A+ A A-
czwartek, 21 marzec 2019 11:08

MAYDAY w Teatrze Centrum

        Teatr amatorski to „sztuka w bezpośrednim działaniu” - bawią się aktorzy na scenie; nie są zblazowani, nie są zgrani, lecz całym sercem usiłują oddać przekaz, i bawi się doskonale widownia często złożona z ludzi którzy artystów znają na co dzień.

        Teatr Centrum to polonijny ewenement, działa już kilka ładnych lat specjalizując się w lekkiej formie, a złożony jest z ludzi oddanych sercem swemu hobby. 

        W miniony piątek miała miejsce premiera komedii Raya Cooneya  Mayday o londyńskim taksówkarzu, który z uwagi na „dobrodziejstwa” swojego zawodu mieszka w dwóch domach i ma dwie żony. Sprawa wydaje się w związku z nieoczekiwanym zdarzeniem wywołującym serię komediowych pomyłek.  

Opublikowano w Życie polonijne
czwartek, 03 styczeń 2019 14:26

ROTMISTRZ PILECKI NA BROADWAY’U

Realizacja polskiej polityki historycznej w Stanach Zjednoczonych jest jednym z najważniejszych zadań polskiego państwa i polskiej emigracji w Stanach Zjednoczonych. Ponieważ nie istnieje żadna sprecyzowana wizja polityki historycznej, ani nie ma stworzonych transparentnych narzędzi do jej realizacji, często zdarza się tak, że aby zaspokoić potrzebę przybliżania polskiej historii i kultury w Stanach Zjednoczonych i na świecie, problemem tym zajmują się po prostu ludzie szlachetnego serca, którzy widzą tę potrzebę i realizują konkretne zamieArzenia. Warto wymienić tu Norma Conard’a, jego uczennice z Kansas i projekt „Life In A Jar”, którym spopularyzował Irenę Sendler na świecie. Warto wspomnieć kuratorkę z Milwaukee Art Muzeum z Wisconsin, Laurie Winters, która pokazała Ameryce polskie malarstwo przez realizację w trzech ważnych ośrodkach wystawę jej autorstwa „Leonardo da Vinci and the Splendor of Poland”. W imieniu Tygodnika Solidarność chcielibyśmy Państwu przedstawić Polaka, mieszkającego w Kalifornii, który z wielkim sukcesem, sam bez niczyjej pomocy przybliża Ameryce postać wybitnego polskiego patrioty - Witolda Pileckiego. Zapraszamy na ekskluzywny wywiad z Markiem Proboszem.

Cezary Krysztopa, Waldemar Biniecki (CK, WB): Marku, urodziłeś się na Śląsku w Polsce, skończyłeś słynną „Łódzką Filmówkę”, przez 30-ci lat zagrałeś w około 60-ciu filmach w Polsce, Czechach, Niemczech, Francji, Włoszech, występowałeś i reżyserowałeś w teatrach w Ameryce, Polsce, Czechosłowacji. Filmy z tobą zdobywały pierwsze nagrody i wyróżnienia m.in. na światowej rangi festiwalach w Cannes, Wenecji, San Sebastian czy Karlovych Varach. Jak to się stało, że będąc idolem swojego pokolenia, w trakcie tak świetnie rozwijającej się kariery przeniosłeś się za ocean?

Marek Probosz (MP): W 1987 roku grałem w filmie” I skrzypce przestały grać” ko- produkcji polsko-amerykańskiej. Film opowiadał o represjach niemieckich wobec Cyganów, których część trafiła do Auschwitz. W Niemczech Zachodnich, w Hamburgu miałem dokrętki i stamtąd na zaproszenie dyrektora artystycznego American Cinemateque, Gary Essert’a, jako gwiazda z Europy Wschodniej wyjechałem do Hollywood, na 3 tygodniowe sympozja filmowców z całego świata. Mieszkając w legendarnym Hotelu Roosevelt w Hollywood, z widokiem na Chinese Theater na Alei Gwiazd, zwiedzając studia filmowe Miasta Aniołów, miałem okazję zakosztować życia prawdziwych gwiazd i mistrzów kina “Fabryki Snów”, przez 3 tygodnie spotkania z nimi były czymś normalnym, ale potem czar prysnął i trzeba było sobie zadać pytanie: co dalej? Co w moim życiu jest najważniejsze? Odpowiedź przyszła, kiedy wpatrywałem się w telewizor, gdzie w wiadomościach pokazywano strajkujących członków Solidarności, bezlitośnie bitych przez ZOMO. To był moment, w którym stało się dla mnie jasne, że nie kariera, ale WOLNOŚĆ i MIŁOŚĆ są najważniejszymi wartościami w moim życiu. Bez względu na konsekwencje, wybrałem wolność w świecie Ameryki.

Opublikowano w Wywiady

        Rafał Sokołowski jest naszym lokalnym torontońskim zjawiskiem. Dla tutejszej Polonii powinien on być szczególnie cenny ponieważ pozwala nam doświadczyć tutejszych codziennych realiów widzianych okiem Polaka, który to punkt widzenia jest w Kanadzie zastanawiająco rzadki biorąc pod uwagę liczebność naszych rodaków w tym kraju.

        Absolwent National Theatre School of Canada, z tytułem Master of Fine Arts z lokalnego York University w Toronto, Sokołowski do tej pory koncentrował się na krótkometrażowych dokumentach. Jego “Three Mothers” (2009) oraz “Seventh Day” (2013) odebrane zostały bardzo przychylnie przez publiczność i krytykę. Po ich nakręceniu Sokołowski wydawał się poświęcać więcej czasu nauczaniem studentów (prowadzi zajęcia m.in w swojej alma mater, National Theatre School of Canada, w York University, w Ryerson University oraz w Ohio University) niż robieniem filmów. Z zaciekawieniem więc dostrzegłem jego fabularny debiut w pełnym metrażu pod tytułem “22 Chaser”.

        Film opowiada historię młodego małżeństwa (Ben i Avery z synem Zachem), które podjęło ambitną decyzję przeprowadzki z małomiasteczkowego środowiska kanadyjskich prerii do Toronto. Idealistyczne marzenia, którymi wypełnili sobie głowy, zderzają się tutaj ze stromą ścianą finansowych i czasowych wymagań jakie stawiają przed nimi dzisiejsze realia życiowe w Toronto. Praca od rana do późnego wieczora, zarobki nie wystarczające nawet na pokrycie podstawowych potrzeb, poniżenie koniecznością korzystania z food banku, problemy aklimatyzacji środowiskowej ich syna, oto elementy codzienności, z którymi wielu imigrantów z Polski potrafiłoby się natychmiast utożsamić.    

        Ben, grany przez Briana J. Smith’a, znalazł pracę w firmie holowniczej “JackRabbit”. Już w początkowych scenach filmu dowiadujemy się o podziale kierowców autolawet (tow-trucks) pomiędzy “by-laws” i “chasers” - pierwsi z nich zajmują się usuwaniem źle zaparkowanych samochodów, ci drudzy reprezentują swoistą elitę tego biznesu. Chasers ścigają się na miejsca wypadków gdzie ich usługi są wynagradzane nie tylko według stawki kilometrowej, ale głównie poprzez komisje (kick-backs) wypłacane im przez mechaników zakładów naprawczych, które w zależności od rozmiarów zniszczenia i marki samochodu sięgają od 5% do 15% kosztów naprawy.

        Ben pracuje na lawecie jako kierowca “by-law”, ale szybko się orientuje, że z takiej pracy trudno utrzymać rodzinę. Lawinowy rozwój wydarzeń zmusza Bena do szukania wejścia na wysoce konkurencyjny rynek chaserów. Scenariusz Sokołowskiego zamienia  życie Bena w prawdziwy koszmar jakby według zasady Murphy’ego (“everything that can go wrong will go wrong at the worst possible time”). Mamy tu właściciela firmy oszukującego swoich pracowników, mamy policjanta, który jest fasadą dla gangu zajmującego się lichwiarskimi pożyczkami (loan sharking), mamy fałszywego przyjaciela, który pod płaszczykiem wyciągania pomocnej ręki usiłuje uwieść mu żonę, są też inni chaserzy gotowi bronić dostępu do swojego lukratywnego rynku pracy wszelkimi środkami. W tym brutalnym świecie “dog-eat-dog” nie ma jednoznacznie pozytywnych postaci. Ludzie walczą o pieniądz, pozbawieni skrupułów, egoistyczni czasem aż do narcyzmu.

        Chwilami film nabiera cech niemal kultowych. Chaser Wayne, jeden z mniej jednolicie czarnych charakterów grany znakomicie przez innego torontońskiego aktora, Raoula Trujillo, wypowiada te słowa, które mają służyć Benowi za jego nowy moralny kompas: “You know what’s civilised? Men cheating, raping and killing everything in their way. Civilisation is a fricken highway of bones. You want a place on that road? Pay the goddamn toll.” (Jest to jedna z tych linijek, o których aktorzy marzą, bo wchodzą one w legendę kinematografii.)

        W tym środowisku pieniądz wydaje się jedynym motywatorem działania, jedynym źródłem wartości, kluczem otwierającym nowe drzwi i perspektywy. Pieniądz wszystko tłumaczy i uświęca wszelkie środki. W ustach bohaterów pojawia się jak mantra ich motto powtarzane przy każdej okazji: “Money is on the road”. Z biegiem filmu coraz częściej brzmi to jak ich pacierz.

        Jest coś w filmie Sokołowskiego co przypomina atmosferę filmów Quentina Tarantino. O ile jednak Tarantino zwykle śledzi swoją kamerą ruchy psychopatycznych morderców, o tyle obiektyw Sokołowskiego koncentruje się jakby na ich ofiarach.

        Oczywiście film nie jest  jednolicie czarny. Na tle porażek Bena, który jest zupełnie bezradny wobec wielkomiejskiego środowiska małych kanciarzy, zarysowuje się całkiem wyraźnie optymistyczne przesłanie Sokołowskiego. W tym niemal apokaliptycznym krajobrazie pozbawionym moralnych wartości, gdzie nikomu nie można ufać i na nikogo nie można liczyć, gdzie brutalny wyzysk ukrywa się podstępnie nawet za mundurem przedstawicieli organów prawa, jedynym punktem oporu, jedynym schronieniem i ostatnim ratunkiem pozostaje rodzina. Ta afirmacja rodziny przez Sokołowskiego jest tym bardziej cenna ponieważ w dzisiejszych środkach masowego przekazu jest ona zjawiskiem niezwykle rzadkim. W tym filmie widzimy, że to rodzina jest punktem wyjściowym do budowy lepszej przyszłości. To w niej powstają plany pozwalające na realizację naszych marzeń. Ona jest miejscem gdzie nasze wartości moralne, nasz humanizm może przetrwać najgorsze próby. Rodzina jest tym miejscem, w którym mężczyzna dorasta w pełni do swojej społecznej roli.

        Ben potrzebuje odpowiedzialności jaką czuje za swoją rodzinę. To ona daje mu determinację i siłę przetrwania. Bez rodziny walka z niesprawiedliwością, która go otacza nie miałaby dla niego sensu. Łatwiej byłoby rzucić wszystko i odejść. Ale wizja utraty rodziny pozwala Benowi lepiej zrozumieć jej wartość, a przez to również swoją własną. 

        Rafał Sokołowski z łatwością i gracją przeskoczył z dokumentalisty na reżysera pełnometrażowych filmów fabularnych. Jest bardzo budujące, że mimo robienia swojego magisterium w tej ideologicznej twierdzy politycznej poprawności jaką jest York University, Sokołowski pozostał moralnie nieskażony. W świecie w którym się poruszają jego bohaterowie, koncepty “bezpiecznych miejsc”, “białych przywilejów czy “hierarchicznych patriarchatów”, tak modnych w tej chwili na wydziałach nauk społecznych większości północnoamerykańskich uczelni, nie mogłyby być niczym innym niż bezsensownym bełkotem wyklutym w mózgach okaleczonych piętnem kompleksu martyrologii.

        “22 Chaser” ogląda się bardzo dobrze: film ma świetne zdjęcia, niezawodne aktorstwo i żywą akcję. Trudno go zaszufladkować. Mimo wielu mocnych scen, które byłyby całkiem na miejscu w “Mad Max” albo “Sin City”, nie ma w nim intencjonalnej, komiksowej przesady, ani bohaterów odpornych na wszelkie zło. Wprost przeciwnie. Ben i Avery robią wszystko, aby złapać trwały grunt pod nogami, ale wydaje on się im wymykać spod stóp z każdą kolejną sceną. Widzimy ich słabość i ułomność na każdym kroku. Nigdy nie opuszcza nas uczucie pełnej realności otaczającego ich świata. Świadomość tego, że taki świat istnieje nie gdzieś w przyszłości, ale teraz i tuż koło nas, daje widzom z Toronto dodatkowy dreszczyk emocji.

        Tempo w jakim następuje transformacja Bena z naiwnego i prostodusznego prowincjusza na kutego na cztery nogi chasera jest być może najmniej wiarygodnym elementem tej historii. Niemniej to właśnie dzięki temu film zyskuje swoje zaskakujące, ale jakże satysfakcjonujące zakończenie. Aczkolwiek nie do końca można je uznać za amerykański “happy end”. I tym lepiej dla filmu.

        Pozostaje nam teraz z niecierpliwością oczekiwać na następną produkcję Rafała Sokołowskiego. “22 Chaser” jest jego niewątpliwym sukcesem, który wyostrza mocno apetyt.

Jacek Klamrowski

Opublikowano w Goniec Poleca
piątek, 07 wrzesień 2018 09:09

Kultura idiotów

ZwolinskiAndrzejKsKultura idiotów to określenie już dawne, z końca lat 60. Bernstein, taki słynny dziennikarz, który opisywał różnego rodzaju nowości, użył tego określenia wobec grup, które pojawiły się wówczas. Ona bez przerwy jest obecna, ta kultura idiotów.

To jest kultura ludzi, którzy nie myślą, ludzi, którzy są po prostu – Biblia używa słowa bardzo prostego – głupi. Biblia mówi czterysta razy o głupocie, wymienia głupotę, św. Tomasz z Akwinu mówi, że nie ma innego grzechu poza głupotą. Tylko głupota, tylko głupi człowiek może grzeszyć, dlatego że nie ma świadomości, kim jest. Kim jest jako stworzenie, do czego zmierza jako dziecko Boże. Tylko głupiec grzeszy, tak twierdził św. Tomasz. To jest jedyny grzech możliwy. Zresztą wszystkie grzechy, które wymieniamy jako tzw. główne, zwane dawniej w Kościele starożytnym demonami, są niczym innym jak odmianami właśnie głupoty.

Czym jest ta kultura idiotów, na czym polega, co to jest, jaki aspekt chce ująć to określenie kultury współczesnej? To jest bezmyślność współczesnego człowieka. Jan Paweł II mówił o tym bardzo pięknie, mówiąc o błędzie antropologicznym człowieka współczesnego, czyli nie chce być człowiekiem. Lepiej mu dożyć i trwać w bezmyślności, w wymóżdżeniu jakimś, zezwierzęceniu nawet. Ja bym tu nawiązał do takiego słynnego mitu o znanym na pewno Państwu Odysie, który wraca z I wojny światowej między Wschodem a Zachodem, spod Troi, walczyli o piękną Helenę – nas to nie dziwi, myśmy się tłukli o brzydkiego bin Ladena, też jednego człowieka. Wraca z tej Troi, wszystko w porządku, do Itaki zmierza, trudna ta droga, ogromna, gdyby nie ta wariatka, idiotka, wiedźma Kirke, która się w nim zabujała. Próbuje go na wszystkie sposoby zatrzymać w tej drodze do domu, do Itaki, do żony, która wiernie, do końca czeka na niego. Muszą się zatrzymać na pewnej z wysp, aby zapełnić zbiorniki z wodą pitną. Człowiek bez jedzenia może wytrzymać czterdzieści dni, bez picia może wytrzymać półtora dnia, nerki wysiadają bez picia. Musi zatrzymać się na tej wyspie, nabrać wody pitnej i wtedy mu Kirke wymieniła wszystkich, całą załogę mu zamieniła w świnie. No i jak tu teraz ze świniami podróżować, jak tym ryjem będą wiosłować, jak będą te świnie naciągać żagle, przecież to głupie jak świnia? Prosi więc Kirke, oszczędzę Państwu szczegółów grzesznych. Kirke wymogła na nim, to co chciała, musiał się z nią przespać, no i wtedy dostał specjalne zielsko czarodziejskie, aby odczarować swoją załogę. No ale jak ich złapać? Rozpierzchli się po całej wyspie, łapie, goni za nimi, wreszcie jedną świnię dopadł. Zamienia ją znowu w człowieka. Okazało się, że to porządny poczciwina, Elpenor, jeden z marynarzy, takich dobrych, spokojnych, przeciętnych marynarzy. I pierwsze, co robi, z wymówkami do Odysa, cóżeś głupcze narobił?! Co?! Znów mnie skazujesz na bycie człowiekiem? Nie masz pojęcia, jak przyjemnie być świnią. Można żreć, co się chce, tarzać się w błocie, srać, gdzie się chce. A ty teraz skazujesz mnie na bycie człowiekiem. Muszę uważać, to pasuje, tamto nie pasuje, to wolno, tamto nie wolno, zastanawiać się, czy się w ogóle do tej głupiej Itaki udawać. Po co mi to?!

I to jest istota kultury idiotów. Człowiek nie chce być człowiekiem. A chrześcijanin w imię niewidzialnej tutaj Itaki mówi jeźdźmy, wyruszmy. Ryzykować? A po co? Lepiej się tarzać w błocie, żreć, co się chce, pić, co się lubi.

To jest bardzo ważne pojęcie, którego teraz użyjemy, pochodzi od młodego Karola Marksa, jedyny termin, który z marksizmu przejął Jan Paweł II. Młody Marks w rękopisach filozoficzno-ekonomicznych – stary całkiem zgłupiał, w „Kapitale” napisał, że wyzyskiem jest tylko to, że komuś pieniędzy nie damy za jego robotę – ale młody Marks był bardziej subtelny i ukuł takie pojęcie alienacja, wyobcowanie. Jeżeli ktoś poprzez swoją robotę czuje się wyobcowany, to już to było wyzyskiem. On to w tym kontekście mówił.

Bardzo interesujące są stopnie alienacji, które Karol Marks analizował, ten młody Karol Marks. Papież to pojęcie – powtarzam – przejął, użył go w „Laborem exercens”. Alienacja z gatunku ludzkiego, najgłębsze możliwe wyobcowanie siebie samego z gatunku ludzkiego. Kiedy następuje? Kiedy człowiek czuje się sobą wtedy, gdy wykonuje czynności wspólne ze zwierzętami, jedzenie, picie, wydalanie, kopulacja to tak. Ale gdy poprosisz go o coś bardzo ludzkiego, no uśmiechnij się, pomyśl, pokochaj – nie wie, o czym mówisz. To dla niego są obce pojęcia, to jest dla niego tak obce i tak nieobecne. Wtedy mamy do czynienia z człowiekiem wyalienowanym z gatunku ludzkiego.

script async src="//pagead2.googlesyndication.com/pagead/js/adsbygoogle.js">

Kultura idiotów to jest kultura, w której nic nie powinno człowieka zaskoczyć. Najgłupsze możliwe zachowanie, akceptowane często przez społeczność równie inteligentną jak ten, który to prowokuje, nie wiadomo po co i dlaczego czynione. Niby oni wiedzą, dlaczego solista zespołu ściąga spodnie i pokazuje zawartość całemu tłumowi przy premierze Polski, jakby miał coś innego w tych gaciach niż inni. Po co to jest? Nikt nie wie. On podobno wiedział. I będą go bronić, kontestacja. To jest kontestacja na poziomie ludzkim? A stwórz grupę polityczną, która będzie silniejsza i wykosi tego premiera. To jest działanie ludzkie, przemyślne. A tego typu protesty są bezsensowne po prostu, uwłaczają temu, który protestuje, i temu, który był oprotestowany.

Ale to wszystko jedno, nie analizujmy tego dalej, tylko chodzi o zachowania pewne. Nic nas nie może dziwić, już żeśmy wszystko widzieli. Szalone, zaskakujące zachowania niby-artystów, zawartość nocnika umieszcza na płótnie i wystawiają w Luwrze. Dosłownie. I podpisują, że to jest sztuka. I to jest specyficzne działanie sztuki, artysta, który pokazuje, że nawet w codzienności może być artyzm zamieszczony. Proszę bardzo. Ale nie tylko chodzi o dzieła sztuki, chodzi o wszelkie zachowania. Człowiek, którego znasz tyle lat, potrafił nosić w sobie zdradę, kłamstwo, gdzie mu dadzą lepsze koryto, tam się zachwyci i zatrzyma. Jak to możliwe w normalnym człowieku?

Gdybyście Państwo czytali protokoły przesłuchań z XVI w., złapany już na złodziejstwie czy na zdradzie człowiek, naprawdę nic nie kamuflował, wszystko ujawniał. W baszcie na Wawelu przesłuchiwali takiego jednego czy drugiego bandytę, to on wszystko dokładnie opowiadał, z kim, gdzie, co. A teraz? Co to znaczy prawda? Czym jest prawda w ustach człowieka?! Cała jego inteligencja jest najęta po to, żeby zakłamywać. Potem się okazuje, biskupi, prałaty, naukowcy, inteligencja, profesory, to wszystko to zdrajcy, hołota, która potrafiła jak prymitywy, bez żadnego poczucia honoru... Co to w ogóle honor jest, nie wiadomo, jak to w ogóle pisać, a co dopiero żyć honorem czy czcią jakąś...

Jednym z przykładów może być sprzedawanie intymności. To jest coś, co szokuje zawsze. Intymność to była sfera wygenerowana z prywatności, do której nie ma nikt dostępu, nawet ty sam nie masz dostępu do własnej intymności. Nie możesz jej sprzedawać za sześć stówek udziału w programie telewizyjnym reality show, gdzie mówią o tym, w jaki sposób pierwszy raz współżyła i gdzie – z wujkiem na strychu przy workach zboża. I to dokładnie opisuje, opowiada, to jest audycja. Intymność na sprzedaż to jest coś nie do pojęcia. Każdy w kulturze ogólnoludzkiej wiedział, że dostęp do intymności jest tylko na dwa sposoby, przez miłość lub przez gwałt. Nie ma innego sposobu. Amerykanie nazywają takich ludzi, którzy idą za parę stówek opowiadać tego rzeczy, media pigs, świnie medialne.

Zezwierzęceni ludzie.

Ale to nie jest tylko kwestia celnej nazwy, to jest rzeczywiście oddanie realnie tego, co się dzieje. To zezwierzęcenie jest. Bo człowiek ma swoją intymność, ona jest ofiarą w miłości, darem w miłości. Kapitalnie to analizował Karol Wojtyła w książce „Miłość i odpowiedzialność”, mówiąc o wstydzie samym. Wstyd jest chroniony w nas, wstyd jest chroniony przez poczucie honoru i przez konwenanse także. Nie pozwalają nam pewne zachowania przyjąć. Ona może, bo to jej ciało. Bzdura. Prawda, że twoje ciało, ale nie możesz. Zresztą prawo to rozumie, gdy na przykład goni jakiegoś golasa na skokach narciarskich wczoraj czy jakiegoś człowieka podpitego, który odkrywał swoją nagość w miejscu publicznym.

Ale nas już nic nie dziwi, bo już wszystko było. Człowiek się stał takim bezmyślnym, bezmózgowym stworzeniem, że zwierzęce zachowania publicznie nas nie zaskakują. Oburzamy się jeszcze na nie, ale na tym poprzestajemy. Co możemy robić? I rozumiemy, że tak jest, że wszystko mogą zrobić. Mogą zabić za dwa złote. Tak zrobili z czekającym na pociąg w Łagiewnikach. Dwóch chłopaków, którzy zabili za dwa złote, tyle miał w kieszeni ten, którego zadźgali, żeby go okraść. Ale te wszystkie czyny są możliwe, w jakąkolwiek dziedzinę wejdziemy, to wszystkie czyny są możliwe.

Kultura idiotów to jest kultura, której nie rozumiemy, to jest kultura, której nie możemy pojąć, która się nie mieści w gatunku ludzkim. To są wszystkie te próby wmówienia człowiekowi, że przecież ci wszystko wolno. Norwid, najbardziej wierzący z polskich literatów i poetów, on nigdy nie był w sekcie jak Adam Mickiewicz, nigdy nie był pod wpływem Hegla jak Słowacki, i swoje idiotyczne tezy nie wysuwał. Zawsze był wierny Kościołowi, zresztą dlatego też papież później tak bardzo się wiązał z Norwidem. Mówiąc o wolności człowieka, mówił: wolność to jest zgodność z wolą Bożą. Oczywiście, nie musi być ktoś wierzący, żeby być zgodny z wolą Bożą. Kościół mówi o zbawieniu możliwym u tych, którzy nie poznali Chrystusa, gdy żyją zgodnie z sumieniem własnym, czyli z wolą Bożą, bo tak się dawniej definiowało sumienie. To jest jakby głos Pana Boga w nas, tak to obrazowo mówiono. Jest to po prostu głos rozumu, o moralności czynów, rozumu, poznania. Ktoś musi całkiem zgłupieć, zaprzeczyć sam sobie, musi stanąć przeciw sobie, własnemu myśleniu, żeby zachować się jak idiota.

Tutaj też nie chodzi oczywiście o chorobę psychiczną, idiotyzm jest poważną chorobą, tu chodzi o to potoczne określenie idioty, czyli niewłaściwe, nielogiczne, bezmyślne zachowanie, obojętnie w jakim kierunku ono idzie i jakiej dziedziny dotyczy. Bezmyślna zdrada, kłamstwo, złodziejstwo bezmyślne, bezmyślna przemoc, jest tego po prostu pełno. Zresztą wiele mechanizmów wspomaga tłuszczę i trzeba by wejść w sztukę manipulacji, inżynierii społecznej, która opowiada o tym, jak zrobić z człowieka wariata. Jak się robiło z nas tłum bezmyślnych idiotów w komunizmie. Przecież ktoś, do cholery, te tłumy zapełniał. Na 1 maja oklaskiwali te idiotyczne trybuny, tych cymbałów, złodziei, bandziorów, którzy wykonywali wyroki śmierci. Ktoś przecież tam był, ktoś tam klaskał. I to można sterować człowiekiem, okazuje się, że jest bardzo plastyczny.

Homo sapiens, często Homo ledwo sapiens, jest człowiekiem niezwykle uplastycznionym, bo wydaje mu się, że resztkami tych szarych komórek, które ma, ogarnia to, co jest wokół niego. Oni sobie po prostu kpią często z człowieka. Wchodzimy w etap nie powiem bardzo niebezpieczny, pewnych decydentów kultury nowoczesnej, którzy chcą kreować tego typu rzeczy. Niektórzy do celów czysto komercyjnych, o tym za chwilę będziemy mówić, przy kulturze wymiany, a niektórzy i do celów teologicznych, ale to już jest całkiem inne zagadnienie.

W każdym razie, co przeciwstawić kulturze idiotów? Normalnie, uruchomienie mózgownicy. „Fides et ratio” Jana Pawła II czy jego encyklika „Veritatis splendor” o blasku prawdy, to jest nic innego, jak wołanie o prawdę. Dajcie sobie spokój, co ty robisz!? Przywołać przykłady, które nas bardziej dotyczą? Proszę bardzo. Milion trzysta tysięcy namacanych w Polsce wierzących katolików przez Clive’a Harrisa, który obiecywał, że ma energię silniejszą od Jezusa Chrystusa. W bazylikach, w katedrach, w kościołach go przyjmowano. Piętnaście milionów Włochów, katolików, którzy łączą w sobie wyznanie wiary chrześcijańskiej chociaż z jednorazowym pobytem u dzisiejszej współczesnej czarownicy. Tak się nazywa kobietę, czy w ogóle człowieka, który twierdzi, że ma kontakt z nadnaturalnymi siłami typu bioenergoterapia, superleczenie, typu dobór dla ciebie szlachetnych kamieni magicznych itd. Największy katolicki kraj świata, Brazylia, 180 mln katolików. Pięćdziesiąt milionów każdej niedzieli po Mszy św. porannej w kościele się dowiaduje, gdzie będzie po południu nabożeństwo candomble, wchodzą w religie opętańcze. Jak to potrafią połączyć, nie mam pojęcia. Próbowałem to analizować, wszystkie odmiany religii opętańczej w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach.

Jedna rzecz jest nieodzowna, gdy się to bada – musisz wyłączyć rozum. Kapłanka voodo, candomble czy szango z Trynidadu i Tobago, czy też makumba w Rio de Janeiro, tam jest centrala makumba, ruchu opętańczego, wszystko to katolicy. Idzie rano do Komunii św. i musi przyjąć Komunię św., bo po południu jest konsekrowana na kapłankę duchów opiekuńczych. Jak to pogodzić, jak to połączyć? Musisz wyłączyć rozum. Oni wszyscy są wierzący. Talizmany, amulety, cudowne środki, macanie, promieniowanie, bioenergie, koncepcje absolutnie niemające nic wspólnego z chrześcijaństwem. Emerytowany biskup, który propaguje radiestezję, książkę napisał już o radiestezji. I po co to zrobił? Co z tym faktem zrobił, po co on to pisze? Po prostu zgłupiał na starość, tyle mogę powiedzieć. Tyle, co mógłbym więcej powiedzieć.

Dowody są bardzo proste, zobacz sobie dokument watykański z ‘43 roku, to była okupacja u nas, dlatego też mało znany w Polsce. Ale argumenty, zespół naukowców poznańskich, którzy dwadzieścia lat pracowali nad radiestezją, dali wyniki tego. Pan Kaszkowski jest tutaj przykładem, był w jednym z zespołów tych naukowców, czy prof. Tomaszewski, który napisał ogromną książkę na temat idiotyzmu – idiotyzmu, dokładnie, kultura idiotów – idiotyzmu bioenergoterapii. I co zrobisz z ludźmi? Jest ich pełno. Drzewko szczęścia na telewizorze w domu, nie? Szczęście zależy od kawałka drutu i wiązki kamieni, prawda? Czy matka chrzestna, która kupuje dziecku na I Komunię św. byka wyciętego w blaszce ze złota. Matkę Bożą dała na chrzest, a teraz byka da, bo dziecko jest spod znaku Byka. Matka Boża za słaba, a byk pomoże dziecku ocalić, uchronić się przed złem. No i z czym mamy do czynienia? Z tym co mówiłem. Przykładów mamy mnóstwo. W domach prywatnych, miejscach publicznych, nawet w uświęconych miejscach. Kiosk w kościele, w Bazylice Mariackiej w Gdańsku, siostra sprzedaje kamyki magiczne potrzebne odpowiednim znakom Zodiaku. Po co to? Co to robi? A próbuj upomnieć, to się dowiesz, jaki głupi jesteś. Konserwatywny albo fundamentalistyczny jesteś. Przywołasz Biblię, że przestrzega przed świętokradztwem w tej materii, no to ci wyjdzie też, że Biblia się myli. Taka jest próba uruchomienia myślenia.

Zostawmy kulturę idiotów. Odtrutką na nią jest prawda. Prawda o człowieczeństwa, prawda o tym, kim jesteśmy, prawda o tym, co znaczy być chrześcijaninem, prawda o naszej kondycji. Kamień ci nic nie pomoże, człowieku, ani energia ściągana z pełni księżyca czy lizanie kory brzozowej – oni nie liżą, oni ściągają energię z brzozy; przykładają czoło do brzozy, obłapiają brzozę, co dwa pnioki to nie jeden.

Kultura idiotów zakreśliła ogromne kręgi. Poniewiera nami, robi zwierzęcych, śmiesznych ludzi. Ośmiesza ich. A wiarę? A wiarę czyni skarlałą i robi z niej dodatek nadzwyczajny do życia. Deklarację jakąś tam, papierkową, podpisaną w kancelarii kiedyś przy chrzcie. Bo wszystko da się pogodzić, da się połączyć.

Ks. prof. Andrzej Zwoliński
Program7 – TV

Opublikowano w Teksty
piątek, 03 sierpień 2018 19:05

Koncert w ogrodzie

NiemczykJanuszWiosna, lato, wczesna jesień, dopóki w ogrodzie są kwiaty, pianista i nauczyciel gry na fortepianie Janusz Bosak organizuje w swoim domu i jednocześnie w ogrodzie przy domu koncerty kameralne.

Janusz Bosak stworzył piękny, pełen kwiatów ogród, a ponadto przystosował swój dom w taki sposób że nadaje się on idealnie do kameralnych koncertów. Ponadto dom jest położony w spokojnej części Mississaugi. Na początku lipca Janusz Bosak zaprosił na koncert do swojego domu znakomitych rosyjsko-języcznych pianistów – Viktorię Kogan i Valentina Bogołubova.

Oboje muzycy to doświadczeni pianiści, wielokrotnie nagradzani. Można powiedzieć że zjeździli cały świat. Grają utwory wielu kompozytorów.

Dr Viktoria Korchinskaya-Kogan jest wnuczką bardzo znanego skrzypka Leonida Kogana i skrzypaczki Elizavety Gilels, siostry słynnego pianisty Emila Gilels. Viktoria po doktoracie pracowała jako profesor w Moskwie, a potem w Seulu w Korei Południowej. Od roku 2017 mieszka w Toronto. Jest jurorem CMC (Canadian Music Competition). Mama Viktorii Kogan, Nina Kogan jest profesorem muzyki w Moskwie.

Koncerty dla małej grupy osób mają swoją specyfikę. Słuchacze są bliżej wykonawcy i wykonawca jest bliżej słuchacza. Każdy koncert dla artysty to jest praca która stara się wykonać na więcej niż na 100%. Stara się stworzyć coś niepowtarzalnego. Czyli i tu tworzy się specjalna więź między słuchaczem, a artystą, bo przy mniejszej grupie ludzi wytwarza się pewien sentyment. On, ona, gra dla mnie. I na odwrót on, ona, mnie słucha.

Viktoria Kogan zagrała Etiudy Symfoniczne Roberta Schumanna oraz wariacje Liszta na temacie opery Tristan i Isolda Ryszarda Wagnera. Gra Viktorii Kogan była bezbłędna i miała unikalny bardzo dynamiczny styl.

Valentin Bogołubow gra na fortepianie, uczy muzyki i również jest z wykształcenia dyrygentem. Był miedzy innymi dyrygentem opery Teatru Wielkiego w Moskwie. Większość swego życia spędził w Rydze stolicy Łotwy. Jest mistrzem muzyki. Przemiły i bardzo delikatny człowiek.

Zagrał Nokturn Es dur op. 9 nr. 2 Fryderyka Chopina oraz Andante Spianato i Wielki Polonez Es dur Fryderyka Chopina. Gra Valentina Bogołubowa jest bardza ciekawa. Gra bardzo delikatnie, niemalże muska klawisze palcami. Wydaje się, że fortepian wydaje sam dźwięki. Tony wydawane przez fortepian są bardzo delikatne. Tak jakby grającego nie było. Ale on jest. Za fortepianem siedzi Valentin Bogołubov.

Myślę że Valentin przy swoim własnym stylu grania mógłby być bardziej znany, ale właśnie jego styl jest bardzo, bardzo indywidualny, swoisty i świetnie nadający się do koncertów dla małej grupy osób, koncertów kameralnych.

O czym myślę kiedy słucham wykształconych w dawnym Związku Radzieckim artystów? Są bardzo dobrzy technicznie. Może nawet gdyby potraktować ich jako grupę to należałoby traktować ich jako jakość dla siebie. Tak się jakoś dzieje, że w krajach, gdzie nie ma wolności, a gdzie jednocześnie jest wielowiekowa podbudowa kulturowa, to sama natura znajduje sobie jakieś ujście żeby pokazać że miłość, uczucie istnieje. W ten sposób w kulturze rosyjskiej uczuciowość znalazła sobie miejsce na uzewnętrznienie się w muzyce klasycznej. Na tym koncercie Valentin Bogołubov zagrał utwory Chopina. To był ciekawy wybór, a jednocześnie i wybór podyktowany tematem koncertu, którego myślą było uhonorowanie setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.

Dla nas, Polaków, Chopin jest kompozytorem wybitnie patriotycznym. To pośrednio dzięki Chopinowi zanikający bo zruszcząjący się i zniemczający się naród polski odzyskał wiarę w siebie. I nasi polscy pianiści, grają Chopina twardo, twardo wybijając dźwięki, trochę tak po wojskowemu.

Valentin Bogołubov zagrał Chopina inaczej. To było zaskakujące usłyszeć Chopina tak właśnie zagranego. Być może Rosjanie po doświadczeniach rewolucji, po doświadczeniu budowy komunizmu, po czystkach i mordach zorganizowanych przez Stalina, tak właśnie postrzegają teraz historię, że nie trzeba robić pewnych rzeczy żeby zmienić świat, nie trzeba robić powstań, rewolucji, wojen. Zmiany w historii mogą dziać się cicho, bez przytupu i wybijania mocno dźwięków. I to był pod tym względem ciekawy koncert, ciekawe doświadczenie, wydarzenie muzyczne, zorganizowane przez Janusz Bosaka, za co trzeba mu podziękować.

A już 12 sierpnia następne wydarzenie muzyczne w domu Janusza Bosaka pt: “Spanish Guitar Magic”. I znowu możliwość zobaczenia jak ludzie, muzycy z innych krajów, kultur, postrzegają świat.

Żeby zobaczyć jaki będzie następny koncert zaglądajmy na stronę: http://januszbosak.artspolonia.com

Opublikowano w Teksty

        Może Pan opowiedzieć o swoim nawróceniu, skąd ta wiara i skąd ten czyn, aby ewangelizować przy pomocy kina? 

        – Kwestie dotyczące nawrócenia na pewno były kluczowe, zawsze byłem katolikiem, zawsze chodziłem do kościoła w niedzielę, ale wtedy, te kilkanaście lat temu, Pan Bóg postawił na mojej drodze osoby, dzięki którym dowiedziałem się, że do Pana Boga można zwracać się inaczej, w taki sposób bezpośredni, że On nie jest jakimś bóstwem gdzieś tam daleko, tylko że jest Osobą i można spróbować budować z nim relację, żeby się nie bać. Mnie jako facetowi było szczególnie ciężko wejść w coś takiego, bo zawsze chcemy mieć taki swój teren, bezpieczeństwo, a tutaj trzeba kierować nagle myśli bezpośrednio do Boga, ale okazało się, że w momencie, kiedy się na to zdecydowałem, to zaczęły się dziać cuda w moim życiu, to były rzeczy... 

        Pan był ekonomistą, miał Pan karierę przed sobą. 

        – Pracowałem w spółkach skarbu państwa na bardzo wysokich stanowiskach, w spółkach strategicznych. Był to taki okres, że byłem dyrektorem odpowiedzialnym za cały tranzyt ropy naftowej w Polsce (...) 

        W życiu nie myślałem, że Pan Bóg wszystko wywróci w moim życiu, później pracowałem w mediach, w Polskim Radiu byłem dyrektorem zarządu przez około pięciu lat…

Opublikowano w Wywiady

        Rozmowa z Dorotą Majerczyk, kierownikiem i założycielem zespołu „Majeranki” z Chabówki, i Jurkiem Czyszczoniem, organizatorem pobytu zespołu w Toronto.

        Andrzej Kumor: Skąd pomysł przyjazdu zespołu tutaj i czy pierwszy raz jesteście za oceanem i w Kanadzie?

        Dorota Majerczyk: W Kanadzie jesteśmy już po raz drugi, również właśnie z inicjatywy Jurka. Połączyliśmy ten przyjazd z naszą wizytą w Teksasie, ponieważ 26 grudnia już wylecieliśmy do Houston do naszych znajomych w Teksasie, do Polonii w Teksasie.

        – Górale są wszędzie.

        – Tak, górale są wszędzie. Oni nas zaprosili. Więc pomyśleliśmy, że byłoby wspaniale, żeby te dwa miejsca połączyć, no i cały ciężar organizacji spoczywał właśnie na Jurku i dzięki niemu i jego przyjaciołom, którzy nas tutaj ugościli – jesteśmy i możemy się dzielić tym, co najpiękniejsze w tym okresie bożonarodzeniowym, czyli właśnie śpiewając pastorałki, kolędy, polskie i tradycyjne.

        – Jak powstał zespół?

        – Zespół powstał w 2005 roku z inicjatywy mojej i mojego męża, nazywamy się Majerczykowie...

Opublikowano w Wywiady

        Andrzej Kumor: Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem, podobnie jak rok temu byłem pod wrażeniem aniołów na Pana wystawie. Proszę opowiedzieć, skąd inspiracje? Czy to  są ikony? Bo ikona to jest Matka Boska z Dzieciątkiem? 

        Wojciech Strahl: To są też ikony, bo w tradycji Kościoła ortodoksyjnego jest też bardzo ważna ikona Bożego Narodzenia. 

        Z tym że ta ikona całkowicie inaczej traktuje Boże Narodzenie niż obrazy w tradycji zachodniej naszego Kościoła. Tam jest przedstawione na jednej ikonie całe życie Jezusa Chrystusa; ikona Bożego Narodzenia jest podzielona na trzy sfery. 

        Omawiając ją od góry, horyzontalnie, to pierwsza sfera to jest sfera prorocza i w tej proroczej sferze zawsze jest gwiazda w centralnym miejscu, przeważnie czteroramienna albo ośmioramienna, aniołowie, którzy wychwalają Boga, oraz Trzej Królowie, którzy dążą za gwiazdą do groty betlejemskiej złożyć dary, złoto, mirrę i kadzidło. 

Opublikowano w Wywiady
piątek, 22 grudzień 2017 09:48

WYKLĘTY

NiemczykJanusz        Są takie sceny, dzięki którym zapamiętuje się jakiś film przez lata. Film „Wyklęty” widzowie zapamiętają z pięknych zdjęć plenerowych. Gdyby ktoś chciał pokazać Polskę swoim dzieciom, to polecam właśnie film „Wyklęty”. Oczywiście dzisiaj już w Polsce nie ma domów krytych strzechą. Ja takie pamiętam. Ale zostały jeszcze w wielu miejscach te nietknięte czasem lasy, góry. Góry Świętokrzyskie, Roztocze... Tam rozgrywa się akcja filmu, tam robiono większość zdjęć. 

        W filmie zdjęcia plenerowe wkomponowane w akcję filmu są jednymi z najlepszych, jakie widziałem w filmie polskim od lat. Dzięki tym plenerom, tym zdjęciom ten film jest też jakby paradokumentem. Można też swoim może już trochę starszym dzieciom pokazać GO, razem z nimi oglądać i mówić: „o właśnie tak było, tam się urodziłem. Tam były takie domy kryte strzechą”. 

        Nieraz brak pieniędzy na film powoduje, że powstaje coś lepszego, niż gdyby te pieniądze na produkcję filmu były. 

        W ramach Festiwalu Filmów Polskich w Toronto odbył się pokaz filmu „WYKLĘTY”. 

Opublikowano w Teksty
czwartek, 21 grudzień 2017 23:40

KONCERT ŚWIĄTECZNY - 7 stycznia 2018 r.

        W niedzielę, 7 stycznia 2018 r., o godzinie 16:00 w kościele Islington United Church, przy 25 Burnhamthorpe Rd. (w pobliżu Dundas St. West) w Toronto odbędzie się uroczysty koncert świąteczny z cyklu BÓG SIĘ RODZI – CHRIST IS BORN pod batutą MACIEJA JAŚKIEWICZA, w wykonaniu chóru NOVI SINGERS TORONTO, znanej i cenionej orkiestry TORONTO SINFONIETTA, solistki KASI KONSTANTY, sopran, oraz – gościnnie – dziecięcego zespołu góralskiego MAJERANKI z Rabki Zdroju i okolic. Koncert ma zdecydowaną koncepcję.  Z jednej strony – najpiękniejsze religijne dzieła chóralne polskich kompozytorów epoki baroku i jeden współczesny utwór kanadyjski, z drugiej – polskie kolędy i pastorałki oraz te śpiewane wspólnie (sing-along), góralskie kolędy oraz angielskie utwory bożonarodzeniowe.

        Uroczysty koncert będzie z pewnością dużym wydarzeniem artystycznym, religijnym i duchowym.  Novi Singers Toronto wykonają utwory barokowe polskich kompozytorów: Mikołaja Zieleńskiego i Bartłomieja Pękiela, oraz dzieło współczesnej kanadyjskiej kompozytorki, Ruth Watson Henderson, która zdobyła międzynarodową sławę jako czołowa kanadyjska autorka muzyki chóralnej, a także ceniona pianistka i organistka.

        Koncerty pod batutą Macieja Jaśkiewicza odbywają się w różnych kościołach i salach koncertowych. Tym razem na koncert bożonarodzeniowy został wybrany historyczny kościół Islington United Church.  Jest więc okazja, aby zapoznać się z tym obiektem i jego historią.

Opublikowano w Goniec Poleca
Strona 1 z 8
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.