Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Ludzie pluli na siebie - demonstracje w London
Napisał Andrzej KumorLondon W sobotę dwie grupy protestujące określane przez reporterów, jako "przeciwnicy islamu" oraz "protestujący przeciwko nienawiści" przeprowadziły, w większości pokojowe, konkurencyjne demonstracje przed ratuszem miejskim w London. Policja zatrzymała dwie osoby. Wiece były spokojne, choć "protestującej przeciwko nienawiści" byli liczniejsi od tych określanych, jako "antyislamscy". Według szacunków policji, tłum liczył łącznie około 500 osób i rozciągał się od stopni ratusza do Dufferin st. Do ostrej wymiany zdań między protestującymi doszło w związku z oskarżeniami o plucie na ludzi. Policja utworzyła wówczas kordon wokół grupy "przeciwników nienawiści".
Jeremy Larivee powiedział, że został uderzony przez członka grupy określającej się jako The Three Percenters; grupa ta ma swą siedzibę w Stanach Zjednoczonych i pełniła rolę ochrony dla demonstracji Pegida Canada London znanej również jako "kanadyjscy patrioci przeciwko islamizacji achodu. (Patriots of Canada Against the Islamization of the West). Członek grupy "Trzy procent" został zatrzymany przez policję i odprowadzony. Druga aresztowana osoba to uczestnik przeciwnej demonstracji. Kiedy członkowie Pegidy zaczęli opuszczać zgromadzenie, wyprowadzona również młodą kobietę. Podobną napluła na uczestniczkę anty-protestu z organizacji Suffragettes Against Silence.
Dan DuBois, krajowy prezes organizacji o nazwie Canadian Combat Coalition, która domaga się ochrony kanadyjskiego dziedzictwa, powiedział że demonstrowano wraz z Pegidą przeciwko nielegalnej imigracji i islamowi by "starać się zachować to czym Kanada jest dzisiaj" .
Protestujący przeciwko islamizacji spokojnie rozeszli się, towarzyszyła im do samochodów, depcąc po piętach liczna grupa protestujących "przeciwko nienawiści".
Burmistrz Matt Brown powiedział że jest dumny z mieszkańców miasta ponieważ obydwa protesty odbywały się pokojowo. Dodał, że jest zachęcony też tym, że większość mieszkańców uważa iż w London nie ma miejsca na rasizm i bigoterię. Wcześniej, we wtorek Brown przedłożył rezolucję na posiedzeniu rady miasta, która ma zabronić używania przestrzeni publicznej City of London oraz posiadanych przez miasto budynków przez grupy oraz organizacje, których ideologia "kłóci się z ideami City of London".
Takie sformułowania spotkały się z krytyką obrońców wolności wypowiedzi Amir Farahi z mającego siedzibę w London think-tanku zgadza się że nienawiść bigoteria nie powinny mieć miejsca w London, ale uważa że druga część rezolucji stwarza problemy i apeluje o jej odwołanie. Między innymi dlatego, że nie wiadomo co dokładnie oznacza określenie "ideologia sprzeczna z zasadami City of London. Jego zdaniem, tego rodzaju rezolucja jest również sprzeczna z konstytucją, a użyte sformułowanie daje nieograniczone możliwości nadużyć i stosowania wobec przeciwników politycznych.
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (27)
Napisane przez Wojciech J. AntczakXXV
To wszystko stawało się już coraz bardziej nie do wytrzymania. Z powodu duchoty i smrodu opróżnianego raz na dzień kibla, więźniowie leżeli pokotem na brudnej podłodze niczym konające na piasku ryby. Chwytali tę odrobinę powietrza, zwłaszcza kiedy na zewnątrz ochładzało się, najczęściej podczas burzy, wtedy tuż przy samej podłodze dało się odczuć lekki powiew, tak bardzo kojący ich płuca. Ale trwało to zwykle dość krótko, żeby ci biedacy mogli odetchnąć, na dłużej odczuwać ulgę. A kiedy po lecie i ciepłej jesieni następowała zima, temperatura „pod celą” zbliżona była do tej na dworze, a metalowe rurki „grzewcze”, jak na ironię wcale nie ogrzewały cel. Ponadto dokuczała im bezczynność bardzo dająca się we znaki, zwłaszcza więźniom politycznym prowadzącym przed uwięzieniem ich, zazwyczaj czynny tryb życia, mających różne zainteresowania, a teraz pozbawieni tego, osadzani w jednej celi z kryminalistami, popadali z nimi w konflikt, to z kolei stawało się często powodem skazywania „politycznych” na izolatkę, gdzie byli przetrzymywani kilka miesięcy, a czasami nawet do półtora roku. Zamykano tam zwłaszcza „buntowników”, a ich „bunt” polegał jedynie na skargach składanych naczelnikowi więzienia i za to głównie fundowano im odosobnienie. Nawet po krótkim pobycie tracili poczucie czasu, a dłuższa izolacja stawała się u nich, bardzo często, powodem nieodwracalnych zaburzeń czy wręcz chorób psychicznych. Straszną plagą były wszy i pluskwy. Każdy więzień miał obowiązek zabicia minimum od dziesięciu do dwudziestu, wiecznie nienasyconych – krwiopijców, ale i to zajęcie nie dawało od nich żadnej ulgi. Zwłaszcza w nocy pluskwy obłaziły śpiących, wysysając z nich bez umiaru krew. Nic nie pomagało wylewanie wody na podłogę wokół sienników, wody stanowiącej naturalną dla nich przeszkodę, a której te insekty nie były w stanie przeskoczyć. Pluskwy były jednak na tyle „inteligentne”, że wędrowały po ścianach celi aż na sufit i stamtąd spadały na swoje ofiary całymi chmarami.
Obok insektów istnym utrapieniem, szczególnie dla „politycznych”, byli więźniowie kryminalni oraz donosiciele i te wszystkie ludzkie mendy, których parszywość ujawniała się zwłaszcza tu, w więziennej codzienności. Na szczęście stanowili oni margines, bo większość z nich to byli ludzie, o jakich zwykło się mówić, że są ludźmi „dobrej woli”, a których nawet najtrudniejsze warunki nie były w stanie zdeprawować czy choćby doprowadzić do zobojętnienia. Ale nierzadko spotykało się tu różnych psychopatów, głównie wśród kryminalistów, a ci, obok wszy i pluskiew, także stanowili plagę, może nawet większą od tego robactwa, bo niszczącą innych psychicznie.
Od roku 1950 wraz z „umacnianiem się” tak zwanej demokracji ludowej lub „socjalistycznej praworządności”, warunki w więzieniach stawały się coraz trudniejsze.
Rozwody, separacje i co z nich wynika: Udostępnienie informacji finansowych
Napisane przez Monika CurykO tym, że rodzice zobowiązani są do alimentowania dzieci, i o tym, że często jedno z byłych małżonków jest zobowiązane do płacenia alimentów drugiemu, pisałam już w poprzednich artykułach. Dzisiaj odpowiem na często zadawane mi pytanie: „Skąd mogę wiedzieć, ile on lub ona ma mi płacić, skoro nie wiem, ile zarabia?”.
Prawodawcy ontaryjscy zdają sobie sprawę z tego, że obowiązki alimentacyjne nie są możliwe do wyegzekwowania, jeżeli druga strona nie ma pełnego obrazu sytuacji finansowej byłego małżonka lub partnera. Stąd ustawowy obowiązek pełnego ujawnienia przez obie strony swojej sytuacji finansowej (financial disclosure), bez względu na to, czy strony biorą udział w procesie sądowym, prowadzą negocjacje przez swoich prawników, czy też biorą udział w mediacji. Jeżeli sprawa trafia do sądu, to strona spóźniająca się z przedstawieniem swojej sytuacji finansowej może musieć płacić koszty sądowe drugiej strony. Jeżeli negocjuje się podpisanie umowy separacyjnej (ale także małżeńskiej lub poprzedzającej wspólne zamieszkanie), to umowa taka może być w przyszłości uznana przez sąd za nieważną, jeżeli jedna ze stron, lub obie strony, zataiły ważne informacje finansowe. Informacje finansowe muszą być wymienione na samym początku negocjacji lub procesu sądowego, a potem muszą być często aktualizowane.
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Powtarzające się losy
Napisane przez Aleksander ŁośUtarły się złe stereotypy co do przywar niektórych narodów. Niemcy czy Amerykanie często powtarzali „pijany jak Polak”. Anglicy przywarę tę przypisywali Irlandczykom. Polacy raczej tę przypadłość wiążą z obyczajami swoich wschodnich sąsiadów. Czy ktoś łączył ten szczególny pociąg do alkoholu z jakimś narodem południowoamerykańskim?
Pamiętam, jak przed kilkoma laty przejeżdżałem w upalny dzień, około godziny 11:00 rano, w pobliżu dzielnicy slamsów na pięknej wyspie Margarita, będącej częścią Wenezueli. Tuż przy szosie stało czterech tubylców i pociągało z litrowej butelki dużymi haustami rum. Po dwóch szybkich kolejkach butelka została osuszona.
Ale zupełnie nie kojarzyłem problemu pijaństwa czy alkoholizmu z Gwatemalą. Ktoś mógłby mieć nawet trudności z usytuowaniem tego kraju na kuli ziemskiej. Jest to kraj położony w Ameryce Południowej, gdzie dominuje ludność indiańska lub mieszańcy indiańsko-hiszpańscy, bowiem była to kiedyś kolonia Hiszpanii. W każdym razie językiem oficjalnym w tym kraju jest hiszpański. I takim posługiwał się Mario.
Ten trzydziestoletni, postawny, silnie wyglądający mężczyzna o rysach indiańskich, ale z kroplą krwi hiszpańskiej, został przywieziony do aresztu imigracyjnego w stanie zupełnego upojenia alkoholowego. I to w poniedziałek. W Polsce mówiło się o szewskich poniedziałkach, czyli przedłużonych weekendach tej profesji, z uwagi na to, że po libacji niedzielnej, jeszcze nie byli zdolni do pracy w poniedziałek. Ale żeby Gwatemalczycy coś o tym słyszeli?
Mario pochodził z terenów wiejskich, gdzie bieda jest normalnym zjawiskiem. Każdy stara się przeżyć kolejny dzień, nie mając większej nadziei na wyraźną poprawę swojego losu w najbliższej, a nawet dalszej przyszłości. Wprawdzie nawet te tereny wiejskie zaczynają się już powoli cywilizować, ale przebiega to niezwykle powoli w takim kraju jak Gwatemala. Kraj ten bowiem nie ma jakichś środków, które dawałyby mu szanse szybkiego postępu. Bo nie ma w tym kraju ani ropy naftowej, ani srebra, ani terenów ulubionych przez turystów, tak jak w innych krajach tego regionu, które powoli wydobywają się z nędzy.
Pewien postęp w Gwatemali wynika z programu edukacyjnego. Nie są to wielkie efekty, bo ani nie powstał tam nowy Harvard, ani nawet nie rozwinął się zbyt dobrze powszechny program edukacyjny na przyzwoitym poziomie. Ale upowszechnione zostało szkolnictwo podstawowe i powstało trochę szkół średnich. Pozostają jeszcze kursy zawodowe. Taki ukończył Mario. Po ukończeniu szkoły podstawowej, wywodząc się z biednej, wielodzietnej rodziny, nie miał szans na jakieś dalsze kształcenie się. Pociągała go jednak szoferka. Zarobił trochę pieniędzy, pracując u bogatszych rodaków, głównie przy budowach jako robotnik niewykwalifikowany. Odłożone pieniądze zainwestował w kurs samochodowy. Po pół roku uzyskał prawo jazdy uprawniające go do prowadzenia ciężarówek. Ale ze znalezieniem pracy nie było łatwo. Chętnych do pracy w tym zawodzie jest tam sporo, ale ciężarówek nie aż tak dużo.
Mario postanowił zmienić miejsce zamieszkania, gdyż w swojej okolicy nie widział możliwości zatrudnienia w wybranym zawodzie. Przeniósł się do miasta. Tam uzyskał pracę w firmie budowlanej. Po kilku miesiącach właściciel pozwolił mu wykonywać krótkie kursy ciężarówką, kiedy kierowca tam zatrudniony był nie obecny. Mario sprawiał się dobrze i w końcu został zatrudniony na pełnym etacie kierowcy. Miał dwadzieścia kilka lat i wydawało mu się, że dopiero teraz życie stanęło przed nim otworem.
Wyższe zarobki usytuowały Mario w lepszej kategorii pracowników. Musiał jednak wkupić się do tego grona. Odbywało się to głównie po tygodniu pracy. Mario urządził libację dla kolegów. Wtedy pierwszy raz się upił. Śmiano się z niego, że ma słabą głowę, więc musiał wykazać, że tak nie jest. Następne libacje już były składkowe. Mario bardziej uważał i zakończyło się bez złych następstw. Wciągnął go ten tryb: ciężka praca w ciągu tygodnia i libacja po wypłacie.
Trwało to pięć lat. Aż cała ta sielanka została gwałtownie przerwana. Któregoś dnia Mario jechał ciężarówką z materiałami budowlanymi i w terenie lesistym, w biały dzień, został zatrzymany przez grupę uzbrojonych mężczyzn. Byli to tzw. bandidos, czyli jakby rozbójnicy, głoszący jednak hasła wyzwolenia socjalnego narodu spod jarzma kapitalizmu. Celując z karabinów, kazali wyjść Mario z ciężarówki. Kiedy to uczynił, dostał kopniaka (chyba za to, że wysługuje się kapitaliście) i kazano mu biec. Myślał, że to jego koniec, że zostanie zabity. Faktycznie, oddano w jego kierunku kilka strzałów, ale chyba bez zamiaru zabicia go.
Kiedy Mario wrócił do firmy bez ciężarówki, został natychmiast wyrzucony z pracy. Tłumaczenia co do okoliczności, w jakiej stracił samochód, nie pomogły. Właściciel powiadomił policję, Mario był przesłuchiwany, ale ciężarówki nie odnaleziono. Prawdopodobnie, po jakichś przeróbkach, została sprzedana za tanie pieniądze w innej części kraju i zasiliła fundusze „rewolucjonistów”.
Mario miał pewne oszczędności i paszport. Postanowił opuścić kraj, nie widząc miejsca dla siebie. Uznał, że jest młody, zdrowy, silny, bez zobowiązań, a więc da sobie radę. Musiał mieć jednak paszport z wizą. A takiej nie miał w swoim paszporcie i miał wątpliwości, czy uzyska takową. Kupił więc paszport z wizą amerykańską, najprawdopodobniej komuś skradziony. Bez trudu kupił bilet na samolot do Stanów Zjednoczonych. Amerykanie nie zorientowali się, że paszport jest nie jego. Jakoś udało mu się przejść kontrolę graniczną. Znalazł się na ulicy. Nie znał języka angielskiego, nie miał znajomych, do których mógłby zwrócić się o pomoc. W jego kraju jednocześnie mówiono, że Amerykanie, po ujawnieniu się, że chce się pozostać w ich kraju, natychmiast wysyłają danego delikwenta z powrotem do domu.
Mario obrał więc kierunek na Kanadę, który to kraj cieszył się lepszą opinią wśród biedoty gwatemalskiej. Mario za ostatnie pieniądze kupił bilet na autobus i stawił się na granicy kanadyjskiej w Niagara Falls. Tutaj został zatrzymany w areszcie, ale na drugi dzień przesłuchano go przy pomocy tłumacza. Mario zwrócił się o przyznanie mu statusu uciekiniera politycznego. Pobrano od niego odciski palców i wypuszczono.
Atutem Mario był fakt, że w Toronto mieszkała już od dwóch lat jego starsza siostra, która uzyskała prawo stałego pobytu w Kanadzie. Mario przybył do niej. Ona zaopiekowała się nim. Zaprowadziła go do urzędu imigracyjnego, gdzie Mario miał się meldować. Ona też skontaktowała go z krajanami, którzy pomogli mu uzyskać pracę na budowie. Tylko dzięki nim mógł funkcjonować, bo nie znał w ogóle angielskiego i nie miał „głowy” do tego języka. Po kilku miesiącach Mario wyprowadził się od siostry i zamieszkał wraz z kolegami z pracy.
Najpierw czuł, że powinien się wkupić do tego nowego grona kolegów, którzy byli tak życzliwi dla niego. Tak więc z pierwszej wypłaty pozostało mu niezbyt dużo, kiedy zafundował kolegom libację alkoholową. Zostało to dobrze ocenione przez kolegów. Odtąd po każdej wypłacie odbywała się składkowa popijawa.
Mario zaniedbał zupełnie kontakty z urzędem imigracyjnym. A ten słał wezwania do stawienia się na „stary” adres. Bowiem Mario, wraz z jednym kolegą, wynajął pokój w innym miejscu, bliższym do miejsca pracy, którą ówcześnie wykonywali.
Praca na budowie spowodowała, że ręce Mario stwardniały, były całe w bliznach, paznokcie wyżarte przez cement i chemikalia. Picie alkoholu „zagęściło się”. Po czterech latach pobytu w Kanadzie Mario wraz z kolegami pił dwa – trzy razy w tygodniu. Po jednej z takich libacji, będąc kompletnie pijany, chciał wejść do sklepu, aby kupić jakąś wodę do picia. Było to w pobliżu miejsca zamieszkania jego siostry. W drzwiach sklepu słaniającego się Mario zatrzymali policjanci, którzy od razu powiedzieli mu, że jest poszukiwany przez urząd imigracyjny.
Na drugi dzień okazało się, że słanianie się Mario wynikało nie tylko z zamroczenia alkoholowego, ale również z tego, że skręcił sobie nogę. Kiedy był pijany, to prawie nie czuł bólu, ale kiedy trochę otrzeźwiał, to bardzo go to bolało. Postanowiono zawieźć go do szpitala. Lekkie bujanie w vanie i chwilowy brak świeżego powietrza spowodowały, że Mario tuż przed wyjściem z pojazdu zwymiotował, zabrudzając całą podłogę. Pojazd wymagał gruntownego mycia. Sam też był cały w wymiocinach. Został zaprowadzony do ubikacji, celem umycia się. W szpitalu, po wstępnej rejestracji, Mario poczuł ponownie narastające torsje. Zdążył jednak do ubikacji. Zwymiotował i poczuł się już lepiej.
Lekarz po zbadaniu nogi Mario stwierdził jedynie jej skręcenie i nawet nie skierował go do zrobienia zdjęcia. Mario wrócił do aresztu: brudny, śmierdzący wymiocinami, odrażający. Wieczorem telefonicznie powiadomił siostrę o miejscu swojego pobytu. Ta przywiozła mu jego rzeczy do przebrania się. Wykąpał się i poszedł spać. Dalsza walka o pozostanie w Kanadzie w zasadzie nie miała sensu. Mario ukrywał się przez trzy lata przed władzami imigracyjnymi. Podjął jeszcze próbę uzyskania zwolnienia z aresztu, ale prośba ta została oddalona. Po kilku tygodniach został odesłany do kraju rodzinnego. Czy zdoła wyleczyć się z choroby alkoholowej?
Aleksander Łoś
Nasz swojski mięśniak: Chrysler 300 rocznik 2008
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiDzisiaj ponownie będzie o starych, używanych samochodach – tym razem o czymś dla prawdziwego mężczyzny, któremu marzy się stara Ameryka. Jak wiadomo, w świecie turbosprężarek i paliwowych oszczędności coraz trudniaej znaleźć coś o dużych garach i wielkoprzestrzennych kabinach – ale wciąż są. A więc dzisiaj namawiam na dziesięcioletniego chryslera 300. – Duży, pojemny, obszerny w środku, wygodny i mocny.
Wybierzmy rocznik 2008, Chrysler proponował wówczas sześć różnych wersji, od najsłabszej LX z napędem na tylne koła, napędzanej 2,7-litrową szóstką o mocy 178 KM (jak na takie auto to jednak trochę mało), poprzez edycje touring oraz limited, również z szóstką, ale już 3,5-litrową, dającą 250 KM mocy i z opcją napędu na wszystkie koła (70 proc. tył i 30 proc. przód), po 300C z 5,7-litrową ósemką Hemi o mocy 340 KM, i również opcją napędu na cztery koła. Do tego touring i 300C można było kupić w wersji walter P. chrysler executive, która miała o 6 cali poszerzony rozstaw kół. Jeśli poszukamy jeszcze bardziej, to być może trafimy na prawdziwego mięśniaka 300C SRT8, wyposażonego w ponad sześciolitrową ósemkę o mocy 425 KM.
Chrysler 300 osiągnął komercyjny sukces, ponieważ wszystko w nim było takie, jak w amerykańskim samochodzie być powinno – moc, agresywna stylistyka i superprzyjemne wrażenia z prowadzenia. Dzisiaj, po latach, różnice w cenach między wersjami znacznie się zniwelowały, dlatego warto poszukać coś z wyższych półek. Bo też pod tą samą maską siedzą często bardzo różne wnętrzności. W przypadku tej najbardziej usportowionej oferty dostaniemy hamulce Brembo, sportowe zawieszenie i 20-calowe koła, a czasem i adaptacyjny tempomat. Tak, tak, w tamtych czasach w samochodach uważanych za luksusowe, można było już dostać wiele gadżetów, które dzisiaj na co dzień widzimy w hondzie civic. Jest więc nawigacja, satelitarne radio itp. Oczywiście, kupując stary samochód, nie patrzymy na takie bzdety, lecz na ogólny stan, ale jak mówię, można się pokusić o wybranie czegoś luksusowego za tanie pieniądze.
Trzysetka to duży, dobrze zbudowany sedan, który w testach na zderzenie z przodu ma najwyższą pięciogwiazdkową ocenę. Za wypieszczoną rakietę 300C zapłacimy dzisiaj od 6 do 10 tys. dolarów.
Owszem, nie jest to modny SUV, ani CUV, nie jest to auto, które będzie oszczędnie, małymi łyczkami pić benzynę, ale jest to samochód bezpieczny, pakowny (jeśli nam mało miejsca, możemy zapolować na kombi) i przyjemny w prowadzeniu. ósemka po mieście z napędem na cztery koła spali nam 16 litrów na sto, a na autostradzie nieco ponad 10. W przypadku SRT8 i napędu na tył wskaźniki te zredukowane zostaną do 15 i 9 litrów, w jeździe mieszanej – trzeba liczyć około 12 litrów, a więc nie tak źle. Oczywiście w środku wiele luksusowego wyposażenia – skóry, podgrzewane fotele etc. Nie jest to propozycja dla każdego, jak mówię, co człowiek, to samochód, a raczej motoryzacyjny gust, z pewnością jednak chrysler 300 z ośmiocylindrowym silnikiem to limuzyna posłuszna każdemu drgnięciu stopy na pedale, przypominająca o dawnych dobrych amerykańskich czasach, kiedy na światłach trzeba uważać, żeby nie palić gumy.
A o tym, że to amerykański samochód, przypominają nam choćby… kompas czy analogowy zegar w wyposażeniu.
O czym zapewnia Wasz Sobiesław
Esnagami 2017 (cz. 4) Ukryte jeziora
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=2982#sigProId9d7c8dce26
Opisy zdjęć w domyśle :)
Dojazd do Ara
Tutaj parkuje się łódź jeszcze na Esnagami i następnie trzeba przenieść sprzęt na canoe, już na Ara
Wygodne aluminiowe canoe na Ara. Eric Lund montuje już silnik elektryczny do canoe. Ara Lake to malutkie i malownicze jeziorko, może pół kilometra długie i niezbyt szerokie. Płynąc środkiem, można rzucać pod brzegi po obu stronach.
Eric holuje kolejnego szczupaka. Ten uderzył na obrotówkę. Tego dnia nie brały duże sztuki, takie pod 30 cali.
Ara Lake
Przewodnik Matt (P) z 31-calowym sandaczem, złowionym przez Phyllis Zantjer (L). Jak na razie ten sandacz jest na pierwszym miejscu Catch and Release Leader Board w sezonie 2017. Największy szczupak br. sezonu mierzył 45 i ¾ cala. Ryba złowiona była w czerwcu. W kategorii pstrąga źródlanego na pierwszym miejscu jest ryba długości 21 cali.
Do zakończenia sezonu na Esnagami pozostały niespełna 3 tygodnie. Ponownie Esnagami Wilderness Lodge otworzy się w maju 2018 r.
Spędzając wędkarski urlop na Esnagami, niekoniecznie trzeba łowić tylko na tym jeziorze. Dookoła Esnagami jest kilka małych jezior, które mają wiele do zaoferowania. Te jeziorka nazywa się „side lakes”. Przede wszystkim są to bardzo małe akweny i, co najważniejsze, mało kto tam łowi i jest w nich mnóstwo ryb. Zaledwie w ciągu kilku minut z Esnagami można się przenieść na trzy ciekawe jeziora. Są to Betty Lake, Ara Lake i Spotted Lake.
Na wszystkich trzech jeziorach występują przede wszystkim szczupaki i sandacze. Na Spotted Lake dodatkową atrakcją jest możliwość złowienia niebieskiego sandacza, tzw. blue walleye.
Na każdym z jezior jest z czego łowić. Na Betty i Spotted Lake jest zawsze łódka z silnikiem elektrycznym, a na Ara jest to aluminiowe canoe, do którego łatwo zamocować również silnik na akumulator. Przedostanie się na wybrane jezioro z Esnagami zajmuje zaledwie kilka minut.
Dziś chciałbym napisać na dwa zupełnie różne tematy. Pierwszy temat nasunęło samo życie. Drugi dotyczy nowego projektu w bardzo ciekawej lokalizacji. Zacznijmy od „życiowego” tematu.
To jest bardzo ciekawa historia, która przydarzyła mi się ostatnio i, moim zdaniem, jest warta opisania, bo może pobudzić do myślenia. Jak Państwo pamiętają, kilka razy pisałem o downsizing. Często sugerowałem takie rozwiązanie, by sprzedać droższy dom w Toronto (lub okolicy) i kupić znacznie mniejszy dom (lub mieszkanie) dla siebie. Zwykle powstaje pytanie, jak bezpiecznie zainwestować nadwyżkę, która może być bardzo znacząca? Czy włożyć na spekulacyjne inwestycje obiecujące wysokie zwroty? Czy włożyć pieniądze „bezpiecznie” do banku, ale na bardzo niski zwrot? Moim zdaniem, żaden z tych pomysłów nie jest godny zainteresowania. Ja osobiście uważam, że inwestycja w drugą nieruchomość, przynoszącą stały miesięczny zysk, jest najlepszym rozwiązaniem. Nie tylko mamy stały dochód, ale również, jak wskazuje historia, nieruchomości przyrastają na cenie i po jakimś czasie wartość naszej inwestycji może się podwoić, czy nawet potroić.
To rozwiązanie jest niezwykle atrakcyjne, ale często potencjalni „inwestorzy”, będąc często w już zaawansowanym wieku, boją się angażować w rental properties z obawy przed problemami z lokatorami. Z mojego doświadczenia wynika, że tak naprawdę problemy nie są wcale takie częste, jak się o tym mówi, ale… zawsze jest taka możliwość i często ludzie się tego obawiają.
Otóż klienci, o których opowiadam, po rozmowie ze mną wpadli na trochę inne rozwiązanie. Otóż mają oni dwójkę dorosłych dzieci, które dotychczas mieszkają z nimi pod jednym dachem i chcą się uniezależnić. Od dawna myślą o kupnie „własnego” condo, ale jak to zwykle bywa, nie mają zbyt dużo odłożonych pieniędzy, a uzyskanie pożyczki dla młodych ludzi zwykle jest skomplikowane. To, co zrobili moi klienci, jest niezwykle proste. Sprzedany dom pozwolił im kupić całkiem niezły bungalow poza miastem. Część pieniędzy pozostawili w banku na wyjazdy i przyj
emności. Natomiast byli w stanie również kupić dwa mieszkania na wynajem, czyli inwestycję. Z tym że zamiast wynajmować je ludziom obcym, wynajęli je swoim dzieciom. Umowa jest taka, że początkowe ceny wynajmu są trochę preferencyjne, by pomóc dzieciom wystartować (ale to tylko w pierwszym roku). Później spłaty są normalne (principle i interest).
Moi klienci są szczęśliwi, bo nie tylko pomogli wystartować dzieciom w posiadaniu własnych mieszkań, ale również mają stały dochód. To rozwiązanie ma też kilka innych zalet. Po pierwsze, uczy odpowiedzialności młodych ludzi. Moi klienci mogliby dać gotówkę dzieciom do ręki, by kupiły nieruchomość. Ale to często powoduje, że pieniądze są trwonione i mój klient zostałby bez dochodu „na stare lata” Taka forma pomocy uczy dyscypliny młodych ludzi, a rodzice zawsze mogą zapisać im to mieszkanie na własność w swoim testamencie.
Czyli reasumując, dwie pieczenie na jednym ogniu. Stały dochód i pomoc dzieciom!
A teraz chciałbym napisać trochę na temat nowego projektu.
Kilka dni temu zostałem zaproszony do sprzedaży nowego codominium z planów. W tym tygodniu mam spotkanie z przedstawicielem firmy deweloperskiej i po tym spotkaniu (pewnie za tydzień) będę mógł podać więcej szczegółów. Według zapewnień, jakie otrzymałem, klienci „doma
tor team” będą mieli:
• Uprzywilejowany akces do najlepszych cen i dobrych rzutów mieszkań.
• Bardziej w czasie rozłożoną strukturę wpłat,
• Prawo do odsprzedaży przed przejęciem unitu,
• Bezpłatną usługę prawnika, by przejrzeć dokumenty zakupu,
• Zamrożone maksymalne koszty płacone na zamknięcie.
Ten nowy projekt, pod nazwą Mirabella Condos, jest zlokalizowany na 1926 Lake Shore Blvd. West w Toronto.
Będą to dwa 38-piętrowe budynki. Mieszkania będą 1-, 2- i 3-sypialniowe z balkonami. Piękną sprawą jest to, że mieszkania od strony południowej będą miały widok na jezioro Ontario i Toronto, a mieszkania od północy na High Park. Oczywiście w tym przypadku im wyżej, tym lepiej!
Fantastyczna lokalizacja:
• Bezpośredni akces do Lake Shore Waterfront z parkami oraz plażami,
• Dostęp do High Park,
• TTC w zasięgu ręki,
• Szybki dojazd do downtown, CNE, BMO Field czy Ricoh Coloseum,
• 5 minut do Go Station na Exhibition.
Ceny mieszkań będą od 350 tys. dol. do 1 miliona.
Podatki w takiej sytuacji około 1 proc. ceny zakupu, maintenance około 50 centów od stopy kwadratowej.
Budynek będzie znakomicie wyposażony i będą tam niezwykle rozbudowane facilities.
Jak wspomniałem, dużo więcej szczegółów będę mógł podać już wkrótce. Mówię dziś o tym po to, by zainteresowane osoby już teraz kontaktowały się ze mną w bardzo prosty sposób. Wystarczy wysłać mi krótki e-mail lub zadzwonić do mnie a ja będę wpisywał Państwa na listę. Wkrótce również będzie można zapisywać się poprzez moją stronę internetową. Przypomnę mój e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Marzenia się spełniają - relacja z pobytu w Kanadzie
Napisane przez Natalia Majerska
http://www.goniec24.com/nieruchomosci/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=2982#sigProIdf881baa71c
Opisy zdjęć
0257 - Recytuje Natalia Majerska - autorka artykułu
0222 - Dom Polski w Hamilton
0265 - Recytatorzy z Polski w towarzystwie Władysława Lizonia, prezesa Zarządu Głównego Kongresu Polonii Kanadyjskiej i Heleny Głogowskiej, prezeski Okręgu Hamilton KPK.
0363 - Laureaci Konkursu Recytatorskiego " Mówimy Reymontem" z p. Krystyna Siwiec
0394 - Zwycięzcy 47 Konkursu Recytatorskiego Fundacji im. W. Reymonta w Kanadzie z kuratorem Fundacji, p. Stanisławem Laskiem.
Zdjęcia wykonała Małgorzata Berłowska
Wygrana w XII Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim „Mówimy Reymontem”, który odbył się w Stróżewie, i w nagrodę wyjazd do Kanady, to jedna z najlepszych rzeczy, jaka spotkała mnie w życiu. Nawiązałam nowe znajomości, a przede wszystkim mogłam zobaczyć tak piękny kraj, znany mi do tej pory tylko z telewizji i lekcji w szkole. Do tej pory nie mogę uwierzyć w to, że tam byłam. Wielkim przeżyciem był już sam lot do Kanady, zwłaszcza że było to dla mnie nowe doświadczenie.
W piątek, 2 czerwca 2017 r., wylądowałam wraz z Oliwią Łuczyńską (1. miejsce w kat. szkoły ponadgimnazjalne), Martyną Gutfrańską, (1. miejsce w kat. szkoły podstawowe) oraz naszą opiekunką – p. dyr. Krystyną Siwiec, na lotnisku w Toronto. Dużym zaskoczeniem dla nas był fakt, że na lotnisku pan Kazimierz Chrapka, prezes Fundacji im. Wł. Reymonta w Kanadzie, czekał na nas ubrany w strój łowicki. Serdecznie uśmiechnięty przywitał nas kwiatami. Następnie pojechaliśmy do jego domu i tam w rodzinnej atmosferze spędziliśmy wieczór.
Aleksander Borucki - polski nauczyciel kanadyjskich Indian
Napisał Andrzej KumorGoniec: Jak się zmieniło twoje życie przez to, że jesteś od ośmiu lat na Północy? Co ci to dało, co ci to odjęło?
Aleksander Borucki: Przede wszystkim przewartościowałem to, dlaczego jestem na Północy, bo pojechałem tak jak większość – pisałem o tym swego czasu – nauczycieli, lekarzy, pielęgniarek, policjantów, pilotów, którzy zaczynali swoją karierę na Północy.
Taka była moja początkowa motywacja – pojechać na Północ, zdobyć doświadczenie zawodowe, wrócić na Południe i pracować już na Południu, gdzieś tutaj, w Mississaudze czy Toronto, między ludźmi. Ale przez te osiem lat zmieniło się to w ten sposób, że doszedłem do wniosku, że jednak tam jest moje miejsce, po czym doszedłem do wniosku, że może jednak nie, i teraz jestem na rozdrożu.
Próbuję się zastanowić, co dalej.
Pojechałem na Północ z bardzo prozaicznych względów, żeby zdobyć doświadczenie zawodowe jako nauczyciel, a skończyło się na poszukiwaniu jakiegoś sensu w życiu. No i dalej szukam.
– Który to jest twój rezerwat?
– Czwarty rezerwat. Co się zmieniło? No, muszę przyznać, że doczekałem w końcu spełnienia się pewnego rodzaju obietnic przez rząd kanadyjski w stosunku do Indian. Pamiętam, jak zaczynałem pracę na Północy w 2009 roku po raz pierwszy, mój znajomy – dzieliliśmy dom, więc współlokator – powiedział: no, teraz Stephen Harper jest premierem. Wtedy wszyscy byli jeszcze nabuzowani jego przeprosinami. Stephen Harper chciał się przedstawić jako premier, który ma na względzie edukację, między innymi edukację Indian. To zajęło osiem lat i dopiero teraz widzę jakieś skutki tej działalności, bo dopiero w tym roku ktoś doszedł do wniosku, że nauczyciele w indiańskich szkołach, przynajmniej w tej szkole, w której teraz ja pracuję, powinni zarabiać tyle, co nauczyciele gdzie indziej, bo do tej pory zarabiałem 30 do 40 proc. mniej.
A teraz zachłysnąłem się tym, że zarabiam tyle, ile powinienem.
Do tej pory cieszymy się strefą bezwizową, podróżując do Kanady bez wizy, choć niektórzy turyści nie otrzymują elektronicznego zezwolenia na wlot (electronic travel authorization – eTA) lub są zawracani z granicy kanadyjskiej, nawet wtedy, jeśli autoryzację na wlot do Kanady uzyskali.
Proszę pamiętać, że posiadanie eTA nie jest gwarancją przekroczenia granicy. Ostateczna bowiem decyzja należy do urzędnika na granicy, który albo przyznaje tak zwany pobyt czasowy, albo wydaje decyzję zawrócenia osoby podróżującej do kraju pochodzenia.
Od zeszłego roku obywatele polscy muszą, oprócz ważnego paszportu, posiadać eTA. Zazwyczaj jest to bardzo prosta elektroniczna aplikacja, jaką wypełniamy w sieci (koszt 7 dolarów kanadyjskich), choć niektórzy podróżni przed uzyskaniem dokumentu zgody na wlot muszą udać się do regionalnych kanadyjskich placówek, by urząd kanadyjski mógł zweryfikować niektóre informacje, podawane w podaniu eTA (np. zatrudnienie, fundusze na wyjazd, rodzina w Kanadzie).
Niektórzy uzyskują elektroniczne zezwolenie w ciągu kilku sekund, inni czekają tygodniami. W zależności od odpowiedzi i ich wcześniejszej imigracyjnej kartoteki. Jeśli na przykład ktoś miał wcześniej odmowę wizy studenckiej, urząd kanadyjski może dopytywać się o powody wydania decyzji odmownej. Czasami urzędnicy proszą o dosłanie dodatkowych dokumentów. Rząd Kanady wyjaśnia, że ten system elektronicznego zezwolenia na przybycie ma na celu zabezpieczenie granic przed osobami, które mogłyby nadużyć kanadyjskiego prawa.
Niektóre osoby nie podają prawdziwych informacji w elektronicznym formularzu urzędu imigracyjnego eTA. Nie jest to zgodne z prawem.
Osoby te otrzymują zezwolenie na wlot i przekraczają granicę Kanady, jednak w późniejszych procesach imigracyjnych pojawia się duży problem wykrycia fałszerstwa informacji, co może być przyczyną odmowy wizy pracy, studenckiej czy pobytu stałego, w zależności od indywidualnych okoliczności kandydata.
Obywatele USA są zwolnieni z wymogu elektronicznej autoryzacji (eTA).
Także obywatele polscy, przekraczający granicę lądową z USA, nie muszą okazać się eTA. Wystarczy posiadanie paszportu biometrycznego.
Izabela Embalo
licencjonowany
doradca imigracyjny
Kanada
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY – SPONSORSTWEM RODZINNYM, POBYTEM STAŁYM, WIZĄ PRACY, STUDIÓW LUB INNĄ PROCEDURĄ IMIGRACYJNĄ, NA PRZYKŁAD ODDALENIEM DEPORTACJI CZY PRZEDŁUŻENIEM POBYTU CZASOWEGO, PROSIMY O KONTAKT Z NASZĄ KANCELARIĄ: TEL. 416 5152022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Możliwość konsultacji poprzez Skype.