu parafialnego sanktuarium św. Antoniego we Lwowie miejscowym rzymskim katolikom, uznać za niedopuszczalne pełnienie przez zniweczony kościół funkcji sali organowej i zamiast plebanii kościoła państwowej szkoły muzycznej;

– potępienia na szczeblu głowy państwa polskiego ukraińskiego nacjonalizmu, oznaczenia grobów jego ofiar na terytorium Ukrainy ze wskazaniem sprawców i narodowości ofiar, wsparcia dla ocalałych z rzezi i uhonorowania tych, którzy pomagali przeżyć Polakom mordy OUN-UPA;

– ostatecznego zerwania z dominującym w III RP trendem, w którym Polacy na Kresach traktowani są jedynie jako dodatek do polskości, jako zbędny balast i uciążliwy problem, czego urzeczywistnieniem – ale i przyczyną – jest nieustanne odwoływanie się przez każdą ekipę rządzącą do nieuwzględniającej miejscowych realiów, a przede wszystkim świadomości miejscowych elit, tzw. doktryny Giedroycia, czego rezultatem jest postępujące zmniejszanie się polskiej substancji narodowej na Kresach – tak biologicznej, jak i materialnej.

Gorąco wierzymy, że znajdą się urzędnicy, którzy wyrażą polityczne poparcie dla postulatów swoich rodaków z Kresów i będą zabiegali o ich wcielenie w życie.

Wierzymy, że zmiana, której chcą Polacy, obejmie także rodaków zza linii Curzona-Stalina, zaś powojenna granica państwowa nie unieważni naszej przynależności do dumnego i wielkiego Narodu, jakim są Polacy, jakim jesteśmy my wszyscy.

Maria Pyż i Marcin Skalski

Opublikowano w Teksty

Andrzej Kumor: Panie profesorze, spotykamy się w Kanadzie. Kanada postrzega siebie jako sukces multi-kulti. Jak pana oczami wygląda wielokulturowość kanadyjska?

Prof. dr hab. Mieczysław Ryba: W Kanadzie jestem tylko od kilku dni, natomiast trzeba zasadniczą różnicę wskazać między Ameryką szeroko rozumianą a Europą. Jeśli bierzemy pod uwagę tzw. współżycie różnych narodów i mniejszości narodowych, pamiętajmy, że tu w jakimś sensie tutaj wszyscy są gośćmi, w porównaniu z Europą, gdzie mamy nie tylko do czynienia z narodami od średniowiecza, ale mamy też do czynienia ze starożytnymi kulturami typu antyczne, takie jak rzymska czy grecka, które stoją u fundamentu całej kultury europejskiej, również tych poszczególnych narodów. Więc tutaj wydaje się, że wszyscy jakoś czują się gośćmi. Nawet jeśli są od tych kilku pokoleń, to ta tożsamość, czyli głębia rozumienia tego, kim się jest w sensie kulturowym, czyli w sensie narodowym zarazem, jest o wiele niższa, płytsza.

Trzeba by rozróżnić, moim zdaniem, to pojęcie multikulturalizmu i pojęcie wielokulturowości. Wiele kultur zawsze istniało na kontynencie europejskim i nie tylko, wiele też narodów. To jest rzecz dosyć naturalna, czasem nawet na jednym terytorium jakoś koło siebie te narody żyły. Natomiast multikulturalizm polega na tym, że stara się na danym obszarze czy w danym państwie zjednoczyć niby te narody, przy czym na zasadzie relatywizmu kompletnego, a to ostatecznie musi prowadzić do takiego młyna, który te kultury rozbija w ich najbardziej elementarnych, fundamentalnych podstawach. Bo jeżeli weźmiemy czynnik religijny, czynnik etyczny itd., to praktycznie to wszystko się sypie i tworzy się takie akwarium różnych tych kultur, tworzy się coś w rodzaju zupy rybnej, taka mieszanina.

To się nie za bardzo daje zjeść ani żyć w sensie duchowym, czyli kulturowym.

Trudno mi powiedzieć, jak to wygląda w Kanadzie, ponieważ ja tutaj będąc, jestem wśród Polonii, i widzę, że Polacy żyją kulturą narodową polską, a żyć kulturą narodową polską na emigracji to zasadniczo żyć przy kościele.

Opublikowano w Wywiady
piątek, 16 październik 2015 13:39

Ruszmy się!

kumorCzy demokracja jest najlepszym z możliwych ustrojów? Hm. No nie wiem. Szczerze mówiąc, patrząc na rezultat demokratycznego wyboru mieszkańców Ontario, czyli rządy pani Kathleen Wynne, myślę, że głupich nie sieją. Nie, nie chodzi mi o to, że premier Wynne jest głupia, lecz o tych wszystkich, którzy oddali głos na jej liberałów. 

Dlaczego? A jak nazwać kogoś, kto daje się w biały dzień okradać, kto pozwala na marnotrawienie swoich ciężko zarobionych pieniędzy, a następnie tego marnotrawcę ponownie obdarza zaufaniem, oddając mu kolejne pensje? Stare powiedzenie mówi, że jeśli ktoś oszukał cię raz, powinien się wstydzić, ale jeśli dałeś się drugi raz oszukać tej samej osobie, to sam się wstydź.

Opublikowano w Andrzej Kumor
czwartek, 15 październik 2015 23:48

Droga do Damaszku

pNikt42

Na zewnątrz są psy i czarownicy, i wszetecznicy, i zabójcy, i bałwochwalcy, i wszyscy, którzy miłują kłamstwo i czynią je. Apokalipsa wg św. Jana

Nie dajmy się zwieść pozorom i fałszywym podszeptom. Jesteśmy świadkami klasycznego détente pomiędzy Ameryką i Rosją. Będzie miało ono implikacje o olbrzymim znaczeniu dla Polski i dla naszego regionu. Wydarzenia ostatnich miesięcy wskazują na początek geostrategicznej współpracy pomiędzy Waszyngtonem a Moskwą, a to oznaczać może – poza mało znaczącymi zawiedzionymi nadwiślańskimi wyborczymi nadziejami naiwniaków wyczekujących zmiany wjeżdżającej na białym koniu jesienią tego roku – że czeka nas jednak Nowa Jałta1.

Wielokrotnie pisałem, że geopolityka tłumaczy jeśli nie wszystko, to przynajmniej – wiele. Rosja orientowała się i orientować się zawsze będzie mimo licznych obiekcji na talasskoratyczne mocarstwo – Amerykę, która dla Kremla jest jedynym mocarstwem, "dla którego warto być". Ten perwersyjny związek oparty – ze strony rosyjskiej – na pogardzie i podziwie, dumie i zazdrości, nienawiści i zauroczeniu, poczuciu niższości i pysze, jest logiczną konsekwencją rachunku zysku i strat, sumy korzyści, jakie może uzyskać rosyjskie mocarstwo kontynentalne od mocarstwa morskiego, panującego nad morzami i szlakami handlowymi, a przez to i dominującego nad światowym handlem2. Jak łaskaw był powiedzieć podczas swojej wizyty w Waszyngtonie na trawniku przed Białym Domem szef drugiego mocarstwa kontynentalnego – prezydent Xi (ach, jakaż szkoda, że nie wyartykułował tego prezydent Kabaret Dudek!): "Przyjaźń to wielki biznes", a Moskwa świetnie zdaje sobie sprawę z tego, ile może ugrać i jak wielka może ją czekać chwała3. 

 

Rosyjskie elity władzy są bliskie upragnionego celu, tj. równorzędnego uznania interesów moskiewskich przez Waszyngton oraz współtworzenia na zasadzie partnerskiej nowej światowej architektury bezpieczeństwa. Z drugiej strony, Rosja jak najdłużej będzie balansowała tak, aby nie tracić zbyt wcześnie Pekinu, ale nie zmienia to faktu, że w momencie D-Day, w chwili nieodległego wypowiedzenia wojny Królestwu Środka przez USA, Federacja Rosyjska stanie po stronie Waszyngtonu. Wcześniej bowiem zbyt dużo zyska od niego, by nie "zachować się przyzwoicie" w chwili próby, licząc pośrednio na to – podobnie jak robił to w sposób klasyczny Stalin w 1940 roku – że obaj protagoniści wykrwawią się na tyle, iż znaczenie Rosji jeszcze bardziej wzrośnie i ugrać będzie można od jednego i drugiego więcej. Ale w istocie Moskwa zdecydować się może – w chwili decydującej – na poważne osłabienie Chin, dzięki czemu będzie można bez oglądania się na Smoka zająć się z Ameryką pełnym nowym podziałem świata, nie tracąc z oczu w długofalowej perspektywie szans na rosyjskie jedynowładztwo światowe.

 

Jałta, czyli dobre praktyki

Obecna gra przedwstępna opiera się, jak to ujął prezydent Putin w swojej wrześniowej mowie wygłoszonej na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, na dobrych wzorcach z przeszłości, kiedy to w Jałcie Ameryka i Sowiety podzieliły między siebie świat, zapewniając sobie redystrybucję dóbr. Moskwa od co najmniej 2001 roku marzy o swoim powrocie do Wielkiej Gry z Waszyngtonem na partnerskich zasadach4 i decydenci znad Potomaku, nie wiemy jeszcze jak bardzo tylko taktycznie, zgodzili się na otwarcie Moskwie drogi do glorii.

Podstawowym pytaniem, które nurtowało mnie w lutym br., było: co i ile otrzyma Moskwa po tegorocznych dagaworach lozańskich, a potem wiedeńskich, kiedy stało się jasne, że Rosja przychyla się ku wywróceniu porządku na Wielkim Bliskim Wschodzie, co w jej przypadku oznacza zawsze: coś za coś. Najprościej jest ująć to w schemat, że Federacja Rosyjska zapełnia, dzięki uzyskanej ze strony USA koncesji, próżnię strategiczną po Ameryce na Bliskim Wschodzie. Na Kremlu nie rezyduje, w przeciwieństwie do Warszawy, banda idiotów, więc zdają sobie tam sprawę, że może to być geostrategiczna pułapka zastawiona na Moskwę, która skończyć się może piekłem gorszym od Afganistanu, zatem będą tam niezmiernie ostrożni w podejmowaniu decyzji. Jednak nie zmienia to faktu, iż Federacja Rosyjska poprzez Damaszek wraca do Wielkiej Gry o własną planetarną podmiotowość. Pokazuje innym, że stać ją na projekcję siły daleko poza swoimi granicami, i zrobi wszystko, aby przejąć konstruktywnie pałeczkę po Waszyngtonie, udowadniając, że może być czynnikiem stabilizującym region i gwarantem ustaleń, na którego mogą lub muszą orientować się wszyscy tamtejsi gracze.

Przemówienie Putina, jeśli skupić się na kluczowych tezach, to kolejna odsłona dobijania się Rosji do dealu z Waszyngtonem, to przedmowa do wejścia niedźwiedzia na scenę Wielkiego Bliskiego Wschodu, to zapowiedź tego, że tylko ustalenia mińskie z 12 lutego 2015 r. (Mińsk II), zgodne z interesem Rosji, są i będą wiążące dla rządzącej w Kijowie bandy złodziei i amerykańskiej agentury, czego dowodem były późniejsze rozmowy paryskie z 2 października br.

Putin wie, że jest potrzebny, Putin wie, że Europa chce powrotu Rosji do gry europejskiej dla własnego bezpieczeństwa i interesów, Putin wie, że jego polityka osiąga sukces i że Rosja staje się coraz bardziej potrzebna Waszyngtonowi. Przy okazji jego speech to wielki polityczny pogrom dotychczasowej cynicznie prowadzonej polityki amerykańskiej, to recenzja oparta na realizmie. I tę ocenę oraz wizję akceptuje, podobnie jak powrót Rosji do wielkiej światowej gry, cały tzw. Global South. Rosja – czego na Kremlu są świadomi – ma za sobą bardzo wiele państw.

Nie. Ta recenzja cynicznej gry amerykańskiej w ustach czekisty w ogóle nie wywołała u mnie uśmiechu politowania. Rosja prowadzi w sposób trzeźwy, logiczny i bezwzględny grę o swoje interesy, nie stosując obłudnie aksjologicznego picu, demokrackiej nowomowy, nie nazywając obroną praw człowieka bandyckich – tj. w istocie normalnych w grze międzynarodowej – sposobów obrony swoich interesów, w przeciwieństwie do Waszyngtonu, którego prezydent obłaskawiony Pokojową Nagrodą Nobla odpowiada za pożogę na Bliskim Wschodzie oraz śmierć kilkunastu tysięcy osób w Krainie U i dla którego używanie "wartości" jest jednym z podstawowych przemocowych sposobów osiągania propagandowej i fizycznej dominacji nad adwersarzami.

Putina można podziwiać za wiele rzeczy, ale szczególnie zręczny charakter ma jego specyficzna "brutalna" predylekcja – zawsze uruchamiana, kiedy należy bronić rosyjskich interesów – do wykładania prawd nieszczególnie obecnych w dyskursie tzw. Zachodu, cokolwiek określenie "Zachód" znaczy. Przekraczanie przez niego tabu otarło się w oenzetowskim przemówieniu o tabu szczególne, a mianowicie wtedy, kiedy broniąc interesów ekonomicznych Rosji oraz pośrednio opisując mechanizm sankcji nałożonych na Rosję w grudniu zeszłego roku i grę wokół rosyjskiej waluty – spróbował obnażyć prawdziwą twarz światowej banksterki, ekskluzji, bezwzględność władzy nieformalnych grup, zakrytych przed opinią publiczną: "Chciałbym odnotować jeszcze jeden znak rosnącego finansowego samolubnego egoizmu. Grupa krajów zdecydowała się na stworzenie wyjątkowych stowarzyszeń ekonomicznych, których kierownictwo prowadzi negocjacje za zamkniętymi drzwiami, w sposób zakryty przed opinią publiczną tych państw oraz przed społecznościami biznesowymi, jak również przed resztą świata. Pozostałe kraje, których interesy poprzez te działania mają być naruszone, również nie są informowane o czymkolwiek. Wydaje się, że ktoś chciałby wymóc na nas stosowanie jakichś nowych reguł gry, bezsprzecznie skonfigurowanych tak, abyśmy akomodowali względem interesów uprzywilejowanej grupy, z WTO nie mającą nic do powiedzenia w tym procesie. Te działania noszą potencjał zupełnego dysbalansu światowego handlu i podziału światowej przestrzeni ekonomicznej". I nawet tu pomimo demaskatorskich chwytów, podobnie jak w każdym niemal zdaniu swojej przemowy, mówi do Waszyngtonu, że Moskwa chce przystąpić do dealu z Waszyngtonem i z nim współtworzyć nowy porządek finansowy świata, a cały BRICS, jego instytucje finansowe są zaledwie narzędziem negocjacyjnym, dodatkową furtką awaryjną na wypadek, gdyby Stany Zjednoczone nie wpuściły Moskwy do ogródka5.

 

Finimondo – predicazione dell'anticristo. Syria – wojna u końca świata

Józef Beck, człowiek, który po prawdzie nie rozumiał, że w 1938 i 1939 roku Polsce, jako słabszej stronie, pozostaje tylko w mniejszym lub większym stopniu uprawianie niepodmiotowej polityki, przez co postawienie jesienią 1938 roku przez Warszawę na dalsze trwanie w logice polityki równowagi było ogromnym błędem – łudził się on bowiem, że czynnikiem dającym szansę na przetrwanie będą własne siły zbrojne, w czym utwierdzał go polski Sztab Generalny – zamiast za pomocą bandwagoningu podwiesić się pod Berlin, starając się zachować dla siebie swobodę ruchu, pozwalającą na natychmiastowe dokonanie wolty politycznej zmieniającej elastycznie sojusze, jak robiły to Sowiety czy Finlandia – pomimo tego, że rację mieli Niemcy, twierdząc, że przeliczyli się z jego inteligencją, zdecydowanie przeceniwszy dalekowzroczną politykę pułkownika Becka (Die Grosszüglische Politik des Obersten Beck) – był jednak bystrym obserwatorem. W kwietniu 1937 roku podczas rozmowy ze szwedzkim szefem MSZ Rikardo Sandlerem Beck sformułował tezę jak najbardziej odnoszącą się np. do obecnej geopolitycznej układanki w Europie, na Bliskim Wschodzie oraz na Zachodnim Pacyfiku: "Ogniska zapalne, a nawet konflikty zbrojne wynikają najczęściej, jak uczy doświadczenie, nie bezpośrednio na granicy wielkich mocarstw o sprzecznych interesach, ale właśnie w rejonach ich »stref wpływów«, między objętymi przez nie mniejszymi państwami". Stany Zjednoczone co prawda łamią tę "regułę," kreując konflikt w bliskim otoczeniu protagonisty (Ukraina) lub, dążąc do wyjaśnienia problemu prymatu nad światem, decydują się na wkraczanie w chińską przestrzeń wpływów na Morzu Południowochińskim, jednak używają do tych operacji "kontrolowanego zderzenia" swoich proxies – państw dysfunkcyjnych, "sojuszników zastępczych" o zdesuwerenizowanych elitach, np. jak Kraina U, Polska lub Rumunia, ale już np. potężny dysbalans na Wielkim Bliskim Wschodzie jest najlepszym przykładem na trafność opinii wygłoszonej przez Becka.

Zacznijmy od tego, że dla pohańców trwające tam rozdanie nie jest po prostu kolejną odsłoną dżihadu. Wg hadisów, to właśnie w Syrii rozpocznie się ostateczne zmaganie, finalny konflikt, który zapowiada przyjście mesjasza oraz koniec dziejów. Dla pogan nie jest to zatem zwyczajny kolejny etap budowania światowej ummy, ale mistyczna walka ze złem, w której udział to coś więcej niż tylko współtworzenie internacjonalistycznej ideologii światowego dżihadu, to zapowiedź wielkiej wojny światowej, która jest preludium do czasów ostatecznych i sądu ostatecznego. Dla nich droga do Damaszku pełna jest symboli i znaczeń. Poza ogromnym pragmatyzmem i zręcznością elit Państwa Islamskiego czy Dżabhat an-Nusra, nie tracą one w najmniejszym stopniu tej millenarystycznej optyki w swoich działaniach. Wręcz przeciwnie, jest ona motorem napędowym kalifatu. Powtórzę po raz kolejny: tym gościom przynajmniej o coś chodzi. Przeprowadzają rewolucję religijną o ambicjach globalnych. Czy my w Warszawie wiemy, o co nam chodzi? Czy będąc na drodze do Damaszku, przyjęlibyśmy, upadłszy z konia, to, co dociera do naszych uszu i oczu? Czy może pozostalibyśmy po tym doświadczeniu ślepi na zawsze, nie pojąwszy w ogóle sercem i duszą tego, o co biega?

Geopolityczni ślepcy, których prowadzą nie do wrót miasta, w którym czeka nas ujrzenie rzeczywistości w prawdziwym świetle, ale do bydlęcych wagonów lub do gazu…

Nie wiemy jeszcze, co wyniknie w pełni z fizycznego wejścia rosyjsko-chińskiego, jako gwarantów i stabilizatorów regionu, w Wielki Bliski Wschód, ale można zauważyć, że:

1. Bagno bliskowschodnie służy na razie przede wszystkim dwóm aliantom USA: Izraelowi i Iranowi.

2. Państwo Islamskie – twór parapaństwowy albo państwo nowego typu, podobnie jak Autonomia Kurdyjska w Iraku – to wielka w istocie zwyrodniała odpowiedź, "odwinięcie się" narodu irackiego, swoista iracka rekonkwista bliskowschodnia (PI unifikuje terytoria od lat skonfliktowanych krajów), zdegenerowana, pełna nienawiści odpowiedź w postaci teokratycznej monarchii na to, co pozostało z tego państwa i narodu po jego zniszczeniu przez Amerykę6. Jest również odpowiedzią na próby objęcia Iraku protektoratem perskim lub tureckim.

3. Zarządzalny chaos bliskowschodni, na nieszczęście żyjących tam ludzi, jest doskonałym narzędziem do wygrywania swoich interesów przez Rosję, USA, Chiny, Francję, Iran, Turcję, Saudów, Egipt, Izrael, Katar. Nikt nie ma i nie będzie miał większego powodu dla szybkiej likwidacji tego świetnego źródła zysków politycznych.

4. Nie tylko przede wszystkim Waszyngton, ale i choćby Moskwa traktują PI jako młot na próbujące odbudować swoją strefę wpływów Imperium Osmańskie oraz Wielką Persję.

5. Waszyngtonowi docelowo w perspektywie średnioterminowej chodzi o wywołanie wielkiej wojny sunnicko-szyickiej, doprowadzenie do równoważącej się pełnej rywalizacji turecko-perskiej, do clashu dwóch rosnących regionalnych subimperiów dążących do jak największej suwerenności wewnętrznej, pragnących rozgrywać Bliski Wschód samodzielnie bez udziału graczy spoza regionu. W perspektywie długoterminowej w interesie Waszyngtonu jest trwanie tam ogromnego napięcia, z niejasnymi konsekwencjami, podczas gdy Ameryka może skupić się na Zachodnim Pacyfiku.

6. "Brudna bomba" demograficzna, jako pokłosie implozji regionu Bliskiego Wschodu, czyli wielka Wędrówka Ludów, jako akcja kontaminująca przede wszystkim Niemcy, pokazuje, co czeka państwa, które czują się za pewnie i myślą, że mogą prowadzić polityką bardziej niezależną wobec interesów Moskwy i Waszyngtonu. Dzięki "mniejszościom" muzułmańskim w Europie kalifat bliskowschodni ma duże możliwości destabilizowania porządku europejskiego.

7. Cały region jest zależny od podmiotu zewnętrznego w roli stabilizatora, wcześniej były to Stany Zjednoczone, dziś przejmuje tę rolę Moskwa przy mniejszym, pomocniczym udziale Pekinu. Przed oficjalnym wstąpieniem Moskwy na tamtejszy teatr działań, Kreml pod koniec września br. odwiedzili kolejno: Sisi (koniec sierpnia), Netanjahu, Abbas, Erdogan. Wg mnie, Rosja nie popełni tam żadnego błędu i wykorzysta swoje zaangażowanie w pełny sposób. Bliski Wschód dla Moskwy jest zaledwie etapem prowadzącym do uznania przez Waszyngton partnerskiej, posiadającej globalne interesy Federacji Rosyjskiej.

8. To potworne laboratorium z licznymi aktami ludobójstwa, które nikomu spośród wielkich nie przeszkadzają, jest "biznesowo" połączone z ukraińską akcją w naszym regionie w tym względzie, że jest jedną z kart negocjacyjnych wyłożonych na stół. Te dwa konflikty zastępcze są tłem dla narastającego napięcia chińsko-amerykańskiego nad Zachodnim Pacyfikiem, które najprawdopodobniej zakończy się siłowym rozwiązaniem.

9. Mieszkańcy Donbasu, Ługańska, Aleppo, Kobane, Mosulu, ich los i życie, i nasze życie – miejmy tego świadomość, nie mają żadnego znaczenia w perspektywie planów strategicznych mocarstw, zgodnie ze słowami piosenki:

moja krew
mrożona wysyłana i składana w bankach krwi bankierzy przelewają ją
na tajne konta tajna broń
moją krwią
tajna broń konstruowana aby jeszcze lepiej jeszcze piękniej bezboleśnie ucieleśnić krew
moją krew
wypijaną przez kapłanów na trybunach na mównicach na dyskretnych rokowaniach
moja krew
moja krew
to moją krwią
zadrukowane krzyczą co dzień rano stosy gazet nagłówkami barwionymi krwią
moją krew
wykrztusił z gardła spiker na ekranie liczę ślady
mojej krwi
moją krwią
leciutko podchmielone damy delikatnie przechylają szkło na rautach w ambasadach, tak, to
moja krew
to moją krwią
podpisywano wojnę miłość rozejm pokój wyrok układ czek na śmierć
moja krew…

Pan Nikt

-------------------------------

1. O Nowej Jałcie od kilku lat m.in. ostrzega, pisze i mówi Jacek Bartosiak, jeden z najlepszych polskich analityków.

2. Podobna perwersyjna wspólnota uczuć, oczekiwań i interesów charakteryzowała zawsze stosunek Prus wobec Anglii i Żydów wobec Niemiec.

3. Warto przypomnieć, że Rosja była jedynym zaborcą, któremu po wielkiej wojnie udało się nie tylko odzyskać władztwo nad Polską, ale i nad częścią Niemiec. Rosja opuściła bez jednego strzału Warszawę 15 sierpnia 1915 roku i bez jednego strzału do niej powróciła po 30 latach - 17 stycznia 1945 roku. Myślę, że to geopolityczne apokatastasis nadal jest aktualne.

4. W maju 2013 – na pół roku przed amerykańską akcją w Krainie U – dziennik "Kommiersant" ujawnił treść tzw. Prezydenckiego porozumienia, tj. tajnego posłania Putina do Obamy, w którym Moskwa postulowała dalsze redukcje arsenału nuklearnego – korzystnego dla Rosji – oraz wzmocnienie kontaktów gospodarczych. 22 maja 2013 roku przesłanie zawiózł osobiście do Waszyngtonu i wręczył do rąk własnych Obamy Nikołaj Patruszew – sekretarz kremlowskiej Rady Bezpieczeństwa.

5. W istocie USA i Rosja chciałyby podobnej rzeczy: powrotu do status quo ante, z tą różnicą, że USA pragnęłyby utrzymania swojej hegemonicznej pozycji z lat 1989–2014, zaś Moskwa dąży do dwubiegunowego układu z lat 1945–1989.

Opublikowano w Teksty
czwartek, 15 październik 2015 23:32

Zamachy i interesy

BB-autorPo niedzielnym zamachu w Ankarze, który uśmiercił prawie sto osób, na tureckich ulicach wzmaga się chaos. Jeszcze chwilowo przytłumiła go atmosfera żałoby. W całym kraju odbywają się pogrzeby ofiar masakry. Dominacja polityczna prezydenta Recepa Erdogana nie była dotąd aż tak mocno zagrożona. Zamach miał miejsce na trzy tygodnie przed przedterminowymi wyborami parlamentarnymi w Turcji.

Wciąż nie wiadomo, kto za stał za zamachem. Wiadomo, że dokonali go samobójcy. Ich tożsamość wkrótce zostanie ustalona. Jednakże nazwiska i narodowość zamachowców będą stanowić zaledwie element odpowiedzi na pytanie: kto stał za zamachem? Jeszcze innym będzie ich przynależność polityczna, lecz i ta nie zagwarantuje pomyślnego rezultatu.

Opublikowano w Teksty
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.