Nowe prześladowanie chrześcijaństwa
Z arcybiskupem Tadeuszem Kondrusiewiczem, metropolitą mińsko-mohylewskim, rozmawia Andrzej Kumor
– Jak to jest, że Ksiądz Arcybiskup poszedł drogą powołania?
– Urodziłem się w maleńkiej wiosce, wszyscy tam byli katolikami.
Pamiętam pogrzeb księdza, potem długo księdza nie było.
Ale jakoś tak rodzice wychowali w wierze katolickiej, codziennie razem pacierz odmawialiśmy, chodziliśmy do kościoła, mimo że nie było kapłana. Kapłan przyjeżdżał tylko na wielkie uroczystości, księży mało było.
Byłem wychowany w duchu religijnym, bo rodzice dbali o to. I to nie tylko ja, ale bardzo wielu takich było i w Rosji, i w Kazachstanie, i na Białorusi, w innych miejscach, gdzie nie było księży. Nie było to łatwe.
Wszyscy jesteśmy braćmi!
"Krzyż Chrystusa zachęca nas, abyśmy dali się zarazić miłością, uczy nas zatem patrzeć na bliźniego zawsze z miłosierdziem i miłością, zwłaszcza na tych, którzy cierpią, którzy potrzebują pomocy, tych, którzy oczekują na słowo, na gest, i skłania do wychodzenia z zamknięcia w sobie i pójścia ku drugiemu, wyciągnięcia do niego ręki – mówił papież Franciszek podczas 28 Światowych Dni Młodzieży.
– Wiele osób towarzyszyło Jezusowi w drodze na Kalwarię: Piłat, Szymon z Cyreny, Maryja, kobiety... Także i my możemy być wobec innych jak Piłat, który nie odważył się przeciwstawić opinii ogółu, by ocalić życie Jezusa, i umył od tego ręce. Drodzy przyjaciele, krzyż Chrystusa uczy nas, że powinniśmy być jak Szymon z Cyreny, który pomaga Jezusowi nieść to ciężkie drzewo, jak Maryja i inne kobiety, które nie lękały się towarzyszyć Jezusowi z miłością, z czułością aż do końca. A ty, jaki jesteś? Jak Piłat, jak Szymon Cyrenejczyk czy jak Maryja?" – kontynuował rozważania Papież.
Pierwsze objawienie maryjne uznane przez Kościół - Meksyk 1531
Czyż to nie zadziwiający zbieg okoliczności, że kiedy w Europie zaczął się szerzyć protestantyzm (sławne tezy Lutra ogłoszono w 1517 r.) i tysiące wiernych odchodziło od Kościoła katolickiego, w odległym Meksyku objawiła się Matka Boża?
Nie zwraca się zazwyczaj uwagi na ten moment, ale na pewno nie był to przypadek. Tym bardziej, że Cortez podbił Azteków w 1521 r. i chrześcijaństwo tubylcom bardziej kojarzyło się z mordami i torturami, niż ewangelicznym przesłaniem kochaj bliźniego swego jak siebie samego...
Janie Pawle II, jesteś Meksykaninem
Zadziwiająca popularność błogosławionego Jana Pawła II
Gdybym sam się nie wybrał do stolicy Meksyku, trudno byłoby mi uwierzyć w niezwykłą popularność Jana Pawła II. Coś czytałem wcześniej o uznaniu, jakim cieszył się błogosławiony, ale co innego czytać, a co innego przekonać się osobiście, że przekazy innych nie są naciągane.
Kto wie, może pontyfikat papieża Franciszka będzie równie doceniony w przyszłości, ale np. jego poprzednik, Benedykt XVI, przeminął chyba bez większego echa... Oczywiście oba pontyfikaty, tj. Jana Pawła II i Benedykta XVI, różniły się diametralnie, ostatecznie kardynał Ratzinger, po objęciu Stolicy Piotrowej, podkreślił, że po pontyfikacie Polaka Stolica Apostolska obierze nieco inny kierunek; skoncentruje się na nauczaniu, a nie podróżowaniu.
"Idźcie i nauczajcie wszystkie narody"
Z dwugodzinnym opóźnieniem ósemka pielgrzymów z parafii p.w. Trójcy Świętej w Windsor (piątek, 12 lipca) odleciała do Brazylii, aby wziąć udział w kolejnych Światowych Dniach Młodzieży, które ustanowił Ojciec Święty Jan Paweł II w roku 1985.
Sam pomysł zrodził się nieco wcześniej, w roku 1984 z okazji Roku Odkupienia. Dni Młodzieży powinny odbywać się każdego roku w diecezjach, natomiast ogólnoświatowe spotkania odbywają się co dwa – trzy lata i gromadzą nawet miliony uczestników: w Manili na Filipinach było około 4 mln pielgrzymów, w roku 2002 w Toronto do 800 tys.
Trudno powiedzieć, jak liczna grupa weźmie udział w spotkaniu z papieżem Franciszkiem w Rio, ale wydaje się, że w miejsce tych, którzy nie dotrą – np. ze względu na wysokie koszty czy z obawy o własne bezpieczeństwo – zjawią się młodzi katolicy z Ameryki Łacińskiej.
Mówiąc o kosztach, trzeba zwrócić uwagę na jedno (a mówię to na podstawie działań polskich rodziców w Windsor), otóż koszty można obniżyć poprzez organizowanie, powiedzmy, sprzedaży ciasta. W przypadku naszej grupy pomocną dłoń wyciągnął ks. Szerszeń, który pracuje w parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Sao Jose do Rio Preto.
Dzięki niemu nie tylko łatwiej będzie spędzić pierwsze dni, ale także młodzi pielgrzymi będą mieć swoje miejsce, do którego będą powracać np. z wyprawy do sanktuarium maryjnego w Aparecida czy sławnych wodospadów Iguaca.
W dniach 23-28 lipca nasi pielgrzymi przebywać będą w Rio, gdzie wezmą udział w Światowych Dniach Młodzieży. Jeżeli się nie mylę, główne uroczystości zorganizowane zostaną na sławnych plażach Copacabana (no może nie dosłownie...). Ołtarz, który przygotowano, jest niezwykłym projektem, warto zwrócić uwagę, że – jak mówi architekt Joao Uchoa – inspiracją były gotyckie katedry. Architekt dodał, że powstające w Europie katedry były oznaką nowej ery w Kościele. Dodam, że mieszczący się w głębi ekran ma wymiary 15x61 m! Ołtarz natomiast ma 70 m szerokości, 60 m głębokości i 30 m wysokości, może pomieścić do tysiąca osób! W opisie ołtarza znajdziemy i takie informacje: "Całość konstrukcji zwieńczona jest wielkim krzyżem z żelaza, pokrytym złotem, wysokości 33 metrów, co nawiązuje do wieku Chrystusa. Dwie, 14-metrowe wieże frontalne tworzą dłonie złożone do modlitwy. W tle umieszczono 360 białych wież przypominających organy, podobne do tych, na których gra się w starych kościołach. Poniżej ołtarza znajdują się zakrystie papieża i arcybiskupa Rio de Janeiro oraz garderoby artystów i zaproszonych gości".
Oczywiście szczegóły techniczne nie są najważniejsze, gdyby papież spotkał się z pielgrzymami na sławnych plażach, bez ogromnego ołtarza itp. elementów, byłoby równie pięknie. Z drugiej strony, ołtarz tak został zaprojektowany, aby Ojciec Święty był widoczny dla każdego uczestnika ŚDM.
Każde spotkanie młodych w ramach ŚDM ma swoją oficjalną modlitwę, w tym roku jest ona następująca:
"Boże, Ojcze nasz, Ty posłałeś swego odwiecznego Syna, aby zbawił świat oraz wybrałeś mężczyzn i kobiety, aby przez Niego, z Nim i w Nim głosili Dobrą Nowinę wszystkim narodom. Udziel, prosimy potrzebnych łask, aby przez radość, jaka opromienia twarze wszystkich ludzi, mocą Ducha Świętego, stali się oni ewangelizatorami, których Kościół trzeciego tysiąclecia tak bardzo potrzebuje.
Panie Jezu Chryste, Odkupicielu ludzkości, w znaku swoich otwartych ramion ze wzgórza Corcovado przygarniasz wszystkich ludzi. Mocą Twojej paschalnej ofiary, w Duchu Świętym, doprowadzasz nas do spotkania z Ojcem. Młodzi, którzy karmią się Eucharystią, słuchają Twojego słowa i dostrzegają Ciebie w swoich braciach, potrzebują Twojego nieskończonego miłosierdzia, aby przemierzać drogi świata jak uczniowie i misjonarze nowej ewangelizacji.
Duchu Święty, Miłości Ojca i Syna, poprzez blask Twojej Prawdy i ogień Twojej Miłości oświecaj Twoim światłem wszystkich młodych, aby zainspirowani przez Światowe Dni Młodzieży ponieśli w cztery strony świata wiarę, nadzieję i miłość, stając się wielkimi twórcami kultury życia i pokoju oraz protagonistami nowego świata. Amen".
Papież Franciszek ogłosi na zakończenie spotkania z młodymi pątnikami, gdzie i kiedy odbędą się kolejne ŚDM. W sieci znalazłem informację, że być może będzie to Londyn w roku 2016. Gdyby tak się stało, z samej Kanady uda się tam znacznie więcej pielgrzymów niż w tym roku do Rio (około 1100 osób), na pewno grupa z parafii p.w. Trójcy Świętej będzie również liczniejsza. Zapewne nie będzie dolnej granicy wieku – w tym roku 18 lat. O tym jednak poinformuje świat Ojciec Święty w ostatnim dniu spotkania w Rio, podobnie jak uczynił to Benedykt XVI 24 sierpnia 2011 r. w Madrycie.
W piątek, 12 lipca, pożegnaliśmy naszych młodych pielgrzymów: Angelikę Wojtal, Ewę Siniarską, Gabrielę Krasowską, Alicję Wyrzykowską, Patryka Szczepanika, Piotra Sawickiego – którzy udali się na spotkanie z Ojcem Świętym pod opieką ks. proboszcza Zbigniewa Sawickiego i siostry urszulanki Elżbiety Mruczek.
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Dopisała pogoda i humory
W Windsor leje – poinformował ks. Zbigniew Sawicki przed rozpoczęciem polowej Mszy św. na Polskiej Plaży w Colchester, gdzie od lat organizowane jest doroczne spotkanie polonijnej wspólnoty.
Na szczęście dla uczestników pikniku (a może przede wszystkim dla organizatorów, bo co później zrobić np. z pierogami czy startą masą ziemniaczaną na placki?) niebo okazało się łaskawe i ciemne chmury omijały piknik z daleka.
Truizmem będzie przypominanie, że mamy kawałek urokliwego miejsca nad brzegami Lake Erie i że dobrze się stało, iż nie dopuszczono do pozbycia się plaży, a przecież były i takie plany dyskutowane bardzo gorąco. Pozostaje mieć nadzieję, że Stowarzyszenie Polskiego Domu Ludowego nie pozbędzie się plaży, ale musimy przy okazji pamiętać, że utrzymanie tego miejsca sporo kosztuje i, mówiąc prostym językiem, trzeba do portfelika sięgać.
Od kilku lat piknik parafialny organizują rodzice młodzieży biorącej udział w spotkaniach z papieżem w ramach Światowych Dni Młodzieży. Przypomnę tylko, że inicjatorem wyjazdów młodych ludzi na spotkania z Ojcem Świętym był śp. ks. prałat Roman Waszkiewicz. Młodzież z parafii p.w. Świętej Trójcy była w Sydney, Kolonii, Rzymie, Madrycie, a obecnie wybiera się do Rio de Janeiro na spotkanie z papieżem Franciszkiem Światowe Dni Młodzieży to inicjatywa naszego papieża, błogosławionego (a już wkrótce świętego) Jana Pawła II, który w roku 1985 zaprosił młodych ludzi do Rzymu. Inicjatywa papieska spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem i w każdym takim spotkaniu biorą udział setki tysięcy, a nawet miliony wiernych. Dodajmy, że samo spotkanie połączone z rekolekcjami i spotkaniem z papieżem trwa około tygodnia, ale młodzież spędza w danym kraju znacznie więcej czasu. Na przykład podczas ostatniego wyjazdu do Madrytu zdecydowano się na wyjazd także do Fatimy. Tegoroczna wyprawa do Rio rozszerzona zostanie o pobyt w parafii ks. Szerszenia i wyjazd na wodospady Iguacu.
Nasza młodzież wyrusza już w piątek, 12 lipca, przy czym Światowe Dni Młodzieży odbędą się w dniach 23-28 lipca; na zakończenie Msza św., którą odprawi papież Franciszek wspólnie z biskupami i kapłanami z całego świata. Pielgrzymi powrócą do domu we wtorek, 31 lipca.
Oczywiście każdy sobie zadaje pytanie związane z bezpieczeństwem, tym bardziej że w ostatnim okresie byliśmy świadkami zaburzeń społecznych w Brazylii. Arcybiskup Orani Tempesta, przewodniczący komitetu organizacyjnego ŚDM, powiedział, że nie należy się obawiać, aby protesty społeczne wpłynęły na przebieg spotkania młodych ludzi, dodał, że Światowe Dni Młodzieży cieszą się poparciem społecznym. Niemniej jednak nie zaszkodzi, jak w intencji naszych dzieci odmówimy ekstra dziesiątkę różańca. O tym, że nie do końca jesteśmy pewni, jak to będzie, świadczy decyzja Episkopatu Kanady, aby w wyprawie brali udział tylko ci, którzy mają ukończone 18 lat. Tym sposobem sporo chętnych odpadło, ostatecznie z parafii Świętej Trójcy wyrusza 6 osób: ks. proboszcz Zbigniew Sawicki, siostra Elżbieta Mruczek, a także Gabriela Krasowski, Alicja Wyrzykowski, Patryk Szczepanik i Piotr Sawicki.
Wspomniałem, że ŚDM gromadzą liczne rzesze, np. w Manili w roku 1995 było około 4 mln, w Rzymie, w roku 2000, przeszło 2 mln. Zorganizowane w 1991 r. ŚDM w Częstochowie zgromadziły 1,6 mln pątników, a torontońskie z roku 2002 około 800 tys.
Jeżeli się nie mylę, z Polski wybiera się do Rio około 2 tys.
Powróćmy jednak na brzeg Lake Erie, gdzie odbył się ostatni piknik parafialny, w którym uczestniczyła dość liczna grupa naszych rodaków, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jest nas w Windsor przeszło 10 tys., czasami się zastanawiam, gdzie się ukrywamy... A może jest to ogólna tendencja, zauważalna nie tylko w naszej społeczności? Przestaliśmy szukać kontaktu z innymi, wystarcza nam komputer, jesteśmy tak zmęczeni, że jak przyjdzie niedziela, to nawet do kościoła nie mamy siły się wybrać, a cóż dopiero pokonać autem 40 km, aby spędzić kilka godzin nad wodą. Może kiedyś i to się zmieni, na razie cieszmy się, że są wciąż panie (bo to przecież na nich spoczywa główny ciężar przygotowania i obsługi pikniku), które mówią: tak, pomożemy. I to nie tylko mamy pociech, które brały udział w ŚDM bądź wybierają się na najbliższe. I chwała im za to.
Najdzielniejszy "team" tworzyły: Teresa Szczepanik, Katarzyna Piotrowska, Monika Suszycka, Mariola Sawicka, Anna Wojtal, Dorota Raniszewska, Gabriela Krasowska, Alicja i Jadwiga Wyrzykowskie, s. Elżbieta Mruczek.
Mszę św. odprawił ks. Zbigniew Sawicki, a oprawę muzyczną przygotowała s. Elżbieta z młodzieżą udającą się do Rio.
Nie można zapomnieć, że napoje orzeźwiające zapewnił Dom Polski, właściciel tego uroczego miejsca. W sezonie letnim Plaża Polska jest otwarta w każdą niedzielę.
I może jeszcze jedna sprawa, związana z naszym zaangażowaniem w niektóre sprawy, z naszym postrzeganiem świata dokoła nas. Byłem świadkiem rozmowy jednej z organizatorek z panią, która rok, może dwa lata temu, kiedy jej córka brała udział w wyjeździe na ŚDM, służyła pomocą. Obecnie słysząc słowa: do zobaczenia na pikniku, odburknęła mało grzecznie "a po co?". Rzeczywiście, a po co? Skoro nie mam w czymś żadnego zysku, interesu, prawda?
Papież Franciszek, zapraszając młodych ludzi do Rio, powiedział: "Umawiam się z wami w tym wielkim brazylijskim mieście! Dobrze się przygotujcie, zwłaszcza duchowo w waszych wspólnotach, aby spotkanie było znakiem dla całego świata".
I to jest optymistyczne, że są młodzi ludzie, którzy szukają czegoś więcej, którzy odpowiadają na zaproszenie papieża. A apel o wewnętrzne przygotowanie, o zmianę możemy spokojnie rozszerzyć o nas wszystkich, bo któż z nas może podnieść kamień i powiedzieć "jestem bez winy"...
Leszek Wyrzykowski
Wizyta, ewangelizacja, wydarzenia w Kanadzie 2013 r.
Pragnę podzielić się wydarzeniami z pobytu o. Marka Skiby w Kanadzie. Cała jego wizyta była pięknie zorganizowana i wypełniona posługą: w kościołach, modlitwą, ewangelizacją… Jego pobyt obfitował w spotkania grup rodzinnych, wspólnot zaprzyjaźnionych, a także tych, którzy pragnęli zapoznać się z historią i dziełem "DOMU CHLEBA". Dowiedzieliśmy się dużo ciekawych rzeczy o Domu Chleba. O. Marek wspomniał o nowej inicjatywie – Chacie Chlebowej, która będzie spełniać funkcję modlitewną, formacyjną i wychowawczą, a także własnoręczny wypiek chleba przez młodzież w celu nabycia należytego szacunku do ludzkiej pracy.
"Pomysł i projekt Chaty Chlebowej był już od jakiegoś czasu w moich planach, ale nie myślałem o realizowaniu ze względu na koszty, może kiedyś w przyszłości? – powiedział o. Marek. – Jednak nikomu nic nie mówiłem. Któregoś dnia na spotkanie przyjechał do Domu Chleba JE Biskup Legnicki ks. Stefan Cichy i opowiedział mi swój sen. Nic nie wiedząc o planach Chaty Chlebowej, śnił z dokładnymi detalami! Opisał ze szczegółami jej wygląd, w którym miejscu ma być wybudowana. Wszystkie detale, które opowiedział ze swojego snu, to dokładnie moje plany, te same szczegóły!"
Kochani, widzimy po tym opisanym przykładzie, iż, jest to dzieło Boże! W innym przypadku nigdy by nie doszło do takiego zbiegu okoliczności, aby śnić o tych samych szczegółach, o tych samych planach kogoś, kto już miał w myśli od jakiegoś czasu. Bóg tego chce, wskazuje drogę, okoliczności, pomysły, ludzi chętnych do pomocy, do współpracy, ludzi z otwartymi sercami. Opatrzność Boża jest tak widoczna, Bóg prowadzi…!
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/tag/religia?start=130#sigProId2261b942d7
O. Marek jak zawsze ciężko pracuje, podąża z wiedzą o Bogu i wielką miłością do drugiego człowieka. Pamiętam, ostatnio w czasie swoich wielkanocnych rekolekcji w Kanadzie w 2010 r. zachęcał wszystkich do czytania Pisma Świętego i do medytacji nad Słowem Bożym. Był to wspaniały program, z którego osobiście skorzystałam i do tej pory praktykuję. Tym razem o. Marek nauczył nas modlitwy brewiarzem, którym modliliśmy się każdego dnia. Wytłumaczył, iż: "Brewiarz jest to nieustanna i powszechna modlitwa, która oddaje chwałę Ojcu i wyprasza dar Ducha Świętego dla całego świata. W której modlimy się psalmami, nieustannie wielbiąc Boga, uświęcamy wszystkie pory dnia i nocy, rozważamy Słowo Boże. Jest to Liturgia Godzin, na której jednoczymy się z Chrystusem. Brewiarz jest modlitwą całego Kościoła, nie tylko dla osób duchownych, ale również dla ludzi świeckich, może korzystać każdy, kto chce. Modlitwa brewiarzowa odmawiana przez kapłanów, zakonników, zakonnice, a także ludzi świeckich płynie pod niebiosa z wszystkich zakątków świata".
Po jego trzytygodniowej ewangelizacji i bycia z nami, z człowiekiem, dla którego nigdy nie szczędził czasu, grupa chętnych złożyła swoje półroczne obietnice i roczne zobowiązania, aby trwać we wspólnocie Towarzystwa i Maryi Niepokalanej, tutaj na ziemi kanadyjskiej, aby zawsze łączyć się duchowo i wspierać modlitwą. Wizyta o. Marka, Jego katechezy i ewangelizacja, umocniły nas duchowo i tak bardzo podbudowały. Już są początkowe owoce Jego wizyty. Cała grupa spotyka się na modlitwach brewiarzem, w drugi wtorek każdego miesiąca, nie ukrywając tego, że na naszych modlitwach wciąż brakuje nam o. Marka. Planujemy rozszerzyć nasze grono brewiarzowe i spotykać się także w ostatnie czwartki każdego miesiąca.
Chwała Panu.
25 maja 2013 roku odbył się Charytatywny Bankiet na rzecz Rekolekcyjnego Domu Chleba, w " Banquet Royale" w Mississaudze, którego właścicielką jest pani Danusia Bartoszek. Pani Danusia zawsze staje na wysokości zadania, aby pod każdym względem sprostać zadaniom, dopilnować serwisu jak najlepiej.
Miłą niespodzianką urodzinową został zaskoczony nasz gość tego wieczoru – o. Marek Skiba (w tym czasie miał urodziny). Nie zabrakło tortu, którego zresztą Ojciec musiał sam pokroić.
W programie bankietu mieliśmy bardzo dużo atrakcji. Między innymi była część artystyczna, w której wystąpiła nasza młodziutka, utalentowana 14-letnia Julia Dębowska (www.juliadebowska.enginesource.org). Julia śpiewała w pięciu językach: polskim, angielskim, hiszpańskim, francuskim i włoskim, ukazując w nich ducha i kulturę poszczególnych krajów. Dla ojca Marka – naszego Jubilata, specjalnie zadedykowała piosenkę pt. "Z Różańcem w ręku".
Julia swoim głosem i skromnością podbiła nasze serca. Jej występ pozostanie nam na długo w pamięci. Będąc jeszcze maleńkim dzieckiem, mogła już nie żyć. Nieszczęśliwie zachłysnęła się mlekiem w czasie podróży z jej tatą. Tata Julii był bezradny i nie potrafił jej pomóc. Całkiem przez przypadek w jego bezradności pojawiła się obca kobieta przechodząca obok ich samochodu, która udzieliła pomocy Julii. Okazało się, że jest lekarzem z Polski. Od tamtego czasu, przez 14 lat, nigdy nie widziały się i nie miały okazji spotkać się. Nic nie wiedząc o sobie, pani doktor i 14-letnia Julia, w tym samym czasie, były obecne na charytatywnym bankiecie 25 maja.
Nie mogły w to uwierzyć, że po 14 latach odnalazły się w "Banquet Royale" w Mississaudze, na bankiecie, którego celem było wsparcie Rekolekcyjnego "Domu Chleba" – w Polsce, aby pomóc młodzieży, która tak bardzo potrzebuje pomocy! Było to piękne i wzruszające spotkanie.
Jest to następny piękny przykład, gdzie widać namacalne działanie Ducha Świętego, który przyprowadził obydwie w tym samym czasie, w to samo miejsce. Musiał być bankiet, musiał być koncert i musiała być pani doktor na bankiecie, aby spotkać się z Julią – niesamowite! Działanie Ducha Świętego było także w naszej współpracy, w przygotowaniu bankietu. To On prowadził, wskazywał nam drogę, a także ludzi, których mieliśmy zaprosić, których znaleźliśmy i którzy z wielką radością przyszli na bankiet, aby pomóc, aby wesprzeć "Dom Chleba". Wiemy, że bez działania Ducha Świętego i Opatrzności Bożej nigdy by nie doszło do tego wydarzenia.
Następna piękna wiadomość, którą chcę się z Wami kochani podzielić także, to moja organizacja. Organizując charytatywny bankiet na rzecz "Domu Chleba", zarezerwowałam salę na 120 osób i tak naprawdę zastanawiałam się z moimi przyjaciółmi, skąd zbierzemy tylu gości? Był to poważny krok, decyzja, która wiąże się z dużymi kosztami. Zaczęliśmy rozmawiać z ludźmi i ich znajomymi, przedstawiając cel bankietu, którego całkowity dochód miał być przeznaczony na Dom Chleba, w którym posługuje o. Marek Skiba. Wspominaliśmy o celu Domu Chleba, mówiliśmy, że jest to dom dla trudnej, zniewolonej i niejednokrotnie zagubionej młodzieży.
Na odpowiedź nie musieliśmy czekać długo. Spotkaliśmy pięknych i serdecznych ludzi, którzy chętnie zaangażowali się, którzy byli sponsorami.
Okazało się, że bardzo dużo ludzi pamięta o. Marka z rekolekcji wielkanocnych, które głosił w Kanadzie w 2010 roku. W krótkim czasie, było tylu chętnych, że musiałam zmienić salę na 220 osób. W dzień bankietu, frekwencja wynosiła 212 osób.
Wszystkie bilety zostały rozprowadzone jedynie tzw. pocztą pantoflową, przez znajomych. Nie ogłaszaliśmy publicznie ani w formie reklam. To Opatrzność Boża, to niezwykłe działanie Ducha Świętego! Ten szczególny wieczór był pięknym przeżyciem dla każdego obecnego na bankiecie. Do tańca zagrał nam znany i lubiany zespół SECRET, który swoim występem umilił wieczór bankietu. Od sponsorów do wygrania mieliśmy tak dużo prezentów, że zabrało nam ponad godzinę, aby wylosować i rozprowadzić wszystkie nagrody, co świadczy o ich otwartości i chęci pomocy drugim.
Głównymi nagrodami były: dwa kupony wartości 500,00 dol. z firmy KITCHEN WITH STYLE, właściciel Stanisław Korzępa; druga nagroda to laptop z firmy QUALITY CUSTOM PAINTING RENOVATION & CONSTRUCTION, właściciel Roman Korus, i trzecia nagroda to rower od firmy H&Z ALL CUSTOM WOODWORKING, właściciele: Peter Hajnes i Mark Zieliński.
Ponieważ w Domu Chleba znajduje się kaplica p.w. bł. Jana Pawła II Wielkiego, postanowiliśmy na bankiecie przedstawić wystawę przepięknej i bardzo bogatej kolekcji filatelistycznej, a także kilka monet i medali z Papieżem, które były prezentowane po raz pierwszy w Kanadzie. Autorem tej wystawy, a także głównym sponsorem tego bankietu był Stasiu Korzępa.
Ja osobiście, jako organizatorka bankietu na rzecz Domu Chleba, Bożena Lutsepp, pragnę gorąco podziękować wszystkim sponsorom, ofiarodawcom, wszystkim zaangażowanym w to przedsięwzięcie, za okazaną życzliwość i zrozumienie pomocy drugim, a szczególnie młodzieży w Domu Chleba w Osłej w Polsce. Bez Waszej pomocy byłoby o wiele trudniej, bardzo trudno! Jeszcze raz bardzo serdeczne dziękuję za okazanie tyle serca! Za wszelkie dobro niech Pan będzie uwielbiony i niech Wam błogosławi w Waszej ciężkiej pracy, w Waszej hojności, w życiu rodzinnym i osobistym.
Wszystkim chętnym, którzy by chcieli wesprzeć "Rekolekcyjny Dom Chleba", pragnę wyjaśnić możliwości otwartego konta przy Kongresie Polonii Kanadyjskiej w Toronto. Przy każdej wpłacie, już od 50,00 dol., Kongres Polonii Kanadyjskiej wystawi pokwitowanie do rozliczenia podatkowego.
Istotną rzeczą jest, aby w lewym rogu każdego czeku był dokładny adres ofiarodawcy; na dole "cheque" z dopiskiem-adnotacją: "DOM CHLEBA, OSLA" – to konto jest pod hasłem, nie ma numeru. Czeki kierować najlepiej do: FUNDACJA CHARYTATYWNA KONGRESU POLONII KANADYJSKIEJ.
Można wysyłać czeki pocztą lub zawieźć osobiście na adres podany poniżej.
THE CHARITABLE FOUDATION OF THE CANADIAN POLISH CONGRESS
FUNDACJA CHARYTATYWNA KONGRESU POLONII KANADYJSKIEJ
3055 LAKESHORE BLVD. WEST,
TORONTO, ONTARIO M8V 1K6
Tel. (416) 532-2876 lub (416) 532-7197 - tel. do Kongresu Polonii Kanadyjskiej
Jeśli są jakieś pytania, proszę dzwonić. Podaję numer tel. (905) 848-6530, moje imię – BOŻENA lub e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
Bożena Lutsepp
PS Podaję stronę internetową, na której można znaleźć wszystkie informacje o Domu Chleba:
www.osla-domchleba.pl
E-mail do OJCA MARKA SKIBY: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
55. rocznica święceń kapłańskich ks. kanonika Mieczysława Kamińskiego
W niedzielę, 22 czerwca, byliśmy świadkami niezwykłego wydarzenia: ks. kanonik Mieczysław Kamiński celebrował Mszę św. w 55. rocznicę święceń kapłańskich! Przed pięciu laty, w okrągłą, 50. rocznicę, zorganizowano uroczyste obchody – obecnie było skromniej, ale liczy się to, że nie zapomniano o posłudze ks. kanonika.
Ks. Zbigniew Sawicki, proboszcz parafii p.w. Świętej Trójcy, w czasie okolicznościowego kazania podkreślił niezmiernie ważny fakt – a przez nas, świeckich, rzadko dostrzegany, że dla kapłana każda rocznica święceń jest bardzo ważna.
I trudno się z tym nie zgodzić, dla nas np. lata pożycia małżeńskiego są bardzo ważne: kolejny rok za nami, trwamy w związku, chociaż nie brakuje chmur i chmurek na niebie i chociaż może czasami kusi, aby... itd.
W życiu kapłana są również trudne chwile, momenty zawahań, ale najważniejsze, że – jak ks. Kamiński – trwa na posterunku, który wybrał; że służy tak, jak postanowił w dniu święceń: na dobre i na złe.
Ks. Kamiński urodził się w roku 1930 "w nowogródzkiej stronie", po napaści Armii Czerwonej na Polskę stracił ojca, a w lutym 1940 r. razem z matką, siostrą i dwoma braćmi trafił na zsyłkę. Można powiedzieć, że klasyczne losy setek tysięcy polskich rodzin, które Sowieci wywieźli w bydlęcych wagonach na Sybir.
Można powiedzieć, że Najwyższy czuwał nad rodziną Kamińskich: udało im się opuścić nieludzką ziemię, starsi bracia walczyli u Andersa, matka z siostrą doczekały końca wojny w Indiach.
15-letni Mieczysław w roku 1945 trafił do Stanów Zjednoczonych, dzięki inicjatywie amerykańskich biskupów 30 chłopców skierowano na dalszą naukę w USA. Nie było tajemnicą, że liczono na to, że zostaną kapłanami. Nie wiem, ilu ostatecznie zostało księżmi, ale ks. Kamiński w polskim ośrodku w Orchard Lake w Michigan, ukończył szkołę średnią, wyższą – Kolegium Najświętszej Maryi Panny i cztery lata seminarium świętych Cyryla i Metodego.
Ponieważ po wojnie tysiące Polaków osiedlało się w Kanadzie, m.in. dlatego kleryk Kamiński zdecydował się na święcenia w Ontario. W czerwcu 1958 r. ówczesny biskup londoński, ks. Cody, udzielił mu święceń i tym samym ks. Kamiński został kapłanem diecezji London. Podobnie jak jego kolega z seminarium w Orchard Lake, ks. prałat Piotr Sanczenko.
Długa jest lista parafii, w których ks. Kamiński pracował, przypomnę tylko, że jego pierwszą placówką była parafia Matki Bożej Zwycięskiej w Chatham (1958–1960), do której powrócił, już jako proboszcz, w latach 1973–1983.
Ks. Kamiński pracował w latach 1960–1962 w parafii św. Filipa w Petroli, w latach 1962–1967 w Woodstock – St. Mary's; 1967–1969 – parafia Holy Angels w St. Thomas; 1969–1973 parafie St. Mary's w Tillsonburg i Sacred Heart w Wingham.
Po dziesięciu latach w Chatham (1973–1983) ks. Kamiński został proboszczem parafii p.w. Matki Bożej Częstochowskiej w London – 1983–1992. W latach 1992–2006 ksiądz kanonik posługiwał w Ingersoll, w parafii Sacred Heart.
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/tag/religia?start=130#sigProId4b9eb8fe02
Po przejściu na emeryturę w 2006 r. ks. Kamiński zamieszkał w Windsor, w pobliżu kościoła św. Trójcy, i po dziś dzień z wielkim zaangażowaniem wspomaga kolejnych proboszczów. Jak podkreślił ks. proboszcz Sawicki, ksiądz kanonik posługuje w parafii jak wikary, zawsze jest do pomocy, zawsze z uśmiechem przyjmuje kolejne zlecenia i nigdy nie odmawia pomocy.
Skromne uroczystości, które zorganizowała rada parafialna – jak podkreślił jej przewodniczący Mariusz Zalewski – pomyślane były jako wyraz wdzięczności i uznania za kolejne lata posługi w windsorskiej wspólnocie.
Po zakończeniu Mszy św. ks. kanonik otrzymał bukiet kwiatów, natomiast w sali pod kościołem było chóralne "Sto lat" i okolicznościowy tort z napisem: 55 lat kapłaństwa.
Co prawda łacińskie "ad multos annos" zazwyczaj mówi się z okazji urodzin, ale tak piękna rocznica zasługuje również na to łacińskie wezwanie, a zatem AD MULTOS ANNOS Księże Kanoniku.
Leszek Wyrzykowski
50 lat w służbie Boga: Jedno idzie z drugim, patriotyzm z religią
Ksiądz Józef Wąsik jest powszechnie lubianym proboszczem parafii Chrystusa Króla w Etobicoke – kapłanem, który w swym kościele stworzył ognisko polskości udzielając gościny wielu zacnym Polakom, rozbudzając życie religijne i modlitewne. W najbliższym tygodniu o. Wąsik, po 50 latach kapłaństwa, przechodzi na zasłużoną emeryturę...
– Kto Księdza uczył wiary, Polski, jak to się zaczęło?
– Chodziłem do katolickiej szkoły, tzn. w Polsce wszyscy byli katolikami. Nawet w pierwszej i drugiej klasie, o ile sobie przypominam, uczyły nas siostry zakonne, służebniczki ze Starej Wsi. Katecheta przygotowywał nas do I Komunii, do bierzmowania. Byłem ministrantem, służyłem nawet do jedenastej klasy.
Pochodzę z Małopolski, parafia nazywa się Majdan Królewski, to jest pomiędzy Rzeszowem a Sandomierzem, w połowie drogi mniej więcej. Dawniej to była diecezja przemyska, a teraz ten rejon należy do Sandomierza.
– W którym momencie Ksiądz poczuł, że to jest ta właśnie droga?
– Od samego początku miałem taką jakąś tęsknotę i pragnienie bycia księdzem, od małego to mi się podobało.
Jak byłem już ministrantem, chodziłem już do podstawowej szkoły, ale właściwie gdy siódmą klasę kończyłem, to chciałem się zgłosić do seminarium, ale do małego seminarium. Zgłosiłem do pallotynów do Ołtarzewa koło Warszawy i byłem pewny, że mnie przyjmą, dlatego się nie zgłosiłem do gimnazjum. Po jakimś czasie dostałem list. Niestety, nie mogę być przyjęty, bo małe seminaria są zlikwidowane przez rząd. Zaproponowali mi, żebym się zgłosił do gimnazjum, skończył je i dopiero do nich się zgłosił. Do najbliższego gimnazjum w Nowej Dębie się nie dostałem, bo były wszystkie miejsca zajęte, szukałem w pobliżu i znaleźliśmy w Grębowie, to jest może ze trzydzieści kilometrów od Majdanu, to jest taka raczej wioska, i dostałem się do ósmej klasy.
Skończyłem to gimnazjum, proboszcz się zmienił w międzyczasie, ale proboszcz mi mówi: a... będziesz tam szedł do zakonników, idź do diecezjalnego seminarium. Wtedy akurat w tej parafii było pięciu kleryków i wszyscy byli w tym samym seminarium, jeden tylko był we wrocławskim, ale też diecezjalnym. Proboszcz powiedział: tak jak oni, idź do tego samego seminarium, tam jest najlepiej. No więc zgłosiłem się tam, było nas osiemdziesięciu kandydatów, przyjęli dwudziestu czterech. Z tych dwudziestu czterech wyświęcili nas dwunastu, bo niektórzy odpadli, a niektórzy poszli do wojska.
– No właśnie, jak to w tych czasach z wojskiem było?
– To był pierwszy rok, kiedy brali do wojska. Z tym że moi koledzy byli 1939 rocznik, a ja byłem 38 i ponieważ jestem z grudnia, to nie przyjęli mnie do pierwszej klasy, kiedy nie miałem jeszcze siedmiu lat, ale dopiero jak miałem osiem lat, dlatego byłem jak gdyby opóźniony jeden rok i wtedy jak przyszło to rozporządzenie, że będą brać kleryków do wojska, wtedy wszystkich nas wezwali na odprawę, to była komisja, i na badania, no i dostaliśmy od razu przeznaczenie do służby wojskowej. Ja dostałem Bartoszyce. Ale ksiądz rektor i biskup starali się zwolnić nas, żeby tego uniknąć, no i rektor pojechał do Warszawy i jakoś tam sprawę załatwiał, prosił, i zgodzili się na jedno tylko, że starszy rok, 38., to był już chyba piąty rok studiów, ten piąty rok zwolnili. I rektor skorzystał z okazji, że ja byłem z 38. rocznika i jeszcze drugi kolega, to powinniśmy być na piątym roku, nie na czwartym, i nas dwóch policzyli do tego rocznika i nas zwolnili. A inni poszli, nie pamiętam ilu, może z ośmiu zabrali z naszego kursu do wojska. Tak że oni w wojsku nadrobili jeden rok, studiowali zaocznie, ale byli rok później święceni.
Później były święcenia, w 1963 roku, 16 czerwca, teraz też akurat jest ta uroczystość 16 czerwca. Jak to zwykle po święceniach, wysyłają na parafię, wysłali mnie na parafię koło Brzozowa, Jasienica Rosielna. I przeważnie po dwóch latach przenoszono na następną, żeby mieć więcej praktyki, przenieśli mnie do następnej parafii, też koło Brzozowa, tylko z drugiej strony, Jaćmierz się nazywała, no i tam byłem też dwa lata, i po dwóch latach przenieśli mnie do Rzeszowa, do parafii Chrystusa Króla.
W międzyczasie złożyłem podanie do biskupa, żeby mi pozwolił wyjechać do Kanady na wizytę, bo tutaj w Kanadzie była już moja siostra i mój stryj, czyli brat mojego ojca, który tutaj przyjechał jeszcze w 1928 roku.
Po czterdziestu latach przyjechał do Polski po raz pierwszy i mój ojciec go nie poznał nawet, bo tyle lat się nie widzieli, zresztą ojciec miał dziewięć lat, jak on wyjechał. I wtedy prosiłem go, żeby zaprosił moją siostrę, która wtedy akurat skończyła szkołę i nie miała pracy.
Zaprosili ją, przyjechała tutaj, to było w 1967 roku, wtedy akurat gdy Kanada obchodziła stulecie i wtedy było bardzo łatwo zostać, kto się zgłosił, to dostawał od razu stały pobyt. Została na stałe, a ja w międzyczasie złożyłem podanie do biskupa, żeby mi pozwolił wyjechać na wizytę.
Wtedy nie było mowy o tym, żeby wypuścili na stałe. Czekałem na to pozwolenie od biskupa trzy lata, bo to nie tylko biskup musiał się zgodzić, ale i kardynał. I wreszcie po siedmiu latach kapłaństwa dostałem pozwolenie na wyjazd do Kanady. Podziękowałem biskupowi, ale nic nie mówiłem, że chcę zostać na stałe, boby mi nie pozwolili. Przyjechałem tutaj i zatrzymałem się w Brantford w Ontario, gdzie mieszkał mój stryjek. I tam odprawiałem u zmartwychwstańców i między innymi dowiadywałem się, czy mógłbym tutaj zostać (...).
Kiedy biskup się zgodził na moje zostanie, już nie było żadnego problemu, ale proboszcz mi powiedział, że żeby zostać proboszczem na polskiej parafii, trzeba czekać z siedemnaście lat. Pomyślałem sobie, jak ja mam być proboszczem za siedemnaście lat na polskiej parafii, to ja wolę pójść na angielską parafię, wypuścić się na głębsze wody. Ale żeby tak było, to muszę kontynuować studia, bo zacząłem na KUL-u, byłem tam dwa lata, dojeżdżałem, przerwałem, bo się nadarzyła okazja wyjechania do Kanady, bo inaczej nigdy bym nie wyjechał. Poprosiłem więc biskupa w London, żeby mi pozwolił się przenieść do Toronto, tutaj jest katolicki uniwersytet, w London nie ma. (...)
Pojechałem do Toronto, załatwiłem sobie u ks. śp. Kwiatkowskiego, proboszcza Kazimierza, on wtedy potrzebował, bo zmarł ks. Balczak. A wtedy parafia Kazimierza była bardzo duża, największa parafia w Polonii.
– Nie było jeszcze kościoła Kolbego...
– Nie, jeszcze nie było, naturalnie. Wtedy ja zostałem tam przyjęty, ale jako rezydent, z tym że zapisałem się na uniwersytet, St. Michaels College University, i pomagałem u Kazimierza na weekendy, a w ciągu tygodnia dojeżdżałem na uniwersytet. I studiowałem tam dwa lata, trzeci rok pisałem pracę magisterską, master degree (...).
Po dwóch latach zgłosiłem się do biskupa i biskup wysłał mnie do świętej Teresy na wikarego, już oficjalnie. U św. Teresy była taka sytuacja, że tam kiedyś był śp. ks. Świtański, ale on przyjechał z Paryża, i tam odprawiał Mszę św., ale tylko raz w tygodniu i o czwartej po południu, to było niewygodne dla Polaków (...).
Natomiast u św. Teresy przez jakiś czas, nie wiem dokładnie, pięć czy więcej lat, nie było wcale polskiej Mszy Świętej. Wprawdzie tam był ks. Lewandowski, polski ksiądz, ale był proboszczem dla Anglików i nic nie odprawiał po polsku.
Polacy domagali się polskiej mszy i dlatego biskup Fulton, który później został ordynariuszem w St. Catharines, on był tak jak personalny, on mnie tam wysłał. Najpierw mi zaproponował u Piusa X, św. Jamesa albo św. Teresy. Zobaczyłem tam sytuację, że u św. Teresy jeszcze największa jest możliwość dla Polaków, bo tam jest parking i już pewien zwyczaj był.
No i tam się zgodziłem i tam zacząłem odprawiać po polsku, ale postawiłem warunek, albo do południa Msza Święta po polsku i w każdą niedzielę, albo wcale. No i proboszcz się trochę przestraszył i powiedział OK, to do południa będzie Msza św. I zrobiłem o godz. 12.00 i wtedy rzeczywiście Polacy dopisywali, coraz więcej ich było.
– Który to rok był?
– 1974 rok, bo dwa lata byłem w London, dwa lata u Kazimierza, i w 74 roku przyszedłem do św. Teresy już oficjalnie jako wikariusz. To jest parafia angielska, z tym że po polsku zacząłem odprawiać i ludzi było coraz więcej, pełny kościół. Później zmieniłem na 11.00 godzinę, to było jeszcze więcej.
Ale po trzech latach nowy proboszcz przyszedł. No i on trochę, można tak powiedzieć, zazdrościł, że tylu Polaków, a Anglików nie było za dużo. I dlatego powiedział, że ty masz tylu Polaków, bo wybrałeś najlepszą godzinę, i musisz tę godzinę zmienić. A ja sobie pomyślałem tak, jeżeli taka sytuacja jest, to jeżeli mam zmienić, to nie mam innego wyjścia, i zmieniłem chyba na godzinę 9.00 rano. Ale to nie była najlepsza godzina dla Polaków.
Ale z drugiej strony, powiedziałem sobie, że jeżeli już taka jest sytuacja, to poproszę o przeniesienie. I wtedy ksiądz z Polski, ksiądz Stanisław Ćwiertnia, przyjechał tu z wizytą i bardzo chciał zostać. Już trzy lata byłem wtedy u św. Teresy i pomogłem mu, że został przyjęty tutaj do diecezji, i biskup się zgodził, że on będzie ze mną przez rok i ja go przyuczę, a potem pójdę na angielską parafię. I tak się stało. Przyzwyczaiłem go, chodził do szkoły, nauczył się trochę po angielsku i został u św. Teresy, a ja poprosiłem o przeniesienie.
Przenieśli mnie do Canadian Martyrs w Toronto, blisko Scarborough, i tam też była taka sytuacja, że był proboszcz po siedmiu atakach serca, no i niestety w maju, niecały rok pobytu, zmarł i byłem tam administratorem przez niecałe dwa miesiące chyba.
Stamtąd mnie przenieśli do Zwiastowania Matki Bożej w North York. I tam byłem niecały rok i akurat biskup Lacey – był wtedy personalnym – zadzwonił do mnie, że potrzebuje mnie na proboszcza do św. Marcina. W ciągu tygodnia musiałem się przenieść i objąć parafię. Tam byłem przez dziesięć lat, odprawiałem tylko po angielsku. Później stamtąd zostałem przeniesiony do św. Patryka razem z biskupem Laceyem, on też tam był po sąsiedzku, z tym że on tam był wcześniej proboszczem, a proboszcz był tylko rektorem, ale później jakoś to nie pracowało i biskup Lacey poprosił, żeby go zwolnić z tego stanowiska, bo on i tak nie orientuje się, co się w parafii dzieje. A wtedy był już biskup Ambrozić i on mnie zrobił proboszczem oficjalnie, a biskup Lacey był tylko biskupem regionalnym. Biskup Lacey był przez parę lat ze mną, bardzo dobrze się współpracowało z nim, bardzo żeśmy się zaprzyjaźnili, ale później jak miał więcej niż 75 lat, poszedł na emeryturę i później przyszedł biskup Prendergast, był ze mną rok. Później poprosiłem o przeniesienie i przenieśli mnie ze św. Patryka tworzyć nową parafię Merciful Redeemer, to znaczy nie było jeszcze tytułu, tylko grunt był i 80 rodzin, dwie szkoły katolickie.
Nie było gdzie mieszkać.
– W Mississaudze?
– Tak, przy Erin Mills. Więc mieszkałem przez sześć miesięcy w parafii św. Józefa, później dali mi pieniądze, żeby kupić dom, więc kupiłem dom na plebanię, no i zbierałem ludzi i odprawiałem Mszę Świętą najpierw w chorwackim kościele na Mississauga i Eglinton, a później w szkole Blessed Trinity, a potem znowu przeniosłem się do nowej szkoły, do St. Aloysius Gonzaga High School, a po czterech latach zebraliśmy trzy miliony i pozwolili mi budować kościół.
Po czterech latach zaczęliśmy budować kościół, w 2000 roku zaczęliśmy i w 2001 roku skończyliśmy. Kościół był otwarty w 2001 roku. To jest kościół na tysiąc miejsc siedzących.
– Bardzo piękny!
– Tak, bardzo piękny. Teraz ta parafia tak wzrosła. A jeszcze do tego trzeba dopowiedzieć, że ten kościół – to długa historia, mógłbym opowiadać długo – już był zapełniony, szkół było coraz więcej, miałem już wikariusza Filipińczyka, ale to było za dużo dla mnie, bo w międzyczasie miałem operację na serce, potrójne by-passy.
Tam było wtedy już pięć szkół i szpital Credit Valley musieliśmy obsługiwać i to było dla mnie za dużo.
Poprosiłem o przeniesienie na mniejszą parafię. Akurat się zdarzyło, że w tej parafii Chrystusa Króla był ksiądz Andrzej Glaba, który zaczął polską Mszę Świętą parę lat wcześniej, i poprosił, żeby wziąć go do seminarium na profesora, bo doktorat robił na KUL-u. Pozwolili mi tu przyjść na proboszcza.
I tak się stało, że budowałem tutaj od razu plebanię. Plebania była w bardzo złym stanie, myszy latały po domu, bo to był dom zbudowany nie jako plebania, tylko przetwórnia owocowa. I tę przetwórnię ktoś ofiarował parafii i przerobili ją na plebanię. Nie mogłem uwierzyć, że w tym budynku – w tamtym czasie – w piwnicy była glina, klepisko, jak kiedyś w Polsce. Myszy latały, cuchnęło. Więc od razu zburzyłem to i wybudowałem plebanię. To mi zabrało więcej czasu niż budowanie kościoła, miałem problemy, długa historia. Jedna kompania dała mi dobrą cenę, ale później chciała mi obcinać, i musiało to przez prawnika przejść, więc się przedłużyło. Ale w półtora roku to wykończyliśmy i wszystko było OK. Później to grotto wybudowałem, zadaszenie przed kościołem, dużo rzeczy tu zrobiłem.
– Księże Józefie, piękna długa droga. Ta parafia angielska zrobiła się trochę polska, bo funkcjonuje wśród naszej społeczności jako taka przyjazna parafia, że zawsze msza po polsku i wiele też wydarzeń, które się z Polską wiążą, z naszym życiem tutaj, są prelekcje i rekolekcje, Ksiądz zawsze otwierał drzwi dla rodaków.
– Tak, otwieram, bo nie należę do żadnego zgromadzenia, tylko jestem diecezjalnym księdzem. Dla mnie nie ma różnicy, z tego czy innego zakonu, tylko żeby był dobry i żeby budował społeczność i budował wiarę.
Dlatego też sprowadzaliśmy różnych dobrych rekolekcjonistów z Polski, takich którzy rzeczywiście zrobili dużo i porwali tutaj Polaków. I dużo rzeczywiście mieliśmy rekolekcji, nie tylko na Adwent, na Wielkanoc, ale i w ciągu roku, różni księża przyjeżdżali. Ostatnio mieliśmy rekolekcje, ojciec Witko, tylu ludzi było, nigdy w tym kościele tylu ludzi nie widziałem. Cały kościół, chór i sala parafialna przepełnione. Tak że menedżer z No Frills przyszedł do mnie, że ludzie zgłaszają zażalenia, że nie ma gdzie zaparkować, tylu ludzi było!
Różne wydarzenia się tutaj działy, teraz w tę niedzielę będzie na przykład biskup Jan Ozga z Afryki to jest mój przyjaciel, misjonarz.
– Wszystkie rocznice się zbiegają?
– Tak, będzie 75-lecie parafii, moje 50-lecie kapłaństwa, 10 lat pobytu w parafii i moje odejście z parafii. I jeszcze moje 75. urodziny w tym roku.
– Wracając do Polski. Pytałem, kto Księdza uczył religii, wiary, a kto Księdza uczył Polski, uczył miłości Ojczyzny, jak to było?
– To jakoś automatycznie, naturalnie rodzice, byli nie tylko katolikami, ale również patriotami, i tego ducha na pewno z domu wyniosłem. Chociaż w domu byłem tylko do gimnazjum, później byłem w seminarium i poza domem. Ale byłem w Polsce i czułem się zawsze Polakiem, byłem zawsze dumny z tego, a szczególnie jak papieżem został nasz papież.
– Ksiądz został księdzem za czasów kardynała Wyszyńskiego, to też miało wpływ?
– Tak, to też było to. Były te czasy nacisku wielkiego...
– Tysiąclecie Chrztu Polski, były uroczystości, peregrynacje obrazów.
– Poza tym miałem takie bardzo wielkie przeżycie, jak byłem jeszcze ministrantem – byłem wtedy w dziesiątej klasie – gdy umarł Stalin.
I wtedy było takie bardzo przykre wydarzenie w parafii, że miejscowy sekretarz partii przyszedł do proboszcza, z papierosem w ustach, i nakazał, żeby proboszcz dzwonił o godzinie trzeciej, kiedy będzie pogrzeb Stalina.
Proboszcz był kiedyś kapelanem wojskowym, człowiek starszy, po 60-tce już, ale dobrze zbudowany, i prawdopodobnie – to co słyszałem – wytrącił mu tego papierosa i mówi: jak ty przyszedłeś tutaj rozmawiać ze mną, to nie z papierosem.
A ten poszedł i zadzwonił do powiatu, że proboszcz go uderzył. W nocy policja przyjechała, zrobiła rewizję, zerwali podłogę i powiedzieli, że znaleźli amunicję.
Wzięli proboszcza do więzienia do Rzeszowa, trzymali go trzy miesiące w więzieniu. Świadkowie mówili, że trzymali go w wodzie po kolana przez parę godzin. Po trzech miesiącach go wypuścili, wiedzieli, że już umrze, bo na nerki zachorował.
Pamiętam, byłem wtedy na tej uroczystości, było pełno ludzi, masa ludzi, to była po prostu demonstracja, i ten człowiek, jak wyszedł z samochodu, ledwo szedł, i przyszedł do ołtarza, uklęknął i w ogóle nie mógł słowa powiedzieć.
Prosili, żeby powiedział słowo, i w ogóle nie był w stanie nic powiedzieć. I poszedł do zakrystii, zaprowadzili go na plebanię, a chyba tydzień później zmarł.
To było dla mnie takie przeżycie niesamowite. Nawet teraz jestem wzruszony.
Widziałem ten wielki nacisk na Kościół katolicki, i potem w gimnazjum była dyrektorka, wielka komunistka, ZMP było bardzo silne, nacisk był silny na to, do tego stopnia, że jak zobaczyła mnie, to mówiła "jak się masz dziekan", w ironicznym tonie. Myślę, że gdyby nie czuwała nade mną Opatrzność, toby może mnie oblała na maturze, bo była jedną z tych, którzy byli przy tym, ale akurat tak się złożyło, że kiedy ja zacząłem mówić, ktoś tam ją wywołał, ona poszła gdzieś, i nie miałem problemu i zdałem bez kłopotu. Mogła mnie oblać, bo było nas dwudziestu chyba czterech, a siedmioro oblali na maturze. Ale ja byłem pod koniec i już im było wstyd, że tylu oblało, to jakoś to mi przeszło.
To jeżeli chodzi o wiarę, natomiast jeśli chodzi o patriotyzm, to... nie miałem tak za dużo możliwości. Historia była, jaka była, nie była taka, jak powinna być. Ale zawsze miałem sentyment, bo to jedno idzie z drugim, patriotyzm z religią. Pamiętam kardynała Wyszyńskiego, jak byłem w Przemyślu, to tam wtedy był kardynał Wojtyła. Mam zdjęcie kardynała Wyszyńskiego z tego czasu, kardynała Wojtyły... To mi tak jakoś bardzo przyległo do serca...
– Ukształtowało postawę?
– Tak. Zaprzyjaźniłem się z ojcem Rydzykiem, z ojcami redemptorystami, bo widzę, że oni mają patriotyczne podejście i bronią polskości i wiary. Jestem zawsze uczulony na sprawiedliwość i to jest dla mnie bardzo ważne, istotne. Bo może jak nie było tego, to człowiek pragnie tego. Nie ma wolności, pragnie wolności, jak nie było prawdy, chce prawdy, to tak zawsze jest.
– Czy to nie jest tak, że tej wolności trochę nam teraz zaczyna ubywać, i ucieka gdzieś ta prawda?
– Ubolewam nad tym bardzo. Teraz jest tutaj ksiądz Kazimierz, on się bardzo orientuje w sytuacji Polski, bo przyjechał niedawno. Tak że on daje mi możliwości poznać sytuację. Poza tym jeżdżę do Polski co roku, teraz, po operacji serca, jeżdżę co roku do sanatorium w Busku, żeby się jeszcze ratować, zanim "doktor glinka" się za mnie nie weźmie.
– Polacy się garną do tego kościoła, wiele bardzo ciekawych jest przedsięwzięć i bardzo wielu ciekawych ludzi tu przyjeżdża, którzy mówią o różnych aspektach wiary. I Odnowa w Duchu Świętym...
– Grupa modlitewna jest bardzo silna. Zaczęliśmy od kilku osób, może było siedem – dziesięć, a teraz mamy sto sześćdziesiąt.
Jeszcze jedno chciałbym dorzucić, że z mojej parafii rodzinnej pochodzi bardzo wielki człowiek, kardynał Adam Kozłowiecki, ten co w Afryce był, przeszedł przez Dachau, napisał książkę o Dachau. Ja go osobiście spotkałem w Majdanie Królewskim, w parafii, gdy byłem tam na wakacjach. Poza tym kontaktowałem się tu z jego bratem, bo brat mieszka w Scarborough. Było ich trzech. Jeden został zabity na granicy czeskiej, a drugi jest tutaj.
– Na granicy czeskiej został zabity przez komunistów?
– Tak, jak przechodził granicę.
Wielka strata, że historia kapłaństwa, Polaków w kapłaństwie, na misjach itd. nie jest częścią powszechnej wiedzy w Polsce, że tylu kapłanów polskich się przyczyniło i do rozwoju innych krajów, i do rozwoju wiary. To był niesamowity "eksport" polskiego katolicyzmu po całym świecie.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Andrzej Kumor
Funkcjonujemy na zasadzie Opatrzności Bożej
O Jezu, żyjący w Maryi, przyjdź i żyj w sługach Twoich: duchem świętości swojej, pełnią swej mocy, cnót swoich prawdą, doskonałością dróg swoich, udziałem tajemnic swoich. Nad wszelką mocą przeciwną zapanuj Duchem Twoim, ku chwale Ojca. Amen
Osla to mała wioska w południowo-zachodniej Polsce, która ma udokumentowane ponad 750 lat wiary katolickiej. Na końcu tej wioski stoi stary młyn, w którym niedawno zamieszkał Pan Jezus. Powstał tu Rekolekcyjny Dom Chleba, który jest otwarty dla wszystkich szukających Boga, pragnących wyciszenia oraz zasmakowania w domowej atmosferze tego miejsca. Serdecznie zapraszamy do nas osoby indywidualne (duchowne i świeckie), a także wspólnoty pragnące przeżyć dni skupienia czy rekolekcje. Dysponujemy mniej więcej trzydziestoma miejscami noclegowymi. Za pobyt w Domu Chleba przyjmujemy dobrowolną ofiarę. Bliższe informacje i zgłoszenia na www.osla-domchleba.pl
Osła 112 59-706 Gromadka
tel. (75) 611-60-51
tel. kom. 663-284-115 (ojciec Marek Skiba OMI)
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.osla-domchleba.pl
konto Stowarzyszenia: 24 1090 1939 0000 0001 1697 1293
GONIEC: Skąd taki pomysł, żeby otwierać wspólnotę "Dom Chleba". Jak Ojciec uznał, że to powinien robić?
Ojciec Marek Skiba: Przede wszystkim cieszymy się tym, że tak stwierdził Kościół, bo to jest dla mnie najważniejsze. Temat posłuszeństwa, który jest chyba najważniejszym ślubem w Kościele, jest cały czas jak gdyby przetrawiany przeze mnie.
W tej chwili mamy taką sytuację, że biskup legnicki Stefan Cichy poprosił mojego prowincjała przed dwoma laty, żeby taka działalność, dla młodzieży przede wszystkim, ale także dla różnych grup, ruchów, wspólnot w Kościele, miała miejsce właśnie w kościele diecezji legnickiej i powołał stowarzyszenie Towarzystwa Maryi Niepokalanej. Tak że mamy te wszystkie REGON-y, NIP-y, to wszystko otrzymaliśmy już od państwa, jesteśmy "osadzeni".
Myślę, że to się rodziło w sercu Pana Boga, że to było od zawsze, tylko myśmy to rozpoznawali. Kiedy na początku byłem kapłanem i jeździłem w góry z młodzieżą raz do roku, wtedy zrodziła się myśli modlitwy za kapłanów, bo dużo się na kapłanów narzekało i na młodzież.
Więc młodzież zaczęła się modlić za kapłanów, pracując nad sobą, to są takie obietnice, zobowiązania. Po kilku latach zrodziła się myśl, żeby zrobić takie miejsce, gdzie moglibyśmy się spotykać, bo zauważyłem, że jeżeli przez jeden tydzień tyle dzieje się w duszach, i poprzez sporadyczny kontakt potem z niektórymi – bo byłem na różnych parafiach – tak duży wzrost duchowy jest, to co by Bóg mógł zrobić, gdyby to było cały czas takie miejsce, takie rekolekcje z możliwością powrotu notorycznego.
I zaczęliśmy się o to modlić, byłoby nawet takie wspólnoty apostolstwa świeckich zatwierdzone w diecezji siedleckiej przez biskupa Jana Wiktora Nowaka.
Jednak moi przełożeni tak ostrożnie na to patrzyli, było dużo inicjatyw, mówili nie dasz rady sam, może się do kogoś przyłącz, więc po latach dałem dwie propozycje, przyłączyli mnie do ojca Rysia Sierańskiego, gdzie pracowałem na ulicy, szukając właśnie takich ludzi, którzy pogubili się, przez narkotyki i inne sprawy. Ale ja w sercu miałem dom rekolekcyjny, nie ośrodek jako taki, bo to jest taka wspólnota Dobrego Pasterza, o której teraz mówię, w Katowicach, która ma za cel jakby pośredniczyć, wyłapywać tych ludzi czy resocjalizację prowadzić. Prowadzą też taki dom i po prostu udostępniać im go, żeby umożliwiać leczenie, ewentualnie żeby potem mieli gdzie wrócić.
Zauważyłem wtedy, że bardzo ważne jest, co zrobić z tymi ludźmi po powrocie, bo oni nie mają rodziny, kolegów , bo wyrośli w innych środowiskach. Towarzyszyć tym ludziom. Wielu wraca do tego swojego bagienka, ale przyjdzie potem na spowiedź. My stanowimy jego rodzinę, jego odskocznię.
A potem tak się stało, kiedy już ta nadzieja, tak można powiedzieć, gasła w sercu – ja cały czas chciałem, żeby powstał ten dom rekolekcyjny – pojechaliśmy z przyjaciółmi zrobić rekolekcje do Polonii w Hamburgu, rekolekcje w duchowości św. Eugeniusza, ale z prowadzeniem indywidualnym, z ćwiczeniami św. Ignacego i dla wspólnoty "Źródło Życia" w Polskiej Misji Katolickiej.
Tam to odżyło, ludzie się sami zaczęli pytać. A kiedy to odżyło, to powiedziałem, że Bóg na pewno tego chce, bo jeszcze w innych ludziach. Ja tego nie przeciskałem, nie forsowałem. Zaczęliśmy iść w tym kierunku, znaleźliśmy dom w 2002 roku przy takiej luźnej wspólnocie, bez żadnych większych więzi, kupiliśmy dom, stary młyn rozsypujący się, 200-letni, w wiosce, która ma 800 lat katolicyzmu.
To jest taka historia, że kilka miesięcy wcześniej piorun trzasnął w wieżę, a tam był krzyż oparty na kuli, a w tej kuli były dokumenty pisane gotykiem niemieckim i dowiedzieliśmy się, że tam w 1245 roku, ten dokument jest w Lyonie, to jest bulla papieża Innocentego III, że właśnie słano dary z parafii do archidiecezji wrocławskiej, czyli na początku XIII w. już była zorganizowana parafia. Tam w ogóle jest wiele ciekawych miejsc, np. Wały Śląskie, niektórzy uważają, że to jest początek państwa polskiego, Wały Chrobrego, Góra Polska, tam jest do czego wracać, co pokazać młodzieży.
A więc był ten dom 200-letni, całkowita ruina, i kupiliśmy go na 10 lat i ludzie, którzy się zdeklarowali, żeby opłacać ten dom, to byli tacy luźni, "jak będziemy mogli, to pomożemy księdzu, jak nie to nie". Oni się zmieniali, przyszli nowi, więc przez dziesięć lat – ja się tym już prawie w ogóle nie zajmowałem – dom został spłacony ratami, a nawet wyremontowany.
Biskupi, którzy byli u nas osiem razy w ciągu dwóch lat, powiedzieli na początku tak: ogrom pracy, wasza wytrwałość, modlitwa, świadectwo przede wszystkim, przekonują nas o tym, że to jest Boże, więc powołujemy. I wobec takiej dosyć biernej postawy moich przełożonych, biskup poprosił prowincjała, on się zgodził i jestem na razie tak ad experimentum trzy lata. No ale dzieła są przepiękne...
– Jakie dzieła?
– Początek był taki, że od razu prosiłem Boga o wspólnotę życia, a tak się stało, że rodzice chłopaka, który był po narkotykach wyrzucony z resocjalizacji, z trzech ośrodków, ze szkoły i z domu, polecili mu, żeby poszedł się wyspowiadać, akurat z moją posługą.
Jakoś tak pomyślałem, że może to być człowiek, którego Bóg daje do wspólnoty, bo on nie miał gdzie iść. I zamieszkaliśmy razem, od początku, on był jedenaście miesięcy, w tym czasie zdał osiem egzaminów, żeby go do szkoły przyjęli, zdał maturę, zdał egzamin miesięczny, prawo jazdy, prowadził ze mną klub dla młodych. Wrócił do siebie i podjął studia. Potem mu się noga trochę powinęła, ale żyje, chodzi po ziemi.
Druga osoba, która – wydaje mi się – była taką odpowiedzią Boga na to, co my tam robimy, taka Gosia, która pochodziła z rodziny z takimi problemami ogólnymi, także alkoholowymi.
Szukała szczęścia w Niemczech, wróciła do Polski, nie wiedziała, co zrobić. A była jej koleżanka na takich rekolekcjach trzymiesięcznych, taka siostra zakonna też takie rekolekcje odprawiała, kapłani przyjeżdżają, klerycy, powołaniowe rekolekcje, młodzieżowe, duża różnorodność jest u nas, każdy weekend praktycznie. No i właśnie ta dziewczyna przyjechała, żeby tak trochę ochłonąć, i została.
Po sześciu miesiącach zakupiła samochód, wcześniej dostała mieszkanie, ma pracę i jest samodzielna.
Więc to jest taki cud.
Ja tylko tyle się dowiedziałem, że sam nie jestem gotowy, żeby przyjąć takich ludzi, że muszę mieć wspólnotę. Modlę się o wspólnotę życia i ta wspólnota powoli się tworzy. Tymczasem jest wspólnota czasowa, bo przyjeżdża na przykład wolontariusz, taka Iza z Oławy przyjechała na trzy miesiące, wzięła sobie urlop bezpłatny, popróbować, czy dałaby radę. Aż mi żal było, bo po niecałym miesiącu to powiązała sobie nogi bandażami, bo tyle pracy tam jest. To jest praca wciąż fizyczna, sprawy prawne dzięki Bogu poszły, to cudownie, ale wciąż są remonty.
Teraz marzymy o takiej Chacie Chlebowej. To się już realizuje. Miejsce, które by zastępowało miejsce do tańczenia dla młodzieży, do muzyki, też do Eucharystii, takie wielofunkcyjne.
Tymczasem jest Młynfest tygodniowy, w ciągu roku mamy takie wydarzenie dla młodzieży, ściągamy z gminy takie podesty, to trzeba składać cały dzień, potem rozkładać, namioty wojskowe.
A ta Chata Chlebowa będzie zastępowała to wszystko. I właśnie ta Chata Chlebowa przyśniła się biskupowi, któregoś razu był u nas. Nie mówiłem mu o tej chacie, a my rozmawialiśmy już od miesięcy. I pokazał miejsce i powiedział, taka trochę w szkle, trochę w drewnie, tak jak my o tym marzymy. Że tu gościmy, modlimy się, bawimy. I właśnie teraz to się realizuje, w tym momencie.
Co tam się jeszcze robi?
Przede wszystkim przychodzą rodziny i są takie Eucharystie rodzinne o uzdrowienie, o uzdrowienie ze zranień, wspomnień, marzeń, rodziny się jednają, spowiadają się po latach.
Jest to też miejsce, gdzie ludzie przychodzą na dłuższą indywidualną spowiedź. Do proboszcza nie pójdzie, bo już wiele lat nie chodzi do swojego kościoła, co powiedzą, jak teraz zacznie chodzić. Ktoś inny nie wie, czy da mu czas, czy zrozumie. U nas jest czas, jest możliwość, żeby przyjść, umówić się, nawet nie ma problemu, żeby nie umawiając się, też przyjść.
– Ktoś słyszał, dowie się, przeczyta, czy może przyjechać?
– Tak. Trzeba zobaczyć stronę internetową www.osla-domchleba.pl i tam mamy cały program. Są różne formy rekolekcji, mamy rekolekcje takie, jaka przyjeżdża grupa.
Na przykład mamy rekolekcje z tzw. postem Daniela, czyli same warzywka na parze, z rehabilitacją ruchową, z takimi przechadzkami i z formą ćwiczeń ignacjańskich.
To jest na razie czterodniowe, być może wydłużymy to do dziesięciu dni, tak jak to pięknie opisane jest w Piśmie Świętym w Księdze Daniela. Mamy rekolekcje naszego towarzystwa, czyli w duchowości tego, co jest naszą istotą. Mówimy "miłość i służba", bo święty Eugeniusz powiedział, odchodząc z tej ziemi, coś takiego, że miłujcie się wzajemnie, zachowujcie miłość, miłość, miłość, a na zewnątrz gorliwość o zbawienie dusz.
I przekładając to na dzisiejszy czas, widzę, że ta miłość to jest wspólnota, że chodzi o przebaczenie. Stworzyć przede wszystkim dla tych, którzy najbardziej potrzebują, czyli dla ubogich, dla młodzieży, bo to najbardziej kategoria ubogich dla mnie, i kapłani, to jest druga kategoria.
– Kategoria ubogich to młodzież i kapłani?
– Tak. Dla mnie to kategoria najbardziej ubogich.
– Dlaczego?
– Dlatego że młodzież, diabeł bardzo dobrze o tym wie, jest przyszłością każdego narodu, a także Kościoła.
Oni są najbardziej okłamywani, szczególnie przez środki społecznego przekazu. Nie wiem, jak to jest tutaj, ale w Polsce to tak działa. A więc chodzi o to, żeby ich nauczyć myśleć, żeby dać im doświadczenie Ducha Świętego, uświadomić im prawdy wiary, żeby pokochali Kościół.
Po zakończeniu seminarium miałem takie dwa doświadczenia, dwa przemyślenia. Zrozumiałem, że moje serce tak wierzyło i się rozradowałem, tylko nie byłem tego świadomy.
Rozradowałem się, że jestem w Kościele katolickim. Ale do tego potrzeba formacji, uświadomienia sobie, przyjęcia doktryny za swoją.
I po drugie, zrozumiałem, że mało wiem i muszę się dużo uczyć. I my chcemy to zaszczepić w młodych.
Rozraduj się, że jesteś katolikiem, że jesteś dzieckiem Boga, ale zacznij nad sobą pracować.
Mamy taką propozycję formacji właśnie, przez Pismo Święte, sakramenty, wspólnotę, ewangelizację. To jest taka nasza formacja wypracowana, trzeba przyjechać na rekolekcje, najlepiej na Młynfest. To się nazywa Młynfest, dlatego że nawiązuje do młyna starego, to był kiedyś młyn mąki, chleba, teraz młyn słowa, młyn Eucharystii, Dom Chleba, Betlejem, to jest aramejski Dom Chleba.
Jeżeli chodzi o kapłanów, to kapłani są sercem Kościoła.
Diabeł dobrze wie, że jeżeli uderzy w kapłanów, to nie będzie Eucharystii, spowiedzi, a my nie jesteśmy z innej gliny, tylko z tego świata, chociaż mamy być od innego świata. Modlimy się za młodzież i za kapłanów i Bóg odpowiada, bo nam przysyła i młodzież, i kapłanów.
W ostatnim czasie zadzwonił, będąc tutaj, w Kanadzie, grekokatolik, taki dosyć znajomy, i mówi: księże, czy nie mógłbym u ciebie zamieszkać na jakiś czas, stworzyć wspólnotę z tobą, odprawiać Eucharystię w naszym obrządku, mamy jedność liturgiczną z grekokatolikami. Wiem, że ma trudności, problemy, biskup nakazał mu zostawić na razie parafię i pójść. I właśnie to jest to, to jest dokładnie przykład taki, że Bóg przysyła nam i młodzież, i kapłanów.
Kapłani są skarbem dla Kościoła, młodzież też, ale są najbardziej uderzani, i dlatego w moim odczuciu są najbardziej ubodzy.
– Jak jest to jest z pieniędzmi?
– Cud.
Nasi księgowi, których wymodliliśmy. Ci państwo księgowi otwierali dopiero swój biznes, mówiąc językiem kanadyjskim, a myśmy też u początku byli i szukałem takich ludzi, bo po prostu już nie mogłem podołać tym wszystkim papierom. A to potężna firma się zaczęła robić ten nasz Dom Chleba. Oni przyjechali, uporządkowali nam wszystko i mówią: proszę księdza, to jest cud ekonomiczny. Gdyby ksiądz był premierem jakiegoś kraju, to wszyscy by żyli jak pączki w maśle, bo wy macie ciągle wydatki ogromne, a aż trudno uwierzyć, że tyle ludzie wam ofiarują. I pracą, bo nie za wszystko się płaci, dają na przykład darmowo kamienie czy jakiś transport, czy dach nam zrobili, czy szambo. Ja nawet o to nie prosiłem. Zobaczyli, że szambo jest nieekologiczne, to mówią: my księdzu zrobimy. I zrobili, 10 tys. metrów sześciennych szambo.
My się za nich modlimy.
Żyjemy z pracy rąk własnych. To się utrzymuje z darów Boga przez ludzi, bo nie mamy dotacji ani od oblatów, ani z kurii, ani z Kościoła, ani z Unii, znikąd.
Funkcjonujemy na zasadzie Opatrzności Bożej.
Jak mój przełożony zadzwonił po jakimś czasie, czy mam co jeść, to powiedziałem, że nie tylko mam co jeść, ale wyremontowaliśmy dom już prawie. On był zadowolony, mam nadzieję, że był szczęśliwy.
To trudno wytłumaczyć, ale ja dużo cudów widziałem, ale od tych dwóch lat jak jestem, po tych dwudziestu paru latach, kiedy wyszedłem ze zgromadzenia, bo takie miałem powołanie dekretem zamieszkać poza zgromadzenie, tworzyć taką wspólnotę, to widzę cuda Opatrzności Bożej.
Nigdy nie byłem głodny i codziennie mam ludzi. Na palcach dwóch rąk mogę policzyć, kiedy miałem Mszę św. którą w ciągu tych dwóch lat sam przeżywałem. Ciągle przychodzą ludzie, żeby się ze mną modlić, czasem pojedynczy człowiek, czasem kilka osób, grupy.
– Jak okoliczni ludzie przyjmują waszą wspólnotę?
– To jest też długa droga, bo w mentalności ludzi funkcjonuje, że jest parafia, że jest ewentualnie zakon, to jeszcze można zrozumieć, ale co to jest dom rekolekcyjny, gdzie mieszka zakonnik, gdzie tworzy wspólnotę ze świeckimi ludźmi?
To była długa droga. Pierwsza myśl, kiedy chciałem przyjść od tych uzależnionych z Katowic, to jak się dowiedzieli, to były opory, jakieś AIDS nam tu sprowadzi, nie wiadomo, to będzie niebezpieczne.
Oni musieli przejść długą drogę, Bóg się musiał długo napracować. Tak jak powiedziałem, zrobiliśmy misje ewangelizacyjne z dwudziestoma osobami, na tydzień urlop wzięły.
Pantomimy, scenki, plakaty, grupy dzielenia, zabawy z dziećmi, formacja młodzieży, nauki stanowe dla dorosłych. Oni byli zdumieni, w ogóle czy to jest Kościół katolicki, ta różnorodność. Potem były renowacje misji, więc oni zobaczyli, że ci ludzie, którzy ze mną pracują, to są bardzo porządni, funkcjonujący w różnych parafiach, na wysokich stanowiskach i prości – to nie ma znaczenia dla nas, ale przyjechał jakiś aktor, Darek Kowalski, który gra Tracza, z którym się przyjaźnimy, jacyś piosenkarze.
Więc oni zobaczyli, że my jesteśmy lubiani, że za nami stoją piękni ludzie. To trochę ociepliło, ale najbardziej pomogło, że sami przyszli. Na początku nie przychodzili, bo nie wiadomo, co to jest. Teraz część się ośmiela, przeżywamy comiesięczne czuwania. Na przykład utworzyła się z tej małej parafijki, to jest wioska, dużo młodzieży nie ma, ale przy nas powstała przy czuwaniach comiesięcznych grupa teatralna. Wystawili już swoje spektakle na deskach w gminie, w powiecie, biskup przyjechał.
Sami piszą scenariusze, ja im tylko mówię hasło, trochę tam przy nich jestem, żeby jakichś herezji nie było. Sami tworzą, to się rodzi spontanicznie. Wiem, jak trudno z młodzieżą pracować. Początkowo mówili, że nie wiadomo, może jakaś sekta, teraz znowu mówią tak: oni są wszyscy święci, my tam nie pasujemy. My nie możemy tam iść, bo tam są tak dobrzy ludzie.
A więc diabeł wciąż przeszkadza. Niemniej jednak Pan Bóg to umiejętnie, powolutku prowadzi.
Kościół jest długomyślny, ja też się oburzałem na to, że tak długo pewne sprawy trwają, ale Pan Bóg wie lepiej. Naokoło nas mieszkają ludzie i jakby policzyć, to jest ponad dwadzieścioro dzieci, a wioska liczy nie więcej niż trzydzieścioro. Ale akurat naokoło nas mieszkają te dzieci. One przychodzą, podlewają kwiatki z nami, one się modlą.
Szły ulicą, przeklinały, kiedy jesteśmy razem, już się nauczyły, że nie trzeba przeklinać. One często w domu słyszą różne rzeczy.
Pan Bóg postawił ten dom w sytuacji, kiedy tam naprawdę może oddziaływać tak bezpośrednio. Trzeba popatrzeć na całą historię, to było miejsce błogosławieństwa, bo od tak dawna, 800 lat katolicyzmu, i tam zawsze była przynajmniej jedna rodzina katolicka, ale tam był obóz koncentracyjny filii Gross-Rosen, tam zamordowano księdza, tam zamordowano siostry zakonne, to jest miejsce łaski i przekleństwa. I dlatego być może Pan Bóg powołał taki dom, żeby adorować cały czas Pana Jezusa, żeby tam każdy mógł mieć przystęp.
– To jest adoracja Pana Jezusa?
– Tak, mamy Najświętszy Sakrament, to jest erygowana kaplica, wezwanie Jana Pawła, pierwsza w diecezji, może na świecie, nie wiem. Jeszcze w maju było aprobowanie stowarzyszenia, a 21 czerwca erygowanie kaplicy, więc prawdopodobnie jedna z pierwszych na świecie pod jego wezwaniem, i cieszymy się jego wstawiennictwem.
Mamy relikwię krwi od księdza kardynała Dziwisza. Jest dużo świętych, odkrywam w ogóle Opatrzność przez świętych. Biskup pytał się mnie, jakie wezwanie kaplicy, mówię św. Eugeniusz i Maria de Mattias, bo ona jest patronką Bolesławca, a dużo nam pomogła. Mam namacalne dowody, że ona nam pomogła i nie chciałem się narazić jednej i drugiej, a Eugeniusz to mój założyciel, to wiadomo. A biskup mówi nie, nie może być dwóch, musi być jeden, bo kiedy odpust. No i wtedy mówię, no żeby ich pogodzić, a biskup miał relikwie Jana Pawła II, to ja mówię może Jan Paweł, bo on kochał młodzież, my też go kochamy. No to niech będzie Jan Paweł. I w taki sposób Jan Paweł zechciał być patronem w naszej kaplicy.
– Jak można wesprzeć, jak można pomóc?
– Tak jak powiedziałem, zapraszam na rekolekcje.
Teraz zrodziła się taka inicjatywa, bo tutaj spotykamy się każdego dnia z innymi ludźmi. Mamy teraz spotkanie na Davenport następne dwie niedziele, ale spotykamy się zasadniczo właśnie z ludźmi, po rodzinach. I zrodziła się myśl pielgrzymki do Medjugore na przełomie kwietnia i maja przyszłego roku, tak że proszę dzwonić do pani Bożeny – 905-848-6530, gdzie można się doinformować. A my mamy takie konto, które założyli nam z dopiskiem "Dom Chleba Osla" w Kongresie Polonii Kanadyjskiej będzie można robić sobie odpis.
– Czyli przez Fundację Charytatywną Kongresu Polonii Kanadyjskiej.
– Już od pięćdziesięciu dolarów można otrzymać pokwitowanie do rozliczenia.
– Życzę Ojcu zdrowia i wszelkich łask. Dziękuję bardzo za wywiad.
– Też chciałbym podziękować na koniec wszystkim przyjaciołom i dobrodziejom w Polsce, ale tutaj jest niezwykłe, niesamowite. Trzy lata temu byłem na rekolekcjach i spotkaliśmy się, utrzymaliśmy kontakt, ci ludzie wiedzieli o tym Domu Chleba i pomyśleli, żeby pomóc. Zrobili bankiet i właśnie Pani Lucynka z przyjaciółmi zorganizowali piękny bankiet, ponad dwieście osób bez żadnych reklam, bez publicznej informacji. Więc darowali od siebie zimne dania, ufundowali piękne nagrody, był piękny koncert dziewczynki, Julii, coś pięknego. Ja mogę tylko powiedzieć, że to jest ten sam Duch, który nam towarzyszy szczególnie od dwóch lat, ale wcześniej też był z nami.
Rozmawiał Andrzej Kumor